Rozdział 21
Misha wyjątkowo milczał, mimo złości wymalowanej na twarzy. Brwi miał ściągnięte, policzki czerwone, a usta zaciśnięte. Wyglądał, jakby nad czymś gorączkowo myślał, ponieważ co chwilę marszczył czoło.
Amara w napięciu obserwowała zachowanie ojca. Jej myśli skupiały się na nim, by po chwili znów uciec w stronę Xaviera. Myśląc o Wildzie martwiła się i była przejęta, natomiast gdy wracała do rzeczywistości, lekki strach mroził jej ciało. Znała swojego tatę na tyle, by wiedzieć, że miał tego dość. Drugi raz zerwała się ze szkoły i to w towarzystwie kogoś, kogo nie znosił. Znów go zawiodła, nadszarpnęła jego zaufania.
Nie mogła jednak nic poradzić na to, że chciała żyć. A żyła w obecności Xaviera i czerpała z tego niebywałą przyjemność. Adrenalina wypełniała jej żyły, była szczęśliwa, nieustanne zmartwienie i poczucie niewystarczającej znikało. Chciała, by ojciec to zrozumiał.
Bawiła się bransoletką, którą odzyskała. Dziwne — wcześniej patrząc na nią, wspominała Britt, teraz przypominała jej Xaviera. Westchnęła cicho, przejeżdżając palcami po srebrnym pasku. Czuła, że powinna się odezwać. Przeprosić, czy obiecać, że to się więcej nie powtórzy. Wtedy byłoby to jednak kłamstwem. Gdyby mogła, zrywałaby się z tym chłopakiem każdego dnia i chłonęła życie całą sobą.
— Nie chcę, abyś więcej opuszczała zajęcia. Nie szkodzisz tym mi, tylko sobie. Jeszcze jeden raz, a możesz pomarzyć o studiach poza miastem. Myślisz, że przyjmą cię na dobrą uczelnię po tych wszystkich wagarach? — powiedział tym swoim głosem policjanta, którego używał, by manipulować ludzkimi emocjami. Udało mu się.
Ucieczka z tego miasteczka to jej czuły punkt. Pragnęła się stąd wyrwać. Wcześniej tak mocno o tym nie myślała, jedynie co jakiś czas zaprzątało jej to głowę. Były to marzenia, jedne z tych, które nigdy by się nie spełniły. Po rozmowie z Xavierem, przejrzała na oczy. Naprawdę chciała wyjechać gdzieś dalej, żyć bez ciągłej kontroli, mieć znajomych, nie martwiąc się akceptacją ojca. Byłaby wolna.
Ciężko było jej to przyznać, ale ojciec miał rację. Szkoła, do której chciała iść, sporo wymagała. Jej wagary i pogorszenie ocen wcale nie przybliżały jej do celu. Musiała się postarać, by zakończyć ten rok jak najlepiej. Wymykanie się z chłopakiem nie poprawiało jej sytuacji. Musiała zacisnąć zęby.
— Wiem, tato — przyznała niechętnie. — Rozmawiałam dziś z Evenem i nie wytrzymałam, musiałam stamtąd uciec. — Nie spodziewała się, że ojciec zrozumie. Dla niego zerwanie czy złamane serce nie były szczególnie ważnym wytłumaczeniem. Dla niego to bzdety, bo nauka była najważniejsza, nie życie towarzyskie.
— Następnym razem radzę ci wytrzymać. Ostatni raz cię usprawiedliwiam. — Tak jak myślała, dla niego to nie było żadne wyjaśnienie. W tym aspekcie znacznie różnił się od mamy. On przejmował się jej opinią, ocenami, porządnymi znajomymi, podczas gdy dla mamy najważniejsze było jedynie, by była szczęśliwa. Powinna od razu się jej wyżalić, opowiedzieć wszystko od początku do końca, może nawet pozwoliłaby jej zostać w domu.
Przytaknęła niemrawo, a ojciec wyszedł z domu, Bóg wiedział gdzie. Amara odetchnęła, oparłszy głowę na kanapie. Było jeszcze bardzo wcześnie, a ona nie miała pojęcia, co ze sobą zrobić. Nie mogła wrócić do szkoły, skoro już z niej uciekła, ale nie miała ochoty również na siedzenie w domu.
Wyciągnęła telefon z nadzieją, że Xavier się odezwał, ale miała wiadomość jedynie od przyjaciółek. Relacjonowały związek Roxanne i Evena sekunda po sekundzie i choć w sercu czuła irytujące kłucie, bardziej przejmowała się tym, co działo się u Xaviera. Przed oczami wciąż widziała lejącą się krew.
Wstała, bo nie mogła wysiedzieć w miejscu. Może powinna obejrzeć serial albo odrobić lekcje, aby zająć czymś myśli? Cokolwiek, by wymazać z głowy ostatnią godzinę.
Była w połowie odcinka "Grey's Anatomy", gdy przegrała walkę sama ze sobą i wysłała wiadomość do Xaviera. Nie uspokoi się, dopóki nie odpisze, że wszystko u niego w porządku. Naprawdę musiała to wiedzieć.
Zasnęła, czekając na odpowiedź, która nigdy nie przyszła.
***
Chciał być dobrym ojcem, zawsze myślał o tym, co najlepsze dla córki. Wiedział, że Xavier Wilde nawet w jednym procencie nie był dla niej dobry. Ponieważ to przez niego się zmieniała, uciekała ze szkoły, olewała obowiązki. Wraz z jego przybyciem, wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Nie chodziło o to, jaką przeszłość miał za sobą ten chłopak, a o przyszłość, której nie miał. Był po prostu złym wyborem.
Amara musiała odpocząć od tego wszystkiego i znów zająć się nauką. Wybrał dla niej uczelnię niedaleko domu, a żeby się do niej dostała, musiała się starać. Chłopcy nie mogli zaprzątać jej głowy. Dlatego zamierzał się ich pozbyć.
Zapukał pewnie do drzwi. Najpierw usłyszał głośny łomot, dopiero potem dźwięk przesuwanego zamka. Uderzył go odór alkoholu, zmuszając do cofnięcia się o krok. Ledwo powstrzymywał grymas. Nie znosił smrodu wódki, szczególnie od ludzi, których szanował. Starał się nie okazywać zdziwienia, gdy przyglądał się chwiejącemu się Klausowi. Podpierał się o drzwi, zapewne próbując ustać prosto i wyglądać na trzeźwego. Prawda była taka, że nieważne, co zrobiłby teraz ten człowiek i tak wyglądałby na pijanego.
— Misha Evans — wymamrotał, zaczerwienione oczy wbijając w policjanta. — Czego tutaj szukasz?
Zatkało go tylko przez chwilę. Nigdy nie widział pijanego Klausa, był dobrym człowiekiem, porządnym, na wspólnych kolacjach zawsze łapali wspólny język. Teraz jednak zaczynał rozumieć, co miał na myśli Xavier mówiąc, że jego rodzice tylko udawali.
— Twojego syna — odparł pewnie, zerkając ponad ramię kolegi. Zajrzał do salonu, gdzie z daleka zauważył rozbitą butelkę w kałuży wódki. Chciał się mylić, ale dostrzegł coś jeszcze, co go zaniepokoiło — krew. — Co tu się wydarzyło, Klaus?
— Jak go znajdziesz, przekaż, że na niego czekam — wymamrotał, chuchając mu paskudnym oddechem w twarz. Skrzywił się ledwo zauważalnie. — Pilnuj swojego nosa. — Zachwiał się, cofając i zatrzasnął mu drzwi.
Misha stał przez chwilę, wpatrując się w ścianę domu. Miał mętlik w głowie. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że jego dobry kolega pił. Oraz że Xavier Wilde miał prawo robić na złość swoim rodzicom tymi cholernymi występkami. Zawsze uważał tego chłopaka za osobę poniżej wszelkiej krytyki, a z każdym dniem dopadała go myśl, że był w błędzie. Nie znał jego historii, oceniał książkę po okładce.
Wsiadł do samochodu i pojechał tam, gdzie zawsze znajdywał Xaviera w samotności. Na najdalszy zakątek plaży, na którym zwykle siedział wpatrując się w horyzont.
Zaparkował najbliżej, jak mógł, a resztę drogi pokonał pieszo. Z oddali już widział skuloną postać Wilde'a oraz dym unoszący się ponad nim. Bez słowa usiadł obok niego, a na widok jego rozwalonej dłoni, poczuł współczucie, którego nie chciał czuć. Nie mógł jednak nic poradzić na to, że był ojcem oraz że sam nie miał dobrego dzieciństwa. Dobrze wiedział, jak to jest być niekochanym przez własnych rodziców. Wcale się od siebie nie różnili, był podobnym dzieciakiem, co on.
— Gdy byłem w twoim wieku, uciekłem od swojej rodziny — zaczął, również wpatrując się w horyzont. — Ojciec bił mnie całe dzieciństwo.
Xavier spojrzał na Mishę z uniesioną brwią. Wciąż nic nie mówił, podał policjantowi papierosa. Zapalił, choć naprawdę robił to sporadycznie. Nigdy nie mówił jednak o swojej przeszłości, próbował ją wyprzeć i do niej nie wracać. Pierwszy raz jednak rozumiał tego dzieciaka — był zagubiony i wkurzony na wszystkich wokół oraz samego siebie.
— Siedziałem w poprawczaku, znałem wszystkich policjantów w swoim mieście. To oni mi pomogli i Anastazja, była moim światełkiem w tunelu. — Zaciągnął się, a duszący dym wypełnił mu płuca. — Nie uważam cię za złego człowieka. Sądzę, że się pogubiłeś, tak samo jak ja. Nie mieliśmy wzorca, tylko ojców, którzy nas nienawidzili.
— Miałem nadzieję, że się zmienił — odparł Xavier, przenosząc wzrok na zaschniętą krew na swojej dłoni. — Przez chwilę tak było, ale on zawsze będzie tym samym człowiekiem, jakim był. Wolał mnie oddać, niż mnie kochać. Teraz znów jest tak samo.
Misha pierwszy raz poczuł więź z tym chłopakiem. Choć wcześniej nie mógł go znieść, teraz z jakiegoś absurdalnego powodu, chciał mu pomóc. Niechęć zniknęła.
— Zostałem policjantem, bo chciałem być lepszy niż mój ojciec. Pomagam ludziom, ratuję ich, chronię. — Zerknął na Xaviera, który słuchał uważnie. — Chciałem też chronić córkę i syna. Być dla nich wzorem, którego ja nie miałem. Twierdziłem, że jesteś złym wyborem dla Amary, że zaciągniesz ją na samo dno, ale ona jest dla ciebie moją Anastazją. Twoim światełkiem.
— Lubię ją — przyznał, a słowa Mishy zaskoczyły go. Sądził, że będzie go szantażował, wrzeszczał, manipulował. W końcu zobaczył w nim kogoś więcej, niż tyrana. — Ale z końcem roku wyjeżdżam. Odkładałem pieniądze z dealowania na ucieczkę. Nie jestem dla niej wystarczająco dobry.
— Poza tym, że przez ciebie zaniedbuje szkołę, nareszcie wygląda na szczęśliwą — odparł, gasząc niedopałek na piasku. Wypowiedział słowa, które niechętnie pojawiały się w jego myślach. Amara w końcu wróciła do siebie, uśmiechała się jak dawniej. — Masz czystą kartę, Xavier, zapomnijmy o przeszłości.
Evans wstał, otrzepując spodnie z piasku. Zostawił Xaviera samego z jeszcze większym mętlikiem, niż poprzednio. Próbował sobie wmówić, że to próba manipulacji, ale Misha naprawdę mu pomógł. Nigdy nie sądził, że odbędą poważną rozmowę.
— Jedziesz? Opatrzę ci rękę! — krzyknął, gdy był w połowie drogi do auta.
— Tak — zgodził się, choć jeszcze chwilę chciał posiedzieć w samotności. Pomyśleć, zdecydować, co dalej. Będzie musiał przełożyć to na później.
Wsiadł do samochodu Mishy i to był pierwszy raz, kiedy zrobił to z własnej woli, a nie dlatego, że coś przeskrobał. Zachciało mu się nawet z tego powodu śmiać. Wszystko było takie popieprzone. Ojcowie bijący swoje dzieci zbliżają do siebie ludzi, to chore. Szczególnie w ich wypadku, gdzie przecież tak bardzo się nienawidzili. A teraz oboje się rozumieli, jakby byli dobrymi znajomymi.
Wpatrywał się w swoją rozciętą rękę. Krew zakrzepła, ale cholernie bolało, dłoń miał już opuchniętą. Może gdyby zgodził się wejść z Amarą, byłoby lepiej, ale chciał trzymać się od niej daleka. Nie był dla niej wystarczająco dobry, nieważne co myślał Misha. Lubił ją, naprawdę, ale zasługiwała na kogoś lepszego. Poza tym po tym, jak na nią dziś nawrzeszczał, pewnie nawet nie chciała go widzieć. Sam nie chciałby się widzieć po czymś takim.
W ciszy wszedł za Mishą do domu. Rozejrzał się po salonie i kuchni, szukając wzrokiem Amary, ale jej tu nie było. Pewnie siedziała w pokoju. Miał nadzieję, że nie zejdzie teraz na dół.
— Wejdź do mojego gabinetu. — Evans głową wskazał pokój na końcu korytarza. Skinął i wszedł, a gdy usłyszał kroki na schodach, zamknął za sobą drzwi. Jeśli to była Amara, nie chciał, by go tu zobaczyła. Będzie zadawała zbyt wiele pytań, a nie był gotowy powiedzieć jej, że jej ojciec był alkoholikiem. A przede wszystkim skurwielem.
Usiadł na fotelu przed biurkiem, rozglądając się po pomieszczeniu. Jego wzrok za każdym razem lądował na zdjęciu Amary. Było ich tutaj pełno i tylko na kilku z nich był również Chris. Amara musiała być córeczką tatusia. Nic dziwnego, że tak bardzo się o nią troszczył. Chciał dla niej jak najlepiej, ale okazywał to w dziwny sposób. Zbytnio starał się ją kontrolować. Ciekawe, czy zdawał sobie z tego sprawę.
— Co ty tu, do cholery, robisz?
Oderwał wzrok od zdjęć i przeniósł go na Chrisa stojącego w drzwiach. Nie wyglądał na zadowolonego. On też nie cieszył się z jego obecności. Może i relacje z Mishą się polepszyły, ale tego drania nigdy nie polubi. Nie ma do niego ani grama szacunku.
— Siedzę — odparł oczywistym tonem, unosząc lekko brew.
Misha wyminął syna z apteczką w dłoni. Rozłożył wszystko na biurku i kazał Xavierowi położyć rękę na blacie.
— Pomożesz, czy będziesz się gapił? — zapytał syna, posyłając mu ostre spojrzenie.
Chris otrząsnął się, zamknął za sobą drzwi i podszedł do ojca. Skrzywił się na widok rany. Nie pytał, co się stało, a w ciszy pomógł w opatrywaniu tego paskudztwa. Drzwi znowu się otworzyły, a w nich tym razem stanęła Anastazja w pobrudzonym fartuchu. Mówiła coś, ale przerwała, gdy zobaczyła zakrwawioną dłoń Xaviera. Rana znów się otworzyła, była poważniejsza niż sądzili. Szkło musiało mocno wbić się w palce.
— Co się stało? — zapytała przejęta, podchodząc do Xaviera.
Do cholery, ilu osób potrzeba do opatrzenia rany?!
— Upadłem — pośpieszył z wyjaśnieniami, nim Misha zdążył powiedzieć prawdę. Posłali sobie szybkie spojrzenia.
— Jedziemy do szpitala, trzeba to zszyć — powiedziała stanowczym tonem, szukając wzrokiem kluczyków do auta męża.
— Nie! — zaoponował od razu Xavier. Jeśli pojadą do szpitala, będą zadawać za dużo pytań. Nikt mu nie uwierzy, że upadł i tak rozwalił sobie dłoń. Nikt nie mógł się dowiedzieć, co wydarzyło się naprawdę. Nie znosił swojego ojca, ale pogorszyłby tylko sprawę, gdyby pojechał do szpitala. — Samo się zagoi, po prostu to zabandażujcie.
Anatazja już chciała się kłócić, ale błagalny wzrok Xaviera sprawił, że uległa. Westchnęła ciężko i podeszła do męża, zabierając mu bandaże. Zawsze za ciasno je ściskał. Najpierw jeszcze raz oczyściła dokładnie ranę, aby nie wdało się zakażenie. Nie raz opatrywała rany Mishy, gdy mówił, że "to nic takiego, samo przejdzie". Zdążyła się nauczyć. Gdy kończyła, w drzwiach stanęła Amara, zaspanym wzrokiem skanując pomieszczenie. Rozbudziła się, widząc Wilde'a.
— Cześć — przywitała się cicho, wpatrując w zakrwawioną koszulkę Xava. Nie wiedziała, że rana krwawiła tak bardzo. Ani że zdecyduje się na pomoc jej rodziny. Nawet do niej nie napisał.
— Gotowe — powiedziała Anastazja, przyglądając się raz jeszcze, czy poprawnie założyła opatrunek. — Zostań na obiad, musisz coś zjeść, jesteś blady — zauważyła, wpatrując się w jego twarz.
Zerknął przelotnie na Amarę. Chciał jej unikać, a nie jadać obiad z jej rodziną. To tylko utrudniało sprawę, szczególnie, że Misha wydawał się zadowolony z tego pomysłu. Najpierw go nienawidził, a teraz bawił się w swatkę?
— Okay — zgodził się, sam nie wiedząc czemu. Chyba brakowało mu wspólnych obiadów z kimkolwiek. U niego w domu wyglądało to inaczej. Każdy siedział osobno.
— Posiedźcie na górze, Misha i Chris mi pomogą. — Zagoniła chłopaków do kuchni, zostawiając Amarę i Xaviera samych. Wstał, wyminął ją w drzwiach i poszedł do jej pokoju.
Szła za nim, zastanawiając się, co do cholery, źle zrobiła. Dlaczego z nią nie rozmawiał? Był o coś zły? Nie dała mu przecież ku temu żadnego powodu. Wszystko było dobrze, a potem nagle się zepsuło. Martwiła się, to tyle. A jej ojciec? Skąd ta nagła zmiana nastawienia?
Xavier usiadł na łóżku, a wzrok wbił w ścianę. Nie mógł na nią patrzeć, gdy wciąż miała na sobie jego koszulkę. Wyglądała za dobrze, a on za bardzo jej pragnął. Nie mógł jej mieć. Za kilka miesięcy stąd zniknie, więc gdyby teraz się w sobie zakochali, musiałby złamać jej serce. A to była ostatnia rzecz, na jaką miał ochotę.
— Powiesz mi, co się stało? — poprosiła, siadając obok niego. Tak cholernie utrudniała mu zadanie.
— Czemu miałbym się zwierzać akurat tobie? — zapytał obojętnie, co przyszło mu z trudem. — Jesteśmy tylko znajomymi, nic więcej.
Amara przytaknęła powoli, wpatrując się w swoje palce. Bawiła się nimi nerwowo. Byli tylko znajomymi, nic więcej. Nie powinna czuć rozczarowania, a jednak rozeszło się po jej sercu jak zaraza. Czego tak właściwie się spodziewała? Że coś ich łączy? Ależ była żałosna. Wyszła na idiotkę sądząc, że mu się spodobała.
— Idź na obiad, ja muszę się trochę pouczyć. — Uśmiechnęła się wymuszenie, podchodząc do stosu książek, których nie miała zamiaru ruszać. Chciała tylko pozbyć się Xaviera i pobyć sama, posłuchać muzyki, popatrzeć w sufit, pomyśleć. Na nic innego nie miała ochoty.
Musiała się w końcu ogarnąć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro