Rozdział 19
Gorąca kawa wylała jej się na spodnie. Przeklęła głośno, a oczy od razu zaszły łzami. Bolała ją głowa, wciąż było jej niedobrze, a na domiar złego poparzyła sobie nogi. Dzisiejszy dzień, choć dopiero co się zaczął, już zasługiwał na miano najgorszego w tym tygodniu. Gdy obudziła się w środku nocy, gdzieś koło trzeciej, wstała do łazienki, by zwymiotować, czym obudziła śpiącego na fotelu ojca. Wtedy wszystko sobie przypomniała i płakała jeszcze przez godzinę, przytulona do taty.
Pośpiesznie sięgnęła po papier, by wytrzeć blat, ale kiedy pochyliła się, by go dosięgnąć, biała bluzka opadła jej na wylaną kawę. Odsunęła się z jękiem frustracji, ciskając urwany kawałek papieru na stół.
Chciało jej się płakać. Znowu. Powstrzymała się jednak, bo wątpiła, czy udałoby jej się uronić choć jedną łzę. Miała wrażenie, że wypłakała już wszystkie. Poza tym miała już zbyt spuchnięte oczy, by pozwolić sobie na jeszcze jeden płacz. Prawdopodobnie wyglądałaby po nim jak panda.
— Wszystko dobrze? — Chris pojawił się nagle wciąż ubrany w piżamę. Wyglądał jakby dopiero co się obudził i pewnie tak było. Musiała narobić hałasu wywalając kubek. Albo tym, że chwilę wcześniej potknęła się o krzesło, które nadal leżało przewrócone.
— Mhm, idę się przebrać — przytaknęła. Głos jej lekko drżał z nerwów. Była wściekła na cały świat, a najbardziej na siebie.
Przebrała się w legginsy i beżową bluzę. Początkowo chciała ubrać się ładnie, aby "pokazać, co stracił", ale ładne ciuchy zostały zaatakowane przez kawę. Był to prawdopodobnie znak, że od razu powinna ubrać się jak smutas. Kogo chciała oszukiwać? Przecież nawet nie dałaby rady udawać, że wszystko było w porządku. Miała gdzieś, czy ktoś wytknie jej, że źle wyglądała.
Gdy wróciła do kuchni, Chris wciąż tam był, sprzątając bajzel, który narobiła. Nalał jej nawet kolejną porcję kawy. Była mu za to wdzięczna, bo pewnie gdyby sama się za to zabrała, wszystko wokół stanęłoby w płomieniach. I wcale nie przesadzała. Była dziś chodzącą bombą.
Upiła ostrożnie kilka łyków. Unikała wzroku brata, skupiona na przyglądaniu się swoim poobgryzanym paznokciom. On z kolei przyglądał się jej badawczo, jakby w każdej chwili miała wybuchnąć. Ojciec mu o wszystkim powiedział. Jeśli więc kiedykolwiek spotka tego gościa, pokaże mu, gdzie jego miejsce. Jak można było tak wyjątkową osobę?
Irytujący dzwonek wyrwał Amarę z zamyślenia. Spojrzała na brata, który tylko wzruszył ramionami. Nikt nie spodziewał się gości z samego rana. Może to Brenda po nią przyjechała? Albo Britt? Czasem robiły tak bez zapowiedzi. Naprawdę przeczuwała, że je zobaczy po otwarciu drzwi, było to bardziej prawdopodobne niż... Xavier z bluzą przerzuconą przez ramię. Potknęła się w przejściu na jego widok.
Policzki zapłonęły jej żywym ogniem, gdy spojrzał na nią z tym swoim aroganckim uśmieszkiem. Było jej wstyd za to, co wczoraj zrobiła — nie dość, że upiła się przy nim, ryczała jak bóbr, to jeszcze ochrzciła jego buty.
— Przepraszam za wczoraj — powiedziała szeptem zamiast powitania, zamykając za sobą drzwi. Nie chciała, by Chris zobaczył, z kim rozmawiała. Pewnie by się się wściekł i zdał raport ojcu. A wtedy znów miałaby pogadankę o tym z kim mogła, a z kim nie mogła się zadawać.
— Zasłużyłem — odparł, a zawadiacki uśmieszek ozdobił jego twarz.
— Czego chcesz, Xavier? — westchnęła, zastanawiając się, jakie tak naprawdę były jego zamiary. Czy nie dostał już wszystkiego, czego potrzebował? Po co znów te gierki? Przecież nie musiał już dłużej udawać, że ją lubił.
— Podrzucić cię do szkoły. Nic więcej. — Wzruszył ramionami niby obojętnie. To prawda, chciał ją podwieźć, ale po to, żeby pieprzony Even przyglądał się, jak wysiadają razem z auta. Damon był o niego zazdrosny od pierwszego spotkania, więc gdy po zerwaniu zobaczy ich razem, oszaleje. A on chciał mu dopiec w każdy możliwy sposób.
Amara walczyła sama ze sobą. Chciała pojechać autobusem, albo się przejść ryzykując spóźnieniem. Wolała siedzieć w zatłoczonym busie, słuchając smutnej muzyki, niż obok Xaviera. Ale nie oszukujmy się — to był Xavier, jedno jego spojrzenie wystarczyło, by zmieniła zdanie.
— Tylko wezmę rzeczy — powiedziała, nim zdążyłaby się rozmyślić. Wróciła do domu, gdzie z kuchni zabrała swoją torebkę, zmieniła kapcie na kremowe adidasy i za wszelką cenę unikała spojrzenia brata. Wwiercał się dociekliwym wzrokiem w tył jej głowy. — Pa, Chris! — krzyknęła, zatrzaskując drzwi.
Pognała do samochodu Xaviera, choć doskonale wiedziała, że Chris z pewnością wyglądał właśnie przez okno. Ciekawość oraz potrzebę kontroli miał po ojcu. Zawsze musieli o wszystkim wiedzieć jako pierwsi. Obrażali się na cały świat, jeśli było inaczej, a coś szło nie po ich myśli.
Usadowiwszy się na miejscu pasażera, od razu skupiła się na muzyce lecącej z radia. Wszechświat chyba wyczuwał jej smutek, bo leciało właśnie "Lose you to love me" Seleny Gomez. Gdyby siedziała tutaj sama, za pewne darłaby się w niebogłosy. Znała cały tekst na pamięć, a słuchając go dzień po zerwaniu, zachciało jej się płakać. Warga jej niebezpiecznie zadrżała, a wtedy sięgnęła do radia, by zmienić stację. W tym samym momencie zrobił to Xavier, a ich dłonie zetknęły się, przyprawiając oboje o dreszcz.
— Chcesz się zerwać? — zaproponował, zajeżdżając na szkolny parking.
Chciała, ale nie mogła. Nie z nim i nie dzień po tym, jak przyłapała swojego chłopaka na zdradzie. Jeśli ucieknie, pokaże Evenowi, że za bardzo się przejęła. A nie chciała, by wiedział, że kompletnie ją złamał.
— Może innym razem. — Siliła się na miły uśmiech, ale wyszedł z tego krzywy grymas.
Chciała wysiąść, ale w momencie, w którym chwyciła za klamkę, obok nich zaparkował dobrze znany jej samochód. Even z Roxanne na miejscu pasażera. Jeszcze niedawno to ona zajmowała jej miejsce. Wszystko zmieniło się w przeciągu doby. Została zastąpiona.
Wystarczył jeden dotyk Xaviera, by przestała patrzeć w tamtym kierunku. Teraz skupiła wzrok na jego dużej dłoni zaciskającej się na jej udzie. Czuła, jak zapłonęły jej policzki. Jeśli chciał odwrócić jej uwagę, udało mu się niezaprzeczalnie — patrzyła tylko na niego.
— Już poszedł — poinformował, zabierając rękę. Momentalnie zrobiło jej się zimno w miejscu, gdzie wcześniej znajdowała się jego dłoń.
— Dzięki — odchrząknęła i pośpiesznie wyszła z auta. Przycisnęła mocniej torebkę do ciała.
Mijała tłumy nastolatków, odpowiadając na ich powitania wymuszonym uśmiechem, który coraz trudniej było jej utrzymywać. Zdjęła go z twarzy dopiero, kiedy zajęła swoje miejsce w klasie. Obok niej siedziała już Brenda, jak zawsze. Amara wyjęła swój zeszyt, a żeby zająć czymś myśli, zaczęła kreślić wzorki na pustej stronie. Ignorowała tym samym wyczekujący wzrok przyjaciółki.
— Cokolwiek słyszałaś, to pewnie prawda — wymamrotała Amara, bo pewnie wieści o związku Evena i Roxanne już rozeszły się po całej szkole.
— Aha, czyli jednak ruchałaś się z Xavierem? — zapytała Brenda z szerokim uśmiechem, na co Amara zakrztusiła się własną śliną.
Co do cholery? Ludzie naprawdę myśleli, że uprawiała z nim seks? Przecież to wyssane z palca brednie.
— Roxie twierdzi, że Even przyłapał cię na zdradzie — wyznała Brenda, przewracając oczami.
Od samego początku wiedziała, że to nie mogła być prawda. Amarze zbyt mocno zależało na związku, by go zniszczyć czymś tak do niej niepodobnym jak zdrada. Choć temu dupkowi należało się to już dawno, było to wierutne kłamstwo. Bren od razu domyśliła się, co było grane — Even zdradził Amarę z Roxanne. Inna opcja była wykluczona.
Amarze zadrgała dolna warga i musiała zacisnąć mocno zęby, aby się nie rozpłakać. Zrobili jej takie świństwo, a teraz jeszcze rozpowiadali, że to ONA zdradziła? Even to skończony kutas. Jak mógł zrobić coś takiego? Leżącego się nie kopie, do cholery!
— Nie płacz za kimś, kto nie miał do ciebie za grosz szacunku.
Amara naprawdę chciała zgodzić się ze słowami przyjaciółki, ale cholera.... to był jej Even. Ten, który wyciągnął ją z dołka. Ten, który pomógł jej zapisać się na terapie. Ten, który był przy niej, gdy ciągle się potykała.
Zdała sobie sprawę, że zniknął, kiedy wyszła na prostą. Jakoś sobie radziła, nie potrzebowała już pomocy i to wtedy zaczynali się od siebie oddalać. On zachowywał się, jakby wywiązał się z obowiązku, a ona była blisko niego, bo za bardzo bała się samotności. Była wdzięczna, po prostu. Patrząc na wszystko trzeźwym okiem, zastanawiała się, czy w ich związku gościła w ogóle miłość. Zachowywali się raczej jak przyjaciele. Byli ze sobą bo tak wypadało. A jednak serce bolało ją przez to, w jaki sposób ten związek się rozpadł. Nie tak to powinno wyglądać. Żadne pożegnanie nie powinno takie być.
Wzrok wbijała w ławkę. Miała ochotę położyć na niej głowę i już leżeć tak przez całe zajęcia. Wyprostowała się zamiast tego, kiedy w drzwiach pojawiła się Roxanne. Uśmiechała się zadowolona, jakby przewyższała wszystkich o głowę. Tymczasem była osobą najgorszego sortu — zdradziecką szmatą. Amara ścisnęła mocniej długopis i zaraz wyobraziła sobie, jak przebija nim tętnicę tej fałszywej żmii. Zdążyła zabić ją w myślach wielokrotnie, nim rozbrzmiał dzwonek na zajęcia.
Z trudem wytrwała pierwszą lekcję. Co chwila słyszała irytujący śmiech Roxanne, przez co w pewnym momencie prawie wybiegła z klasy. Całą godzinę obgryzała nerwowo paznokcie i powstrzymywała się przed zrobieniem czegoś głupiego. Powoli zaczynała rozumieć, dlaczego na balu rzucała krzesłami — znów miała ochotę to zrobić, tylko po to by uciszyć tą cholerną idiotkę.
Przez chwilę zaczynała żałować, że nie uciekła z Xavierem. Potrzebowała odpoczynku, zająć czymś głowę, a szkoła jedynie pogarszała sprawę. Szczególnie, że miała dziś pełno zajęć z Roxanne czy Evenem. Przecież na następnej lekcji miała siedzieć z nim w ławce! Jak ona to zniesie? Albo się popłacze na oczach wszystkich, albo wbije mu długopis w oko! Obie opcje były do kitu.
Zerwała się z krzesła po pierwszym dzwonku. Unikała wszystkich łącznie ze swoimi najlepszymi przyjaciółkami. Potrzebowała tylko świętego spokoju. Nie chciała litości, sztucznego poprawiania humoru, obgadywania Roxi czy Evena. Była od nich lepsza, dlatego wolała ciszę, pogodzenia się ze wszystkim w samotności. Nie rozpowiadała o nich kłamstw, tak jak oni to robili. Gdyby chciała, zniszczyłaby im życia, ale starała się być jak najlepszą wersją siebie.
Wbiegając na wyższe piętro, zahaczyła o kogoś barkiem, aż torebka zsunęła się jej z ramienia. Obróciła się z zamiarem przeproszenia, ale zacisnęła usta w wąską linię, gdy tylko zauważyła, że tą osobą był Even. Patrzył na nią w milczeniu, a ona wbijała wzrok w jego koszulkę, niezdolna by spojrzeć mu w oczy.
— Porozmawiamy? — zapytał, stając stopień wyżej. Teraz ich głowy były na tej samej wysokości, przez co ciężko było unikać jego spojrzenia.
Patrząc mu w oczy, widziała go z opuszczonymi spodniami, a zaraz obok jego nową dziewczynę bez majtek i spódnicy. Przeszedł ją dreszcz obrzydzenia. Zastanawiała się, czy było tak na każdej imprezie. Wymykali się, gdy tylko jej nie było w pobliżu? Wracając wspomnieniami do wspólnych wyjść, zdała sobie sprawę, że tak właśnie było. Tylko tej dwójki wiecznie brakowało. Jak mogła być tak ślepa? Nigdy nawet nie dopuszczała do siebie myśli, że Even mógłby ją zdradzić.
— Jak długo? — Tylko tyle chciała wiedzieć: jak długo to trwało. Potrzebowała jedynie tej informacji, na więcej nie miała ochoty.
— Zaczęło się mniej więcej wtedy, gdy skończyłaś terapię — wyznał niemal ze skruchą, a ona spojrzała mu w oczy. Nawet nie ukrywała swoich uczuć. Oczy zaszły jej łzami i musiała zagryźć policzek od środka, by nieco się uspokoić. Pieprzył jej koleżankę przez niemal trzy miesiące?
Prawie się zaśmiała, widząc jego minę. Wyglądał na zbolałego, jakby było mu przykro z powodu tego, co zrobił. Jak można zdradzać kogoś przez trzy miesiące i mieć czelność udawać skruchę?
— Nie chciałem zostawiać cię samej, bo wiedziałem, że kogoś potrzebujesz. — Prychnęła na jego oświadczenie. Więc co, robił to z litości? Udawał, że ją kochał, bo była niezrównoważona psychicznie? Bał się ją zostawić? Co za... Kutas. Wolała, żeby rzucił ją trzy miesiące temu, niż przez ten czas udawał, że mu na niej zależało. Pozwolił jej myśleć, że ją kochał. To znacznie gorsze, niż zerwanie.
Nie miała dłużej zamiaru ciągnąć tej rozmowy. Jeszcze chwila, a usiadłaby na środku schodów i zaczęła płakać jak małe dziecko. Albo zrzuciłaby Evena i złamała mu kark. Sama nie wiedziała, do której z tych rzeczy było jej bliżej. Ominęła go bez słowa. Szła w stronę wyjścia, bo tylko tego teraz potrzebowała — cholernego wyjścia z opresji.
Słowa Evena przez cały czas rozbrzmiewały jej echem w głowie. Pogodziłaby się ze zdradą prędzej czy później, naprawdę dałaby radę unieść ten ciężar, ale to... to dla niej za wiele. Dawał jej fałszywe uczucie bezpieczeństwa, pozwalał myśleć, że była kochana, gdy tak właściwie ostatnie miesiące to wierutne kłamstwo. Przecież uprawiali seks, wychodzili czasem na randki, świetnie się ze sobą bawili, były chwile, gdy między nimi naprawdę widać było uczucie... Nie mógł tak dobrze udawać, prawda? Nie mógł... A ta cała zazdrość o Xaviera? Pokazywał ją specjalnie, by uwierzyła w jego miłość?
Ledwo udało jej się dojść do samochodu Xaviera. Sama nie wiedziała, czemu to tam postanowiła się udać, ale gdy tylko już przy nim była, usiadła na chodniku i oparła się o auto. Odparła głowę do tyłu, by spojrzeć w niebo. Jeszcze godzinę temu było słonecznie, a teraz zbierało się na deszcz. Słońce zostało zdominowane przez ciemne chmury, a ciepły, przyjemny wiaterek zamienił się w chłodne, przeszywające podmuchy.
Zachciało jej się płakać oraz śmiać z tego, jak głupia była. Dała się oszukiwać przez tyle czasu. Jak żałosnym trzeba być, by nie dostrzegać kłamstw? Ignorowała wszystkie czerwone flagi, bo usilnie dążyła do szczęścia. Robiła to, bo faktycznie przerażała ją samotność. Potrzebowała kogoś, bez ustanku liczyła na czyjąś obecność. Sama doprowadziła się do miejsca, w którym teraz się znajdowała.
— Chodź. — Nie protestowała, gdy Xavier wyciągnął do niej ręce. Podniósł ją z ziemi i otworzył drzwi od strony pasażera. Wsiadła, a będąc już w miejscu z dala od tłoku, pozwoliła łzom płynąć. Wypłakiwała całą złość, smutek, żałość, wszystkie negatywne emocje wiążące się z Evenem z nadzieją, że razem z nimi znikną wspomnienia. Nie znikały, a wręcz przeciwnie — nasilały się.
Oparła głowę o szybę, gdy odpalił silnik. Wpatrywała się w spadające krople deszczu. Zaczynało kropić. Nie pytała, dokąd jechali, nie interesowało ją to. Chciała po prostu gdzieś zniknąć, zaszyć się na jakiś czas, nawet jeśli trwałoby to tylko chwilę.
Rozmazanym wzrokiem zerknęła w końcu na Xaviera. Zaciskał mocno palce na kierownicy, a gniewne spojrzenie wbijał w ulicę. Wydawał się wyprowadzony z równowagi. Złościł się z jej powodu? Miała nadzieję, że nie. Nie chciała być dla niego problemem. Pomimo tego całego szajsu między nimi, jego towarzystwo sprawiało, że na chwilę zapominała o całym bożym świecie. Posiadał w sobie jakieś cechy, które rozwiewały wszystkie jej zmartwienia.
— Gdzie jedziemy? — zmusiła się do zadania pytania, bo najchętniej spędziłaby w ciszy cały dzień.
— Tam, gdzie łamie się zasady. — Spojrzał na nią przelotnie z figlarnym półuśmieszkiem.
Wybierali się na klif. I dobrze, tam będzie mogła w końcu odetchnąć. Odżyć tak jak ostatnio. Zerwała się ulewa, zanim dojechali na parking plaży. Ani trochę im to jednak nie przeszkadzało. Spacer na szczyt klifu w środku rzęsistego deszczu okazał się oczyszczającym przeżyciem. Amara tego nie wiedziała, ale oboje tego potrzebowali — Xavier również miał swoje problemy, od których pragnął uciec.
Amara dyszała ciężko, gdy dotarli już na samą górę. Z ciężkim westchnięciem usiadła na skale, nie zważając na to, że była mokra. Głównie dlatego, że sama była przemoknięta do suchej nitki. Wyciągnęła twarz w stronę nieba, a krople rozbijały się na jej skórze, przez co jeszcze mocniej mrużyła powieki. Poczuła, jak Xavier siada obok niej tak blisko, że stykały się ich uda. Nie mogła zignorować uczucia gorąca, jakie ją ogarnęło. Tym razem nie czuła poczucia winy przez to, w jaki sposób reagowała na jego obecność. Nie miała już przecież chłopaka.
— Lubię z tobą uciekać — przyznała, obracając głowę w jego stronę. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem, jakby wszystko było mu obojętne.
— Chciałbym uciec gdzieś dalej i nigdy tu nie wracać — wyznał, wpatrując się w horyzont. Wyglądał, jakby w głowie układał plan na wydostanie się z tego przeklętego miasteczka. — Myślałem o Nowym Jorku. Muszę tylko skończyć szkołę. Niewiele mi zostało.
Zaskoczyła ją jego szczerość. Nigdy wcześniej nie rozmawiali na takie tematy. Tylko wtedy, gdy wykorzystał jej wyznania przeciwko niej. A teraz jak gdyby nigdy nic znów się sobie zwierzali. Ona pewnie zostanie w tej dziurze, lub wyląduje maksymalnie godzinę drogi od domu. Nie wiedziała nawet, co chciała studiować ani gdzie mieszkać. Przyszłość zawsze wydawała jej się tak odległa.
— Chociaż ty się stąd wyrwiesz. — Uśmiechnęła się smutno. Wydostanie się z tego miejsca, podczas gdy ona do końca życia będzie widywała te same nudne twarze, spotykała tych samych ludzi, którzy znali ją na wylot. Będzie żyła w miasteczku, które nie miało przed sobą tajemnic. Zazdrościła mu. Był wolny, spontaniczny, chwytał okazje. Był taką osobą, jaką ona zawsze pragnęła być.
Gdyby mogła, sama wyjechałaby na studia na drugi koniec kontynentu. Powoli naprawdę zaczynała tego pragnąć. Było to jednak nieosiągalne, wątpiła by rodzice wypuścili ją z rodzinnego gniazdka. Była skazana na Mystic Seaport.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro