Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Promienie słoneczne przyjemnie ogrzewały odkrytą skórę, a Amara mimo ciepła ocierała o siebie zimne dłonie. Stresowała się. Zgodziła się wrócić do drużyny, a dziś poszła na pierwszy trening. Stała więc teraz w stroju cheerleaderki wśród byłych koleżanek z zespołu i czekała na Britt oraz trenerkę. Dziewczyny posyłały jej ukradkowe spojrzenia, nie kryjąc się z obgadywaniem, przez co stres zżerał ją jeszcze mocniej.

Starała się ignorować kąśliwe uwagi dziewczyn, więc rozglądała się po boisku. Po drugiej stronie drużyna futbolowa ćwiczyła do rozgrywek, a na trybunach siedziały osoby niećwiczące, albo mające okienko. Dwie godziny wychowania fizycznego  zawsze były wykorzystywane dla sportowców, szczególnie gdy zbliżały się ważne wydarzenia. Zawody zbliżały się wielkimi krokami, a ona nie znała żadnej choreografii. Straciła zapał, przez co wątpiła w swoje umiejętności, nawet jeśli wcześniej była jedną z najlepszych.

Bella rozciągała się jak najbliżej jej i co jakiś czas narzekała na fałszywe koleżanki. Jako jedyna wciąż się do niej odzywała. Teraz Amara była za to wdzięczna, przynajmniej nie stała sama jak kołek, a miała kogoś obok.

— Ta szmata zepsuje nam cały układ — warknęła Mikaela, jedna z najgorszych dziewczyn, z jakimi Amara miała kiedykolwiek styczność.

Sprzeczały się ze sobą nawet przed... wydarzeniami, które miały miejsce kilka miesięcy temu. Mikaela zawsze była zazdrosną ździrą i chciała przypodobać się Britt, a gdy Amara "odeszła", została przydupasem Skye. Zdaje się, że teraz nienawiść wzrosła.

— Mikaela, zajmiesz miejsce w trzecim rzędzie, Amara przejdzie na przód obok mnie. — Milczenie, jakie zapadło po ogłoszeniu Britt, dla Amary okazało się dziwnie satysfakcjonujące.

Po ostatniej rozmowie nie miały okazji na kolejne wyjaśnienia i do tej pory się ignorowały. Głównie dlatego Amara była w równie wielkim szoku, co reszta dziewczyn. Nie spodziewała się, że wróci na swoje stare miejsce. I że Britt z taką łatwością zastąpi swoją nową "przyjaciółkę".

— Układ jest trudny, ale sobie poradzisz. W wolnym czasie będę ci pomagać indywidualnie. — W głosie nie brzmiało zbyt wiele emocji, ale Amara znała byłą przyjaciółkę na tyle, by wiedzieć, że w ten sposób próbowała się pogodzić.

— Chyba żartujesz? — oburzyła się Mikaela, a reszta dziewczyn patrzyły to na jedną, to na drugą, licząc na dobre show.

— Wyglądam, jakbym żartowała? Przejdź do tyłu. — Uniosła do góry jedną brew, co zawsze robiła, gdy zaczynała się irytować.

Amara zagryzła policzek od środka, byleby tylko się nie roześmiać. Warto było przyjść, aby zobaczyć ich miny. Teraz stres minął całkowicie, ustępując miejsca pewności siebie. Wyszła przed siebie i zajęła miejsce Mikaeli, która z oburzoną miną wstąpiła do trzeciego szeregu.

"Dziękuję" poruszyła ustami w stronę Britt, która skinęła głową z ledwo zauważalnym uśmiechem.

Kapitan drużyny rozpoczęła trening. Bardzo ostry trening — a raczej ostry dla Amary, która wyszła z wprawy i już w ostatnich minutach ledwo łapała oddech. Jeszcze jedna godzina i musieliby zabierać jej zwłoki.

Usiadła na trawie dziesięć minut przed dzwonkiem, a obok rozłożyła się Brittney. Nie było po niej widać nawet cienia zmęczenia. Pewnie mogłaby trenować cały dzień.

Amara bez słowa bawiła się odzyskaną bransoletką. Spojrzała w stronę Xaviera, który z Oliverem siedział na trybunach. Patrzyli na nią. Nawet z tej odległości czuła, jak intensywne spojrzenie wbijał w nią Wilde. Z trudem powstrzymywała drżenie ciała, bo ten wzrok... Ten wzrok działał na nią w sposób niewytłumaczalny.

— Nie zgubiłaś jej tamtej nocy? — zdziwienie w głosie Britt było autentyczne. Spędziły wtedy ze sobą wiele czasu i doskonale pamiętała, jak Ami żaliła się, że biżuteria gdzieś jej się zapodziała.  To były ich bransoletki "przyjaźni", dla obu wartościowe. Jedna miała z zawieszką słonecznika, druga z różą.

Ciężko było jej przerwać kontakt wzrokowy z Xavierem, ale nostalgicznie spojrzała na swój nadgarstek. Później zerknęła na nadgarstek przyjaciółki i dostrzegła, że ta wciąż nosiła bransoletkę. Pomimo tego, co między nimi się wydarzyło, nie zdjęła jej.

— Zgubiłam. To... trochę dziwna historia — przyznała, marszcząc czoło w zastanowieniu.

Nie wiedziała, czy mogła powiedzieć Brittney, kto wyniósł ją wtedy z nory. Zrobi to przy następnej okazji, teraz nie chciała wspominać o tamtym dniu. To wciąż był temat, który obie starały się unikać.

— Myślisz, że możemy przyjaźnić się jak wcześniej? — niepewność w głosie przyjaciółki przypomniała Amarze o dawnej Britt. Tej prawdziwej, której nie odstępowała na krok.

Serce rosło jej w piersi z miłości. Tęskniła, tak bardzo tęskniła, że nie mogła uwierzyć w prawdziwość tej chwili. Siedziały razem na trawie, wygrzewając się na słońcu, jak kiedyś, gdy były jeszcze nierozłączne. Britt zaśmiała się ze łzami w oczach, a Amara objęła ją, wciągając zapach tak bardzo znajomych perfum. Mogłyby tak się przytulać godzinami, ale w końcu musiał przerwać im dzwonek.

— Muszę zająć się organizacją balu. Może przyjdziesz do mnie o osiemnastej? — zaproponowała Amara z uśmiechem.

— Jasne — przytaknęła Britt, zbierając się niechętnie z boiska. — Do zobaczenia, Ami—boo — zaśmiała się, używając ksywki Chrisa, co zawsze robiła, aby zirytować przyjaciółkę. Brittney śmiała się z przezwiska, odkąd pierwszy raz usłyszała je od swojego byłego chłopaka.

Amara zmierzała do szkoły i była już niemal przy drzwiach, kiedy w wejściu zatrzymał ją Even. Wyglądał na skruszonego, gdy niewinnie spoglądał na nią zza wachlarza gęstych rzęs. Chłodną dłoń wcisnął w jej rozgrzaną po wykańczającym treningu, a palce drugiej umieścił pod jej podbródkiem, delikatnie zmuszając ją, by na niego spojrzała.

Próbowała udawać obojętność, ale szpilki, które wbił jej podczas ostatniej rozmowy w serce, wciąż boleśnie ją uwierały. W jednej chwili obwiniała się za to, że im się nie układa, a w drugiej starała sobie wmówić, że nie uczyniła nic złego. A teraz, patrząc na niego i przypominając sobie słowa, którymi ją obrzucił, tylko utwierdziła się w przekonaniu, że niczym nie zawiniła. To on zachował się jak dupek, nie odwrotnie.

— Przepraszam, Amaro, jeśli cię zraniłem — zaczął tonem pełnym skruchy. Mocniej ścisnął jej dłoń i przysunął o krok bliżej.

Stała w milczeniu, wpatrując się w jego niebieskie oczy i próbując dostrzec w nich szczerość. Widziała ją, ale z mieszanką czegoś, czego nie potrafiła wytłumaczyć. Czegoś, co kazało jej myśleć, że nie dlatego ją przepraszał. Sprawiał wrażenie, jakby się obawiał.

— Może dziś do ciebie wpadnę wieczorem? Spędzimy razem trochę czasu — zaproponował, kciukiem gładząc jej policzek.

Nieświadomie wtuliła się w jego dłoń. Przegrała. Nie potrafiła się na niego gniewać. Potrzebowała go. Przy każdej kłótni, nawet jeśli raniące słowa wierciły się nieprzyjemnie w jej sercu, nie mogła niczego mu odmówić. Strach, jaki czuła na samą myśl o jego nieobecności, jej na to nie pozwalał. Była przerażona wizją pozostania samej. Słowa same wypłynęły z ust:

— Byłoby super. — Obdarzyła go tęsknym uśmiechem, na który on dał jej buziaka w czoło. — Może być dziewiętnasta?

— Może być. Kocham cię — wyszeptał w jej skórę, składając drugiego buziaka.

Uśmiechnęła się na ten czuły gest, a gdy wtuliła się w jego ciepłe ciało, zdała sobie sprawę, jak bardzo tęskniła za bliskością. Im częściej się kłócili, tym bardziej odczuwała samotność. Naprawił ją, a gdyby go teraz utraciła... Chyba znów by się załamała. Nie mogła do tego dopuścić.

Wtulona w jego silne ramiona, w których chowała się przed całym złem tego świata, zapomniała przez chwilę o dręczących ją problemach. Była tylko ona, zamknięta w bezpiecznym azylu.

***

Obecność Britt w pokoju Amary była zaskoczeniem dla wszystkich. Dlaczego dla wszystkich? Och, dlatego, że Even, mówiąc kilka godzin wcześniej, że "spędzą razem trochę czasu", miał na myśli domówkę w jej domu, którą sam zorganizował. Wpadł do jej pokoju z Xavierem i Oliverem u boku, a zaraz po nich wparowały Roxanne, Brenda oraz Caroline z pobrzękującymi siatkami.

Gotowała się ze złości i rozczarowania, ale nie dała po sobie tego poznać. Uśmiechała się miło, czego od niej wymagali, a Evena zabijała wzrokiem. Mrugnął do niej. MRUGNĄŁ. Pokusa, by wstać i spoliczkować go przy wszystkich była tak silna, że zaczęły świerzbić ją dłonie.

Świadomość nie mogła pojąć tego, jak niedomyślnym facetem był Even. Czy naprawdę nie mógł zrozumieć, że przez "wspólne spędzanie czasu" oczekiwała randkę? Robił to specjalnie, czy naprawdę trzeba mu wbić do głowy, czego od niego oczekiwała? Przecież to nie takie trudne!

Nie dość, że wrócili do punktu wyjścia i nic między nimi się nie polepszyło, to jeszcze wprowadził pod jej dach Xaviera Wilde'a, do licha! Ojciec, jak tylko się dowie o jego obecności, da jej szlaban do końca życia. Była tego bardziej niż pewna.

— Lepiej będzie, jak już pójdę. — Britt wzięła Amarę na bok.

Byłaby głupia, gdyby została wśród ludzi, którzy nią gardzili. Gardziła nimi z wzajemnością i nie tylko dlatego, że Amara znalazła sobie w nich zastępstwo, głównie do imprezowania. Przejrzała ich już dawno temu, więc wiedziała, że nie reprezentowali sobą nic dobrego. Śmiała nawet sądzić, że to nie najlepsze towarzystwo dla Amary, a wręcz powinna od nich uciekać.

Objęła ich spojrzeniem kocich oczu, dłużej zatrzymując je na Evenie. On nie podobał jej się najbardziej ze wszystkich. Sprawdziła go, gdy tylko doszły ją słuchy o nowym związku. Choć z pozoru wydawał się porządnym chłopakiem, miał wiele za uszami. Za wiele. Wokół niego unosiła się toksyczna aura, którą Britt zwęszyła od razu. Miała wrażenie, że Amara też ją dostrzegła, jednak nie zostawiła tego dupka tylko dlatego, że się do niego przyzwyczaiła. Trzymała się go jak ostatniej deski ratunku, odkąd tylko się poznali i do tej pory bała się puścić.

— Przepraszam, nie miałam pojęcia, że Even ich zaprosi — odparła zgodnie z prawdą, a w głosie pobrzmiewała irytacja. — Ale jak już bez mojej zgody zrobił u mnie domówkę, to chcę, żebyś została. Ostatnio mnie trochę...

— Męczą? Nie dziwię się, twoi przyjaciele są do dupy. — Britt nie bała się być szczera.

Mówiła, co sądziła i się tego nie wstydziła. Jej przyjaciele naprawdę byli do dupy. W każdej kwestii. Byli dobrzy jedynie w imprezowaniu i robieniu z siebie pośmiewiska. Amara, ta którą Brittney kochała, była od nich stokroć lepsza i zasługiwała na lepszych ludzi w swoim życiu.

— Chodź na chwilę, skarbie — głos Evena rozdrażnił je obie. Spojrzały na siebie wymownie, jednak Amara pozwoliła się wyprowadzić na korytarz.

Oparła się o ścianę i z ramionami założonymi na piersi, wpatrywała się w Evena z surową miną, oczekując wyjaśnień. On jednak zdawał się nie zauważać jej złości. Wydawał się być już lekko wstawiony, co zauważyła ze znaczną niechęcią. Dopiero, co tutaj przyszedł, a już zdążył wypić. Może już nawet przyszedł pod wpływem.

Z pożądliwym uśmieszkiem pochylił się nad nią, dłoń umieszczając na jej biodrze. Kciuk wcisnął pod koszulkę i delikatnie masował skórę pod nią. Oczy błyszczały mu od wypitego alkoholu oraz pożądania. Pragnął jej, a ona nie chciała mu się teraz tak łatwo oddać.

— Even... — jego imię wypowiedziała pouczającym tonem, ale on nic sobie z tego nie robiąc, przybliżył się jeszcze bliżej, przyciskając ją swoim ciałem mocniej do ściany.

— Tak długo tego nie robiliśmy — wyszeptał drżącym od podniecenia głosem, a dłoń powoli przesuwał między uda. Kciukiem zataczał kółka przy szwie spodni, drażniąc jej punkt. Pragnął jej, jakiegokolwiek kontaktu z kobietą.

Próbowała go odepchnąć, ale jego chęć, by z nią to zrobić była na tyle silna, że nawet się nie ruszył. Kolanem rozszerzył jej nogi, a wolną dłonią ścisnął jej pierś, masując ją mocno, niemal boleśnie. Drugą nadal trzymał na jej kroczu, coraz szybciej poruszając palcami.

Nie podobało jej się to, nie czuła się już dobrze pod jego dotykiem, nie teraz gdy tak zachłannie ściskał jej ciało. Zachowywał się jak zwierz, nie potrafiąc pohamować pożądania.

— Przestań... — wydyszała, wiercąc się pod jego ciałem. Nie przestawał. Miała wrażenie, że jeszcze szybciej poruszał palcami. — Even, przestań — powtórzyła ponownie, a gniew zabarwił jej głos.

Zachwiał się tylko na moment, kiedy popchnęła go z całych sił. W drugiej sekundzie przywierał do niej ponownie, zamykając w szczelnej klatce. Jego przyspieszony oddech palił delikatną skórę na szyi.

— Kazała ci przestać — czyjś niski głos zadrżał przy nich, a Amara odetchnęła z ulgą, gdy Even odsunął się, dając jej przestrzeń do oddychania.

Spojrzała ponad jego ramię, bo wciąż stał blisko i dostrzegła Xaviera z wyrazem wściekłości na twarzy. Oczy błyszczały mu z furii, przez co Even tylko na chwilę stracił czujność. Chwilę później prychnął ze śmiechem, kręcąc na boki głową. Podszedł do Xaviera pewnym krokiem i stanąwszy z nim twarzą w twarz, wychrypiał:

— Radzę ci odejść. — Wyzywające iskierki tańczyły mu w oczach, kiedy z wyższością wciskał spojrzenie w chłopaka.

Xavier przybrał protekcjonalny uśmiech, a w głowie ułożyło mu się tysiąc scenariuszy, jak pokazuje temu śmieciowi, gdzie jego miejsce. Nie uderzył go jeszcze tyko ze względu na Amarę, do której w ten sposób na pewno nie uda mu się zbliżyć. Even wciąż był jej chłopakiem, a jak Xavier podniesie na niego rękę, stanie po stronie blondasa. Ściskał i poluźniał więc teraz pięści, ostatkami sił się hamując. Poprzysiągł sobie jednak, że przywali mu, gdy tylko nadarzy się następna okazja.

— Jeśli jeszcze raz dotkniesz ją bez jej zgody, rozwalę ci gębę, rozumiesz? — wyszeptał Evenowi do ucha, a w jego głosie pobrzmiewała złowróżbna obietnica. — Podpadnij mi jeszcze raz, Damon, a następnym razem to ty będziesz błagać, żeby przestać.

Mierzyli się na spojrzenia i żaden z nich ani na sekundę nie odwrócił wzroku. Napięcie było tak gęste, że można było ciąć je nożem. I choć jednego i drugiego świerzbiły dłonie, żaden nie podniósł ręki.

— Xavier. — Jego imię w jej ustach brzmiało wyjątkowo miękko. Na tyle miękko, że jego spojrzenie złagodniało, a Evena zaostrzyło się jeszcze mocniej.

Damon prychnął pod nosem, spojrzał na swoją dziewczynę z widoczną odrazą i wrócił do pokoju, trącając Xaviera barkiem. Wilde musiał zacisnąć zęby tak mocno, że niemal je wykruszył, bo inaczej rzuciłby tym dupkiem o ścianę.

Wraz z zamknięciem drzwi, atmosfera na korytarzu złagodniała. Amara wciąż stała w tym samym miejscu, opierając się o ścianę. Szok sparaliżował jej ciało, ale teraz, gdy Evena nie było w pobliżu, czuła się... bezpieczniej. Nie mogła pojąć, co wstąpiło w jej chłopaka. Nigdy wcześniej nie zachowywał się tak nachalnie, zawsze przestawał, gdy o to prosiła, a teraz zdecydowanie przekroczył granicę. Zastanawiała się, czy gdyby nie pojawienie się Xaviera, posunąłby się dalej i przeszedł ją dreszcz na samą tą myśl. 

Nagle zachciało jej się płakać i ogarnął ją tak silny smutek, że zakuło ją w piersi. Pewnie gdyby za ścianą nie bawili się jej znajomi, osunęłaby się na podłogę i zaczęła ryczeć jak dziecko. Tak się teraz czuła — jak zagubione dziecko. Oczywiste było, co powinna zrobić, ale nie dopuszczała do siebie tej myśli. Zamiast tego usiłowała utworzyć plan, który sprawiłby, że w ich związku znów będzie dobrze. Jeszcze mogła to uratować. Mogła, prawda? Kilka szczerych rozmów i idealna relacja wróci. Tłumaczyła sobie, że to tylko lekki kryzys, nic poza tym.

— Wszystko dobrze? — zapytał, łagodnym spojrzeniem badając jej twarz.

Przesuwał wzrokiem po jej zmęczonych rysach twarzy, soczystych, drżących ustach i zeszklonych oczach wpatrzonych w martwy punkt. Wyglądała, jakby za chwilę miała się załamać, ale wtedy otrząsnęła się, spojrzała na niego z uśmiechem i skinęła głową.

Gdy go mijała, by wrócić do swojego pokoju, gdzie pewnie Britt zastanawiała się nad jej nieobecnością, Xavier delikatnie ujął jej nadgarstek. Skóra mrowiła w miejscu, w którym znajdowały się jego palce i uznała to za tak przyjemne, że nawet się nie odsunęła. Miętowy, ciepły oddech owiał jej twarz, gdy wypowiedział słowa, których najmniej się spodziewała:

— Przepraszam, że byłem fiutem.

— To nic, każdy czasami nim bywa.

Obdarowała go uprzejmym uśmiechem, na co kącik jego ust uniósł się nikle. Powoli jego plan zmierzał w odpowiednim kierunku. 

_____

Cześć! Trzymajcie kolejny rozdział. Dziś dość kiepski, wena mnie ostatnio opuściła, a ja mam coraz mniej czasu na własne przyjemności. 

Pozdrawiam gorąco. c;

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro