Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 29

Ostatnie dni dla wszystkich były szczególnie ciężkie. Choć starali się maskować swoje uczucia, powietrze niemal pękało w szwach od napięcia. Najbardziej odczuwalne to było dzień przed balem. Amara i Britt nie oddalały się od siebie na krok. Gdy wszyscy wokół ekscytowali się imprezą, one na same jej wspomnienie spinały się, posyłając sobie wymowne spojrzenia. Plan był wyjątkowo prosty — a raczej niemal jego brak. Nie mieli zbyt wiele rozwiązań do rozpatrzenia. Zdecydowali, że wśród opiekunów zjawią się najlepsi policjanci, zaufani przyjaciele ojca. Mieli za zadanie pilnować Amary oraz Xaviera, a w razie konieczności śledzić ich ruchy. Podejrzewali, że jeśli Rzeźnik będzie czekał na Chrisa na balu i dowie się o jego nieobecności, znajdzie jego siostrę lub osobiście odwiedzi go w domu. Dlatego również pod mieszkaniem Evansów miał stać policyjny radiowóz. Ojciec postanowił pojechać do szkoły, gdzie sam będzie mógł szukać przestępcy, na którym tak mu zależało.

— Dobra, mam dość.

Amara otrząsnęła się nagle, słysząc podirytowany głos Brendy. Do tej pory wpatrywała się w swój nietknięty obiad, w którym grzebała widelcem jak niezadowolone dziecko. Britt robiła dokładnie to samo.

— Co się z wami wszystkimi dzieje?

— Nic — odparły równocześnie, wzruszając ramionami. Nikomu nie powiedziały, że Britt opuszcza bal. Ani że może wydarzyć się na nim coś niebezpiecznego.

Amara sądziła, że nie może być gorzej niż wtedy, gdy zrobiła z siebie pośmiewisko. Okazuje się, że są sprawy, które znacznie wykraczają poza tamtą pamiętną noc. Tym razem jednak to nie ją zgarnie policja — taką przynajmniej miała nadzieję.

Zmusiła się do nabicia makaronu na widelec. Z wymuszonym uśmiechem wsadziła sobie porcję do ust. Może gdy będzie jeść, przestaną zadawać jej niewygodne pytania.

Zerknęła na Britt, ale ona już była myślami gdzie indziej. Pustym wzrokiem wpatrywała się w stół, przestała nawet bawić się swoim posiłkiem.

— Cześć, laleczko. Nie dostałaś moich wiadomości? — Arvid wcisnął się na miejsce pomiędzy Amarą a Xavierem, na co ten drugi przewrócił oczami. Gdy dowiedział się, dla kogo pracował Solberg, zaczął irytować go jeszcze bardziej. Szczególnie, że wciąż używał ksywki "laleczka". Kto nazywał tak dziewczynę? Amara z kolei ani trochę nie wydawała się tym przejęta.

Spojrzała na przyjaciela, który zawinął ramię na oparciu jej krzesła. Kąciki jej ust lekko drgnęły. Xavier nabił widelec w swoją lasagnee tak mocno, że ten na plastiku wydał okropny dźwięk raniący jej uszy. Skrzywiła się nieznacznie. Pękała jej głowa — ostatnio prawie w ogóle nie zmrużyła oka. Aż zastanawiała się, czy kiedykolwiek znów się wyśpi. Rozważała nawet kupienie tabletek nasennych, choć w obecnej sytuacji i tak nie wierzyła, czy by zadziałały. Dręczyło ją zbyt wiele spraw.

— Nie miałam kiedy odpisać. — Wcale nie kłamała. Cały wczorajszy dzień spędziła z Xavierem. Noc również. Co dziwne, ojciec nie miał nic przeciwko temu, by Wilde spał w jej łóżku. Jeszcze dziwniejsze było to, że sam przygotował wszystkim kolację. Choć czuli się jak na ostatniej wieczerzy, całkiem miło było zjeść wspólny posiłek. 

Ktoś kopnął ją pod stołem. Spojrzała najpierw na Britt, ta jednak nieustannie patrzyła się w jeden punkt. Wyglądało to, jakby całkowicie się wyłączyła — odcięła od rzeczywistości pochłonięta przez własny umysł. Później przeniosła wzrok na Brendę. Tak, to była zdecydowanie ona. Wpatrywała się w przyjaciółkę tym spojrzeniem mówiącym: "Co ty przede mną ukrywasz?" Gdy zerknęła na Olivera, zdała sobie sprawę, że identycznie wgapiał się w Xaviera. Oboje nie mieli o niczym pojęcia. Powinni wiedzieć, w końcu to byli ich kumple. Woleli jednak oszczędzić im smętnych historii, nie chcieli zepsuć balu kolejnym osobom. Wystarczyło, że Britt i Chris się tym zamęczali. Brenda, gdyby się dowiedziała, oszalałaby z nerwów. Znając ją, zrobiłaby nawet wszystko, by odwali imprezę — na przykład rzucając krzesłami w okna. Amara pokręciła ledwo zauważalnie głową, dając jej do zrozumienia, że nie była to rozmowa na teraz.

— Chodź, Britt, spóźnimy się na zajęcia. — Ta jednak ani drgnęła. — Britt — powiedziała głośniej, zmuszając przyjaciółkę do powrotu na ziemię. — Jutro będzie po wszystkim — szepnęła jej na ucho, wkładając w to tyle wiary, na ile było ją stać. Skye skinęła niemrawo głową.

— Do później — pożegnały się ze wszystkimi, nie obdarzając ich nawet przelotnym spojrzeniem.

Arvid, jak posłuszny szczeniak nie odstępujący swojego właściciela, poszedł za nimi. Od razu zawiesił ramię na Amarze, za co skarciła go wzrokiem.

— Przestań to w końcu robić.

— Twój Romeo jest już oficjalnie twoim Romeem? — Uniósł pytająco brew, a widząc jej spojrzenie, posłusznie opuścił rękę.

Gdy to zrobił, Amara spojrzała na Xaviera, odstawiając przy okazji tacki swoją i Britt. Przyglądał się jej z daleka, a lekki uśmiech wkradł mu się na usta.

— Możliwe — odparła, ledwo powstrzymując uśmiech. Czuła się winna, gdy to robiła, podczas gdy jej najlepsza przyjaciółka poruszała się po szkole jak zombie. Nie potrafiła jednak zapewnić ją, że nie było czym się martwić, ponieważ to byłoby kłamstwem. Pierwszy raz miały do czynienia z czymś tak trudnym. Nie mogły tego bagatelizować, każda przeżywała to na swój sposób. Tak jak ostatnim razem.

Rozdzielili się, będąc już w swoich salach. Britt zajęła miejsce z przodu, Amara zaraz za nią, z kolei za Evans siedział nie kto inny jak cholerny Even Damon. Czuła na plecach jego zawistne spojrzenie, wypalało jej dziurę wielkości piłki do kosza. Nie miała chęci ani odwagi by się odwrócić. Dzielnie wpatrywała się w swój stolik.

Poczuła kopnięcie. Jedno, potem drugie. Po trzecim się zirytowała. Odsunęła się najdalej, jak mogła, ale jego długie nogi ją dosięgnęły.

— Jakaś dziewczyna się o ciebie pytała — szepnął, czemu towarzyszył odgłos przesuwającego się krzesła. Gdyby powiedział co innego, siedziałaby prosto dalej go ignorując, to zdanie sprawiło jednak, że obróciła się w jego stronę z prędkością światła. Aż strzeliło jej coś w kręgosłupie. Posłała mu ponaglające spojrzenie. — Siedzi na dziedzińcu.

Jeszcze zanim skończył mówić, zerwała się z miejsca jak oparzona. W pośpiechu zabrała swoje rzeczy, a w drzwiach minęła się ze zdezorientowanym nauczycielem. Adrenalina zmusiła ją do tego, rozum ewidentnie zrobił sobie przerwę, kiedy biegiem przemierzała korytarze. Serce szalało jej w piersi. Keysine Ramirez tu była, rozmawiała z jej byłym chłopakiem. Dlaczego wpadała do szkoły dzień przed balem? Dlaczego Arvid jej nie uprzedził? Czy też o tym nie wiedział?

Zwolniła chwilę przed głównymi drzwiami. Co ona do cholery wyrabiała? Naprawdę miała zamiar stanąć jej twarzą w twarz bez żadnych świadków? Jeśli ta dziewczyna naprawdę była tak szalona, jak twierdził Arvid, powinna zawrócić w tej chwili. Albo zadzwonić do ojca. Wyjrzała przez okno na ławki rozstawione przed szkołą. Kiedy nikogo nie dostrzegła, ulga mieszała się ze strachem. Chciała ją nastraszyć?

— Zgaduję, że to mnie szukasz. — Czyjś wyjątkowo łagodny głos odezwał się z oddali. Z gulą w gardle Amara odwróciła się w stronę schodów. Starała się nie okazywać emocji, gdy robiła kilka kroków w stronę dziewczyny siedzącej na najniższych schodkach. Czarne jak otchłań oczy taksowały ją od dołu do góry z oślizłym uśmiechem. Leniwie podniosła się z miejsca.

— Czego ode mnie chcesz? — zapytała pewnie, wdzięczna, że głos jej się nie załamał. A naprawdę było blisko, by tak się stało.

— Chciałam, żebyś spojrzała w twarz osobie, która zniszczy ci życie, Amaro Evans. — Przekrzywiła nieco głowę, gdy spojrzeniem wdzierała się w jej duszę. Powaga w jej tonie dodawały słowom jedynie większego okrucieństwa. Amarę przeszedł od tego dreszcz.

— Po co to wszystko? Z powodu chłopaka?

— Też. — Wzruszyła ramionami, nim podała główny powód. — Ale bardziej dla zabawy. Z przyjemnością będę oglądać, jak cierpisz. — Podeszła bliżej, zmuszając Evans do cofnięcia się. Zadziałał w niej instynkt obronny. Gdyby nie próbowała zgrywać nieustraszonej, już dawno brałaby nogi za pas. Następny ruch Keysine był szybki, niemal nie do uchwycenia. Amara poczuła tylko ból na odkrytym przedramieniu. Syknęła, przyciskając rękę do piersi. Strużka krwi spływała jej po skórze. — To tylko przedsmak tego, co cię czeka. Do zobaczenia jutro, Ami—boo. — Przezwisko, którego używał Xavier i Chris, tym razem nie działało na nią kojąco. W ustach dziewczyny brzmiało jak najgorsze przekleństwo. Wypuściła powietrze, nawet nie zdając sobie sprawy, że do tej pory je wstrzymywała. Nie odważyła się odwrócić, by spojrzeć na oddalającą się Ramirez. Ruszyła przed siebie, po schodach na górę, a nogi miała jak z waty. Pieprzona wariatka. Kto normalny ciął ludzi w szkole?! Ramię piekło jej niemiłosiernie, a krew zdążyła wsiąknąć w koszulkę, która teraz kleiła się do jej ciała. Co niby miała teraz zrobić? Nie mogła iść do pielęgniarki, zadawałaby zbyt wiele pytań! Weszła do łazienki, wpadając do pierwszej wolnej kabiny. Rzuciła torebkę na podłogę, a zdrową ręką zaczęła szukać telefonu. Z początku chciała napisać do ojca, później jednak zdała sobie sprawę, jak tragiczny był to pomysł. Zapewne przyjechałby radiowozem na sygnale, robiąc niezłe zamieszanie w szkole. Rzuciłby się na dyrektora, że nie pilnował uczniów i pozwalał uzbrojonej lasce chodzić po korytarzach. Wybrała więc kolejną opcję — Xaviera. Nie mogła napisać mu jednak prosto z mostu, co się wydarzyło. Gdyby to zrobiła, prawdopodobnie wybiegłby ze szkoły, szukając wszędzie Keysine. Na to nie mogła pozwolić. Musiała więc go zwabić tutaj.

Do: Xavier

Czekam w łazience na pierwszym piętrze.

Siedziała oparta o ścianę kabiny, papierem toaletowym próbując zetrzeć krew. Łzy cisnęły jej się do oczu, gdy dotykała rany. Nóż był ostry, nie potrzebował więc zbyt wiele oporu, by wbić się głęboko. Rozcięcie ciągnęło się od nadgarstka aż do wewnętrznej częsci łokcia. I bolało jak cholera. Przyciskała przedramię do piersi, żeby krew wsiąkała w koszulkę, a nie kapała na podłogę. Jeszcze jej brakowało, żeby ktoś pomyślał, że po szkole grasował zabójca.

Przeszedł ją zimny dreszcz, gdy pomyślała o jutrzejszym dniu. Czego ma się spodziewać? Co jeśli Keysine wbije jej ten nóż prosto w serce? Albo komuś z jej bliskich. A jeśli ojciec nie zdąży zareagować na czas i ta ucieknie, zostawiając za sobą istny chaos oraz rozlaną krew?

— Ami—boo? — Najpierw usłyszała głos Xaviera, później jego ciężkie kroki.

— Tutaj — odparła, z trudem dosięgając zamka. Popchnęła drzwi kabiny.

Spoglądała na niego z dołu, wyraźnie widząc, w którym momencie zmienił mu się wyraz twarzy. Uśmiech, który przed sekundą błąkał się na jego twarzy, zastygł mu na ustach. Błysk w czekoladowych oczach przysłonił gęsty strach, sprawiając, że tęczówki nagle wydawały się czarne. Gdy pierwszy szok minął, uklęknął przy niej, w między czasie zdejmując z siebie cienką bluzę.

— Zabiję ją — ton jego głosu przesiąknięty był gniewem, jakiego w życiu w nim nie słyszała. Choć teraz wyglądał jak rozwścieczone zwierzę, owijał bluzę wokół jej przedramienia niezwykle delikatnie. Syknęła z bólu, gdy zacisnął mocno rękawy.

— Przepraszam. — Dłonią pogładził ją po bladym policzku. — Zabieram cię do domu. Dasz radę iść? — Zapytawszy, sprawdził, czy nie miała innych obrażeń, łagodnie dotykając reszty jej ciała.

Skinęła głową i z jego pomocą podniosła się z brudnych posadzek. Choć robiło jej się słabo od ilości zobaczonej krwi, a ręka bolała, jakby za chwilę miała odpaść, trzymała się całkiem nieźle. Była lekko zamroczona, bo zdecydowanie nie spodziewała się ataku ze strony Keysine. Nie w miejscu publicznym, gdzie w każdej chwili ktoś mógł ją zobaczyć. A był to jedynie przedsmak jutrzejszego wieczoru. Amara od początku zdawała sobie sprawę z powagi sytuacji, dopiero teraz jednak dostrzegła, z kim tak właściwie miała do czynienia. Nie spodziewała się, że Ramirez będzie w stanie ją skrzywdzić. Uważała ją za zazdrosną wariatkę, ale nie za wariatkę żądną krwi.

Xavier trzymał Amarę blisko siebie, trzymał ją za zdrową rękę i rozglądał się na boki z groźnym wyrazem twarzy, jakby z każdego zakrętu miała lada moment wyskoczyć Keysine. Gdyby tak się stało, byłby gotowy zrzucić ją ze schodów i z satysfakcją patrzeć, jak łamał jej się kark.

— Może zawiozę cię do szpitala? — zaproponował, gdy byli już przy jego samochodzie. Xavier otworzył jej drzwi od strony pasażera.

— Nie trzeba, Xavier — odpowiedziała, gdy zajął miejsce kierowcy. — Mama oszaleje, jak to zobaczy — jęknęła przeciągle, opierając głowę o oparcie. Ojciec jeszcze nic jej nie powiedział, bo nie chciał jej martwić. Miał to zrobić jutro przed balem, żeby wyjaśnić jej, dlaczego przed ich domem będą stały radiowozy. Anastazja prawdopodobnie zabije ich wszystkich, jak tylko usłyszy prawdę. Przez myśl jej przeszło, że może uda jej się ukryć ranę. Dzisiaj by się udało, jutro jednak byłoby to niemożliwe — w końcu jej sukienka była na cieniutkich ramiączkach. Westchnęła zrezygnowana. Modliła się, by akurat dzisiaj mama wyszła do przyjaciółki.

— Znajdę ją i zabiję. — Jego słowa wydawały się zbyt poważne, Amarze zdawało się, że wcale nie żartował. Szczególnie gdy zaciskał palce na kierownicy tak mocno, że aż zbielały mu knykcie. — Ten frajer pewnie o tym wiedział — dodał jeszcze bardziej zdenerwowanym głosem. — Mówiłem, żeby mu nie ufać, Amaro. Nie bez powodu pracuje z nią.

— Teraz złościsz się na mnie? — obruszyła się, zerkając na niego z uniesioną brwią. Nieważne co mówił, nie wierzyła w jego słowa. Arvid na pewno by jej tego nie zrobił. Nie mógł wiedzieć. Na pewno nie. Gdyby tak było, ostrzegłby ją od razu. Keysine jemu kazałaby przekazać informacje, nie Evenowi. Skąd ona w ogóle wiedziała, kim dla niej był? Czyżby znała już całą historię jej życia? Miała przeczucie, że właśnie tak było. Poznała ją całą, a teraz się nią bawiła.

— Nie — zaprzeczył z westchnięciem. — Wściekam się na siebie. Pozwoliłem na to i to moja wina. Gdybyśmy trzymali się od siebie z daleka, tak jak mówiłem, Keysine by odpuściła. Zostawiłaby cię w spokoju. A teraz, kurwa, musisz cierpieć. — Przez jego twarz przechodziło tyle emocji, że Amara nie wiedziała, którą najpierw dostrzegła. Złość, rezygnację, smutek czy poczucie winy.

Jeśli ktoś miał się obwiniać, to tylko ona. To był jej pomysł, by się spotykać. Ona chciała wkurzyć Keysine i jej się to udało, o czym świadczyła ciągnąca się na kilkanaście centymetrów rana. Wciągnęła nawet w to wszystko Arvida, by wszystko relacjonował.

— Cierpiałam tylko wtedy, gdy mnie od siebie odpychałeś. — Po tym wyznaniu, twarz mu nieco złagodniała. Odetchnął głęboko, jakby walczył sam ze sobą. Zapewne tak właśnie było. Chciał się dalej obarczać winą, a ona mu na to nie pozwalała. — Co sobie pomyślałeś, kiedy wysłałam ci SMS-a? — zmieniła temat, przypominając sobie początkowo jego minę, gdy wchodził do kabiny. Na jego ustach znów pojawił się ten zawadiacki półuśmieszek.

— Nie chcesz wiedzieć — odparł, parkując pod domem.

— Jesteś obrzydliwy — przyznała ze śmiechem, kiedy połączyła dwa do dwóch. Naprawdę myślał, że chciała z nim to zrobić w śmierdzącej szkolnej łazience? Paskudztwo. — Naprawdę — dodała, widząc sprośny uśmiech.

Wysiadła z samochodu, znów prosząc Boga, by mamy nie było w domu. Wchodząc do środka, od razu uderzył w nią zapach kawy. Słyszała, jak ktoś krzątał się po kuchni, a zaraz potem ciężkie kroki zmierzające w jej strony. Wstrzymała powietrze i wypuściła je dopiero wtedy, gdy przed jej twarzą pojawił się Chris. Kilkutonowy kamień spadł jej z serca. Lepiej żeby to on dowiedział się, co się stało, niż Anastazja.

— Jesteś jakaś blada — zauważył, wracając do kuchni. — Nie powinniście być w szkole?! — zapytał z drugiego pomieszczenia. Nawet nie zauważył, że przyciskała rękę owiniętą w bluzę do piersi. Może na pierwszy rzut oka faktycznie nie wyglądało to podejrzanie, szczególnie, że zakrywała wielką plamę krwi na koszulce.

— Przestań gadać i wyciągnij apteczkę — zirytował się Xavier, delikatnie popychając Amarę do kuchni. Posadził ją przy stole, odciągając jej rękę od piersi. Powoli, aby nie sprawić jej bólu, odwinął bluzę. Syknęła, kiedy zaschnięta krew oderwała się od rany. Znów zaczęła lekko krwawić.

Spojrzała na Chrisa z grymasem bólu. Wielkimi oczami wpatrywał się w jej przedramię, by zaraz potem w roztargnieniu zacząć szukać apteczki. Kolejno otwierał i zamykał wszystkie szafki po kolei, aż w końcu trafił na tą odpowiednią.

— Co wy tu robicie? Tym razem nie będę was... — Misha pojawił się nagle, stając w drzwiach kuchni. Przerwał swoją wypowiedź w połowie zdania, gdy tylko zobaczył swoją córkę w zakrwawionym ubraniu. — Co się stało? — zapytał od razu, odciągając syna od apteczki. Odnalazł płyn do oczyszczenia ran i bandaże. Po ostatnim "wypadku" Xaviera zostało ich niewiele. Sam zajął się opatrywaniem.

Amara skrzywiła się nieznacznie, gdy płyn zetknął się z raną. Pojedyncza łza spłynęła po jej bladej twarzy. Bolało gorzej niż wtedy, gdy pijana rozwaliła sobie piszczel. Teraz z trudem powstrzymywała krzyk. Rany cięte zawsze wydawały się dla niej bardziej bolesne — szczególnie, że ledwo wytrzymywała zacięcie nożem podczas krojenia warzyw. Przy tym, co ją dzisiaj spotkało, aż było jej głupio porównywać z czymś tak banalnym.

— Keysine była w szkole — wyjaśniła Amara. — Jak widzisz trochę się wkurzyła. — Skrzywiła się, gdy ojciec przykładał gazę do rany.

— Trzeba będzie szyć — zauważył ojciec, uważnie przyglądając się szramie.

— Nie jest tak źle — skłamała, bo ból pulsował tak bardzo, że czuła go aż w głowie. — Zajmiemy się tym jutro. Nie mamy na to czasu.

— Zostajesz w domu — postanowił hardo Misha, rozwijając bandaż.

— Słucham? Nie ma opcji. Ucieczka to najgorsze, co możemy teraz zrobić — podniosła nieco ton głosu. — Będę wśród policjantów. Ty tam będziesz. Nic nie będzie mogła mi wtedy zrobić. Trzymajmy się planu.

Nie zostanie w domu. Przecież to by było nierozsądne! Ktoś musiał wywabić Keysine. Gdyby na balu nikogo nie było, prawdopodobnie tylko by ich wkurzyli. Szczególnie, że ona miała tam czekać. Ramirez była przygotowana na starcie z Amarą. Musiała więc się zjawić, bo tylko w ten sposób mogli ją w końcu złapać. I to na gorącym uczynku. Z ataku na niewinnego człowieka się nie wywinie, pójdzie siedzieć, jak nie za narkotyki to za próbę morderstwa. Ojciec musiał patrzeć na to obiektywnie, a nie kierować się emocjami. Niemal całe życie był w roli policjanta i dopiero teraz zaczął zachowywać się jak kochany tata? To niedorzeczne!

— Pogadamy o tym jutro — odparł wymijająco, kończąc bandażować rękę. — Idźcie na górę. Ana nie może cię tak zobaczyć.

Amara wstała, obrzucając ojca twardym spojrzeniem. Wiedziała, że jutro zabroni jej czegokolwiek. Będzie trzymał ją w pokoju, by nie stała jej się krzywda, zaprzepaszczając szansę na złapanie Keysine i Rzeźnika. Przeszedł ją dreszcz na myśl o tym, do czego zdolny był dealer, skoro jego prawa ręka była tak brutalna.

Poszła do swojego pokoju, gniewnie tupiąc nogami. Zamknęła za sobą drzwi, bo Xavier został z Mishą i położyła się na łóżku, uważając, by nie uszkodzić ręki. Bolała ją okropnie, przez co nie potrafiła skupić się na własnych myślach.

— Mam tego dość — powiedziała sama do siebie, a pojedyncza łza wydostała się spod zamkniętych powiek.

***

Arvid siedział w swoim samochodzie, paląc już trzeciego papierosa. Keysine zadowolona z siebie właśnie przemierzała szkolny parking. Gdy wsiadła do auta, wyciągnęła zakrwawiony nóż, który zaraz wytarła o rękaw swojej bluzy. Wpatrywała się w niego z namaszczeniem, szczerząc zęby w paskudnym uśmiechu. Wiedział, że tu będzie, kazała mu czekać w aucie, podczas gdy ona miała spotkać się z Amarą. Nie ostrzegł jej, choć bardzo chciał. To przez niego stała się jej krzywda.

Usunął wszystkie wiadomości, zablokował numer, ponieważ Keysine zaczęła podejrzewać, że grał nie fair. Nie mógł ryzykować, że nóż, którym się teraz bawiła, odebrałby mu życie. Ucięłaby mu głowę, gdyby wywęszyła zdradę.

— Teraz możemy iść na piwo? — zapytał, wyrzucając niedopałek przez okno. Nie dał po sobie poznać, że się przejmował. Gdyby dostrzegła jego prawdziwe uczucia, skończyłby gorzej niż Amara. — Nie wybrudź mi auta — ostrzegł, gdy brudnym rękawem oparła się o drzwi.

— Cudownie będzie widzieć jutro jej strach — powiedziała rozmarzonym głosem, włączając radio. Właśnie leciało American Psycho. Arvidowi ten tytuł kojarzył się tylko z nią, trafnie ją opisywał.

— Nie boisz się, że ktoś cię złapie?

— Niczego się nie boję, Arvi. Suka będzie błagać o litość. 


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro