Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Włosy łaskotały ją w twarz, kiedy przyjemnie ciepły wiatr zrywał się, niosąc zapach deszczu. Tego dnia pogoda była niezdecydowana, słońce nieźle przypiekało, by zaraz schować się za ciemnymi chmurami, które później rozwiewało porywiste wietrzysko.

Amara związała niesforne kudły w wysoki kucyk. Założyła bluzę, którą przed minutą ściągnęła, bo znowu zrobiło jej się chłodno. Z westchnięciem przewróciła kartkę magazynu. Britt wcisnęła jej go w dłonie razem z czterema innymi. Od samego rana przeglądały suknie ślubne i dla druhen, dekoracje oraz kwiaty. Brenda z zafascynowaniem przeglądała weselne potrawy, zachwycając się różnorodnością kuchni.

— A te? — Britt podsunęła Amarze katalog pod nos.

Spojrzała najpierw na stronę, potem z wyraźnym niezadowoleniem na przyjaciółkę. Posłała jej to słynne spojrzenie, mówiące: "Powiedz, że żartujesz".

— Chcesz żebyśmy wyglądały jak laleczki Barbie? — skomentowała z góry Brenda, w między czasie biorąc łyk swojej coli. Siedziała wygodnie rozwalona na stadionowym krześle, nogi opierając o siedzenie Amary.

Trwała właśnie lekcja wychowania fizycznego. Powinny zaliczać razem z resztą dziewczyn gimnastykę, ale że były z niej najlepsze, dziś trenerka im odpuściła, słysząc radosne wieści. Wszyscy w szkole już wiedzieli, że Brittney Skye wychodziła za mąż za Christophera Evansa. Była to sensacja na całe Mystic Seaport. Amara uważała, że nie powinni tego ogłaszać tak prędko, szczególnie że w mieście kręciła się Keysine, a Rzeźnik był niedaleko. Mogli wykorzystać tę informację w zły sposób. Plotki jednak rozeszły się błyskawicznie.

— A te? — Britt ponownie się odezwała, pokazując dziewczynom sukienki, które wpadły jej w oko. Amara i Brenda równocześnie przekrzywiły głowy, żeby przyjrzeć się kreacjom.

— To przód czy tył? — zapytała pierwsza z nich, mrużąc powieki i przybliżając się nieznacznie, by lepiej dostrzec szczegóły. — Za dużo brokatu.

Britt mlasnęła z niezadowoleniem. To już drugi magazyn z sukienkami, a jeszcze żadnych nie wybrała. Powoli ogarniała ją frustracja, szczególnie że Brenda i Amara w ogóle nie wykazywały zainteresowania. No, może Brenda zaangażowała się w oglądanie posiłków, ale Amara błądziła myślami gdzieś daleko. Przeglądała kolejne strony, ale nie zapamiętywała ani jednej zobaczonej rzeczy. Potrafiła myśleć jedynie o tym, że jej bratu groziło niebezpieczeństwo.

Ktoś zajął miejsce obok Evans, a długie ramię oplotło się na jej oparciu. Zapach delikatnych, słodkich perfum i truskawki doszedł do niej, jeszcze zanim zdążyła podnieść wzrok. Ostatnio zauważyła, że Arvid smarował włosy gumą o zapachu truskawkowym. Roznosił wokół siebie przyjemną owocową woń. Gdy na niego spojrzała, on przyglądał się Britt z dziwnym wyrazem twarzy, było w nim coś na wzór współczucia. Trwało to ułamek sekundy, mogło jej się to więc jedynie wydawać.

— Gratulacje, Królowo Śniegu. — Puścił oczko do Britt, a uśmiech rozjaśnił jego bladą twarz. Miał wąskie usta, a uśmiech szeroki, ukazywał białe zęby, uroczo wykrzywione, a kły miał długie jak u wampira. Z jego błękitnych oczu można było czytać, jak z otwartej księgi. Zupełnie, jakby właśnie w nich widać było duszę.

— Naprawdę tak mnie nazywają? — prychnęła jak rozjuszona kocica, mrużąc przy tym powieki.

— Tylko ja. — Wyszczerzył zęby w jeszcze szerszym uśmiechu. Spojrzał przy tym na Amarę, która bacznie mu się przyglądała.

Wiedziała, dlaczego pojawił się w jej życiu dopiero teraz. Pracował dla Keysine, więc jego zadaniem było pilnowanie jej, by nie zbliżała się do Xaviera. Arvid okazał się jednak lepszym człowiekiem, niż sądziła. Zaoferował pomoc, tylko jeszcze nie wiedziała dlaczego. Gdyby zauważyła go wcześniej, może teraz byliby najlepszymi przyjaciółmi? Bo choć z początku wydawał się niesamowicie irytujący oraz nie znał pojęcia przestrzeni osobistej, miał w sobie coś hipnotyzującego, co przyciągało ludzi. Miał wygląd czarnego kota, wewnątrz był jednak uroczym kociakiem, domagającym się zabawy.

— Musimy porozmawiać — szepnął Amarze na ucho, co siedzące obok Britt i Brenda zignorowały, zajęte rozmową o weselnym torcie.

— Zaraz wracam. — Chłodnymi palcami dotknęła kolana Britt, czego zdaje się nawet nie zarejestrowała.

Skye nie wiedziała, że Arvid nie był zwyczajnym znajomym. Nie miała pojęcia, że pracował dla Keysine oraz prawdopodobnie dla Rzeźnika. A Amara nie miała zamiaru wyjawiać tego sekretu nikomu, szczególnie jej oraz Xavierowi. Różne rzeczy mogły się wydarzyć, gdyby poznali prawdę. Nie zaufaliby mu tak, jak ona. Sama nie rozumiała, dlaczego jeszcze go nie wydała. To chyba przez te szczere oczy, sposób w jaki się do niej zwracał oraz jak delikatnie ją dotykał. Uwierzyłaby we wszystko, co by jej powiedział właśnie dlatego.

Usiedli kilka rzędów dalej, gdzie rozłożyste drzewo rzucało cień. Znów słońce dawało nieźle popalić, choć przed chwilą chowało się za gęstymi chmurami.

Arvid rozłożył obie ręce na oparciach krzeseł po swojej lewej i prawej, a jedno z nich należało do Amary. Palcami musnął jej ramienia. Nie wiedziała, czy chłopak obchodził się tak ze wszystkimi dziewczynami, czy tylko z nią. Zdążyła zauważyć, że w ten sposób lubił też robić na złość osobom, które coś do niego czuły — na przykład Roxanne. Gdy tylko była w pobliżu, zawsze robił wszystko, by wzbudzić w niej zazdrość. Evans choć nie chciała się do tego przyznać na głos, czuła z tego powodu jakąś dziką satysfakcję.

— Rozmawiałaś już ze swoim Romeem? — zagaił, zerkając w stronę drugiego boiska, gdzie chłopaki grali w piłkę nożną. Amara podążyła za jego przykładem, wzrokiem śledząc biegającego Xaviera. — Nie zapominaj, że macie randkę. Nie musisz dziękować.

Spojrzała na niego nieco przygaszonym wzrokiem. Jeśli dziś Keysine zobaczy ich razem, rozpocznie się cała zabawa. Arvid powiedział jej, że spotykają się na klifie. Na tym, gdzie wokół nie będzie żadnej żywej duszy. Mogła się tylko domyśleć, że ona będzie tam na nich czekać. Na wysokim klifie, z którego łatwo można kogoś zrzucić. Zadrżała na myśl, jak leci w dół zepchnięta przez zazdrosną byłą dziewczynę chłopaka, do którego zaczynała coś czuć.

— Ciężko nazwać to randką — westchnęła przeciągle, wzrokiem wciąż śledząc Xaviera. Zauważył ją i nawet z tej odległości widziała jego niezadowoloną minę na widok Arvida. — Dlaczego tak właściwie mi pomagasz? Nie zrobią ci krzywdy, jeśli się dowiedzą?

— Bo cię lubię, mówiłem — powtórzył to, co faktycznie powiedział jakiś czas temu. Nie wierzyła jednak, by było to głównym powodem, nawet jeśli faktycznie ją lubił. — Czuję się zobowiązany względem dziewczyn, z którymi spałem. — Czarujący uśmiech ozdobił jego twarz, na co Amara przewróciwszy oczami, wbiła mu żartobliwie łokieć w żebra.

— Pytam poważnie.

— Powiedzmy, że nie lubię, jak ktoś mnie do czegoś zmusza — odpowiedział wymijająco.

— Więc Keysine cię w jakiś sposób zmusiła? — dopytała.

— Dokładnie, laleczko — przytaknął, wyciągając z plecaka puszkę coli. — Ta suka uważa, że wszystko jej wolno. Ja uważam, że na zbyt wiele sobie pozwala. 

Oboje zamilkli, Amara obserwowała Xaviera, coraz częściej zerkającego w ich kierunku. Musiała zaciągnąć go na klif i pominąć fakt, że Keysine będzie wiedziała, że tam będą. Nie wiedziała, jak by zareagował na wieść o tym, że Arvid pracował dla niej, a raczej został do tego zmuszony. Nie zaufałby mu, uważałby to za pułapkę i zabronił jakiegokolwiek kontaktu.

Patrząc na radosną Britt przeglądającą ślubne magazyny oraz na Xaviera wykluczonego z niektórych spraw, czuła, że zbliżające się dni przyniosą złe wydarzenia. Ogarniał ją nieustanny niepokój, przeczepił się do jej serca emanując dziwnym uczuciem, którego nie potrafiła opisać. To trochę tak, jakby powoli zamarzała od środka.

Amara wstała, bo zajęcia powoli dobiegały końca. Zostały jej jeszcze tylko dwie godziny, później udawana randka z Xavierem i będzie mogła zamknąć się w swoim pokoju, by znów nieco odetchnąć. Myśli przepływały jej przez głowę niczym rwąca rzeka. Zbyt szybko, by mogła skupić się na jednej. Czuła się przez to nieobecna i zmęczona, jakby pływała w tej rzece całymi dniami.

Minęła Arvida, który odprowadzał ją dokładnie takim samym spojrzeniem, jakim patrzył na Britt. Jakby jej współczuł. Przez to miała wrażenie, że wiedział coś, czego one nie wiedziały. Nie miała jednak siły zamartwiać się tym teraz. Zapyta o to jutro.

Zbiegła schodkami na boisko, gdzie chłopaki kończyli grać. Szli właśnie w stronę szatni, więc odnalazła Xaviera zanim zdążył zniknąć z zasięgu jej wzroku. Zrównała z nim krok, a żeby go zatrzymać, musiała złapać go za nadgarstek. Obrzucił ją nieco poirytowanym spojrzeniem, ale nie wyrwał ręki. Jej jak zwykle chłodne palce zaciskały się mocno na jego rozgrzanym przedramieniu.

Even, mijając ich, trącił Amarę niezbyt delikatnie ramieniem. W tym całym chaosie związanym z Keysine i Rzeźnikiem zapomniała, że miała wrogów również w szkole. Teraz wydawało się to śmieszne w porównaniu do problemów, z jakimi się zmagała. Zignorowała więc tą niepotrzebną zaczepkę i pozwoliła mu odejść.

Xavier najwidoczniej miał do sytuacji inne podejście. Wyrwał się z uścisku Amary i w dwóch susach dogonił Damona. Pchnął go na murawę, z satysfakcją oglądając, jak upada na plecy.

— Chyba powinieneś przeprosić — wycedził kipiąc gniewem, patrząc na chłopaka z góry z zauważalną wyższością. 

Even przełknął nerwowo ślinę, ignorując ból w lewym barku. Spojrzał na Amarę i choć w jego oczach nie dało się dostrzec skruchy, wyrzucił z siebie krótkie: "Przepraszam".

Xavier ruszył przed siebie, wściekły na wszystko i wszystkich. Był jak chodząca bomba. Wystarczyła iskra, by w końcu wybuchnął. Sam już nie wiedział kto go bardziej wkurzał — Even czy ten frajer Arvid, który chodził za Amarą jak bezpański pies. Był wszędzie tam, gdzie ona, pchając się na nią z łapami. Nic nie denerwowało go bardziej, niż to, jak oplatał ją ramieniem, albo wsuwał dłoń pod materiał bluzki.

Poszła za nim aż do szkoły, przed drzwi szatni. Zatrzymał się dopiero, gdy usłyszał jej głos. Miękki, łagodny, wypowiadający jego imię z taką niewinnością, że musiał się odwrócić.

— Xavier...

Złapał ją za nadgarstek i stanowczym, silnym ruchem poprowadził na pusty, przeciwległy korytarz. W tej części budynku żarówki dawały nikłe światło, jakby lada moment miały się wyczerpać, a okna ustawione były tak, że słońce przez nie nie docierało. Patrzyli więc na siebie w delikatnie zacienionym hallu, stojąc na wyciągnięcie ręki.

Serce Amary nadawało nierówny rytm. Gdy Xavier się przybliżył, jego zapach na chwilę ją zamroczył. Pachniał męsko — potem, świeżym, dworskim powietrzem, perfumami i czymś, co przypominało mieszankę papierosów z miętą. Nie miała czasu zachwycać się tą mieszanką. Skupiła się na jego twarzy ozdobionej nieznacznym uśmieszkiem. Miał lekko rozchylone usta, poświęciła im nieco dłuższe spojrzenie, by następnie podnieść wzrok na jego oczy. Czekoladowe, otoczone wachlarzem gęstych, długich rzęs przeszywały ją na wskroś. Gdyby częściej patrzył na nią takim wzrokiem, zrobiłaby dla niego wszystko bez mrugnięcia okiem. Czuła się odkryta, prawie naga.

Przybliżył się, palce umieszczając na jej biodrze. Nie położył całej dłoni, dotknął ją jedynie opuszkami i delikatnie pchnął na ścianę. Zimna powierzchnia ostudziła jej szalejące emocje, które zmuszały jej serce do szaleńczego galopu. Wpatrywała się w niego oczami błyszczącymi jak gwiazdy na gołym niebie. Podniecenie czerwienią wkradało się na jej szyję oraz policzki.

Miała na sobie sukienkę. Krótką, do połowy ud. Prawie drgnęła, gdy jego ręka znalazła się pod lekkim materiałem, gładząc jej gładką, rozpaloną skórę. Dotykiem tym sprawił, że zrobiło jej się gorąco i zimno równocześnie. Lada moment a zacznie drżeć z ekscytacji.

— Czyj dotyk wolisz? — wyszeptał jej do ucha, podgryzając płatek. Przeszył ją dreszcz, który poczuła aż w palcach u stóp. — Mój czy jego? — Dłonią sunął coraz wyżej, wzdłuż ud. A robił to tak powoli, tak zmysłowo, że zabrakło jej tchu. Musiała oprzeć głowę o ścianę, bo podniecenie przyćmiło ją tak bardzo, że pulsowało jej w głowie. Sposobem, w jaki ją dotykał, nie dotykał jej żaden inny mężczyzna. Palcami przejechał po materiale jej majtek, wywołując dreszcz, przez który wysunęła biodra w jego stronę. Dłonią, którą wciąż trzymał na biodrze, przycisnął ją z powrotem do ściany.

"Twój" cisnęło jej się na usta, ale z gardła wydobył się tylko cichy jęk, gdy wcisnął kolano między jej uda, rozchylając nim bardziej nogi. Zamroczona uniesieniem, nie była w stanie myśleć. Nie pytała kogo innego dotyk miała by woleć. Pożądała jedynie jego, nikogo więcej.

— Tak bardzo cię pragnę, Amaro. — Przymknęła powieki, rozkoszując się tymi słowami słodkimi niczym miód. Jego dłonie wciąż błądziły po jej ciele, drażniąc zmysły. 

Nie chciała psuć tej chwili żadnymi słowami. Trwałaby tak cały dzień, dopóki dopóty jej ciało nie odmówiłoby posłuszeństwa. Już teraz miała nieodpartą potrzebę prosić go o więcej. Dzwonek dźwięczący nad ich głowami zniszczył jednak całą chwilę. Amara z zawodem odkryła, że Xavier się od niej odsunął. Jego kolano nie znajdowało się już pomiędzy jej nogami, a palce nie błądziły po materiale jej majtek. Jedynie dłoń zaciśnięta na biodrze świadczyła o tym, że przed chwilą coś między nimi się wydarzyło. Dłoń oraz jej rozpalone policzki i błyszczące oczy.

Uśmiech Xaviera zadziałał na nią bardziej, niż by tego chciała. Teraz, wciąż czując pulsujące podniecenie, uważała go za jeszcze atrakcyjniejszego, choć nie sądziła, by było to faktycznie możliwe. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa, bo bała się, że gdy otworzy usta, będzie go błagała, by zrobił z nią, co tylko chciał.

— Widzimy się później? — zapytał nieco ochrypniętym głosem.

— Tak — wykrztusiła z siebie, błądząc wzrokiem od jego ust do oczu. Nie wiedziała już, na co wolała patrzeć.

Zadziorny nieznaczny uśmieszek ozdobił jego twarz, a gdy ją mijał, by przejść do szatni, dłonią przejechał po jej brzuchu, powodując kolejny dreszcz przyjemności. Nigdy — nawet z Evenem — nie doznała czegoś takiego. Serce wciąż waliło jej jak młotem i szumiało jej w głowie. Lubiła go. Lubiła go dokładnie w ten sposób, a teraz nie miała wątpliwości co do tego, że on czuł to samo. Pragnął jej równie mocno, co ona jego.

Z tego wszystkiego zapomniała, po co tak właściwie za nim poszła. Nie była przygotowana na coś takiego, a szczególnie na to, że to Xavier zrobi pierwszy krok. W dodatku taki wielki. Nie mogła powstrzymać uśmiechu cisnącego się na usta. 

Poszła prosto do klasy, przypominając sobie po drodze, z kim miała mieć teraz zajęcia — z Xavierem i Arvidem. Usiadła na swoim stałym miejscu, z wyczekiwaniem wpatrując się w drzwi. Patrzyła na każdego obojętnie, dopóki w drzwiach nie pojawił się Solberg. Uśmiechnął się, ukazując urocze zęby. Zajął miejsce za nią i choć naprawdę go polubiła, miała nadzieję, że usiądzie w swojej poprzedniej ławce. Wtedy pojawił się Xavier, a wszystko wokół przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Spojrzał prosto na nią, W za dużej szarej bluzce na długi rękaw i czarnych spodniach wyglądał jeszcze lepiej, niż w stroju sportowym, który przed chwilą na sobie miał.

— Spadaj, Aaron — widoczna niechęć wkradła się do jego tonu, kiedy stanął nad stolikiem.

— Arvid — poprawił go chłopak, podnosząc się z miejsca. Kiedy odchodził, puścił Amarze oczko.

Znał jego imię. Specjalnie je pomylił, żeby pokazać mu, jak bardzo miał go gdzieś. Kiedy siadał, Amara odwróciła się do niego. Lekki uśmiech błąkał się na jej twarzy. W oczach wciąż tliły się iskierki.

— Nie możesz tak na mnie patrzeć, Ami—boo — powiedział szeptem, nachylając się w jej stronę.

Nie wiedziała, że patrzyła na niego w jakiś szczególny sposób. Po prostu patrzyła, myśląc o tym, czy jego usta faktycznie były takie miękkie, na jakie wyglądały. Zastanawiała się też, jakie to uczucie bawić się jego krótkimi loczkami oraz dotykać napinających się mięśni. Myślała o wielu rzeczach, w których on grał główną rolę.

— Mam dla ciebie propozycję.

Czy jego głos zawsze był taki niski, taki pociągający? Miała wrażenie, że odkąd ją dotykał, wszystko w nim wydawało się jeszcze bardziej seksowne. Nawet sposób, w jaki poprawiał opadające na czoło włosy ją wabił. Lgnęła do niego jak ćma do światła. 

— Słucham uważnie — odparła, choć w rzeczywistości ciężko było jej się skupić. Xavier po prostu był zbyt hipnotyzujący.

— Mogę być twoim Romeem, a ty będziesz moją Julią, umowa? — zaproponował, na co na ustach Amary wykwitł delikatny uśmiech.

— Umowa.

Wygląda na to, że kwestię balu miała już za sobą. I dobrze, bo miał on odbyć się dokładnie za cztery dni. Już myślała, że to ona będzie musiała go zaprosić. Poza tym, idąc razem na imprezę, szczególnie jako Romeo i Julia, zdecydowanie wyprowadzą Keysine z równowagi. 

Britt oraz Arvid od dawna nazywali Xaviera jej Romeem, zastanawiała się, skąd on, do cholery, o tym wiedział? Miała dziwne przeczucie, że jej przyjaciółka maczała w tym palce. Szczególnie w kwestii postaci z filmu, bo nikt inny nie mógł wiedzieć, że byli to jej ulubieni bohaterowie. Oczywiście ze względu na Leonardo DiCaprio.

Zerknęła mimowolnie na Solberga. Obserwował ich z nieodgadnionym wyrazem twarzy, obracając w dłoniach swój telefon. Skinął jej ledwo zauważalnie.

Ogarnęły ją złe przeczucia. 

Komórka zadźwięczała jej w torebce. Wyjęła ją, posyłając Arvidowi krótkie, wymowne spojrzenie. Wiedziała, że wiadomość była od niego. Odczytała SMS-a, marszcząc w konsternacji brwi. Dla pewności przeczytała ją drugi oraz trzeci raz.

Od: Arvid

Dostałem nowe informacje. On tutaj jest. Wie, że Chris będzie na balu, będzie czekał

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro