Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Powiew świeżego powietrza przez otwarte okno minimalnie poprawił jej samopoczucie. Siedziała po turecku na łóżku, przeglądając media społecznościowe i co jakiś czas szturchając Brendę, gdy tylko zaczynała głośniej chrapać. Dochodziła godzina siódma, budzik miały ustawioną na ósmą, a jej udało się zasnąć o trzeciej, by następnie obudzić się po piątej. Czuła się jak zombie, pewnie nawet tak wyglądała, szczególnie, że odkąd wstała, przeglądała profile Evena, Xaviera, Roxanne i reszty znajomych. Tylko pogorszyła sobie tym wszystkim humor.

Westchnęła, słysząc z sąsiedniego pokoju głośny łomot. W jedną noc Chris i Britt zdążyli nadrobić zaległości w związku. Przynajmniej jednej z nich udało się naprawić życie miłosne.

Zatopiona we własnych myślach, drgnęła nagle, gdy Brenda znów zaczęła głośno chrapać. Spanie z nią w jednym łóżku było walką o przetrwanie. Do tej pory pamiętała, jak podczas pierwszego nocowania nie zmrużyła oka ani na sekundę. Nie dość, że często chrapała, to jeszcze zdarzało jej się mówić przez sen oraz zabierać całą kołdrę, trzymała ją zawsze w żelaznym uścisku, więc nie było mowy o wyrwaniu jej z rąk. Po jakimś czasie się przyzwyczaiła, szczególnie, że Stark przez pewien czas prawie że u nich mieszkała.

Oderwała wzrok od telefonu, usłyszawszy otwierane drzwi. Britt z niepohamowanym uśmiechem wślizgnęła się do środka w przydużej koszulce Chrisa. Niemal w podskokach przybiegła do Amary i po turecku usiadła na przeciwko. Oczy błyszczały jej z podekscytowania, a wesołe iskierki były prawie że zarażające. Uśmiech nie schodził jej z ust. Dawno nie była tak szczęśliwa, przez te kilka miesięcy nie można było dostrzec u niej tak szczerej radości.

— Zgodził się pójść ze mną na bal — wyznała entuzjastycznie, niemal podskakując w miejscu. Z pewnością nie mogła się doczekać.

— Chris zgodziłby się na wszystko, gdybyś tylko poprosiła — przypomniała przyjaciółce, tłumiąc ziewnięcie.

Prawda była taka, że dla Britt zrobiłby dosłownie wszystko. Zawsze ją przed wszystkim bronił, we wszystkim wspierał, robił wszystko, by czuła się kochana. To się nie zmieniło nawet wtedy, gdy miał problemy. Fakt, wtedy nie był już jej ukochanym Chrisem, stał się praktycznie obcym człowiekiem, ale znów wrócił. Znów był JEJ. A ona znów była JEGO.

— Będziemy Morticią i Gomezem. Brenda i Oliver będą Spider-Manem i MJ, ty będziesz Julią, ale jeszcze trzeba znaleźć twojego Romea. — Ekscytacja Britt ani trochę nie udzieliła się Amarze. Cieszyła się ze szczęścia swoich przyjaciółek, z pewnością będą wszyscy wyglądać pięknie, ale ona nie miała zamiaru brać udziału w imprezie.

— Julią? — zapytała nieobecna, mrużąc powieki, gdy zza chmur wyszło oślepiające słońce.

— No tak. Odkąd pamiętam masz obsesję na punkcie filmu — przypomniała przyjaciółce, a wyraz jej twarzy nieco spoważniał. — Dobrze się czujesz? — dodała zmartwionym tonem.

— Jestem zmęczona, to wszystko. Nie mam siły gadać o tej głupiej imprezie. — Wstała po ubrania, zakańczając tym samym rozmowę. Chwyciła długą sukienkę w drobne kwiatuszki i poszła pod prysznic z nadzieją, że zimna woda ją rozbudzi.

Z jakiegoś powodu, dzisiejszego dnia nie mogła się na niczym skupić. Myśli nie przestały jej bombardować, przez co pewnie lada moment dostanie bólu głowy. Całą noc wspomnienia sprzed miesięcy przelatywały jej przed oczami, wyobrażała sobie "co by było gdyby", znajdowała odpowiedzi na pytania zadane dawno temu oraz zadawała nowe, na które nikt, nawet ona sama, nie znał odpowiedzi. Martwiła się rzeczami, które już miała za sobą i które nigdy nie wrócą, nie mogła również przestać zamęczać się nad tym, co ją spotkało w ostatnich tygodniach. Co chwilę przetwarzała związek z Evenem, jego początki oraz koniec. Próbowała zrozumieć, dlaczego stało się tak a nie inaczej. Przede wszystkim nie mogło zabraknąć w jej myślach Xaviera. Zastanawiała się, czy naprawdę go polubiła, czy samotność kazała jej tak myśleć. Po zerwaniu zaczęła skupiać na nim swoją uwagę częściej, przez co pogubiła się już we własnych uczuciach. Nie wiedziała, co sobie wymyśliła, a co było prawdą.

— Kawa!

Wychodząc z łazienki, usłyszała krzyk ojca z kuchni. Wrócił całkiem niedawno, zdaje się że chwilę po szóstej skończył nocną zmianę. Amara słyszała jak krzątał się na dole w swoim gabinecie, więc napisała mu, że śpią u niej dziewczyny na wypadek, gdyby zapomniał.

Amara rzuciła w Brendę swoim ulubionym misiem. Obróciła się na plecy z przeciągłym ziewnięciem, ale uchyliła opuchnięte powieki. Britt prawdopodobnie znów siedziała u Chrisa.

— Czekam na dole — poinformowała przyjaciółkę, po czym zbiegła do kuchni.

— Znów nie możesz spać? — spytał zmartwiony Misha, popijając kawę z ulubionego kubka. Spojrzał na nią zza gazety, którą przeglądał każdego dnia.

— Tylko dzisiaj — zbyła jego pytanie, nalewając sobie gorący napój.

Przez jakiś okres czasu nie spała każdej nocy. Kładła się na maksymalnie dwie czy trzy godziny. Tak jak dzisiaj przytłaczały ją własne myśli. Zaczęło się po wizycie w Norze, skończyło po terapii. Znów jednak zdarzały się dni, gdzie nie mogła skupić się na niczym innym poza błądzeniem w umyśle. Nienawidziła tego stanu, bo podczas tego wprowadzała się w niepokój, wyolbrzymiała swoje problemy, irytowała własnymi komentarzami. A to wszystko niezmiernie ją męczyło.

— Idę się położyć. — Misha podszedł do córki i pocałował ją w czubek głowy. — I błagam, nie uciekaj dzisiaj z zajęć.

Uśmiechnęła się blado. Tak naprawdę nie marzyła o niczym innym. Miała dość szkoły, dość spotykania tych samych, nudnych ludzi, którzy nie wnosili nic do jej życia.

Chciała tylko jednego — zrywać się z lekcji w towarzystwie Xaviera każdego dnia. Tylko wtedy czuła się naprawdę dobrze.

***

Amara, choć czuła się tragicznie, ledwo powstrzymywała się przed rzuceniem się z pazurami na Roxanne. Och, gdyby tylko mogła zedrzeć tej żmii ten zadowolony uśmiech... Przytulała się właśnie do Evena i gładziła po włosach, podczas gdy on rozmawiał z kolegą. Stali po drugiej stronie korytarza, pokazując wszystkim swój związek. A Amarę to okropnie drażniło.

Weszła do sali zanim zadźwięczał dzwonek, bo nie mogła dłużej patrzeć na tę dwójkę. Roxanne specjalnie robiła wszystko, by wzbudzić w niej złość, podczas której zawsze towarzyszyła lekka zazdrość. Ale nie mogła nie być zazdrosna — przecież nie tak dawno temu ten chłopak należał do niej. Mimo wszystko coś ich wtedy łączyło.

Usiadła na swoim stałym miejscu i z niecierpliwieniem czekała na pojawienie się Xaviera. Mieli wspólne zajęcia, a właśnie na tych on siedział ławkę za nią. Często wtedy ją zaczepiał, długopisem stukając w ramię. Na początku znajomości, jeszcze zanim go polubiła, okropnie ją to irytowało, później jednak się do tego przyzwyczaiła, natomiast teraz wyczekiwała z nieznacznie przyspieszonym biciem serca.

Przeszedł przez drzwi nie obdarzając jej nawet jednym spojrzeniem, minął jej ławkę, jakby siedziała w niej obca osoba, a sam udał się na sam koniec sali. Z zaciśniętymi mocno zębami obserwowała, jak zamieniał się właśnie miejscami z jakimś chłopakiem. Teraz była wściekła! O co mu, do cholery jasnej, chodziło? Jego zachowanie zmieniło się tak nagle, że coś musiało się wydarzyć. Z jakiegoś nieznanego dla niej powodu, unikał jej jak ognia. Miała zamiar odpuścić, postanowiła tak podczas nieprzespanej nocy, ale teraz zmieniła zdanie. Musiała za wszelką cenę dowiedzieć się, dlaczego Xavier tak niespodziewanie zmienił się z przyjaciela we wroga.

— Amara Evans — usłyszała lekko zachrypnięty głos za swoimi plecami.

Odwróciła się pchnięta czystą ciekawością. Nie znała chłopaka siedzącego na miejscu Xaviera. Kojarzyła go ze względu na wygląd, ale nie potrafiła dopasować do niego imienia. Miał kruczoczarne, rozczochrane włosy sterczące w każdym kierunku, w jednej brwi błyszczał kolczyk i prawdopodobnie nosił soczewki, bo tak jasnych oczu w życiu nie widziała. Ale to może dlatego, że dolną linię wodną pomalował czarną kredką, która kontrastowała z tęczówkami? Na pewno mijała go na korytarzu, ale nigdy nie zamieniła z nim ani słowa. Jeśli miała być szczera, nawet nie wiedziała, że chodził z nią na te zajęcia.

— To ciekawe — przekrzywił lekko głowę, przyglądając się jej z widocznym zainteresowaniem.

Nie miała pojęcia, co uważał za ciekawe, nie miała zamiaru nawet pytać. Chciała odwrócić się w stronę tablicy i pozostać w tej pozycji już do końca zajęć, ale nie mogła się ruszyć. Jego wzrok był hipnotyzujący.

— Co takiego?

— Gdy się poznaliśmy, Roxanne nazywała cię dziwką z zazdrości. Dlaczego nazywa cię nią dzisiaj? — Amarę to pytanie zbiło z tropu. Co miał na myśli, mówiąc "gdy się poznaliśmy"? Przecież oni się nie znali! Poza tym: Roxanne rozpowiadała, że to ona jest dziwką?! Co za...

— Przypomnij mi nasze spotkanie — poprosiła, bo w głowie miała pustkę. Przecież pamiętałaby tego chłopaka, kimkolwiek był.

— Żeby to zrobić potrzebowalibyśmy tequili, łóżka i twojej uroczej zielonej sukienki — ściszył głos, pochylając się do niej tak, by tylko ona usłyszała słowa.

Policzki zapiekły jej ze wstydu. Nie pamiętała wszystkiego — jego imienia, wyglądu czy miejsca, w którym byli, ponieważ gdy się poznali, była niesamowicie pijana. Pamiętała więc tylko tequilę, butelkowozieloną króciutką sukienkę i swój pierwszy raz z facetem. Jeśli się nie myli, było to dwa tygodnie po odejściu Chrisa. To wtedy zaczęła pić do nieprzytomności, poznała Roxanne, Evena i całą resztę. Nie sądziła, że chłopak, z którym po pijaku straciła dziewictwo chodził z nią do szkoły, a tym bardziej na te same zajęcia.

Odwróciła się w stronę tablicy z czerwoną twarzą w momencie, w której wchodził nauczyciel. Serce waliło jej jak szalone, kiedy usilnie próbowała przypomnieć sobie tamtą noc. Jeśli miała być szczera, nie pamiętała nawet, czy seks był udany. W głowie miała pustkę. Wiedziała tylko, że wtedy poznała Evena.

— Roxanne była wtedy moją dziewczyną — wyszeptał, przysuwając się do niej tak blisko, na ile pozwalał mu blat. Jego oddech łaskotał ją w ucho.

Straciła dziewictwo z chłopakiem Roxanne. To do niej nie docierało. To nie mogła być prawda, do cholery. Nie były wtedy przyjaciółkami, nawet nie można ich było nazywać koleżankami, ale szlag, tak się nie robi! Zastanawiała się, czy idąc do łóżka z chłopakiem, wiedziała, że ten był zajęty. Pewnie była aż tak pijana, że miała to gdzieś. Oblewał ją wstyd na myśl o tym, jak paskudnym człowiekiem wówczas była.

Czy Roxanne wiedziała o tym cały czas? Dlatego teraz odebrała jej Evena? Te jej zadowolone uśmieszki wskazywałyby na to, że tak. Chciała się zemścić, zrobić jej takie samo świństwo, jakie ona na początku ich znajomości. Na jej miejscu zrobiłaby to samo, pewnie by nawet sobie za to przywaliła, teraz naprawdę miała ochotę to zrobić.

Rozejrzała się niespokojnie po sali, bo czuła, że wszyscy się jej przyglądali, jakby odkryli ten okropny sekret. Nikt jednak nie zwracał na nia uwagi, nikt poza Xavierem. Siedział w ostatniej ławce wyglądając jakby za chwilę miał rzucić się na kogoś z pięściami. Wściekle zaciskał palce na swoim ołówku tak mocno, że ten po chwili pękł na pół. Odwróciła się, przełykając nerwowo ślinę. Czy w jakiś sposób mógł usłyszeć ich rozmowę, albo domyśleć się, co było grane? Miała nadzieję, że nie, choć nie wierzyła, by w jakikolwiek sposób go to obchodziło.

— Roxanne zabrała ci chłopaka, a mimo to rozpowiada, że to ty go zdradzałaś, zgadza się? — znów usłyszała jego głos tuż przy uchu. Wpatrując się w zamkniętą książkę, przytaknęła powoli. — Długo planowała swoją zemstę.

Ponad pół roku. Planowała to ponad pół roku, powoli wprowadzając swój plan w życie. Rozkochiwała w sobie Evena dzień po dniu, a dla większego efektu ukrywali to przez trzy miesiące. Tylko po to, aby się na niej odegrać. Udało się. Wykorzystała Damona, by złamać jej serce. Udawała jej przyjaciółkę, by bolało bardziej. I zabolało jak cholera. Czy Even o tym wiedział, miał świadomość z jakiego powodu Roxanne go zapragnęła? 

— Nazywam się Arvid — przedstawił się, na co ona gwałtownie obróciła głowę. Los chciał, że Arvid nadal pochylał się nad jej uchem. Uśmiechnął się zawadiacko, zerkając na jej usta. Przypominając sobie, że to właśnie z nim przeżyła swój pierwszy raz, znów oblała się gorącym rumieńcem.

— Usiądź normalnie, do cholery — zbeształa go, rzucając mu ostatnie spojrzenie, zanim sama usiadła prosto.

To imię wydawało się dziwnie znajome. Mogłaby przysiąc, że słyszała je w jakiejś rozmowie z Roxanne czy Caroline i że padło więcej niż raz. Nigdy nie dopytywała, o czym rozmawiały, a powinna. Była tak tragicznie głupia.

Gdy zajęcia dobiegły końca, nie spieszyła się z pakowaniem swoich rzeczy z nadzieją, że uda jej się złapać Xaviera. Ten jednak minął ją i Arvida, tego drugiego niezbyt delikatnie trącając ramieniem.

— Xavier Wilde, Roxanne o nim opowiada — skomentował Arvid, podążając za Amarą. Szli w stronę stołówki, a będąc już przy drzwiach, chłopak zarzucił jej ramię na szyję, przyciągając do siebie. Skarciła go wzrokiem i próbowała wyrwać, ale trzymał ją przy sobie blisko.

— Co ty wyprawiasz? — zapytała przez zaciśnięte zęby, kierując się w stronę swojego stolika. Kilka ławek dalej siedziała Roxanne z Evenem. Zauważyli ich od razu, a Bridget niemal rozchyliła w szoku usta.

— Buja się we mnie od ponad roku. Niech suka nie myśli, że wygrała — wyszeptał jej do ucha, co z obserwacji innych mogło wyglądać jak gorący flirt. Szczególnie, że oblała ją fala gniewu, przez którą zapłonęły jej policzki.

Spojrzała ostro na chłopaka. Przez tego cholernego Arvida, Roxanne nigdy nie da jej spokoju i będzie się mścić do końca życia! Gdyby nie odstawiał przedstawienia, prawdopodobnie całą trójką razem z Evenem by o sobie zapomnieli. A teraz znów była na celowniku. Czuła na sobie nienawistne spojrzenie, przez które nawet nie odważyła się nawet zerknąć w tamtym kierunku. 

Siadając z Britt, Brendą oraz Olim zignorowała ich całkowicie z nadzieją, że oni zrobią to samo. Wcale tak nie było, ponieważ wbijali w nią swoje spojrzenia, a były one okropne, oceniające, takie od których uciekało się, gdzie pieprz rośnie. Poza tym nie mogła im wyjaśnić, dlaczego jakiś chłopak uwieszał się na jej ramieniu. Prawdopodobnie straciliby do niej resztki szacunku, to było dla niej zbyt upokarzające.

Podniosła wzrok z blatu dopiero wtedy, gdy ktoś dosiadł się do ich stolika. Xavier z hukiem rzucił swój plecak obok Oliego. Gdy na niego spojrzała, obrzucił ją gniewnym spojrzeniem. Dlaczego? Dlaczego, do cholery, był na nią zły? Znów coś zrobiła, czy nadal wściekał się za tamten dzień, gdzie nawet nie wiedziała, co zawaliła? To tak powalone, że w głowie się nie mieści!

— Zaczynam myśleć, że plotki Roxanne są prawdziwe — wyszeptał jej Arvid do ucha, irytująco łaskocząc oddechem. Nienawidziła tego z całego serca.

— Przestań to robić — skarciła go, zwracając na siebie uwagę całej paczki. Tak właściwie przyglądali się jej od samego poczatku, czego nie chciała zauważyć.

— Wolisz, żebym im opowiedział wszystko ze szczegółami? — Tym razem powiedział te słowa normalnym tonem, a wyzywający uśmiech ozdobił jego twarz.

Amara nie dość, że paliła się ze wstydu, to jeszcze złości. Co za dupek... Po cholerę on się w ogóle jej przyczepił? Spojrzała na Britt, bo miała wrażenie, że jako jedyna jej nie oceniała. Raczej wyglądała na podekscytowaną z nadzieją, że Arvid okaże się jej Romeem. Mimowolnie zerknęła również na Xaviera, który z zaciśniętą szczęką przeglądał swój telefon.

— Już jesteś martwa, suko.

Amara drgnęła w miejscu, słysząc za sobą wściekły, przerażająco znajomy głos. Wzięła głęboki oddech, ale nawet się nie obróciła. Słyszała szybkie stukanie obcasów na posadzce. Roxanne zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Gdyby mogła wrzasnęłaby soczyste przekleństwo na całą stołówkę, zamiast tego spojrzała na Arvida z najbardziej ostrym spojrzeniem, na jakie było ją stać.

— Zabiję cię, Arvid. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro