Rozdział 12
Mogła wyprosić wszystkich zaraz po rozpoczęciu "imprezy". Powinna to zrobić. Przecież wiedziała, że poniesie konsekwencje, gdy jej rodzice wrócą do domu. Dlaczego więc nic nie zrobiła? Dlaczego siedziała na swoim łóżku z Britt, obserwując, jak reszta znajomych pije i się wygłupia?
Teraz gdy wkurzony Misha wparował do pokoju bez zapowiedzi i wyprosił wszystkich, było już za późno na zastanawianie się. Może nie złościłby się tak bardzo, gdyby nie zauważył wśród obecnych Xaviera? Tylko jemu jednemu kazał zostać. Reszta ulotniła się w mig, śmiejąc się pod nosem i nawet nie racząc pożegnać się z Amarą, której oberwie się za coś, czego nie zrobiła.
A Even... Próbował do niej podejść, ale aby to zrobić, musiał minąć Xaviera, który stał z założonymi rękami i gapił się na niego z mordem w pociemniałych oczach. Samo spojrzenie wystarczyło, by odwrócił się na pięcie i wyszedł z całą resztą.
O framugę drzwi opierała się Brenda z niewyraźną miną. Odkąd przyszła, wydawała się przybita, ale Amara nie miała okazji porozmawiać z przyjaciółką. Sądziła jednak, że znów męczyły ją sprawy rodzinne. Gdy Misha ją dostrzegł, mina nieco mu złagodniała, choć nie stracił czujności i wciąż kątem oka obserwował Xaviera.
— Mogę dzisiaj zostać? — zapytała Brenda, gryząc wnętrze policzka. Rękawy bluzki zaciągnęła aż na dłonie, ściskając palcami materiał.
— Oczywiście, Bren — choć głos miał opanowany, w środku gotował się z wściekłości na widok tego pajaca — wiesz, gdzie twój pokój.
Brenda skinęła głową, spojrzała na przyjaciółkę ze smutkiem wymieszanym z czymś na wzór strachu i wychodząc, zamknęła za sobą drzwi, zostawiając w pokoju tylko tę trójkę.
Amara skubała skórki wokół paznokci, wbijając w nie wzrok, jakby to miało pomóc uciec jej od srogiego spojrzenia ojca. Kochała go, ale gdy był wściekły, czasem sama drżała na dźwięk jego głosu. Czuła się wtedy paskudnie, ze strachu ledwo potrafiła wypowiedzieć jakiekolwiek słowo.
Kiedyś tak nie było, była córeczką tatusia, a wszystko zmieniło się po koszmarze, jakiego doznała. Po tym, co przeżyła z Chrisem, nic już nie było takie same. Nawet jej relacja z ojcem. Wielokrotnie wszczynała z nim kłótnie, których po dziś dzień żałowała. To na nim wyżywała się, gdy nikt inny już jej nie został. Postawił ją do pionu krzykami, które wciąż pobrzmiewały echem w jej głowie.
— Raz jeszcze musimy sobie coś wyjaśnić. — Choć z pozoru ton jego głosu wydawał się opanowany, Amara nie dała się zwieść. Ojciec, gdy nie krzyczał, stawał się jeszcze gorszy. — Dobrze wiesz, Amaro, że obecność Xaviera Wilde'a w tym domu nie jest mile widziana. Chyba wyjaśniłem ci, z jakich powodów masz trzymać się z daleka od tego chłopaka, prawda?
Skinęła powoli głową, skubiąc zębami popękane usta. Oczywiście, że wiedziała z jakich powodów. Takich, które wymyślił sobie jej ojciec, bo ukrywał przed nią prawdę. Chciał trzymać ją od Xaviera jak najdalej, nie tylko dlatego, że uważał go za przestępcę, ale również dlatego, że łączyły ich jakieś sprawki. Wiedziała już, że ma to związek z Chrisem. I jeden, i drugi pojawiał się w norze. Coś więc musiało wydarzyć się między tą dwójką, o czym jej ojciec wiedział. Dlaczego tylko żaden z nich nie chciał wyjawić jej prawdy?
— Z jakich? — zapytał Xavier z sarkastycznym uśmieszkiem i pogardą w czekoladowych oczach, gdy posyłał spojrzenie w stronę Mishy. — Chodzi o te śmieszne żarty? A może o te mniej śmieszne rzeczy, które działy się w Denver? — Z każdym słowem w jego spojrzeniu rosło wyzwanie, które Misha przyjmował z niejaką wzgardą.
Amara obserwowała ich bacznie z nadzieją, że może o niej zapomną i zaraz wszystko wygadają między sobą. Łudziła się jednak. Xavier, gdy odezwał się ponownie, wspomniał o Chrisie i o mało nie wyjawił jej sekretu:
— To od Chrisa powinna trzymać się z daleka, nie ode mnie. Ja ją... — Amara nie pozwoliła mu skończyć.
W mig znalazła się przed nim i zakryła dłonią jego usta. Czuła ciepły, łaskoczący oddech na skórze, ale nie zabrała ręki. Pokręciła natomiast nieznacznie głową, dając mu znać, że ma milczeć. Wpierw spojrzał na nią zaskoczony i dopiero po chwili zrozumiał, że Misha nie miał pojęcia o tym, co jego ukochany synek zrobił, a raczej — czego nie zrobił.
Bała się odwrócić, czując wwiercające się spojrzenie ojca. Z pewnością nie tego się spodziewał. I z pewnością nie był zadowolony z tego, że z Xavierem dzieliła jakąś tajemnicę. Tajemnicę, która miałaby znaczny wpływ na postrzeganie Chrisa.
Xavier z pewnością nie zachowa tego dla siebie. Ogarnęło go wrażenie, że gdy Misha się o wszystkim dowie, przestanie tak bohatersko walczyć o syna. Dostrzeże w końcu, że Chris nigdy nie był niewiniątkiem. Zdaje się, że przez ten czas po prostu martwił się o to, że jego syn wpadł w nałóg i długi. Nie interesowało go, jak wpłynęło to na Amarę. Ale zainteresuje się. Jak tylko zostaną sami.
— Ty ją co? — zaintrygował się Misha, a opanowanie zastąpiło rozjuszenie.
— Wszystko w swoim czasie, panie policjancie. — Satysfakcjonujący uśmiech zagościł na twarzy Xaviera, gdy Amara zabrała dłoń z jego ust, by mógł się wysłowić.
Stała tak blisko, że widziała każdy poruszający się mięsień na jego twarzy. Obserwowała leciutki dołeczek pojawiający się przy półuśmiechu, wpatrywała w czekoladowy odcień tęczówek, a gdy spuścił na nią wzrok, ona w popłochu odwróciła głowę i spojrzała na ojca. Pożałowała tego.
— Wynoś się, Wilde — rozkazał ostro, nie mogąc dłużej znieść obecności chłopaka.
Jego zdanie nie zmieni się i zawsze będzie uważał nastolatka za zwykłego śmiecia. Był sarkastyczny, arogancki i niewychowany, nie szanował pracy policji, utrudniając im obecną sprawę w Denver. Złapanie kogokolwiek bliżej powiązanego z Rzeźnikiem od dawna sprawiało kłopot. Już prawie mieli Xaviera, wsadzenie chociaż jednego z nich byłoby małym sukcesem. Tamtejsza policja nie spocznie, dopóki nie złapie tych najgorszych, a Misha chce im w tym pomóc. Syn powiedział mu, że to Xavier i Keysine mieli największe układy z Rzeźnikiem. Nie spocznie więc, dopóki nie pójdą siedzieć. Najbardziej na świecie nie znosił dilerów, a Wilde'a podwójnie za to, jaki miał paskudny charakter.
Wsadzając ich wszystkich, będzie miał pewność, że jego Chris będzie bezpieczny. Misha słyszał plotki, że dziewczyna Xaviera zaczęła gadać o wtyczce i jego ciągnących się długach. Rzeźnik na pewno zacznie szukać jego syna, musiał więc działać szybciej. Musiał mieć bezpośrednie dowody, aby wszystkich wsadzić na dobre.
W głowie nakreślał plan działania, aż w końcu pomysły złączyły się w jeden — naobiecuje Xavierowi oczyszczenie z zarzutów w zamian za informacje na temat Rzeźnika, a najlepiej bezpośredni udział w zatrzymaniu go. Wyda go, tak jak Chris wydał go. Umówią się na jakąś wymianę, Xavier poda adres i mają go jak na tacy. Choć Rzeźnik zwykle nie spotykał się osobiście, z tym chłopcem może się udać. Złapią dwie pieczenie na jednym ogniu. A gdyby razem z nimi handlowała Keysine? To byłby najrozmaitszy sukces.
— Naprawdę ich nie zaprosiłam — nie mogąc znieść ciszy po wyjściu Xaviera, Amara odezwała się jako pierwsza. Ze spuszczoną głową wpatrywała się w swoje skarpetki w zebrę. — To... pomyłka — dodała ciszej, ledwo słyszalnie, bo znała ojca na tyle, by wiedzieć, że jej nie uwierzy.
— Kazałem trzymać ci się od niego z daleka! — podniósł głos, a ona spojrzała na niego ze zmarszczonymi w gniewie brwiami.
Ogarnęło ją uczucie niesprawiedliwości i dawno pogrzebanego buntu, który ponownie wychynął ponad resztę uczuć. O ile wcześniej z pokorą przyjęła zakaz ojca, sama nie chcąc utrzymywać kontaktu z Xavierem, teraz, zmieniwszy o tym chłopaku zdanie, była wściekła, że jej rozkazywano, z kim wolno jej się spotykać. Sama powinna decydować o swoim życiu, do cholery! A Xav... on wcale nie był taki zły, choć jak wspomniał, bywał fiutem.
— Czy to ma związek z Chrisem? — prosto z mostu rzuciła pytaniem, zamykając usta ojca na kilka chwil. Nie spodziewał się, że w końcu zacznie węszyć.
Patrzyła na niego z rodzinną nieustępliwością, licząc na szczerą odpowiedź. Zamiast tego otrzymała wzburzenie i dodatkowe rozjuszone spojrzenie, któremu nie dała się zastraszyć.
— Skąd taki niedorzeczny pomysł? — Spiął się, a ręce złożył na piersi, jakby w obronnym geście.
Amara przyglądała się jego reakcji, każdej zmianie w jego spojrzeniu, drgnięciu mięśni, uniesieniu brwi. Nawet gdyby błagała, aby powiedział prawdę swojej ukochanej córeczce, nie zrobiłby tego. W tej chwili grał policjanta, nie jej ojca. Zamiast dopytywać, odparła więc tylko, wzruszając ramionami:
— Nie mam pojęcia, byłam tylko ciekawa. Idę do Brendy.
Misha wciąż stał w tym samym miejscu z założonymi rękami, kiedy rozdzwonił się jego telefon. Zmarszczył brwi w zdziwieniu, gdy na wyświetlaczu dostrzegł zdjęcie syna. Sprawdził, czy Amara na pewno wyszła i odebrał, szczerze ciekawiąc się, w jakiej sprawie się kontaktował.
— Keysine kręci się wokół mnie — zaczął Chris bez powitania, a w tle słychać było chaos dobiegający z ulicy. Misha musiał się wysilić, by usłyszeć jego wypowiedziane szeptem słowa. — Śledzi mnie od jakiegoś czasu. Zdaje się, że coś planuje. Pewnie chce się odegrać za Xaviera. Tutaj nie lubią kapusiów.
Szlag by to, przeklął w myślach.
— Xavier za to kręci się wokół Amary. Pewnie się jakoś dogadali — zaczął rozgniewanym głosem, nieświadomie chodząc po pokoju w tę i z powrotem. Cholerny Wilde i jego dziewczyna. — Nie możesz dłużej siedzieć w Denver, synu. Na razie jest to zbyt niebezpieczne, jeśli znajdą cię ludzie Rzeźnika, nawet nie zdążę cię od nich uratować.
Od samego początku powtarzał Chrisowi, że siedzenie pod nosem tych ćpunów to kiepski pomysł. Z początku, gdy policja zaczęła kręcić się wokół nory, a kilku kumpli Mishy pilnowało jego syna, było spokojnie. Teraz funkcjonariusze odpuścili, od czasu złapania Xaviera dilerzy się schowali, zaczęli być ostrożniejsi. Teraz znów mogli się ujawnić. Rzeźnik wiedział, że to Chris był kapusiem — zniknął bez słowa z niekończącą się listą długów i choć Xavier siedział cicho, Keysine po ucieczce musiała polecieć prosto do szefa. Misha wątpił, by zachowała tę informację dla siebie.
— Chcesz, żebym wrócił do Mystic? — głos po drugiej stronie słuchawki lekko drżał.
Powrót do rodziny był jego marzeniem, ale i największym lękiem. Choć z ojcem sprawa miała się inaczej, jak miał stanąć przed obliczem matki? Jak spojrzy jej w oczy, wiedząc, że ją zawiódł? Że widziała go, walczącego o życie przykutego do szpitalnego łóżka? Choć był już czysty i nie zamierzał więcej tknąć tego gówna, oni nigdy nie zapomną, kim tak naprawdę był. Śmieciem. Wyrzutkiem. Ćpunem. Pogrążył się w ich oczach.
A w oczach Amary... Z pewnością był już martwy. Tak bardzo pragnął znów ją zobaczyć, przytulić, wypłakać jej wszystkie swoje zmartwienia, ale nie mógł. Nie mógł, bo ona już nigdy nie spojrzy mu w twarz. Nie po tym, co zrobił. Mogła zginąć, mogli zrobić z nią paskudne rzeczy, te pieprzone potwory nie zawahałyby się przed niczym, a on tam siedział całkowicie odurzony. Nawet nie wiedział, kto ją wyciągnął, kto jej pomógł. Wiedział tylko, że nigdy sobie tego nie wybaczy, więc uciekł, bo nie zasługiwał na życie wśród rodziny. A teraz miał tam wrócić.
— Nie ma innego wyjścia, Chris. Nie mogę cię chronić, gdy jesteś tam. Czy to jest jasne? — Czekał na odpowiedź, a gdy jej nie otrzymał, z reprymendą powtórzył pytanie. — Czy to jest jasne?
— Tak, tato — głos zdawał się przesiąkać lękiem.
— Do zobaczenia, synu.
***
Brenda siedziała na łóżku Chrisa z kolanami przyciśniętymi do klatki piersiowej. Na kolanach ułożyła głowę, a wzrok wbiła w jeden punkt na podłodze. Jej spojrzenie wydawało się puste, coś ją trapiło i Amara zastając ją w takiej pozycji, nie miała co do tego najmniejszych wątpliwości.
Cisza panująca w pokoju była nie do zniesienia, przynosiła najokrutniejsze wspomnienia wymieszane z tymi najpiękniejszymi, które szponami rozdzierały serce Amary. Kochała i nienawidziła tutaj przebywać, ale wchodziła tu jedynie dla Brendy.
— Ty też mnie zostawisz. — Ami musiała się wysilić, by ułyszeć głos przyjaciółki. Wypowiedziała słowa tak cichutko, jakby z nadzieją, że nie będzie jej słychać. Ale Amara słyszała i doznała szoku.
Przysiadła na brzegu łóżka, zmuszając przyjaciółkę, by przeniosła nieobecny wzrok z podłogi na nią, a kiedy to zrobiła, autentyczny smutek wypełnił jej piękne, łagodne oczy. Pojedyncza łza spłynęła po opalonym policzku, skapując na kolano i wsiąkając w jasny materiał spodni, pozostawiając mokry ślad. Kolejna, a potem kolejna przebyły tę samą trasę.
— Nie zostawię cię, Bren. Dlaczego tak mówisz? — Ami ogarnęło szczere zmartwienie.
— Nigdy nie będę ważniejsza od Britt. — Wyprostowała głowę i spojrzała na swoje stopy, wstydząc się własnych słów. Jednak w głębi serca czuła, że były prawdziwe. To Brittney zawsze znajdowała się na pierwszym miejscu, a ona... ona była jedynie marnym zastępstwem. — A teraz znów się przyjaźnicie.
— Brenda... — łagodne słowa sprawiły, że Stark znów wróciła spojrzeniem do przyjaciółki. — Obie jesteście dla mnie ważne. Nigdy cię nie zostawię, rozumiesz? Nigdy. Jesteś dla mnie jak siostra.
— Tak, ale...
Rozmowę przerwało im pukanie do drzwi, przez które sekundę później wpadł Oliver z szerokim uśmiechem i siatką zakupów w dłoni. Amara była w takim szoku, że jedynie gapiła się na niego z szeroko otwartymi oczami, mrugając raz po raz. Brenda za to niemal niezauważalnie starła łzy i poprawiła bluzkę.
— Masz dwie godziny! — rozległ się z dołu krzyk Mishy, uderzając w córkę kolejną dawką szoku. Czy jej ojciec dobrowolnie zgodził się na obecność Olivera Steela? Najlepszego przyjaciela Xaviera Wilde'a? To niebywałe.
— Nie patrzcie tak na mnie, z nikim innym nie chce mi się spędzać czasu. — Uśmiech na jego ustach się pogłębił, a twarz Brendy nagle się rozjaśniła. Oliver samą obecnością poprawiał humor wszystkim dookoła. Nawet Misha nie mógł go nienawidzić.
Amara poklepała miejsce na łóżku i choć kiepski humor po wydarzeniu z Evenem wciąż twardo się jej trzymał, pozwoliła sobie na odprężenie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro