Dramaty XXI wieku
Rozdział 22?
Romeo
Weszliśmy do małego przedsionka mojego mieszkania, ściągnęliśmy buty po czym, gdy chciałem chwycić dłonią za klamkę drzwi mojego pokoju, usłyszałem głos chłopaka.
-Chciałbym zakończyć naszą znajomość.
-Czemu?- powiedziałem zdziwiony.
-Tak sobie.- po tych słowach nastała długa cisza, której nie miałem siły przełamywać.
-Musi być jakiś powód...- powiedziałem, choć chciałem się rozszarpać na strzępy. Nie spodziewałem, że kiedykolwiek temperatura mojego ciała może tak szybko się wzrosnąć do gorączki. W lustrze niedaleko drzwi zobaczyłem, że jestem cały czerwony.
- Nie daję rady. Nie, nie... Mam dość wszystkiego i wszystkich ludzi. Chciałbym... chciałbym po prostu zostać sam na jakiś czas.
-Ale dlaczego?
-Bo... taką mam potrzebę.
-Julian to bezsensu. Martwiliśmy się o ciebie i jesteśmy przy tobie po to, żeby ci pomagać. Zawsze możesz na nas liczyć.
-To nie jest bez sensu. Taką czuję potrzebę i tyle.
-To jest bardzo bezsensu.- powiedziałem cicho. Siedziałem w ciszy i miałem nadzieję, że potrwa ona jak najdłużej... niestety były to złudne nadzieje.
-To nie jest bez sensu. Jeśli byś chciał, to byś zrozumiał, że mam wszystkiego dość...- powiedział ze zmarszczonymi brwiami i spuścił na chwilę głowę w dół. Patrzył nie ruchomo na moje stopy, a przynajmniej tak mi się wydawało. Palce u jego dłoni były w ciągłym ruchu. Po chwili znów się odezwał dalej, nie patrząc na mnie.- Nie umiem po prostu się odnaleźć w waszej grupie. Taka jest prawda.
-Julian. Wszyscy cię wspieramy i nikt nie chce źle dla ciebie. Nikt nie chce, żebyś czuł się źle. Wszyscy cię lubią i...
-Wydaje mi się, że jest przeciwnie i nie potrafię zmienić tego wrażenia. Czuję, że jestem beznadziejny i czuję, że nie pasuję.
-Nie jesteś beznadziejny.- powiedziałem cicho, nie spoglądając na niego. Nie umiałem spojrzeć mu w oczy. Było mi dziwnie i niespokojnie. Bałem się tego, do czego zmierzała ta rozmowa.
-No to nie widzisz dokładnie. Trzęsą mi się ręce, wzdrygam się co chwile i co kurwa? Jestem chodzącym jebanym dziwolągiem. Cały czas czuję, że ktoś mnie obserwuje, ocenia i... i przez to jeszcze bardziej się pogrążam. Bo co ja chcę osiągnąć przez te spotkania?- powiedział i dodał po chwili agresywnie.
-Masz się na nich dobrze bawić, a nie coś osiągać. Przecież jesteśmy przy tobie, żebyś czuł się lepiej i... no nie wiem po prostu, żebyś miał kogoś z kim możesz pogadać.
-Z kim niby miałbym pogadać o tym, że czuję się beznadziejnie. Muszę ciągle udawać, że jest okej, ale wcale nie jest okej. Obchodziło mnie, że nikogo nie miałem, wiesz? Przez dwa lata z nikim nie gadałem, ale tak było dobrze. Tak będzie lepiej.
-Nikt nie zmusza się, żeby ciebie lubić Julian.- powiedziałem, tracąc cierpliwość.- I mógłbyś pogadać ze mną. Nie jestem tu po to, żebyś musiał udawać, tylko dlatego że jestem twoim przyjacielem.
-Nie wiem. Boję się. Po prostu boję się, że coś spartaczę. Rozumiesz? Czuję się czasem, jak gówno i wydaje mi się, że ludzie też mnie tak widzą. A czasem nawet chcę, żeby mnie tak widzieli. Nie umiem tego wyjaśnić, po prostu męczę się.
-Czyli masz nas gdzieś? Nie chcesz z nami pogadać? Nie myślisz, że tak byłoby lepiej? Jeśli nic nam nie mówisz, to nie jesteśmy w stanie ci pomóc.
-Ale ja nie potrzebuję waszej pomocy, tylko spokoju!- powiedział nerwowy.
-I mnie też nie chcesz widzieć? Zero odzewu, zero czegokolwiek. Przyjaźniliśmy się przez cztery miesiące i teraz wszystko na nic. Kto jak tu się ma czuć? Nie mówię, że byłem dla ciebie ostatnio najmilszym człowiekiem, ale traktujesz mnie, jakbym zabił ci matkę. - nie potrafiłem zostać już miły, ani cichy.
-To nie tak.
-Tak to wygląda.
-Polubiłem cię! Naprawdę, ale... boję się. Nie jestem jakiś wyjątkowy, nie wiem czemu nie możesz mi dać świętego spokoju. Jest wiele rzeczy, o których nie wiesz. - powiedział zamyślając się przez chwilę.- Jestem potworem. -mówił przez cały czas szybko, jednak te słowa wypowiedział powoli.
Staliśmy, a w tle było tylko słychać pracującą zmywarkę, w której przelewała się woda. Dźwięk zapełniał ciszę, jednak irytował mnie jeszcze bardziej. Nie wiedziałem co powiedzieć. Chłopak, jednak nagle pobladł i zaczął szybciej oddychać. Powoli usiadł na podłodze.
-Wszystko w porządku?- powiedziałem odruchowo.
Julian oparł głowę o kolana i zaczął płakać. Trząsł się i zaryczał jak lew. Usiadłem obok niego i zacząłem go lekko poklepywać. Nie wyglądało na to, aby zdołał się szybko uspokoić. W końcu objąłem go i poklepywałem powtarzając, że nic się nie stało.
-Julian nie rozumiem. Czemu masz być potworem? Jesteś super. Nie możesz tak do siebie mówić.
-Jestem i wiesz co? Mogę być po raz pierwszy raz sobą. Nie muszę się starać, żeby cokolwiek ukrywać.- powiedział nieco niezrozumiale przez łzy.
-Julian?
-Mogę być po prostu gównem. Iść i zdechnąć. Tak ja mi było pisane, wtedy będę szczęśliwy i... -mówił to zły na siebie z łzami na twarzy.
-Przestań!-powiedziałem stanowczo przerywając mu bezsensowny monolog, który do niczego go nie prowadził.
-Co?-powiedział zaszlochany.- Z resztą chuj. Lepiej już sobie pójdę. Nie będę ci już zawracał głowy.- po wypowiedzeniu tych słów zaczął powoli wstawać.
Nie pozwoliłem mu, jednak odejść i objąłem mocniej. Nie chce mi się już nikogo ściemniać i robić coś pod dyktando innych, bo nie wypada. Wstałem i przytuliłem go mocno.
-Nie musisz mnie pocieszać. Ja już idę i tak.-powiedział.
-Kocham cię.
-Wcale nie. Daruj sobie, nikt nie potrzebuje komedii romantycznej w tle. - powiedział nadal zapłakany.
Byłem zły, bardzo zły. Nie chciałem rozumieć tego, co mówi do mnie Julian. Nie rozumiałem też, jak może decydować za mnie o tym, co do niego czuję.
-Tak, bo się kurwa nie znasz. Nie wiesz, co czuje. Więc w tej sprawie wcale nie masz prawa się sprzeciwiać. I wcale nie jest tak, jak mówisz. -powiedziałem zdenerwowany.- Mówisz same pierdy. Jedyne, z czym mógłbym się zgodzić, gdybyś coś takiego powiedział to, to że pierdolisz kurwa. Po prostu pierdolisz i wciskasz taki kit, że głowa mnie boli. I nie dziwie się, że tu płaczesz, jak takie pierdoły wygadujesz sobie każdego dnia. Kocham cię i przestań tak o sobie mówić.- powiedziałem szybko. Prawie zabrakło mi wdechu, jednak powiedziałem to wszystko zbulwersowany i zdenerwowany.
Julian rozpłakał się jeszcze bardziej, a ja nie do końca wiedziałem co zrobić. Dalej go obejmowałem i zacząłem klepać po plechach. Był cały spięty i trząsł się, jednak nie poddałem się tak łatwo. Obejmowałem go nadal, a on szlochał jeszcze bardziej. Płakał, przeklinał i znów płakał. W końcu wziął moją rękę i się w nią wtulił.
-To obrzydliwe.-powiedział dalej szlochając.
-Czemu?
-Tulisz się do mnie, a ja w podzięce cię zasmarkałem.
-Jakoś to będę musiał znieść.
-No nie wiem. Jestem chujowy.
-Jesteś super. Bardzo super.
-Kłamiesz.
Przestałem go tulić i spojrzałem na niego. On znów odwrócił wzrok, był cały czerwony od płaczu. Jednak nie przeszkadzało mi to. Ja ni miałem zamiaru odwracać się od niego tym razem. Pocałowałem go ostrożnie. Następnie odsunąłem go i popatrzyłem mu prosto w oczy. Był czerwony jak burak. Patrzył na mnie zdziwiony ze szklanym wzrokiem, lecz na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. Po chwili pocałowałem go w czoło i znów przytuliłem do siebie. On stał się spokojniejszy i już nie płakał. Nie wiedziałem, co kotłuje mu się nadal w głowie, ale miałem nadzieję, że nic. Puściłem go powoli dalej na niego spoglądając.
-Chodź, zrobimy ci herbaty. Ona zawsze działa, jak komuś jest smutno. A przynajmniej tak myślę.-dodałem cicho ostatnie słowa.
-Dobrze.
Poczochrałem go po rozczochranych włosach i pomogłem wstać. Gdy doszliśmy do kuchni, włączyłem czajnik i szukałem herbaty odpowiedniej na smutek chłopaka, on za to usiadł na kanapie przed wyłączonym telewizorem i wpatrywał się w niego tępym wzrokiem. Nie spoglądał nigdzie indziej, spoglądał za to beznamiętnie tylko w ten jeden punkt. Wziąłem największe możliwe kubki i wsadziłem do nich dwa woreczki słodkiej waniliowej herbaty.
-Proszę.-podałem biedakowi herbaty.-Jak w Monteki powiedziałem z bladym uśmiechem na ustach. Nie był to żart roku, ale chłopak się uśmiechnął. Po chwili ciszy zapytałem.- Może coś obejrzymy? Chyba że nie chcesz.
-Możemy obejrzeć.-powiedział cicho widocznie zmęczony wyrzuceniem wszystkiego z siebie. Zgnilizny, która go zatruwała przez długi czas. Pewnie nie powiedział mi wszystkiego, ale byłem szczęśliwy, że zaufał mi i dał znać o tym, jak źle się czuje. Nie była to na pewno spokojna rozmowa.
Po chwili przyniosłem też chłopakowi koc i nim opatuliłem. Po czym, gdy usiadłem obok, od razu położył mi głowę na ramieniu i lekko się przytulił. Objąłem go i przycisnąłem mocno do siebie. Co jakiś całowałem go w głowę i byłem szczęśliwy, że może być po prostu obok mnie i to, że nawet jeśli źle się czuje, to mogę się nim zaopiekować.
Zaczęliśmy oglądać jakąś pierwszą lepszą komedię. Na dworze robiło się coraz ciemniej.
-Może zostaniesz na noc? Pożyczę ci piżamę. Zamówimy też jakąś pizze.
-Dobrze.
Poszedłem po piżamę i rzuciłem chłopakowi. Potem dałem rzeczy potrzebne pod prysznic i zostawiłem samego w łazience. W międzyczasie zamówiłem pizze i rozłożyłem kanapę w pokoju, w którym przesiedzieliśmy cały dzień.
Kiedy stał mi się taki bliski? Nie wiem.
++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++++
Ja nie wiem co tu się od kurwiło, ale życzę miłego czytania. Ten rozdział był napisany jako pierwszy ze wszystkich około trzy miesiące temu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro