Rozdział V - Ale się zamieszało
37. Emilia.
Amsterdam, październik 2014 r.
Najtrudniej chorobę Joachima znosiła mała Klara. Ona była przyzwyczajona do tego, że dziadek bawi się z nią, ma dla niej dużo czasu i energii. A teraz dziadka nie było dla niej już wcale. Większość czasu spędzał w łóżku, a coraz częściej, niestety, w szpitalu. Emilka była w trudnej sytuacji, bo dwie najukochańsze osoby, jakie miała, cierpiały bardzo z powodu choroby Joachima, a ona nie umiała im pomóc.
Amsterdam, grudzień 2014 r.
Koniec roku był dla nich najtrudniejszy. Lekarze nie ukrywali już przed nimi, że niewiele mogą zrobić. Oni za to nie wiedzieli jak to ukryć przed Klarą. W końcu Emilia postanowiła porozmawiać z córką o takiej ewentualności, że niedługo może już nie zobaczyć więcej Joachima. W głębi duszy czuła okropną niesprawiedliwość. No bo jak można pozbawić Klarę ukochanego dziadka?
Joachim zmarł tuż po świętach. Okazało się jednak, że Klara zniosła to znacznie lepiej niż Mark. To on się załamał. Może i wcześniej miał słaby kontakt z ojcem, ale od kiedy zamieszkali razem, stali się nierozłączni. A ponieważ stracił już wcześniej matkę, poczuł się sierotą. Emilka nie mogła patrzeć na cierpienie ukochanego mężczyzny. Nie umiała mu pomóc, choć starała się z całej siły.
Amsterdam, styczeń 2015 r.
Mark wziął najpierw dwa tygodnie urlopu w banku, a potem jeszcze dwa tygodnie chorobowego. Potem kombinował dalej, co zrobić, ale żaden lekarz nie chciał mu wystawić zwolnienia z pracy bez podjęcia przez niego leczenia. Kiedy po miesiącu nie mógł wrócić do pracy, po prostu go zwolnili. Mark nie wyglądał, jakby się szczególnie tym przejął. Zwyczajnie całymi dniami siedział w domu i gapił się w ścianę. Emilia była zrozpaczona. Nigdy nie widziała swojego męża w takim stanie. Jej ukochany był nie do poznania.
Amsterdam, luty 2015 r.
Emilia miała dużo wyrozumiałości dla męża, ale powoli i jej cierpliwość się wyczerpywała. Zostali z jedną pensją, a Mark nawet w domu nic nie robił. Wszystko było na jej głowie. Wiedziała, że to objaw chorobowy, depresja po stracie bliskiej osoby, ale nie umiała wymusić na nim nawet wizyty u lekarza. Klara widziała już, że z jej ojcem dzieje się coś złego. 22 lutego nie świętował z nimi nawet jej czwartych urodzin. To było dla małej dziewczynki nie do pomyślenia. Jej ukochany tatuś nie był już sobą, ale czteroletnia córeczka nie miała pojęcia, dlaczego. Emilka patrzyła na łzy córki i serce jej się krajało. Współczuła tez mężowi, ale w końcu pojawiła się w niej złość.
Emilia oczywiście próbowała rozmawiać z Markiem. Nie udało jej się to przez dwa miesiące. W końcu wkurzyła się i zagroziła mu, że się wyprowadzi z Klarą. Wtedy przez chwilę na jego twarzy pojawiło się przerażenie, a potem znowu wróciło to obojętne spojrzenie. Wtedy Emilia coś skojarzyła.
Dwa lata wcześniej, zanim poznała Marka, zmarła jego mama. A rok potem opuściła go żona. – Czy on już to kiedyś przeżył? – Postanowiła odnaleźć byłą żonę Marka. Nie było to takie łatwe, bo nie znała nawet jej nazwiska. Zaczęła grzebać w dokumentach męża, szukać starych zdjęć. W końcu miała imię i nazwisko. Znalazła ją na Facebooku. Tess Van Rijckevorsel... – To nazwisko to jakiś łamaniec językowy – pomyślała.
Następnego dnia napisała do niej wiadomość z prośbą o kontakt. Tess odpisała jej w ten sam dzień. Emilia poprosiła ją o spotkanie. O dziwo, tamta zgodziła się. Umówiły się więc w kawiarni w centrum Amsterdamu, w czasie południowej przerwy obiadowej.
Emilia ubrała się najlepiej, jak umiała, i stresowała się strasznie, bo kiedy wpisała nazwisko Tess w Google, wyszło jej, że była żona Marka pochodzi z rodziny szlacheckiej, a jej ojciec ma tytuł barona. Na Facebooku zobaczyła, że Tess jest w wieku Marka, czyli ma trzydzieści osiem lat.
– A więc Mark Visser się ożenił drugi raz? – spytała, kiedy Emilia jej się przedstawiła.
– Tak. I mamy czteroletnią córkę – odpowiedziała Emilka, onieśmielona tym, z kim rozmawia. Tess była nie tylko bogata i pochodziła z wpływowej rodziny, ale była też bardzo ładna i ubrana w ciuchy od najdroższych projektantów. Emilia poczuła się przy niej jak Kopciuszek przy królewnie. To nie było miłe uczucie. Czekała tylko, kiedy tamta spyta, gdzie Mark ją wynalazł i bała się, że będzie musiała powiedzieć jej prawdę. Spotkanie w sortowni owoców nie brzmi interesująco. Tess nie pytała jej jednak o to.
– Co się do mnie sprowadza, Emilio? – spytała za to.
– Potrzebuję pomocy. Niedawno zmarł mój teść, Joachim, ojciec Marka. Mój mąż całkiem stracił kontakt z rzeczywistością. Wiem, że kiedy byliście jeszcze małżeństwem, zmarła jego mama. Chciałabym się dowiedzieć czy wtedy też tak było i czy... to dlatego się rozstaliście? – Mina Tess się zmieniła. Ściągnęła usta, a jej oczy wyglądały, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.
– Przykro mi z powodu Joachima. Lubiłam go.
– Dziękuję. Nam też jest przykro. Szczególnie cierpi moja córka, która uwielbiała dziadka. Ale to, co się dzieje z Markiem, jest dla mnie niepojęte.
– Wyobrażam to sobie. Masz świetną intuicję, Emilio – powiedziała. – Miałaś rację, że to się już kiedyś zdarzyło. Po śmierci matki Mark też przeszedł załamanie nerwowe. Wychodził z depresji przez rok. Ale... to nie dlatego się rozstaliśmy.
– A dlaczego?
– Po prostu nie pasowaliśmy do siebie, a jego choroba tylko uświadomiła mi to. Wiesz... poznaliśmy się w pracy, w korporacji należącej do mojego ojca. Mark był ambitny, inteligentny, błyskotliwy... Spodobał mi się. Myślałam, że jest taki jak ja. Ale po kilku latach życia z nim zobaczyłam, że się pomyliłam. To była tylko poza w pracy. Jego nie kręci kariera, pieniądze, bywanie na salonach. To domator i melancholik. Miałam go zostawić już wcześniej, ale zostałam z nim po nagłej śmierci jego matki, żeby nie był sam w trudnych chwilach. Wyprowadziłam się, kiedy tylko doszedł do siebie.
– A więc doszedł do siebie? Sam?
– Tak. Po roku zaczął funkcjonować normalnie, sam z siebie. Po prostu przetrawił żałobę i już. Ale wtedy nie miał już pracy i nie reprezentował sobą niczego, co by mi się podobało... - Tess poprawiła włosy, a potem napiła się łyk kawy i dopiero spojrzała na Emilkę. – Kiedy się poznaliście?
– W maju 2010 roku.
– A więc prawie półtora roku po naszym rozwodzie... Jesteś bardzo ładna, Emilio – powiedziała wtedy. – I chyba dużo młodsza od Marka?
– Dziękuję. Tak, trochę młodsza, mam trzydzieści lat.
– Kochasz go?
– Bardzo. Byliśmy idealnym małżeństwem, rodziną, dopóki nie zmarł jego ojciec.
– To walcz o niego. Pewnie uda ci się jakoś przyśpieszyć jego powrót do formy. Rok to przecież bardzo długo.
– To prawda. Cóż, dziękuję ci za rozmowę, Tess. Bardzo mi pomogłaś. Teraz już wiem, co się stało i czego mogę się spodziewać.
– Nie ma sprawy. Życzę ci powodzenia – powiedziała Tess i uśmiechnęła się. Potem pożegnała się z Emilką i wyszła. Emilia uregulowała rachunek w kawiarni i wróciła do pracy.
Amsterdam, marzec 2015 r.
Następnego dnia Emilka poszła do psychiatry, żeby dowiedzieć się o przypadek męża. Lekarz powiedział, że nie może ocenić stanu pacjenta, którego nie widzi. Doradził jej, żeby przyprowadziła Marka na wizytę. A to nie było takie proste. Emilka wiedziała, że Mark nie przyjdzie, a przecież nie będzie się siłowała z takim wielkim facetem. Ustalili więc z lekarzem strategię działania i zaprosiła go do domu na następny dzień w południe. Specjalnie wzięła wtedy wolny dzień w pracy, ale Klarę zostawiła w przedszkolu. Lekarz, Jonas van Dijk, przyszedł o umówionej godzinie.
– Mark, ktoś chce z tobą porozmawiać – powiedziała do męża po holendersku.
– Nie chcę z nikim rozmawiać – odpowiedział Mark i zamknął drzwi od sypialni.
– Wyjdź w tej chwili albo będziesz przyjmował pana van Dijka w sypialni! – zażądała. Mark spojrzał na nią zdezorientowany, a potem posłusznie poszedł do salonu. Usiadł na kanapie i patrzył niepewnie na Emilię. Złapała go za rękę, żeby okazać mu wsparcie. – Kochanie, to jest pan Jonas van Dijk – przedstawiła gościa, celowo nie mówiąc, że jest on lekarzem.
– Dzień dobry – burknął Mark i nie patrzył dłużej na mężczyznę, który siedział na wprost niego, po drugiej stronie stolika kawowego.
– Dzień dobry, panie Visser – przywitał się lekarz. – Czy czegoś panu brakuje?
– Tak. Nie mam już rodziców.
– Ma pan trzydzieści osiem lat. Wielu ludzi w tym wieku nie ma już rodziców. To się zdarza nawet młodszym, nie mówiąc już o tym, że czasem nawet dzieciom... Ma pan wspaniałą żonę i córkę. Widzę tu piękne zdjęcia na ścianach. Uważam też, że macie piękny dom. Niejeden miałby panu czego zazdrościć.
– To niech zazdrości – odparł Mark od niechcenia.
– Otóż to. Proszę mi powiedzieć więc, czy jest pan gotów pożegnać się ze wszystkim, co pan ma?
– Jak to? – Mark widocznie zainteresował się słowami niechcianego gościa.
– Tak się składa, że od trzech miesięcy pan nie pracuje. Żonie najwyraźniej nie starcza pieniędzy na opłaty, pojawiają się zaległości...
– Pan jest komornikiem? – zdziwił się Mark. – Mam pieniądze.
– Nie jestem komornikiem. I nie chcę pańskich pieniędzy. Jestem lekarzem pani Emilii.
– Jak to lekarzem Emilii? – mina Marka nagle zmieniła wyraz z obojętnego na przejęty. – Czy ona jest chora?
– Może być. Od jakiegoś czasu źle się czuje i martwi się, że nie będzie miał kto się zająć państwa córką, jeśli jej by zabrakło. Bo pan, w obecnym stanie, nie nadaje się do niczego.
– Ale jak to, moja żona jest chora??? Emilia, powiedz coś... – w oczach Marka pojawiły się łzy, a twarz miała już wyraz przerażenia.
– Tak, mogę być chora. I martwi mnie to, że na ciebie nie mogę już liczyć. Ponieważ nie mam tu nikogo, rozmawiałam kilka dni temu z twoją byłą żoną, Tess van Rijckevorsel. Obiecała, że jeśli ja nie wyzdrowieję i gdybyś nie nadawał się do opieki nad Klarą, ona przekaże ją moim rodzicom. Nie mogę ryzykować, że nie będziesz się nią zajmował jak należy.
– Emilka... – Mark płakał już jak dziecko. – No co ty? Czemu tak mówisz? Co ci jest? To już w tym kraju nie ma dobrych lekarzy?
– Są – odpowiedziała Emilka. – I zamierzam się leczyć. Ale ty też powinieneś.
– Zrobię, co każesz – odpowiedział. – Tylko nie zostawiaj mnie. I nie oddawaj nikomu mojej córeczki...
– Nigdy bym jej nie oddała, głupolu – Emilka też się rozpłakała. – Po prostu nie mogę pozwolić, żeby nie miał się kto nią zająć, gdyby coś mi się stało. Ona musi mieć ojca, na którego może liczyć. A ja chcę mieć z powrotem mojego męża.
– Co mam zrobić?
– Najpierw porozmawiasz z doktorem van Dijkiem – powiedziała Emilka.
– Ale to jest twój lekarz...
– Od teraz też twój – odpowiedziała. – A potem zobaczymy, co dalej.
– Zgadzam się.
– Zostawię więc was samych – powiedziała Emilka i poszła do kuchni przygotować coś na obiad. Czterdzieści minut później usłyszała, jak lekarz ją woła:
– Pani Visser, mogę panią prosić? – poszła więc do salonu, gdzie na kanapie siedział Mark, a na wprost niego pan van Dijk.
– Słucham pana.
– Pan Visser jest świadomy swojego stanu i wyraził zgodę na leczenie. Będziemy spotykać się raz w tygodniu. Dziś dostał ode mnie tabletkę z sertraliną. To popularny lek przeciwdepresyjny. Będzie codziennie przez miesiąc przyjmował te leki, oto recepta – podał Emilce kartkę. – Trzeba będzie go obserwować. A panią zapraszam z nim do mnie za tydzień.
– Dziękuję, panie doktorze.
– A co z moją żoną? – spytał wtedy Mark, już zupełnie normalnie.
– Dowie się pan, jak przyjdziecie do mnie razem za tydzień – odpowiedział lekarz. Do widzenia. – Pan van Dijk pożegnał się i wyszedł, a Mark podszedł do Emilki i ją mocno przytulił. Emilka też się przytuliła. Przez chwilę stali tak w milczeniu, aż po chwili odezwała się Emilka:
– Mark, idź pod prysznic. Nie da się stać obok ciebie! Kiedy ty się ostatnio kąpałeś?
– Dawno. Przepraszam, już idę, kochanie. – Mark poszedł do łazienki, a Emilka wróciła do kuchni dokończyć obiad. Kiedy stamtąd wyszedł wykąpany, ogolony i ubrany w świeże rzeczy, wyglądał znowu jak jej mąż.
– Zjesz ze mną? – spytała.
– Oczywiście, kochanie – odpowiedział. Po obiedzie Mark posprzątał ze stołu, a Emilka poszła do salonu. Potem on przyszedł do niej.
Emilka siedziała na kanapie, z twarzą ukrytą w dłoniach. Płakała. Wszystkie nerwy i stresy ostatnich miesięcy, wszystkie przykrości, poczucie bezsilności, zawodu i osamotnienia znalazły teraz ujście. Okłamała męża po to, żeby przywrócić go do życia. Zrobiła to razem z lekarzem, ale jednak czuła się z tym źle. A jednak czuła też, że gdyby to potrwało dłużej, ona naprawdę by się rozchorowała. Była już u kresu sił. Mark usiadł obok i objął ją ramieniem.
– Emili, przepraszam. Tak bardzo cię kocham... Wybacz, że cię tak zawiodłem. – Emilka podniosła na niego zapłakane oczy. Mówił poważnie, miał skupiony wyraz twarzy, był przejęty. Pierwszy raz od grudnia zobaczyła dziś na jego twarzy różne emocje. – Bardzo się kocham, skarbie – powtórzył. – Nie zostawiaj mnie, proszę...
– Nie chcę cię zostawić, Mark. Ja też cię kocham. Nie wiemy co przyniesie przyszłość, ale muszę wiedzieć, że będę mogła zawsze na ciebie liczyć, rozumiesz? Że nie odwalisz mi więcej takiego numeru. A już na pewno nie Klarze...
– Ale ty nie umrzesz?
– Nikt nie wie, kiedy umrze. Na pewno nie zamierzam się poddać.
– Naprawdę spotkałaś się z Tess?
– Tak.
– Po co?
– Bo nie wiedziałam o tobie wielu rzeczy. I teraz żałuję, że wcześniej nie zmusiłam się do rozmowy z tobą o twoim nieudanym małżeństwie. Ty poznałeś mojego pierwszego męża i wiesz, dlaczego nie jesteśmy razem. Ja też powinnam była się tego dowiedzieć od ciebie.
– Przepraszam cię, Emilko... Jak mogę ci to wynagrodzić?
– Zaczniemy od tego, żebyś to wynagrodził Klarze. Pójdziemy dziś po nią razem. Odbierzemy ją w przedszkola, pójdziemy razem na plac zabaw i na gorącą czekoladę. Dziecko się o ciebie zamartwia od dłuższego czasu. Niedługo to jej byłby potrzebny psychiatra – stwierdziła Emilka.
– Masz rację. Byłem dla niej ostatnio ojcem do niczego – westchnął Mark. – Ale tak mi brakuje taty...
– Nam też go brakuje. A zwłaszcza Klarze, dla której był ukochanym dziadkiem. Życie jednak toczy się dalej. Jeśli nie chcesz stracić całej swojej rodziny i znowu zaczynać wszystkiego od początku...
– Emilia, nie mów tak nawet! – zaprotestował Mark. – Nie zamierzam więcej was zawieść. A ciebie błagam, żebyś nawet nie myślała o tym, żeby mnie zostawić.
– Cóż... to już zależy od ciebie i od tego jak twoje postanowienie bycia dobrym mężem i ojcem będzie skuteczne.
– Ja ci zaraz pokażę, jakie będzie – odpowiedział, po czym podniósł ją, zaniósł do sypialni i położył się z nią na łóżku.
– Co robisz? – zdziwiła się.
– Zamierzam się z tobą kochać – odpowiedział.
– Nic z tego! – zaprotestowała.
– Nie chcesz mnie? – zdziwił się.
– To nie tak. Kocham cię i ja też cię pragnę, ale takiego, jakim byłeś. Nie będę twoją emocjonalną wycieraczką. Pozbieraj się, niech wiem, że mogę na ciebie liczyć, bądź mężczyzną, którego pokochałam. Wtedy możemy wrócić do naszej relacji. – Mark nie kochał się z nią prawie od trzech miesięcy. Chwilami Emilka aż usychała z tęsknoty za czułością, bliskością, nie mówiąc już o tym, jak ten brak deprymująco i frustrująco działał na nią fizycznie. Ale nie miała ochoty przeskakiwać z jednego stanu emocjonalnego w drugi. – Rozumiesz, Mareczku? Została ci jeszcze babcia Adelajda w Polsce. Ma osiemdziesiąt siedem lat. Przykro mi, ale ona też pewnie za jakiś czas umrze. I co? Mam się zgodzić, żebyś znowu wypadł mi z życia na kilka miesięcy, na rok? A co będzie z Klarą? Przecież ona też to wszystko przeżywa... Nie mówię już o sobie, bo jak to na mnie wpłynęło, już wiesz.
– Emilko, nie zawiodę cię więcej, obiecuję – powiedział wtedy Mark.
– Przekonaj mnie – odpowiedziała.
– Taki mam zamiar.
Kiedy niedługo poszli razem po Klarę. Mała była zachwycona tym, że widzi tatę. Szczególnie „normalnego" tatę. Poszli razem na plac zabaw, a potem do kawiarni na gorącą czekoladę i ciastko. Emilia czuła w sobie coraz więcej nadziei. Tak właśnie miała wyglądać jej rodzina. Taki był jej Mark, kiedy go poznała. Czemu musiała się uciec aż do oszustwa, żeby go odzyskać? No i jeszcze te psychotropy... Przecież nie będzie ich brał wiecznie. Na razie jednak najwyraźniej działały.
Emilka poszła jeszcze do apteki, żeby zrealizować receptę, a potem wrócili do domu. Na miejscu Klara zaciągnęła ojca za rękę do swojego pokoju, żeby się z nią pobawił. Mark poszedł z nią chętnie. Po chwili słychać było stamtąd już tylko piski i śmiechy Klary i śmiech Marka. – Jak ja dawno nie słyszałam jego śmiechu – uzmysłowiła sobie Emilia. – Jakie to dziwne. Zupełnie nie spostrzegłam, kiedy mój mąż zamknął się w sobie. Bo on to zaczął robić już przed śmiercią ojca. A ja tego nie zauważyłam dopóki nie zrobiło się za późno na reakcję. – Postanowiła, że odtąd będzie uważniej obserwować Marka i zwracać na niego większą uwagę. Na tym przecież polega małżeństwo, prawda? Żeby nawzajem troszczyć się i uważać na siebie.
Mark zrobił Klarze kolację, potem ją wykąpał i położył spać. Kiedy Emilka chciała coś zrobić, odpowiedział, że przez ostatnie miesiące ona wykonywała jego zadania oprócz swoich i teraz on powinien więcej jej pomagać. – Słodki jest teraz... – pomyślała. – Zupełnie taki, jak na początku.
Wieczorem, kiedy Klara już spała, a Emilka poszła do łazienki, żeby się wykąpać, Mark przyszedł do niej.
– Emili...
– Słucham.
– Mogę pójść z tobą pod prysznic? – Emilka była już w połowie rozebrana. Spojrzała na niego. Patrzył na nią łakomie. – Ach, odezwały się trzy miesiące posuchy – pomyślała złośliwie. Nie umiała ukryć sama przed sobą, że jej też się odzywały. Kiedy dziś po południu zabrał ją do sypialni, niewiele brakowało, żeby mu uległa. Kochała go przecież i pragnęła, jak zawsze. Chciała tylko, żeby i on był taki, jak zawsze.
– Mógłbyś... – odpowiedziała, zawieszając głos.
– Ale?
– Czemu ale?
– No, jakie są twoje warunki?
– Już je dziś poznałeś, łosiu – zaśmiała się. Na twarzy Marka odmalowała się ulga.
– No bo ja cię kocham, wiesz? I pragnę cię z całej siły – powiedział, zbliżając się do niej. Emilka zadrżała, kiedy ją objął i jego ręce dotknęły jej nagich pleców, rozpinając jej stanik i uwalniając duże piersi. – Jak mi ich brakowało... – westchnął, łapiąc je w dłonie.
– A mi jego – odpowiedziała, rozpinając mężowi spodnie i władając mu dłonie w majtki.
– Też się za tobą stęsknił – stwierdził, przyciskając się do jej brzucha.
– No, czuję właśnie, że tęsknił – uśmiechnęła się do niego szelmowsko. Oboje rozebrali się błyskawicznie, a potem weszli pod prysznic.
– Mogę? – spytał, podnosząc ją i przyciskając do ściany.
– Tak – odpowiedziała i objęła go rękami za szyję, a nogami w pasie. Mark wszedł w nią szybko i docisnął ją do ściany jeszcze mocniej. To było cudowne uczucie.
Kochali się pod prysznicem, a potem jeszcze dwa razy w łóżku. Nad ranem jeszcze raz. Emilka była zmęczona, ale szczęśliwa. Musiała jednak zaraz wstawać do pracy. Ubrała się i obudziła męża.
– Kochanie, chodź ze mną do kuchni – poleciła mu. Mark wstał i posłusznie poszedł za nią. Tam dała mu tabletkę i kazała popić wodą, a resztę pudełka na wszelki wypadek wpakowała do swojej torebki. – Jak się upewnię, że wszystko z tobą w porządku, będziesz sam je brał – powiedziała. Mark przytaknął.
– Co jeszcze, Emilko?
– Bardzo bym chciała, żebyś zaprowadził dziś Klarę do przedszkola, ale nie wiem czy mogę ci zaufać...
– Możesz. Odprowadzę ją. Obiecuję, że gdybym się gorzej poczuł, zadzwonię do ciebie.
– W porządku. Klara ma być w przedszkolu najpóźniej o dziewiątej. Zadzwonię do przedszkola i do ciebie. I lepiej, żebyś odebrał telefon.
– Kochanie, nie zawiodę cię więcej, przecież ci obiecałem.
– Okej. A jak ją zaprowadzisz, bierzesz się za szukanie pracy.
– Jak każesz, szefowo – zasalutował jej Mark.
– Kocham cię. Nie zrób mi znowu jakiegoś numeru, skarbie – powiedziała. A potem pocałowała go w usta i poszła do pracy. Punktualnie o dziewiątej zadzwoniła do przedszkola:
– Pani córka jest na miejscu, przyprowadził ją ojciec – poinformowała ją przedszkolanka.
– Dziękuję. Do widzenia – odpowiedziała Emilka i rozłączyła się, szczęśliwa. Potem zadzwoniła do Marka. Odebrał telefon od razu, jakby na niego czekał:
– Słucham cię, moje kochanie? – spytał.
– Dzięki za regulaminowe odprowadzenie Klary do przedszkola – powiedziała.
– Nie ma sprawy, to przecież moja córka. No i obiecałem ci. Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić?
– Mógłbyś przyjść po mnie do pracy – uznała Emilka.
– A nie mogłabyś wrócić szybciej?
– Postaram się. Ale ty szukaj pracy – odpowiedziała mu i przesłała buziaka do słuchawki.
Rzeczywiście postarała się wyjść tego dnia wcześniej z pracy. Zaraz przed przerwą obiadową. Przyszła do domu i zobaczyła, że Mark siedzi przy laptopie i coś przegląda.
– Kochanie, czemu chciałeś, żebym szybciej wróciła? – spytała.
– Strasznie mi się spieszy, żeby cię przelecieć – zaśmiał się.
– No wiesz? – udała oburzenie. – Gdybym wiedziała, że tak działają na ciebie te psychotropy, karmiłabym cię nimi już od jakiegoś czasu – zażartowała sobie.
– To ty tak na mnie działasz, Emilko – odparł Mark. – Ożeniłem się z boginią i uwielbiam pławić się w jej blasku.
– Chyba ci się żony pomyliły – uznała Emilia, przypominając sobie Tess.
– Mam jedną żonę. Z nikim mi się nie myli – odpowiedział Mark pewnie, po czym podniósł ją za tyłek i zaniósł do sypialni, gdzie bezceremonialnie zrzucił ją na łóżku i zaczął rozbierać. Emilka pomyślała sobie, że to aż zbyt piękne, żeby było prawdziwe.
Ale Mark był szczery. Bardzo ją kochał i zamierzał jej wynagrodzić to, że go nie było tak długo „w kontakcie". A przede wszystkim strasznie się bał, że mógłby stracić też ją. Nie potrafił sobie nawet tego wyobrazić.
Tydzień później poszli razem do doktora van Dijka, który był psychiatrą i neurologiem. Emilka opowiedziała mu najpierw jak funkcjonuje Mark, potem lekarz porozmawiał z samym pacjentem. Uznał wtedy, że Mark nie potrzebuje tych leków, bo wpędzają go w manię. Kazał je odstawić i znowu obserwować. Mark w końcu nie wytrzymał:
– Czemu ciągle mówimy o mnie? Co z moją żoną?
– Będzie dobrze – odpowiedział lekarz. – Miałem pewne podejrzenia, ale wyniki badań ich nie potwierdziły. To było tylko przeciążenie i stres. Kiedy pan wrócił do życia, jej problemy się skończyły.
– Czyli moja żona jest zdrowa? – upewniał się Mark.
– Tak. Przynajmniej neurologicznie. Ale skoro już się lepiej czuje, sam pan widzi... Proszę jednak ją oszczędzać. Nie ma pan pojęcia, jak psychika wpływa na zdrowie fizyczne.
– Chce pan powiedzieć, że ona mogła się rozchorować ze stresu? Albo że była chora przeze mnie?
– Można tak powiedzieć. Na szczęście to się już nie powtórzy, prawda?
– Prawda. Nigdy w życiu bym jej nie skrzywdził.
– Proszę do mnie przychodzić raz w tygodniu. I dbać o swoją rodzinę. Jest pan wielkim szczęściarzem, panie Visser, wie pan? Wielu ludzi chciałoby mieć taką rodzinę, jak pan ma.
– Wiem, panie doktorze. Będę dbał o moje dziewczyny. A mam jeszcze jedno pytanie... – Mark konspiracyjnie ściszył głos, chociaż to nie było konieczne, bo Emilia wyszła już przecież z gabinetu.
– Słucham pana.
– Czy te psychotropy mają działanie... pobudzające?
– W jakim sensie?
– No, wie pan... żona nie może się ode mnie opędzić, od kiedy je biorę. Ciągle mi się chce seksu.
– Pierwsze słyszę – zaśmiał się lekarz. – Ale, szczerze mówiąc, kiedy widzę pańską żonę, wcale się panu nie dziwię – puścił do niego oko. – Myślę jednak, że kiedy wróci pan do normalnego trybu życia i do pracy, to się unormuje.
– Dziękuję za informację, pani doktorze. Do widzenia za tydzień – powiedział Mark i się pożegnał, a potem wyszedł do Emilki i ją uścisnął. – Kocham cię, skarbie – powiedział.
– Ja ciebie też – odpowiedziała. – Chodźmy po nasze słoneczko.
Mark odstawił psychotropy po tygodniu i jedynym skutkiem ubocznym był ból głowy przez dwa dni. Nie zamierzał jednak się skarżyć. Uznał, że dość już nabroił. Apetyt na seks mu jednak wcale nie przeszedł. Emilka musiała w końcu zacząć go stopować.
– Kochanie, będę jutro jak zombie – zaśmiała się, próbując zrzucić go z siebie, kiedy próbował się z nią kochać trzeci raz w niedzielę wieczorem.
Co ja poradzę, że tak na mnie działasz, żono?
– Jesteś kompletnie stuknięty, skarbie – odpowiedziała – ale skoro masz taki potencjał, żal byłoby go nie wykorzystać.
– To korzystaj – zachichotał szelmowsko Mark i już się od niej nie odkleił.
Od następnego tygodnia Emilka jednak mocniej przycisnęła go w sprawie pracy. Kiedy rozmawiali wieczorem, wróciła do tego tematu:
– Kochanie, ja nie wiem, co bym chciał robić... – marudził Mark.
– Mnie jest wszystko jedno, ale miło by było, gdybyś ty też zaczął zarabiać – zauważyła.
– Zacznę, nie martw się. Tylko mnie kochaj.
– No przecież cię kocham – Emilia uśmiechnęła się do męża.
– A co z naszym drugim dzieckiem? – spytał wtedy.
– Najpierw twoja praca, a potem możemy myśleć o powiększeniu rodziny – uznała.
– To mi dałaś motywację – stwierdził Mark. – Lepszą niż psychotropy. Moja ty cudowna pigułeczko – spojrzał na nią szelmowskim wzrokiem, a potem pociągnął ją za rękę prosto do sypialni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro