I.7.
11. Emilia.
Aalsmeer, czerwiec 2010 r.
Emilka dostała 1 czerwca umowę o pracę w sortowni na rok. Nie wiedziała czy to sprawka Marka, czy taka polityka firmy, ale cieszyła się z tego. Spotykała się z Markiem po pracy przez cały tydzień od wtorku, bo w poniedziałek musiała zrobić zakupy. Szli na spacer, czasem na kolację do jakiegoś fastfooda, a wieczorem Mark odprowadzał ją do najbliższej jej stacji metra. Mieli tyle tematów, że nie mogli się nagadać. Nigdy nie było między nimi niezręcznej ciszy. Aż do piątku. W piątek wieczorem Mark spytał ją czy będzie miała dla niego czas w sobotę. Emilka się zastanowiła. Nie chciała znowu poświęcać całej soboty na bumelowanie z Markiem po Amsterdamie. Musiała posprzątać w pokoju, zrobić pranie, miała też ochotę zjeść w końcu coś domowego, ugotować sobie sama. Nie wiedziała tylko, jak mu to powiedzieć, żeby go nie urazić.
– Wiesz... fajnie mi się z tobą spędza czas, ale mam trochę roboty, no i wolałabym zjeść dziś w końcu coś, co sama sobie ugotuję. Nie gniewaj się, ale nie dam rady łazić z tobą cały dzień po mieście. Może za tydzień?
– Nie gniewam się, ale skoro masz ochotę na domowe jedzenie, to może ja mógłbym ci coś ugotować?
– Jak to sobie wyobrażasz?
– Najlepiej tak, że zrobisz to, co masz do zrobienia w sobotę, a ja zaproszę cię wieczorem na kolację do mnie? – zaproponował nieśmiało. Emilka rozważyła tę propozycję i choć w głowie aż krzyczało jej „zgódź się!", zdecydowała, że jednak nie.
– Mam inny pomysł. Jeśli pozwolisz, zrobię to, co mam do zrobienia, a potem przygotuję coś na kolację i zrobimy sobie piknik w parku?
– Zgoda.
– No to jesteśmy umówieni.
– O której i gdzie się spotkamy?
– Będę o osiemnastej na Amsterdam Zuid?
– Cudnie. Ja tam mieszkam niedaleko. Obok jest piękny park.
– To dobranoc, Mark. I do zobaczenia jutro – powiedziała Emilka i poszła do siebie.
Mogła poprosić Marka, żeby przyjechał w jej okolice, ale wtedy ktoś z pracy mógłby ich zobaczyć. Jadąc do Amsterdamu miała pewność, że jest anonimowa. Mark przez cały tydzień pokazał jej, że umie zachować się profesjonalnie i nie zagadywał jej w pracy. Witał się z nią, jak z wszystkimi, w trakcie pracy spoglądał tylko na nią przelotnie, a dopiero po pracy rozmawiali. No, nie dało się ukryć, że jej się spodobał, ale Emilka, nauczona przykrym doświadczeniem, nie zamierzała więcej skakać na głęboką wodę. Może i on też przeżył coś nieprzyjemnego, ale to nie oznaczało, że przestał być facetem, a to stawiało go ciągle po drugiej stronie barykady.
W sobotę Emilka spała długo. Wyspała się „za cały tydzień". W końcu wstała, wypiła kawę, zjadła croissanta, który był już trochę twardy, ale trudno... taki urok sobotniego poranka, który się przespało, zamiast iść na zakupy. A potem wzięła się do roboty. Zmieniła swoją pościel, posprzątała, zrobiła pranie, sprawdziła zapasy w lodówce i szafkach i uznała, że może spokojnie iść na zakupy w poniedziałek. Kiedy skończyła, wzięła się za gotowanie. Zrobiła coś, co świetnie nadaje się do wynoszenia z domu. Arcydzieło polskiej kuchni, kotlety mielone. Po usmażeniu zapakowała je od razu do pojemnika, żeby nie straciły świeżości. Do drugiego wrzuciła kilka liści sałaty lodowej i garść pomidorków koktajlowych. A potem zawinęła bagietkę w ściereczkę i włożyłam wszystko do płóciennej torby na zakupy.
Kiedy obiadokolacja była gotowa, poszła pod prysznic. Po kąpieli poczuła się jak nowonarodzona. Ubrała wygodną sportową bieliznę, swoje ulubione legginsy, turkusowy top, a na wierzch długi rozpinany szary sweter, bo spodziewała się, że wieczorem będzie chłodno. Włosy tym razem uczesała i związała w kok. Na koniec trampki na nogi i była gotowa do wyjścia. Nie wyglądała zachęcająco dla większości facetów, a dla Marka na pewno nie chciała wyglądać zachęcająco. Lubiła go i podobał jej się jego uroczy upór, ale ostrożność nakazywała, żeby na spotkanie z nim nie ubierać się, jak na randkę. Jeszcze tylko torba na ramię i mogła wyjść. Na stację miała niedaleko. Potem trzeba było pół godziny jechać pociągiem. Wystarczająco, żeby nie napatoczył się nikt znajomy. Wyglądała, jakby wracała z zakupów. Tylko zapach z jej torby sprawiał, że robiła się coraz bardziej głodna.
Punktualnie o osiemnastej jej pociąg przyjechał na stację Dworzec Południowy (Amsterdam Zuid). Na peronie czekał na nią Mark. To było miłe uczucie, zobaczyć jego uradowaną twarz, kiedy wysiadła z pociągu. Mark podszedł do niej i pocałował ją w policzek na przywitanie. Zrobiło jej się ciepło i przyjemnie.
– Cześć. Długo czekałeś? – spytała.
– Kilka minut. W Holandii pociągi są raczej punktualne, nie to co w Polsce – zaśmiał się.
– To było złośliwe – zauważyła.
– Naprawdę? A ja myślałem, że zabawne. Wiesz, ile czekałem kiedyś na pociąg w Krakowie?
– Nie mam pojęcia.
– Był spóźniony sto sześćdziesiąt minut!
– No dobra, zdarzają się takie rzeczy, ale na co dzień raczej nie.
– Nie bądź już taką lokalną patriotką – zachichotał Mark.
– No dobrze, postaram się być bardziej... elastyczna. To gdzie idziemy?
– Park de Oeverlanden, droga pani – Mark skłonił się z uśmiechem i podał jej ramię. Przyjęła tę propozycję. Zaprowadził ją do parku, a raczej lasu w mieście, nad jeziorem. Mark rozłożył kocyk na trawie.
– Wziąłeś koc?
– Tak, wiedziałem, że tu nie będzie ławek.
– Nie wiedziałam, że są takie dzikie miejsca w Amsterdamie.
– Jeszcze wielu rzeczy o nas nie wiesz – zaśmiał się, wyciągając z plecaka jeszcze butelkę wina i dwa papierowe kubki.
– Będziemy pić wino z kubków, jak żule na dworcu?
– Pamiętaj, że jestem w połowie Polakiem – zachichotał znowu Mark – i wszystkie wakacje do końca studiów spędzałem w Polsce.
– A potem?
– A potem już nie. Moja żona nie chciała. Wolała latać na Majorkę, Kanary i tak dalej.
– Mój mąż w ogóle nie lubił wakacji. Nigdzie nie jeździliśmy – westchnęła Emilka. – A ja naprawdę lubię góry.
– Pojedziesz ze mną kiedyś do mojej babci?
– Co to w ogóle za pytanie? Znamy się od miesiąca, a rozmawiamy ze sobą od tygodnia – oburzyła się.
– Dobra, dobra, już nie zadaję takich dalekosiężnych pytań, Pani Ostrożna. Co na kolację?
– Coś, co pewnie znasz z Polski – stwierdziła, wyciągając z torby bagietkę, pudełko z sałatą i pomidorkami i w końcu pudełko z kotletami mielonymi.
– Mielone! – ucieszył się. – Uwielbiam je, a całe wieki ich nie jadłem.
– Mama ci nie robi?
– Już nie – spuścił smutno głowę. – Zmarła dwa lata temu. Zator tętniczy. Nie obudziła się.
– Och, przykro mi – powiedziała Emilka i objęła go ramieniem. Położył głowę na swoim ramieniu, przytulając się policzkiem do jej dłoni.
– Dzięki, już mi lepiej.
– No to smacznego.
– I wzajemnie. – Zjedli kotlety, bagietkę, a nawet sałatę i pomidorki, Mark nalał im wino do kubków i popijali je, żartując sobie z tej formy. Kiedy jednak wybiła dwudziesta, Emilka uznała, że czas wracać do domu.
– Ty się nie boisz tak jeździć wieczorami pociągiem? – spytał.
– A co, mam zacząć jeździć rowerem, jak wy wszyscy? – zaśmiała się.
– To też jakiś pomysł, ale myślałem raczej o tym, że może bym cię odwiózł albo... może chciałabyś zobaczyć, jak ja mieszkam? Bo to niedaleko...
– Jeśli mnie potem odwieziesz, to mogę zobaczyć.
– To zapraszam – ucieszył się. Wstał, podał rękę Emilce, żeby pomóc jej wstać, a potem wytrzepał koc i złożył go w kostkę, żeby zmieścił się do plecaka. Emilia pozbierała swoje pudełka do torby. Mark złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Nie zaprotestowała, nie zabrała mu ręki. Uśmiechnął się do siebie, a potem do niej.
Rzeczywiście mieszkał niedaleko. Kiedy wyszli z parku i minęli osiedle domków, doszli do poprzecznej ulicy, za którą zaczynały się niskie bloki. – No i jesteśmy – powiedział. Otworzył drzwi wejściowe, weszli na pierwsze piętro, a potem otworzył drzwi swojego mieszkania. Emilia spodziewała się nie wiadomo czego, ale to było normalne mieszkanie. Dwa pokoje, salon z aneksem kuchennym i łazienka. Do tego mały balkon, wychodzący na park i jezioro.
– Ładnie tu u ciebie – powiedziała. No, w porównaniu z jej mieszkankiem w baraku, to był apartament...
– Normalnie. To wynajęte mieszkanie. Po rozwodzie sprzedaliśmy mieszkanie, które miałem wspólnie z żoną. Żadne z nas nie chciało w nim mieszkać i spłacać drugiemu połowy wartości. Wolałem coś wynająć, żeby nie wiązać się z żadnym miejscem.
– To zrozumiałe. Ja zrobiłam trochę inaczej. Bartek, znaczy mój były mąż, zachował nasze mieszkanie i do tej pory spłaca mi połowę wartości. Skończy w przyszłym roku. A ja wyjechałam. Mam w planach zarobić na własną firmę i wrócić do Polski.
– A więc nie zostaniesz w Holandii? – spojrzał na nią smutno.
– Nie planuję tego – odpowiedziała zgodnie z prawdą.
– A gdyby ci się tu coś spodobało? Albo ktoś? – dopytywał. Emilka się roześmiała.
– Mówiłam ci o planach. Nie wiem, jak będzie – wyjaśniła.
– Chcesz się czegoś napić? – zmienił temat. – A może dokończymy to wino?
– Wino – uznała Emilia. Mark wyjął tym razem porządne lampki do czerwonego wina, nalał i podał jej jedną. A potem swoją stuknął delikatnie o jej szkło.
– Za spotkanie – uśmiechnął się do niej. Usiedli na jego kanapie. Emilia musiała przyznać, że wybrał dobre wino. Dawno takiego nie piła. Była najedzona, wygadana i zmęczona, a wino spowodowało, że zaczęła się robić senna. W pewnym momencie coś przyszło jej do głowy:
– Mark... Jak ty zamierzałeś mnie odwieźć, skoro wypiliśmy butelkę wina na spółkę?
– Ja... nie przemyślałem tego – zmieszał się nagle. – Ale zamówię ci taksówkę – zaoferował się.
– Zwariowałeś? W sobotę wieczorem za te dwadzieścia parę kilometrów zapłaciłabym majątek!
– Ja ci za nią zapłacę.
– Nie ma mowy! Idę na pociąg.
– To będę ci towarzyszył do Aalsmeer i wrócę pociągiem – stwierdził.
– Całkiem upadłeś na głowę – stwierdziła Emilka.
– Emilia, nie chcę, żebyś wracała sama po nocy. To ja zawaliłem i jestem gotów ponieść koszty. No chyba że...
– Co?
– Zostaniesz u mnie i odwiozę cię rano? Jak widzisz mam kanapę, mogę odstąpić ci swoje łóżko, żeby było ci wygodniej.
– Jakoś tego nie widzę.
– Zgódź się, proszę. Oszczędzisz mi jeżdżenia po nocy pociągiem... bo na pewno samej cię nie puszczę.
– Dobrze. W drodze wyjątku się zgodzę. Ale to ja śpię na kanapie. I jutro odwieziesz mnie do domu, okej?
– Jasne jak słońce, szanowna pani – skłonił się Mark z galanterią. Emilka zachichotała. Stanowczo ten pół-Polak, a pół-Holender, bawił ją i czuła się z nim świetnie. – To może jeszcze winka, skoro zostajesz? – spytał po chwili.
– A jakie masz?
– A jakie lubisz?
– Zdecydowanie słodkie, takie deserowe, owocowe albo z posmakiem ziołowym, jak Martini... – rozgadała się.
– Wow, nie mam aż takiego wyboru, ale może znajdzie się coś odpowiedniego, chodź – pociągnął ją za rękę do swojej kuchni. Poszła za nim. Mark otworzył szafkę na wino i wyciągnął butelkę różowego chianti. – Może być takie?
– Może być.
– A coś do wina? Nie jesteś już głodna?
– Nie jestem. Najadłam się strasznie tymi kotletami.
– Ja też. Były pyszne. – Mark wziął ze sobą butelkę wina, a w drugą rękę paczkę orzechów nerkowca i miseczkę. Wrócili do salonu, a on nasypał orzeszki do miski.
Godzinę później obalili drugą butelkę wina i zjedli wszystkie orzeszki.
– Ja już naprawdę chciałabym spać – ziewnęła Emilia, układając się bokiem na kanapie.
– Może jednak wolisz położyć się u mnie w łóżku?
– Nie, zostanę tutaj. I tak nigdzie bym nie doszła – zachichotała.
– To poczekaj, przyniosę ci poduszkę i koc – zaoferował się i pobiegł do swojej sypialni. Zaraz stamtąd wrócił, niosąc ze sobą puchaty kocyk i małą poduszeczkę. – Wystarczy?
– Powinno wystarczyć. A jakby mi było zimno, zawołam cię – zachichotała znowu. Mark momentalnie się zaczerwienił, ale odpowiedział:
– Przyjdę.
– Ani mi się waż! Na żartach się nie znasz?
– Znam. Ale lepiej sobie tak ze mnie nie żartuj – poradził, przyglądając się jej dziwnie. – Zwłaszcza, kiedy leżysz na mojej kanapie.
– Czemu tak na mnie patrzysz? – spytała, ciągle rozbawiona.
– Bo mam ochotę cię pocałować.
– Próbuj szczęścia – odpowiedziała ze śmiechem i zamknęła oczy.
– Czemu zamykasz oczy?
– Bo jestem śpiącą królewną, w dodatku ululaną winem. Jak mnie obudzisz, możemy pogadać – odparła Emilka, znowu ziewając.
– Skoro jesteś taka śpiąca, nie będę cię już męczył – uznał Mark. – Ale dam ci buziaka na dobranoc – dodał, po czym pochylił się nad nią i pocałował ją w usta, delikatnie i przeciągając chwilę, kiedy jego usta dotykały jej warg. – Dobranoc, Emilko.
– Dobranoc, Marku – odpowiedziała i przewróciła się na bok.
Mark poszedł do swojej sypialni i nie widział już uśmiechu na jej twarzy, kiedy zgasił światło. A Emilka się uśmiechała. Była co prawda kompletnie ululana winem, ale czuła się wspaniale. – Pocałował mnie i poszedł spać. Jak jakiś książę z bajki – rozmarzyła się. Chwilę później zdjęła sweter, bo zrobiło jej się gorąco. A zaraz potem już spała.
Rano obudziła się pierwsza. Strasznie chciało jej się siku. Pamiętała jeszcze gdzie Mark ma łazienkę, więc poszła tam po cichu. On najwyraźniej jeszcze spał. A potem wróciła na kanapę, przykryła się kocem i spróbowała zamknąć oczy. Szczerze mówiąc nie czuła się jeszcze całkiem trzeźwa po tym wczorajszym winie. Po chwili usłyszała, jak Mark wychodzi z pokoju. I też poszedł do łazienki. Wolała udawać, że śpi. Wiedziała, że to bez sensu, ale kiedy wyszedł z łazienki, nie wytrzymała i otworzyła oczy.
– Dzień dobry, Emilko. Myślałem, że jeszcze śpisz – powiedział zakłopotany, bo stał właśnie przy wejściu do salonu w majtkach i koszulce. – Wow, jaki on przystojny – pomyślała. – A jakie ma zgrabne nogi, zupełnie jak nie facet. No i całkiem ładnie zbudowane ramiona... Kurczę, gapię się na niego – zorientowała się.
Mark chyba też się zorientował, bo uśmiechnął się szeroko i podszedł do niej. Wstała z kanapy i złożyła koc. Kiedy chciała obrócić się w jego stronę, żeby mu go podać, podszedł do niej z tyłu i ją objął. Zaskoczona nie poruszała się przez chwilę. A potem odłożyła ten koc na kanapę i obróciła się wokół własnej osi tak, żeby stanąć przodem do niego. Przytulił ją mocniej. A kiedy podniosła oczy i spojrzała na niego pytającym wzrokiem, pocałował ją namiętnie. Nie zaprotestowała. Oddała mu pocałunek i objęła go też. On włożył jej ręce pod koszulkę, ciągle ją całując, a ona zrobiła to samo.
– Mogę? – spytał cicho, ściągając jej top. Skinęła głową i zaraz zdjęła też jego koszulkę. On wtedy podniósł ją i zaniósł do swojej sypialni. – Tu będzie nam wygodniej niż na kanapie – powiedział, po czym położył ją na swoim łóżku i wrócił do całowania. Po chwili zaczął schodzić niżej, po drodze ściągnął jej legginsy i oboje zostali tylko w bieliźnie.
Emilka czuła, że pożądanie ją trawi. Było jej gorąco, serce biło jej szybciej i wiedziała, że pragnie go, jak żadnego mężczyzny do tej pory. Jej były mąż Bartek wydał jej się w tym momencie mały i nic nieznaczący.
– Na co masz ochotę, mała? – spytał wtedy Mark, zdejmując jej bieliznę.
– Na ciebie, łosiu – odpowiedziała. – I nie mów na mnie mała, to mnie wkurza – dodała, wystawiając do niego język. Próbował złapać go ustami, ale mu się nie udało.
– Droczysz się ze mną? – spytał z szelmowskim wyrazem twarzy.
– Troszkę – puściła do niego oko.
– Powiedz mi, czego chcesz, proszę – spojrzał na nią błagalnie.
– Ja ty nie wiesz, to ja ci pokażę – zaśmiała się, po czym zrzuciła go z siebie i usiadła na nim okrakiem. Pochyliła się i pocałowała go w usta, a potem to ona przejęła inicjatywę. Zdjęła mu majtki i popatrzyła na niego zadziornie. A potem, korzystając z tego, że oboje byli podnieceni do granic wytrzymałości, nabiła się na niego jednym ruchem. Wetchnęli w tym samym momencie. Emilia spojrzała mu w oczy, a potem uśmiechnęła się i zamknęła oczy, poruszając się na nim w swoim rytmie. W pewnym momencie Mark złapał ją za biodra i zatrzymał:
– Poczekaj, nie spiesz się tak, proszę... – powiedział.
– No dobrze – uznała – to teraz ty się możesz wykazać. – Mark przewrócił ją na bok i przyciągnął do siebie, a potem przekręcił ich oboje tak, że położył się na niej i docisnął mocno.
– Rozumiem, że nie powiesz mi, czego chcesz?
– Już ci powiedziałam – uśmiechnęła się.
– Lubisz sobie podominować, widzę – pocałował ją w usta. – A może dla odmiany to ja trochę cię trochę docisnę, co?
– A ja nie mówię, że nie – puściła do niego oko. Tego mu było trzeba. Zarzucił sobie jedną jej nogę na ramię i spojrzał jej w oczy. Zobaczył w nich żądzę i sam miał problem z opanowaniem swojej. Wziął głęboki wdech i powiedział:
– Ty mnie tak nie prowokuj, mała.
– Ja ci mówiłam, żebyś nie mówił do mnie mała – odparła i zaczęła poruszać biodrami, zaciskając jednocześnie na nim swoje mięśnie. Nie wytrzymał.
– Przepraszam... – powiedział zawstydzony, czując się jak gówniarz, który nie umie utrzymać emocji na wodzy. Taki blamaż i to za pierwszym razem...
– Za co? No, chyba że to już koniec na dziś?
– W życiu. Zrehabilituję się – odpowiedział szybko. – Nawet zaraz.
– No ja myślę.
– Jesteś cudowna – powiedział i zaczął ją całować. Potem jego usta zajęły się jej piersiami, brzuchem, a w końcu zanurkował między jej uda. Emilka nie spodziewała się takich atrakcji. Po drugim jej orgazmie Mark wynurzył się z zadowoloną miną i całując ją po drodze w różnych miejscach, wrócił do jej ust. Gotowa na jeszcze? – spytał z szelmowskim uśmiechem, a jej mina zmieniła się z zaskoczonej w błogą, kiedy wszedł w nią znowu taki twardy, jak tylko mógł być. – No to jak będzie?
– Zaimponowałeś mi – uśmiechnęła się i przyciągnęła go do siebie, a potem oplotła go rękami i nogami. Mark intuicyjnie wyczuł, że chce więcej. Nie pytał już jej o zdanie. Zaczął poruszać się w niej szybciej i mocniej aż oboje odlecieli jeszcze raz.
Godzinę później Mark spytał Emilkę czy nie jest przypadkiem głodna. Bo on już umierał z głodu. Ona też była głodna. Ubrali się i razem poszli do kuchni.
– Tosty i jajko? – spytał z szelmowskim uśmiechem. – Przestań tak robić, bo się w tobie zakocham, a nie chcę cierpieć – pomyślała, ale odpowiedziała:
– Tak.
– Powiedziałem coś nie tak?
– Czemu?
– Bo tak... zgasłaś.
– Będę żyła. Właśnie uświadomiłam sobie, że lubię komplikować sobie życie. Wiem, wiem, to był tylko seks, a ty jesteś tylko moim kierownikiem, nie musimy gadać w pracy i może nikt się nie dowie, ale i tak wyszło trochę niezręcznie. – Mark patrzył na nią przez chwilę z niedowierzaniem. W końcu się odezwał:
– A więc tak to widzisz? Skoro tak, to mam nadzieję, że chociaż dobrze się ze mną bawiłaś... Bo ja nie zapraszam do siebie kogokolwiek. Mieszkam w tym mieszkaniu od roku i jesteś pierwszą kobietą, która spędziła tu noc – patrzył jej w oczy wyczekująco, jakby miał nadzieję, że jakoś zareaguje. Emilka chyba prawidłowo odczytała tę minę, bo powiedziała:
– Przepraszam, nie chciałam cię urazić. Mam złe doświadczenia. Zwykle nie oceniam książki po okładce. A nawet gdyby, twoja wygląda bardzo zachęcająco – uśmiechnęła się nieśmiało. Mark przytulił ją i pocałował w czoło:
– Posłuchaj... Uwielbiam spędzać z tobą czas, rozmawiać, a teraz jest jeszcze coś. Naprawdę chciałbym cię lepiej poznać. Daj mi szansę. – Emilia zastanowiła się. No, właściwie co miała do stracenia? Najwyżej mógł ją spotkać jeszcze jeden zawód, ewentualnie musiałaby zmienić tę niezbyt ambitną robotę na inną podobną. – A jeśli to jednak coś wyjątkowego?
– Okej. Zgadzam się. Przekonaj mnie, że jesteś inny niż ci, którzy mnie zawiedli.
– Tak zrobię, Emilko – zapewnił ją. – Ale najpierw zrobię nam śniadanie. – Uśmiechnęła się do niego i do siebie.
Kiedy zjedli śniadanie, Mark zadał jej trudne pytanie:
– Wiem, że obiecałem ci wczoraj, że cię dziś odwiozę...
– Obiecałeś, to prawda.
– ... ale może chciałabyś jednak zostać do jutra?
– Jak to sobie wyobrażasz? Rano muszę być w pracy.
– Ja też.
– Ty nie chcesz chyba pojechać ze mną do pracy?
– Chciałbym.
– Zapomnij. Proszę o odwiezienie teraz.
– Jak sobie życzysz. Ale będę troszkę zawiedziony – spojrzał na nią wzrokiem zagubionego szczeniaczka.
– Jesteś strasznie narwany. Daj mi szansę zatęsknić – puściła do niego oko.
– Dobrze. Będę cierpliwie czekał – uśmiechnął się.
Mark odwiózł Emilkę do Aalsmeer, zgodnie z obietnicą. W samochodzie jeszcze dała mu buziaka. A potem on wrócił do Amsterdamu, a ona poszła do siebie. Spokojnie, przekonana, że nikt ich nie widział. Emilka spędziła tę niedzielę rozmyślając o tym, co się stało. Doszła do wniosku, że pierwszy raz w życiu nie chce zapeszyć. I nie będzie się spieszyć, ale nie powinna też blokować tego, co się dzieje.
W poniedziałek w pracy Mark podszedł do niej, żeby się przywitać. Chciał chyba pocałować ją, ale się odsunęła.
– Nie w pracy – powiedziała, kładąc palec na ustach.
– Dobrze, postaram się pamiętać – odpowiedział. – Ale trudno mi trzymać ręce przy sobie, jak cię widzę – puścił do niej oko.
– Nauczysz się. A teraz do pracy – zarządziła i obróciła się do owoców. Mark zrozumiał, że już z nią nie pogada. Czekał ich cały dzień pracy. A on cały dzień czekał na nią. W końcu złapał Emilkę, kiedy wychodziła z sortowni.
– Kiedy się spotkamy? – spytał.
– Następny weekend? – zaryzykowała.
– Bardzo długo każesz mi na siebie czekać – zaczął marudzić.
– No, może w środę – puściła do niego oko. – Jak będziesz grzeczny – dodała ze śmiechem.
– Grzeczny mam być? – zdziwił się. – A ja myślałem, że niegrzeczny cię bardziej kręci – uśmiechnął się zadziornie.
– W każdej wersji mnie kręcisz – przyznała. – Dobra, może być środa, skoro oboje nie wytrzymamy do piątku.
Emilka spotkała się z Markiem z środę. A potem spędzili razem cały weekend, praktycznie nie wychodząc z łóżka.
Pod koniec czerwca była już zakochana i bała się tylko jednego. Że to piękny sen, z którego w końcu będzie musiała się obudzić. Nie miała tylko pojęcia, co ją obudzi.
Koniec pierwszego rozdziału. Jak myślicie, co dalej czeka naszych emigrantów? ;-)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro