I.6.
10. Emilia
Amsterdam, maj 2010 r.
Pod koniec maja Emilka wdrożyła się już w nową pracę. Nie różniła aż się tak bardzo od poprzedniej. Zamiast zrywania owoców i warzyw, musiała je sortować, to znaczy wybierać najkształtniejsze i o odpowiednim rozmiarze jako gatunek pierwszy do pakowania, a pozostałe przekazywać do dalszego sortowania.
Tak więc spędzała teraz zawodowe życie w towarzystwie najładniejszych jabłek, gruszek, a czasem pomidorów, odrzucając wszystkie te, które nie spełniały wymagań. – Jak dobrze, że ludzi nie traktuje się tak, jak tych owoców – pomyślała pewnego razu, a potem doszła do wniosku, że trochę jednak tak...
Emilka skończyła studia z zarządzania kapitałem ludzkim, ale nigdy nie pracowała w swoim zawodzie, nie licząc praktyk studenckich i stażu. A teraz sortowała owoce w Holandii. – Ale mam dopiero dwadzieścia pięć lat, jeszcze wszystko przede mną – stwierdziła. Nie miała w zwyczaju się poddawać ani za bardzo skarżyć na swój los. Emilia lubiła mieć przeświadczenie, że coś jednak w życiu zależy od niej. Zarobić i otworzyć swoją firmę. To był jej cel. Oczywiście zawodowy. Prywatnych celów na razie nie miała. I wtedy właśnie zaskoczył ją nowy kierownik.
W piątek, 28 maja, pod koniec zmiany podszedł do niej Mark Visser:
– How are you, Emilia? – spytał po angielsku, sądząc, że innego języka ona nie zna. Próbował wcześniej już do niej zagadać po francusku i holendersku. Nie odpowiadała. A przecież wiedział, że mówi po angielsku, bo słyszał nieraz, jak z kimś rozmawia.
– Okay – odpowiedziała i wróciła do swojego zajęcia. Ale Mark nie dawał za wygraną:
– Czemu nie chcesz ze mną rozmawiać? – spytał, znowu po angielsku.
– Nie spoufalam się ze współpracownikami, a już na pewno nie z szefem – odparła.
– Co ja ci złego zrobiłem? – spytał wtedy... po polsku. Emilka aż się obróciła w jego stronę, bo nie wierzyła, że dobrze słyszy. – O, na polski jednak reagujesz – zaśmiał się.
– Mówisz po polsku? – wydusiła z siebie.
– Mówię. Również po holendersku, francusku i angielsku. Ale nie odpowiadasz w żadnym z tych języków – zauważył.
– A czemu tak ci zależy, żebym odpowiedziała?
– Bo od miesiąca próbuję się z tobą umówić na kawę.
– Ale czemu chcesz się ze mną umówić? I przede wszystkim skąd znasz polski? – spytała.
– Proponuję ci transakcję wymienną – powiedział wtedy. – Ty się ze mną umówisz jutro na kawę, a ja ci wszystko wyjaśnię. – Mówił co prawda ze śmiesznym akcentem, ale bezbłędnie po polsku. Emilka wahała się, ale w końcu ciekawość zwyciężyła.
– Okej. Spotkam się z tobą raz, ale tylko dlatego, że jestem ciekawska – uśmiechnęła się . – I nie licz na nic więcej. Nie mam ochoty co chwilę zmieniać pracy – dodała zagadkowo.
– A czemu miałabyś zmieniać?
– Nieważne.
– Jak chcesz. Jutro sobota, na dziewiątą ci pasuje?
– Tak wcześnie?
– No, poranna kawa i śniadanie – zaśmiał się Mark.
– Dobra. Gdzie mam przyjść?
– Ja przyjdę po ciebie. Wiem gdzie mieszkasz – zażartował sobie. Emilka trochę wkurzyła się, że on się z niej nabija. Mieszkanie w barakach przy sortowni nie było szczytem luksusu, ale było tanie. A jej chodziło o to, żeby odłożyć jak najwięcej pieniędzy.
– To nie jest zabawne – odpowiedziała. – Poza tym nie chcę, żeby ktokolwiek widział, że z tobą rozmawiam.
– W porządku, przepraszam – skruszył się Mark. – Spotkajmy się więc w centrum miasta. Na stacji metra Holendrecht. Pasuje?
– Powinnam trafić – uznała Emilka. – A teraz, jeśli pozwolisz, muszę wrócić do pracy – dodała i obróciła się do niego tyłem, wracając do sortowania jabłek. To miało mu pokazać, że koniec rozmowy. Do końca zmiany nie mogła jednak przestać myśleć o Marku i o tym, gdzie on nauczył się polskiego.
Następnego dnia rano wstała wcześnie, ale była niewyspana. – Co za kretyn wymyślił umawianie się z kimś na śniadanie? – pomyślała z irytacją. Ale jej ciekawość była większa niż irytacja. Musiała sama przed sobą przyznać, że Mark ją wczoraj zaintrygował. Całe szczęście, że nie gadała wcześniej przy nim po polsku... Emilka słyszała, że niektórzy Polacy za granicą lubią to robić. Obgadują kolegów i szefów między sobą, czując się bezkarnie. Gorzej, kiedy okazuje się, że ktoś oprócz nich jednak zna ten język.
Emilia ubrała się wygodnie, w legginsy i bawełnianą tunikę, do tego balerinki. Rozpuściła swoje proste włosy w kolorze ciemny blond, które sięgały jej do ramion. Wyglądała naturalnie i nieprzesadnie. Nie ubrała się jak na randkę. I o to jej chodziło. To nie była żadna randka. Zwykła ciekawość.
Na stacji Holendrecht była punktualnie. Z pociągu skierowała się do głównego holu. I tam znalazł ją Mark.
– Cześć, Emilia – powiedział do niej z uśmiechem.
– Cześć Mark. Gdzie idziemy?
– Paasheuvelweg 25 – odpowiedział.
– A co tam jest?
– Espresso Bar, bardzo fajny – stwierdził.
– Prowadź – zaproponowała. Mark wskazał jej drogę. Poszła za nim. Jednocześnie Emilka obserwowała cały czas trasę, którą szli, żeby w razie czego umiała sama wrócić.
To nie było daleko, a bar Eurest był przestronny i nowocześnie urządzony. W sobotę o tej porze nie był jeszcze przesadnie zatłoczony. Usiedli przy wolnym stoliku. Mark podał jej kartę menu:
– Wybierz coś sobie. Ja cię zaprosiłem, pamiętaj.
– A co ty z tego będziesz miał? – spytała podejrzliwie.
– Mam przeczucie, że nie będę stratny – puścił do niej oko.
– Ej, nie zagalopowałeś się trochę? – oburzyła się.
– Nie nadymaj się tak – zaśmiał się. – Nie miałem na myśli nic złego. Chciałem powiedzieć, że mam przeczucie, że będzie nam się dobrze rozmawiało, a może nawet się zaprzyjaźnimy?
– Szczerze wątpię – odparła Emilka, ale wybrała sobie śniadanie i zamówiła kawę. Mark zrobił to samo. Kilka minut później kelnerka przyniosła im kawę i croissanty, a niedługo potem tosty i sadzone jajka. Zamówili sobie to samo. Mark spojrzał na nią i uśmiechnął się.
– I co powiesz? Pierwszy dobry znak. Lubimy to samo na śniadanie.
– Nie przesadzasz trochę? To może być przypadek – stwierdziła. Ale od razu pomyślała o tym, że ze swoim byłym mężem wiecznie toczyła boje o śniadania, bo każde z nich lubiło co innego. – Głupoty! – powiedziała sobie jednak w myślach. – To tylko śniadanie.
– Może przypadek, a może przeznaczenie – odparł i zrobił głupią minę. Musiała się uśmiechnąć. – No, wreszcie zobaczyłem twój uśmiech. To już coś – dodał.
– Ale nie jesteśmy tu po to, żeby dyskutować o śniadaniu, tylko w interesach – zauważyła.
– Naprawdę?
– Tak. Ja bardzo chcę wiedzieć, skąd znasz tak dobrze polski.
– Acha – zaśmiał się – a więc ciekawska jesteś. Dobrze, opowiem ci, jak to ze mną było, ale w zamian za to ty opowiesz mi coś o sobie. Zgoda?
– Myślałam, że ty mi opowiesz w zamian za to, że się z tobą umówiłam?
– Dobrze negocjujesz, ale nic z tego – śmiał się dalej. – W zamian za to, że się ze mną umówiłaś, masz ode mnie śniadanie i kawę.
– Okej – poddała się Emilka – ale ja pierwsza pytam.
– Zgoda. Słucham cię więc – powiedział, popijając kawę i patrząc jej przenikliwie w oczy. Aż się zarumieniła. Mark był typowym Holendrem. Wysoki, szczupły, jasnowłosy. Tylko jego oczy miały nieokreślony kolor. Na pewno nie były niebieskie. Ani też brązowe. Ani zielone, jakby chcieć być precyzyjnym. Złapała się na tym, że się na niego gapi. Szybko spuściła wzrok, a potem zadała mu pierwsze pytanie:
– Skąd znasz polski, Mark?
– Z domu.
– Jak to „z domu"? – zdziwiła się.
– Mama Polka – uśmiechnął się do niej. I wszystko jasne. A ona się tak zastanawiała...
– A tata?
– No, jest Holendrem.
– Mieszkałeś kiedyś w Polsce?
– Nie, ale spędzałem wszystkie wakacje u dziadków w górach. To było coś niesamowitego. Zupełnie inny krajobraz i klimat niż w Holandii.
– I tyle?
– Co?
– No, to cała tajemnica twojego polskiego?
– Tak. A co ty myślałaś? Że jestem jakimś kosmitą, który bez problemu opanowuje wszystkie języki, z jakimi się zetknie?
– No, niezupełnie. Ale znasz angielski i francuski. Myślałam, że masz ekstra zdolności do języków obcych i nauczyłeś się tak polskiego – zaśmiała się.
– Skąd wiesz, że znam francuski?
– Próbowałeś kiedyś do mnie zagadać po francusku – przyznała.
– A więc rozumiałaś, co do ciebie mówię, a i tak się nie odzywałaś? – zdziwił się. – Czemu?
– Nie chciałam z tobą rozmawiać. Dopiero zaczęłam nową pracę. Przeżyłam coś niefajnego w poprzedniej pracy, bo byłam zbyt otwarta...
– Opowiesz mi?
– Muszę?
– Obiecałaś. No, ale może zacznij od tego, kiedy i skąd się wzięłaś w Holandii. Bo chyba nie za długo tu mieszkasz?
– Nie za długo, masz rację Przyjechałam na początku stycznia. Pierwsze cztery miesiące pracowałam przy zbiorze warzyw w szklarniach.
– A czemu już tam nie pracujesz?
– Głupio się przyznać.
– Nie musisz mi mówić. Tylko, jeśli chcesz – powiedział i popatrzył na nią przyjaźnie.
– To może innym razem – westchnęła.
– A powiesz mi czemu przyjechałaś do Holandii?
– To jeszcze trudniejszy temat dla mnie.
– Przykry?
– Bardzo.
– Ile masz lat, Emilia? – spytał wtedy niedyskretnie.
– Dwadzieścia pięć.
– Co takiego strasznego mogło przydarzyć się młodej, dwudziestopięcioletniej dziewczynie, że musiała wyjechać i zacząć życie od nowa?
– A ty ile masz lat?
– Trzydzieści trzy.
– I masz poukładane szczęśliwe życie?
– Nie.
– Co takiego spowodowało, że nie? Jesteś u siebie w kraju, masz tu rodziców? Czego szukasz, Mark?
– Byłem żonaty przez pięć lat. W zeszłym roku, w sam Nowy Rok moja żona stwierdziła, że ma mnie dość i wyprowadziła się z domu. Tak z dnia na dzień. Dostałem pocztą pozew rozwodowy. Próbowałem się dowiedzieć o co chodzi, ale ona nie chciała ze mną rozmawiać. Na sali sądowej powiedziała, że zupełnie do siebie nie pasujemy. Wyobrażasz sobie? Po pięciu latach małżeństwa. Bez słowa wyjaśnienia. A byliśmy parą z dziesięć lat... – Mark miał nieokreśloną minę. Emilka poczuła, że go rozumie. A więc on też przeżył coś niefajnego.
– Przykro mi. Trochę rozumiem, co czujesz. Ja też byłam mężatką w Polsce – powiedziała.
– I co się stało?
– Wiesz co? Zjedzmy to śniadanie do końca i chodźmy na spacer. Pokażesz mi, co jest fajnego w Amsterdamie?
– Jasne. A co z twoją historią?
– Opowiem ci po drodze. – I tak zrobili. Dokończyli tosty, kawę, Mark zapłacił za śniadanie i wyszli z baru.
– No więc jak to było z tobą i twoim mężem? – spytał, kiedy przechodzili obok kanału, a potem Mark skierował ich do parku.
– Historia, jakich wiele. Byliśmy małżeństwem prawie dwa lata. Kończyłam jeszcze wtedy studia. W tygodniu pracowałam, a w weekendy jeździłam na uniwersytet. Wróciłam kiedyś szybciej z zajęć i nakryłam mojego męża w łóżku z sąsiadką – powiedziała. Poczuła ulgę, opowiadając mu o tym. Tak, jakby pozbyła się z serca jakiegoś zalegającego ciężaru.
– I co?
– A co miało być? Poczułam się jak każda zdradzona osoba. Byłam zraniona i zrozpaczona. Przez chwilę zastanawiałam się nawet czy by mu nie wybaczyć, ale moja przyjaciółka wybiła mi to z głowy. Kazała mi się spakować i wyprowadzić do rodziców. I dobrze, że tak zrobiłam, bo on wcale nie wykazywał żalu za to, co zrobił. To była dla niego zabawa. Rozwiodłam się z nim i postanowiłam zacząć nowe życie. Przypadkiem trafiłam na ogłoszenie, że szukają pracowników do zbioru warzyw w Holandii. Postawiłam wszystko na jedną kartę i jestem.
– Skończyłaś studia, a mimo to postanowiłaś wyjechać i zbierać warzywa?
– Tak. A ty czemu pracujesz w sortowni?
– Pracowałem w korporacji z byłą żoną. Też chciałem się odciąć. A tutaj była praca szybko i bez dodatkowych pytań.
– No, to by wiele wyjaśniało.
– Właśnie. Ja też już rozumiem, czemu w przerwach w pracy, zamiast rozmawiać z kolegami, ty wolisz czytać książki – uśmiechnął się do niej. – To nie ten poziom.
– Obserwowałeś mnie?
– Tak. Właśnie dlatego. Od początku mi się wydawało, że ty też tu nie pasujesz, że trafiłaś tu z przypadku. Tak jak ja.
– Ja to nawet z większego przypadku. Właśnie dlatego, że musiałam zmienić pracę.
– No więc czemu ją zmieniłaś?
– Jednak wstyd mi o tym mówić.
– Emilia, nie wyglądasz mi na pruderyjną osobę. Powiedz mi, proszę, jak przyjacielowi.
– No dobrze... – westchnęła. – Kierowniczka mnie mobbingowała, bo przespałam się z jej facetem, tylko wtedy, kiedy to robiłam, nie miałam pojęcia, że to jest jej facet, a myślałam, że jest moim przyjacielem – powiedziała jednym ciągiem. Mina Marka ewoluowała ze zdziwionej w kierunku rozbawionej. – Śmieszy cię to? – spytała Emilka poirytowana.
– Trochę. Przepraszam, wiem, że nie powinno... – Mark przyjął skruszony wyraz twarzy – bo to oznacza, że kolejny facet cię oszukał.
– W pewnym sensie, ale to mnie nie bolało, bo mi na nim nie zależało. Myślałam, że to przyjacielska zabawa. Nie przypuszczałam jednak, że opowie o nas swojej dziewczynie, która się okazała naszą kierowniczką. Oszukał mnie, ale nie tak, jak mój były mąż, którego kochałam i któremu ufałam. Mam mu za złe tylko to, że przez niego musiałam odejść z tamtej pracy. Rozumiesz?
– Rozumiem. No, to teraz już wszystko jasne. Przyszłaś do nowej pracy i obiecałaś sobie, że więcej żadnych romansów w pracy, tak?
– Jakbyś zgadł.
– No to mój niefart... – westchnął.
– Czemu?
– Bo ja pierwszy raz od prawie półtora roku poczułem coś innego niż znużenie i niechęć do życia. I to na twój widok, kiedy w piątek siedziałaś na przerwie śniadaniowej, przegryzając bułkę i czytając „Mistrza i Małgorzatę". Pomyślałem sobie, że oto mam ochotę z kimś porozmawiać o czymś, co wykracza poza sortowanie owoców. – Emilka spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Nie, to niemożliwe, żeby był na tym świecie facet, który chce rozmawiać o książkach – stwierdziła. – A może jednak?
– To rozmawiaj – odpowiedziała końcu.
Emilka spędziła z Markiem cały piękny majowy dzień. Rozmawiali nie tylko o książkach. Pokazał jej kilka najciekawszych jego zdaniem miejsc w Amsterdamie, opowiedział ich historię trochę inaczej niż mówiły przewodniki. Potem zaprosił ją na lunch, a wieczorem na kolację. Pod koniec dnia była niewyobrażalnie zmęczona, ale musiała przyznać, że nigdy się tak dobrze nie bawiła. On chyba też poczuł coś takiego, bo powiedział jej to samo, kiedy odprowadził ją wieczorem aż do jej stacji metra:
– Dziękuję za wspaniały dzień, Emilio. Dawno się już tak dobrze nie bawiłem.
– Ja też – odpowiedziała.
– Spotkamy się jeszcze?
– Tak, w poniedziałek w pracy – zaśmiała się.
– Nie to miałem na myśli – obruszył się.
– Żartowałam. Zobaczymy, dobrze?
– No dobrze... – trochę spuścił głowę, ale zaraz podniósł na nią oczy i popatrzył z nadzieją.
– Do zobaczenia, Mark – powiedziała, wychodząc ze stacji i pomachała mu na pożegnanie.
Emilka wróciła do swojego pokoju, wzięła prysznic i rzuciła się na łóżko, bo była naprawdę zmęczona. A jednocześnie czuła się tak dobrze, jak już dawno jej się nie zdarzyło.
W poniedziałek był ostatni dzień maja. Mark zaczepił ją już z samego rana:
– Dzień dobry – powiedział do niej po polsku, puszczając oko.
– Goedemorgen – odpowiedziała mu po holendersku, uśmiechając się szelmowsko. I wróciła do swojej pracy. W przerwie śniadaniowej podszedł do niej znowu:
– Co czytasz? – spytał, nie patrząc jednak wcale na jej książkę, tylko na nią.
– „Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" – zaśmiała się. – Coś w sam raz o mnie. – Mark też się roześmiał.
– Akurat... Nie wyglądasz mi na Chilijeczkę – dodał uśmiechając się promiennie, a Emilka poczuła, że miękną jej kolanka. Czytał tę książkę. I uśmiechał się do niej tak sympatycznie... Ach.
– Dobra, nie zagaduj mnie na przerwach, bo się wszyscy dziwnie patrzą – zganiła go.
– Ani słowem?
– Jedno zdanie i koniec.
– Ej, to nie fair... – zaprotestował. – Nakładasz mi limity na rozmowy z tobą?
– W pracy tak.
– A po pracy? – spytał z nadzieją w oczach.
– Wtedy możemy gadać do woli.
– Dobrze, nie będę więc ci przeszkadzał – ucieszył się i poszedł dalej. Emilka widziała kątem oka, że przyglądał jej się za każdym razem, jak przechodził obok. I ewidentnie był mniej zachmurzony niż zwykle. Nawet się uśmiechał.
I co myślicie o Marku? :-)
* "Szelmostwa niegrzecznej dziewczynki" Mario Vargas Llosa, to klasyka literatury światowej. Główny bohater jest zakochany w swojej koleżance z dzieciństwa, która podawała się za Chilijkę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro