8.Gerard
—Zdradzasz mnie?! — Krzyknąłem.
—Nie!
—To co to są za wiadomości? — Wskazałem na jej telefon. Zrobiłem coś naprawdę obrzydliwego, ale musiałem przejrzeć jej messengera jeszcze raz i jeszcze dokładniej. Albo po prostu tłumaczę się w ten sposób przed sobą. Musiałem. Nie, nie musiałem. Chciałem. Jestem okropnym człowiekiem.
—A ty dlaczego przeglądasz mój telefon?
—Shina, kurwa, nie okłamuj mnie!
—Dobra. — Powiedziała spokojnie — Tak. Zdradzam cię.
Moje serce rozpadło się na milion kawałków. Nagle cały mój świat się zawalił. Miałem nadzieje, że to jest jakiś chory żart, że za chwile się uśmiechnie i przeprosi. Ale nie, jej oczy były smutne. Przetarłem twarz dłonią, a drugą podparłem się ściany.
—A... dziecko?
—Przepraszam, Gerard. Jutro przyjdę po swoje rzeczy.
Wzięła swoją torebkę i wyszła z domu. Nie mogłem uwierzyć. Byliśmy szczęśliwi, czego jej brakowało? Tego, że nie mogłem dać jej dziecka? Mogliśmy w inny sposób to rozwiązać. Ona zrobiła to specjalnie? Myślała, że uszczęśliwi mnie w ten sposób, rodząc mi nie moje dziecko?
—Nie! — Krzyknąłem —Nie, nie, nie. — Zacząłem płakać. Uderzyłem pięścią w ścianę, raz, drugi, trzeci, aż zrobiła się w niej dziura, z plamami krwi, a potem uderzyłem w nią głową i upadłem na ziemie. Patrzyłem w sufit i głośno płakałem.
Nie wiem jak długo tak leżałem, ale na dworze zaczęło się robić już ciemno.
********
Spojrzałem w swoje odbicie w lustrze i poczułem się żałośnie. Czoło miałem delikatnie rozcięte, a dookoła rany było trochę krwi. Wziąłem tabletkę przeciwbólową bez zapijania jej wodą i zabrałem się do zmycia krwi. Lekko zaszczypało mnie, gdy przyłożyłem wacik z wodą utlenioną do rany, po chwili, gdy czoło miałem już czyste, zobaczyłem sporego siniaka.
Westchnąłem cicho, rozebrałem się i poszedłem pod prysznic.
Przed snem otworzyłem jedno piwo i sięgnąłem po książkę. Przeczytałem może pięć stron i zamknąłem ją nie mogąc się skupić. Spojrzałem na ścianę, w której były dwie dziury i się zaśmiałem.
Z niezadowoleniem zobaczyłem, że w butelce nie było już trunku, więc poszedłem do lodówki po jeszcze jedno piwo. Zrobiłem sobie kanapki i znów wróciłem do łóżka, ale tym razem zamiast książkę, wybrałem telewizor.
Rano obudziłem się z bólem głowy, nie wiedziałem czy to od uderzenia, czy od wypitego alkoholu, ale jedno było pewne. Musiałem wziąć coś przeciwbólowego, bo inaczej nie poprowadziłbym dzisiaj zajęć.
W kuchni naszykowałem sobie jedną aspirynę oraz szybkie śniadanie.
Paląc papierosa, szybkim krokiem szedłem do samochodu. Na sto procent nie zdążę na czas na pierwsze zajęcia. Jak na złość, po drodze na uczelnie, był jakiś wypadek, przez co w ogóle nie zdążyłem na pierwsze zajęcia. Pod budynkiem szkoły odpaliłem kolejnego papierosa i wziąłem kolejną aspirynę.
Pobiegłem do sali, gdzie już czekali studenci. Niektórzy byli widocznie niezadowoleni, że się pojawiłem,bo za chwile miał być „kwadrans studencki", a inni byli po prostu obojętni. Jedyną osobą, która się wyróżniła z tłumu, był Frank.
—Przepraszam za spóźnienie. Wejdźcie. — Otworzyłem sale. Frank szedł na samym końcu, w momencie gdy mnie mijał, powiedział ciche „hej".
Podczas zajęć byłem strasznie rozkojarzony; mówiłem niespójnie, zawieszałem się na zbyt długo, a czasami nawet w ogóle się nie odzywałem.
Po skończonym dniu szkolnym, szybko chciałem jechać do domu, ale uniemożliwił mi to Frank. To nie tak, że nie chciałem z nim rozmawiać. Po prostu nie chciałem z nikim teraz rozmawiać.
—Dzień dobry, profesorze.
—Cześć, Frank.
—Co masz na czole?
—Nic takiego, uderzyłem się gdzieś. —Odpaliłem papierosa i otworzyłem drzwi auta, ale Frank zatrzymał mnie przed wejściem do niego.
—Na pewno wszystko okej? Wyglądasz na zmartwionego.
—Tak. — Zbyłem go i pojechałem do domu.
Źle się czułem, z tym jak go potraktowałem, więc napisałem mu szybką wiadomość z moim adresem i poprosiłem aby przyjechał.
Otworzyłem piwo i włączyłem telewizor.
Po pół godziny usłyszałem pukanie do drzwi. Otworzyłem drzwi Frankowi i widziałem, że jego oczy od razu powędrowały na dwie dziury w ścianie, które z tej perspektywy były perfekcyjnie wyeksponowane.
—Napijesz się czegoś? Piwa? Herbaty, kawy?
—Kawy. Co tu się stało?
—Szkoda gadać. Na pewno nie chcesz nic mocniejszego?
—Prowadzę.
—No tak, zapomniałem.
Siedzieliśmy i rozmawialiśmy długo, opowiedziałem mu o Shinie, co było ciężkie. Kochałem ją, byliśmy razem kilka lat, nie da się ot tak zapomnieć. Będzie mnie to boleć jeszcze bardzo długo, jak nie całe życie. Pewnie, znajdę sobie kogoś, do kogo będę żywił niesamowite uczucia, ale to nie będzie to samo. Była moją pierwszą dziewczyną, mieliśmy brać ślub, a w jednej chwili wszystko się posypało.
Gdy tor naszej rozmowy wpadł na bardziej optymistyczne tematy, usłyszałem odkluczanie zamka w drzwiach. W wejściu stanęła Shina z walizką.
—Nie wiedziałam, że masz gości. — Uśmiechnęła się delikatnie —Shina. —Podała rękę Frankowi, ale ten nie odwzajemnił gestu. Shina się speszyła i poszła do naszej sypialni. To znaczy, mojej sypialni już teraz.
Schowałem twarz w dłoniach, czując łzy, które za chwile miały popłynąć po moich policzkach, a po chwili zacząłem płakać.
—Po resztę rzeczy przyjdę w tygodniu jakoś. Co tu się stało? Gerard? — Dotknęła mojego ramienia, a ja szybko odtrąciłem jej rękę.
—Najpierw mówisz mi, że dziecko, które nosisz nie jest moje, mówisz, że zdradzasz, ot tak kończysz to co trwało tyle lat, a teraz śmiesz się martwić o mnie? — Krzyknąłem, wstając — Udajesz, że się martwisz o mnie?
—Gerard, to nie-
—Zamknij się. I wypierdalaj z mojego domu. — Powiedziałem, teraz już spokojniej, wskazując ręką na drzwi. Shina spojrzała na Franka i na mnie, i wyszła.
Tak po prostu wyszła bez słowa, zostawiając za sobą ból, smutek i gorycz oraz delikatny zapach perfumów, które kupiłem jej na urodziny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro