2. Gerard
Nie mam wątpliwości, że wziąłem fajkę od jakiegoś nowego studenta, ale nie miałem czasu, aby wstąpić do sklepu po drodze. Znowu zaspałem, zdarzało mi się to często.
—Dzień dobry panie Gerardzie. — Profesorka od Chemii przywitała się ze mną uśmiechem. Nie wiem ile ta kobieta ma lat, ale pamietam, że uczyła mnie tutaj, jak zaczynałem studia. Musi być bardzo stara.
—Dzień dobry pani Amando, jak minęły pani wakacje? — Odpowiedziałem jej tym samym.
Gawędziliśmy jeszcze przez chwile, do momentu, aż trzeba było iść na wykłady. Nie pracuje tutaj długo, bo dopiero drugi rok, ale czuje, że zostanę tu na dłużej. Lubię tą prace i praca lubi mnie. Wykładowcy są mili, cieszą się, że tak młoda osoba do nich dołączyła, bo nie zdarza się to często, studenci też mnie lubią, na stronie internetowej naszej szkoły mam bardzo dobre opinie.
Wszedłem do sali, w której już siedzieli uczniowie. Przeleciałem wzrokiem po wszystkich nowych twarzach i dostrzegłem tego, od którego wziąłem dzisiaj fajkę. Był speszony moją obecnością, było to widać. Poliki miał czerwone i cały czas uciekał wzrokiem.
—Dzień dobry, jestem Gerard Way i będę uczyć was anatomii, a w późniejszych latach, również innych przedmiotów. — Uśmiechnąłem się i odpaliłem prezentacje.
Wiedziałem, że niewielu będzie uważać, ale nie spodziewałem się, że będzie to ponad połowa grupy. Pełno osób siedziało w książkach, telefonach a nawet tabletach. Widziałem jednak, że ten wstydliwy ciemnowłosy chłopak cały czas słuchał z zaciekawieniem, chyba najbardziej ze wszystkich tu zebranych. Czułem jak wierci we mnie dziurę tym spojrzeniem.
Nagle przerwał mi dzwonek mojego telefonu. Przeprosiłem i odebrałem, wychodząc z sali. Shina wiedziała o której godzinie wykładam, więc musiało się coś stać, skoro zadzwoniła.
—Gerard, jestem w szpitalu. — Powiedziała, a mnie zmroziło. —Gee?
—Co się stało? — Ocknąłem się i zapytałem.
—Zemdlałam w autobusie. O której dzisiaj kończysz?
—Za kilka godzin. Napisz mi adres to przyjadę potem.
—Dobrze. Kocham cię.
—Kocham cię. — Rozłączyłem się. Przez chwile jeszcze patrzyłem w wygaszony ekran telefonu, po czym wróciłem do sali. Przeprosiłem za nagłe wyjście i prowadziłem dalej zajęcia.
Po skończonych zajęciach, szybko wyszedłem z budynku i sięgnąłem do kieszeni torby po papierosy, a dopiero po chwili przypomniałem sobie, że ich nie mam. Przeklnąłem cicho i zacząłem rozglądać się po parkingu. Przy aucie stał ten chłopak, którego spotkałem rano.
—Hej! Masz fajkę? — Podszedłem do niego i się uśmiechnąłem. —Zazwyczaj nie proszę o takie rzeczy swoich studentów, ale to wyjątkowa sytuacja.
—Tak, oczywiście. Proszę. —Podał mi jednego.
Podziękowałem i poszedłem w stronę swojego auta. Odpaliłem samochód i ruszyłem do szpitala.
Shina, moja narzeczona. Ma azjatyckie korzenie, dekadę temu się tu sprowadziła. Od razu mi się spodobała, a od ośmiu lat jesteśmy razem. Za rok planujemy ślub. Ma długie czarne włosy, brązowe oczy, które kontrastują z jasną cerą, i pełne usta. Jest przekochana, zawsze o mnie dba, dba o dom, jest miłością mojego życia, nigdy nie spotkałem kogoś tak fantastycznego.
Podjechałem niedaleko wejścia i poszedłem do recepcji, zapytać się na której sali leży. Gdy już się dowiedziałem, szybkim krokiem tam poszedłem.
—Hej słońce. — Pocałowałem ją w czoło i Przysunąłem sobie stołek. —Jak się czujesz?
—Dobrze, już mi lepiej. Gerard, muszę ci coś powiedzieć. — Uśmiechnęła się i złapała mnie za rękę. —Jestem w ciąży.
Spojrzałem na nią, niedowierzając co właśnie usłyszałem.
—Nie cieszysz się? — Zmarszczyła brwi i chciała cofnąć rękę, ale jej nie pozwoliłem.
—Oczywiście, że się cieszę, po prostu się zdziwiłem. — Uśmiechnąłem się szeroko. Dwa lata temu usłyszałem diagnozę niepłodności. Przekreśliłem całkowicie możliwość posiadania dzieci, myślałem, że Shi ze mną zerwie, ale wspierała mnie. —Nawet nie wiesz jak bardzo się cieszę. — Pocałowałem ją.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro