11.Frank
Minęło kilka miesięcy, powoli zbliżała się sesja zimowa, a później miały być święta. Niedawno wyjechała Nicole, więc Frank znowu był sam, ale nie przeszkadzało mu to jakoś bardzo.
Dalej rozmawiał z Gerardem, chociaż ostatnio trochę rzadziej, bowiem Gerard jeżeli odpisywał na wiadomości, to następnego dnia lub później. Na uczelnie też przychodził spóźniony, albo skacowany. Tego dnia Frank nie miał zajęć, więc od razu po pracy, postanowił pojechać do Gerarda. Zapukał do drzwi i czekał, dziesięć minut, piętnaście, aż w końcu po dwudziestu minutach chciał się poddać, ale otworzyły się drzwi.
—Frank? — Gerard był blady, miał zapadnięte policzki i podkrążone przekrwione oczy. Przetarł twarz dłonią i zrobił miejsce, aby Frank mógł wejść.
Natychmiastowo poczuł woń alkoholu i dymu papierosowego, na stole było pełno butelek i popielniczka, z której wypadały niedopałki, a w zlewie było pełno naczyń, jakby ktoś nie mył ich przez co najmniej tydzień.
—Ale smród. — Frank zatkał nos i podszedł do okna otwierając je — Co się z tobą dzieje, Gerard?
—Ze mną? Nic, wszystko dobrze. Dlaczego miałoby się coś dziać? Czuje się zajebiście. — Wziął butelkę z piwem i usiadł na kanapie.
—Ta, jasne. Wyglądasz jak śmierć, a to mieszkanie wygląda jak menelnia.
—Mam gorszy okres po prostu.
—Rozumiem, ale nie można pić cały czas. Nie odpisujesz na wiadomości, nie przychodzisz albo przychodzisz skacowany do pracy. Martwię się.
—Martwisz się? Przecież praktycznie się nie znamy. Nawet nie powinniśmy, jestem twoim nauczycielem.
—Póki co. Wątpię żeby dziekan to akceptował.
—Przesadzasz. —Podszedł do lodówki po kolejne piwo, ale Frank zaszedł mu drogę — Odsuń się.
—Nie. Gerard, to naprawdę nie jest okej.
—Powiedziałem, odsuń się. — Powiedział głośniej.
—Nie, Ge-
—Spierdalaj! — Krzyknął. Frank spojrzał na niego z bólem i odszedł.
—To jest uzależnienie.
Gerard gdy usłyszał to słowo, stanął jak wryty. Bał się tego słowa.
—Nie jestem uzależniony.
—Jesteś, Gerard.
—Nie, nie jestem. — Gerard zawsze mówił, że nie pójdzie w ślady ojca, a teraz Frank uświadomił mu, że to zrobił. Naprawdę jest uzależniony? Przecież nie pił dużo. Chyba. Usiadł na krześle i schował twarz w dłonie. Frank miał racje, Gerard jest uzależniony, a Gerard za wszelką cenę starał się wyprzeć tą myśl.
Cicho zaczął płakać, ale po chwili był to już prawdziwy szloch. Frank szybko podszedł do niego i go przytulił, co Gerard odwzajemnił. Wtulił się w jego brzuch i płakał.
Płakał długo, a Frank stał przy nim i go przytulał. Czuł, że koszulkę miał mokrą, ale nie przejmował się tym. Bolało go serce, widząc jak jego sympatia cierpi i chciał sprawić, aby to się skończyło. Zrobiłby wszystko, aby Gerard poczuł się lepiej. Dlatego też, gdy się uspokoił i poszedł się położyć do łóżka, Frank został przy nim i szukał ośrodków leczenia uzależnień.
********
—Frank, nie chce tego robić. Dam radę sam, naprawdę.
—Gerard. Wiem, że to jest ciężkie, ale nie da się wyleczyć samemu.
—Frank błagam.
—Gerard. — Frank spojrzał na niego ostro — To tylko terapia, sam też chodzę na terapie. Będzie dobrze, zobaczysz. Chodź, pojedziemy tam razem. — Frank złapał Gerarda za rękę i poprowadził go do swojego auta.
Przez całą drogę Gerard starał się uświadomić Frankowi, że da sobie radę sam, ale ten był nieugięty, poszedł z nim pod odpowiednią salę i obiecał, że będzie tu czekać, aż Gerard wróci. Ten niechętnie wszedł do pomieszczenia i Frank zaczął czekać. Miał spędzić tu godzinę, ale nie przeszkadzało mu to szczególnie bardzo, bo mógł się uczyć do nadchodzących egzaminów.
Gdy w końcu Gerard wyszedł z sali, nie wyglądał na zadowolonego, ale Frank nie spodziewał się, że będzie inaczej. Wiedział jak to jest, kiedy po raz pierwszy trzeba udać się do kogoś, komu trzeba powiedzieć o swoich intymnych sprawach, aby uzyskać pomoc, ale wiedział też, że po czasie to pomoże.
Nie odzywali się do siebie przez całą drogę powrotną, kiedy Frank odwoził Gerarda. Podjechali pod jego mieszkanie i Frank chciał się już pożegnać, aż Gerard poprosił go, aby został. Frank trochę się zdziwił, ale nie komentował. Uśmiechnął się i poszedł razem z Gerardem do jego mieszkania.
—Dziękuje, że jesteś.
—To nic takiego.
—Gdyby nie ty, to pewnie bym skończył jak mój ojciec.
—Oh? To znaczy?
—Zapił się na śmierć. Niedługo po tym jak urodził się mój młodszy brat.
—Przykro mi...
—A mi nie. Był tyranem.
Frank nie wiedząc co odpowiedzieć, po prostu przytulił Gerarda. Przez ten czas bardzo się zżyli się ze sobą i chociaż było to zachowanie nieodpowiednie - patrząc na to, że Gerard był de facto nauczycielem Franka, to nie obchodziło ich to, jakie konsekwencje mogliby ponieść z tego powodu. Gerard najprawdopodobniej zostałby zwolniony, a Frank? Frank nie wiedziałby co ze sobą zrobić. Już teraz nie chciał chodzić na uczelnie, nie chciał być pieprzonym lekarzem, chciał wieść życie jakie wiódł do tej pory. Jedynym co go tam trzymało, był Gerard. Już nawet nie obchodziłoby go to, jak jego rodzice by zareagowali. Po prostu chciał zdjąć z siebie ten ciężar. Chciał spokojnie pracować w sklepie muzycznym i co jakiś czas, lub nawet więcej odwiedzać Gerarda.
—Wiesz, Frank. Może nie powinienem tego mówić, ale... Nie, nie ważne. — Powiedział cicho Gerard.
—Co? No powiedz.
—Nie, to naprawdę nic takiego.
—Gerard, o co ci chodzi? Powiedz, przecież nie nakrzyczę na ciebie. — Zaśmiał się.
—No okej, ale obiecaj, że się nie obrazisz albo nie pomyślisz, że jestem dziwakiem.
—Obiecuje. — Frank spojrzał mu w oczy, ale nie mógł złapać jego wzroku.
—Bo... Przy tobie pierwszy raz zakwestionowałem swoją heteroseksualność.
Frank nie wierzył w to co właśnie usłyszał. Już nie chodziło o samo słowo „heteroseksualny", Frank spodziewał się, że Gerard interesuje się tylko i wyłącznie kobietami. Teraz chodzi o to, że podał to w wątpliwość. Frank jednocześnie czuł ekscytacje, ale też i strach. Nie wiedział co odpowiedzieć, aby nie wyszło, że skrycie podkochuje się w Gerardzie.
—Oh, to-
—Przepraszam, nie powinienem tego mówić. — Gerard odsunął się od Franka i poszedł do lodówki — Kurwa.
—Gerard, spokojnie, przecież nic się nie stało. Utwierdzasz mnie w przekonaniu, że jestem zajebisty. — Zaśmiał się, a Gerard odwzajemnił gest.
Oboje jednak czuli teraz dziwne ściskanie, jakby w sercu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro