Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Początek

W pokoju panowała kompletna cisza, zdawało się, że nawet wiatr ucichł, by nie stwarzać niepotrzebnego hałasu. Mimo tego spokoju, w pomieszczeniu oświetlanym jedynie przez świece nikt nie czuł się bezpiecznie. Zagrożenie mogło nadejść z każdej strony oraz w każdej chwili, rzadko kiedy takie noce bywały spokojne. Każdy najmniejszy szelest mógł świadczyć o tym, że to, co do tej pory było daleko za nimi, ukryte w cieniu, zaczyna powoli podchodzić do budynku, a to oznaczało jedno dla zebranych w nim - śmierć lub walkę o życie.

Dopiero co wybiła pierwsza. Z sześciu osób, które znajdowały się w pokoju, cztery spały. Reszta nie zdołała zmrużyć oka, może nawet zazdrościli tym, którzy mimo sytuacji dali radę usnąć, pomimo silnego stresu i ciągłego strachu który towarzyszył im na każdej chwili.

Kobieta siedząca najbliżej świecy zdawała się być najbardziej czujna. Każdy oddech, szmer lub nawet uderzenie serca przyprawiało ją o skurcze żołądka. Nie chciała usłyszeć nic innego. Jedyne, czego pragnęła, to by ta noc przeszła jak najszybciej w dzień.

Zielonooki mężczyzna, który siedział tuż przy rudowłosej kobiecie, spojrzał w stronę okna, które zasłonięte było roletami. Martwiło go to, że mimo ich dobrego stanu, wciąż przebijało się przez nie światło księżyca, które padało na podłogę. Często przez te cienkie promienie przelatywał kurz, który przez ostatnie miesiące osadził się na nieużywanych już meblach. Pokój przypominał dziecięcy; i rzeczywiście, kiedyś nim był. Kołyska stała pod ścianą, a jej drewniane części były widocznie umazane starą krwią. Najwidoczniej dziecko nie zachowało odpowiedniej ciszy. Dawid i Elizabeth byli świadomi, jaką masakrę musiała mieć miejsce w tym pomieszczeniu. To sprawiło, że mężczyzna zaczął coraz bardziej obawiać się tego, że budynek może przyciągnąć coś więcej niż bandytów. Ostatecznie jego niepokój zwyciężył, a świeca, która do tej pory tliła się bladym światłem, została zgaszona. W pomieszczeniu uniósł się delikatny zapach dymu i świecy o niewyraźnym zapachu. Jak się okazało, instynkt mężczyzny miał racje. Po upływie paru minut w oddali rozległ się przeraźliwy krzyk przypominający wrzask lisa. Jednak ci, którzy rzeczywiście uważali to za zwykłego lisa, często przypłacali to życiem.

Kobieta odruchowo zasłoniła uszy, a mężczyzna mimowolnie położył rękę na broni, która leżała obok niego.

Parę śpiących osób zostało obudzonych, ale dwójki z nich postanowiono nie budzić - byli najbardziej wyczerpani.

Zimny dreszcz przebiegł po kręgosłupie każdego, gdy krzyk już ucichł. Spokój jednak nie trwał wiecznie; nie zdążyli nawet odetchnąć, gdy zza okna wydobył się powolny, chropowaty głos

-Halo? - czysta pustka, brak jakichkolwiek emocji w głosie, który już dawno przestał przypominać ludzki. Przebił się on, tłumiony przez szybę, szybko docierając do uszu grupki. Ci jednak nie drgnęli; nawet o tym nie myśleli, wiedzieli, że za oknem nie stoi człowiek, tylko coś, co czekało na choćby najmniejszy bodziec. -Pomocy, boję się - Zielonooki mężczyzna z bronią zobaczył, jak światło księżyca, padające do tej pory na podłogę, zostało zasłonięte.

Cień jednak nie znikał. Nieruchoma postać stała tuż przed oknem, słuchała, obserwowała, nie drgnęła nawet - po prostu czekała jak przyczajony drapieżnik.

Grupka ludzi bała się choćby wziąć oddech, z obawy, że to, co stoi za oknem, usłyszy to i w ciągu paru sekund dostanie się do środka. Koszmar ten trwał do momentu, gdy gdzieś daleko, ledwie słyszalne, rozległy się strzały. Cień natychmiast zniknął; widocznie jego właściciel, zwabiony hałasem, wrócił do lasu, z którego prawdopodobnie przybył. Nikt nie odetchnął jednak z ulgą, nikt nie otarł z czoła kropel potu. Wiedzieli, że to może nie być koniec, że dalej są w takim samym zagrożeniu jak wcześniej.

Jedna ze śpiących osób przebudziła się.

Ethan ostrożnie podniósł się. Nie widząc światła, wiedział, że musi zachować kompletne milczenie. Zawsze tak było; już dawno przyzwyczaił się do tej niezbyt przyjemnej rutyny, która towarzyszyła im na każdym kroku. Jeśli coś słyszysz lub widzisz, od razu wyłącz światło i zachowaj ciszę. Nie zawsze działa, lecz jeśli wierzyć w szczęście, to czasami spotyka ono ludzi, którzy przeżyli.

Dawid, czyli ten, który był gotowy strzelić w każdej chwili, usłyszał szmer dochodzący od strony Ethana. Spojrzał w tamtą stronę, mimo że nic nie widział w tych ciemnościach. Tuż po wstaniu chłopaka dało się usłyszeć kolejne poruszenie. Pozostali, oprócz kobiety, uznali, że muszą w końcu się przespać. Gdy umysł jest zmęczony, ciężko ocenić lub usłyszeć zagrożenie; ponadto choć na chwilę oderwali się od fali stresu, która otaczała ich z każdą upływającą minutą.

Nie byli u siebie. Gdyby byli w swojej starej bazie, pewnie mogli by nawet po cichu rozmawiać. Jednak tutaj, w obcym budynku, w nieznanej im okolicy, nie mieli odwagi kusić losu rozmowami, nawet najcichszym szeptem. Okna mogły być nieszczelne lub któreś drzwi od domu otwarte. Tak naprawdę wpadli do niego, nie wiedząc, czy miejsce to spełni funkcje kryjówki.

Ethan znów zapadając w sen, przed oczami zaczął widzieć obrazy. Przypominał sobie ostatnie chwile spokojnego dnia, który był ostatnim normalnym dniem. Teraz tęsknił za tym, za tą nudną rutyną zwyczajnego, szarego życia.

Gdy zamknął powoli oczy, zaczął jak przez mgłę widzieć przemijające obrazy, które często zniekształcone przywracały mu wspomnienia z tego sądnego dnia. Nic nie wskazywało, że tego chłodnego poranka ostatni raz Ethan będzie obserwował miasto ze swojego balkonu. Wstawało ono powoli do życia; ludzie zaczynali wsiadać do aut i kierować się do swojej pracy, natomiast inni wychodzili na balkony, by zaczerpnąć jesiennego powietrza. Kolor wschodu słońca idealnie kontrastował z liśćmi na drzewach, które zdążyły już kompletnie pokryć się żółcią i pomarańczem.

W ręku chłopaka tkwił kubek z ciepłą kawą, która miała go rozbudzić po ciężkiej nocy, przepełnionej koszmarami. Zrzucał wine na otwarte okno. Słyszał, że koszmary występują, gdy w pomieszczeniu jest chłodno. Postanowił więc bezpiecznie założyć, że to prawda. Cisza nie trwała zbyt długo, bo drzwi balkonu obok otworzyły się powoli, a na balkon wyszedł widocznie zaspany i zirytowany Dawid.

Mimo że Ethan mieszkał tu już jakiś czas, nie znał za bardzo swojego sąsiada. Czarnowłosy mężczyzna z zielonymi oczami, który od jakiegoś czasu już się nie golił, wyglądał niezbyt przyjaźnie, i taki też był. Raczej żaden z sąsiadów za nim nie przepadał, poza Ethanem, który starał się być jak najbardziej sympatyczny. Gdy zielonooki wyszedł na balkon, brunet pomachał mu wesoło.

-Dzień dobry, panie Dawidzie - uśmiechnął się szeroko. Bez odzewu, mężczyzna westchnął przeciągle, biorąc łyk piwa. Krople wody skropliły się na butelce, co oznaczało, że dopiero co ją wyciągnął z lodówki. Ethan powoli opuścił rękę, odwracając się z powrotem w stronę miasta. Nagle z jego prawej strony rozbrzmiał głos, głęboki i niski, bez żadnego śladu emocji. -Po prostu Dawid - mężczyzna na nowo przystawił usta do butelki.
- Słucham? - zapytał chłopak, który nie do końca dosłyszał, co powiedział mężczyzna, ponieważ coraz częściej zagłuszały go auta przejeżdżające pod blokiem.
-Mów mi po prostu Dawid. Z tego, co usłyszałem od tych starych krów, jesteś młodszy ode mnie tylko o sześć lat - odpowiedział równie chłodno, wyraźnie znudzony całą sytuacją, może nawet podirytowany. Ethan jedynie przekręcił głowę na bok, uśmiechając się delikatnie, chwilę pomyślał, po czym niby bez entuzjazmu odrzekł:
-Oh, nie sądziłem, że mówisz. Mi te krowy opowiadały, że raczej nie rozmawiasz z innymi. Co to za zmiana? - zapytał, widząc, jak mężczyzna odwraca głowę w jego stronę. Całe chłodne zachowanie momentalnie zniknęło, zastąpione zwyczajnym znudzeniem. Był to spory postęp, bo teraz Ethan mógł być pewny, że czarnowłosy nie myśli o nim jak o totalnym gównie.

-To, że nie rozmawiam z nimi, nie znaczy, że w ogóle nie mówię - odpowiedział, jednocześnie dopijając piwo. Brzdęk szkła rozniósł się, gdy facet oparł obie dłonie na barierce, mimo trzymanej butelki. Chłopak milczał, ostatni raz zerkając na budzące się miasto. -Już miał wejść do ciepłego mieszkania, gdy nagle usłyszał słowa mężczyzny, które zatrzymały go w miejscu.
-Coś sporo dziś mundurowych na ulicach, wojsko i policja? Raczej nie codziennie się to widzi.

Rzeczywiście, Ethan dopiero teraz dostrzegł, że na ulicach jest więcej aut wojskowych niż cywilnych. Widocznie byli nabuzowani, przebiegali przez ulicę i tworzyli blokady.

-Może kogoś ścigają - odpowiedział chłopak, jednak zielonooki jedynie zmrużył oczy w niepokoju. -Skoro tak, to czemu nie słychać nigdzie syren?

- Ethan nie zdążył odpowiedzieć na pytanie, gdy nagle w radiu w domu chłopaka rozbrzmiał komunikat. Usłyszał to nawet Dawid, mimo że balkony dzielił pewien dystans. Dawid od razu zniknął w swoim mieszkaniu, zanim Ethan zdążył wejść do środka, już słyszał dzwonek do drzwi. Wiedział, kto wpadł w odwiedziny. Kilkoma susami z balkonu przemieścił się do drzwi. Przechodził przez niewielkie pomieszczenie, które w tamtym momencie przypominało bardziej graciarnię.

Po przekręceniu klamki do pomieszczenia od razu wszedł Dawid. -Sory, moje radio nie działa, a telewizor jest w naprawie, z balkonu nie słyszałbym dobrze.

Ethan jedynie skinął głową na to. Obaj przysiedli na kanapie, która zatrzeszczała ciężko pod naporem dwóch osób. Do tej pory dźwigała tylko Ethana, ale nie zwrócili na to uwagi. Z radia wydobywał się głośny trzeszczący dźwięk.

Wspomnienia Ethana przerwał głośny szmer dobiegający z jego prawej strony. To Dawid powoli wstał, cichy trzask desek wskazywał, że przeszedł z środka pokoju do okna. Blade światło księżyca wpadło jeszcze mocniej do pomieszczenia, gdy mężczyzna wolnym ruchem dłoni odsłonił delikatnie rolety, wyglądając na zewnątrz.

Mimo że od paru godzin było już ciemno, dokładnie było widać krajobraz lasu, który zdawał się być zastygnięty w czasie. Księżyc swoim blaskiem wystarczająco oświetlał okolice, nic nie wskazywało na czyjąś obecność. Patrząc w głąb lasu, zdawało mu się, że widzi jakieś cienie. Ostatecznie okazało się, że to wybryki zmęczonego umysłu, który domagał się snu.

Ostatecznie powolnym krokiem wrócił na swoje miejsce, rezygnując z odpalenia świecy. Wystarczyło im, że raz zbliżyły się do budynku; ponowne ryzykowanie nie skończyłoby się zbyt dobrze. Grzebiąc w kieszeni, na oślep policzył kule, które pozostały mu do broni. Nie zostało ich jednak zbyt wiele, dokładnie osiem sztuk. Wiedział, że będzie musiał uzupełnić zapasy najszybciej, jak się da. Zdawał sobie też sprawę, że najbliższe miasto jest daleko na południu, musieli więc modlić się, że po drodze znajdą większą mieścinę.

Noc przemijała nadzwyczaj spokojnie, co było dziwne, biorąc pod uwagę, że takie noce zdarzały się nadzwyczaj rzadko. Jednak mimo to grupa postanowiła się tym zbytnio nie przejmować. Mogli dzięki temu odpocząć i nabrać sił, które na pewno przydadzą się w dalszej podróży. Każdy dzień mógł przynieść nowe zagrożenie, dlatego też mieli bardzo ograniczony czas na znalezienie schronu.

Jedni uważali że dobrym pomysłem będzie zamknięcie się głęboko pod ziemią, będą niewidoczni bestii. Drudzy natomiast widzieli w tym jedynie pułapkę z jednym wyjściem. Do tej drugiej grupy zaliczał się oczywiście Dawid, choć nikt nie był zdziwiony, że był sceptycznie nastawiony do wszystkiego i wszystkich.

Gdy ujrzał pierwsze promienie słońca, od razu obudził tych, którzy byli pogrążeni w śnie. W kilka minut wszystkie torby leżące pod ścianą były już na plecach grupy. Wypchane zapasami żywności oraz wody stanowiły cenny ładunek; bez niego przetrwanie byłoby cudem. Sklepy od dawna świeciły pustkami, ludzie zabierali wszystko, co się dało, w pierwszy dzień upadku. Stojąc w izbie, patrzyli w stronę drzwi. Nikt nie chciał wyjść pierwszy, ostatecznie to czarnowłosy wyciągnął rękę do klamki.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro