play 9
Hey
Hmmm powoli zbliżamy się do końca. Zostały z trzy rozdziały do końca tak myślę :D
Mam do was pytanie (znowu) jaki tym ff lubicie? Dajmy na to: Daddy kink albo coś. Możecie się ze mną tym podzielić? Bo tak jakby pisze obecnie kilka opowiadań i nie wiem, które opublikować po RM! Dlatego potrzebuje waszej pomocy :)
Byłoby mi miło gdybyście komentowali...wszystko albo polecali moje ff (ah te marzenia XD) Dobra już nie przedłużam.
ENDŻOJ + plz chce żyć
p.s coś się zjebało -.- wszytko napisane kursywą i pogrubioną czcionką to wspomnienia! mam nadzieję, że się połapiecie ;-; a wyglądało to tak ładnie w Wordzie ;-;
____________________________________________
Próbowałem nie myśleć o ciemnych lokach i dołeczkach w policzkach, kiedy mijałem dom rodziny Styles'ów. Jechałem dalej. Po samego siebie. Kierowałem się coraz głębiej w las, po pewnym czasie po lewej stronie dostrzegłem dom Michael'a. Był tak samo uroczy jak na zdjęciach, które mi wysyłał. Uśmiechnąłem się, nieznacznie przyśpieszając. Czułem zimny metal, uderzający o moją pierś. Czemu miałem ten pierścień, skoro powinien należeć do Harry'ego? Dlaczego? Co takiego się wydarzyło? Minuty dłużyły się niemiłosiernie, a telefon nie przestawał dzwonić. Uchyliłem okno do połowy, po czym wyrzuciłem dzwoniący aparat. Nie będzie mi potrzebny. Musiałem zostać sam. Zatrzymałem się niedaleko wielkiego budynku. Miałem dobre kilkaset metrów do przejścia, ale czułem, że zaparkowałem w dobrym miejscu. Tak jakby to było moje miejsce. Zamknąłem drzwi, jednak nie odszedłem od pojazdu. Rozejrzałem się dookoła. Wszystko było takie znane, a za razem takie obce. Powoli kierowałem się do ciemnego jak smoła budynku. Szedłem zasypaną przez pożółkłe liście ścieżką.
- Louis! Gonisz!
- O nie! Nie ma tak! Uciekaj bo jak cię złapie to zjem!
- Nieeee!
- Hej, nie ma chowania się za drzewami!
Zatrzymałem się przed wielkim domem z dwoma wieżyczkami po bokach, zwęgloną werandą i mosiężnymi, wywalonymi z zawiasów drzwiami. Ściany pokryły się smołą, szyby w oknach powybijane, a ogródek dookoła domu - cały przekopany. Z dachu nic nie pozostało, tak samo jak jednej z wieżyczek. Cały budynek to była jedna wielka ruina. Zrobiłem krok w kierunku drzwi, kiedy nagle coś chrząknęło pod moim butem. Schyliłem się po biały przedmiot przypominający kształtem kość...o kurwa. W drżącej dłoni trzymałem ludzką kość, zniszczoną i może delikatnie pożółkłą, ale nadal kość należącą do człowieka. Z strachem rozglądałem się po czarnej ziemi. Wszędzie były kości. Szczątki ludzi z mojej rodziny. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku. Co się tu stało? Rękawem dużego swetra wytarłem twarz. Musiałem ich pochować. Zacząłem zbierać co większe kości, przy każdej roniąc kilka łez. To bolało, kiedy musiałeś grzebać kogoś, kto prawdopodobnie kiedyś był ci bliski.
- Hej! Hej! Gdzie idziesz, braciszku?
- Muszę iść coś załatwić.
- Idziesz z tatą załatwiać „Sprawunki dorosłych"?
- Tak, tym razem moja kolej na sprawunki.
- Kupisz nam po lizaku?
- Oczywiście, słoneczka.
Kiedy wszystkie szczątki był w jednym miejscu, znowu spojrzałem na otwarte drzwi wejściowe. Powoli skierowałem się w ich stronę. Czy chciałem tam wchodzić? Stawiałem niepewne kroki na spróchniałym i zniszczonym drewnie. To cud, że mogłem po nim swobodnie chodzić. Oglądałem dokładnie wejście do domu. Był to duży taras ze spopielonymi, drewnianymi huśtawkami i stolikiem do szachów. Skąd to wiedziałem? Po prostu. Jedyne, co się ostało, to potłuczone, kamienne donice. Klęknąłem przy jednej z nich. Przejechałem palcem po ciemnym kamieniu. Na moim palcu pozostał czarny ślad. Ten dom był spalony. Tak wiem, jestem genialny.
- Louis?
- Tak, mamo?
- Możesz mi pomóc z tymi kwiatami?
- Oczywiście. Wiesz, że je uwielbiam.
- Dziękuje. myślisz, że weranda będzie dla nich odpowiednia?
- Będzie idealna.
Pchnąłem zardzewiałe resztki niegdyś mosiężnych drzwi. Wszedłem do zniszczonego holu. Na ścianach nie było już obrazów, tylko pozostałości po językach ognia i połamane ramy cennych płócien. Kamienne schody wyglądały najlepiej z wszystkich przejść. Drzwi do kuchni były wyłamane z zawiasów, przez co spoczywały przy wnęce, w której wcześniej się znajdowały. Przejście do salonu było zawalone zniszczonymi meblami, a pokoje po prawej stronie były całkowicie niedostępne dla mojego oka. Za dużo czerni. Miałem przeczucie, że tam już nic nie było. Swoje kroki skierowałem do kuchni, z której można było przejść do salonu. Stanąłem jedną nogą na drzwiach, wzdrygnąłem się na złowieszcze skrzypnięcie, które wydały.
- Louis! Za pięć sekund widzę cię w kuchni!
- Daj mi dziesięć mamo i już schodzę!
- Nie masz tyle czasu, Boo! Spóźnisz się do szkoły!
- Zrób mi tosty!
- Eh, już to zrobiłam!
- Kocham cię!
Przejechałem dłonią po kuchennym blacie, a łzy po raz kolejny spłynęły sobie strużkami na moich policzkach. Moja mama robiła mi tu śniadania, tutaj z nią rozmawiałem, to było jej królestwo. Delikatnie pogłaskałem ciemną powierzchnię. Pamiętam jej uśmiech, kiedy wróciłem do domu ze świadectwem. Pamiętam każde jej słowo. Boo Bear - tak mnie przezywała. Zawsze była miła i uśmiechnięta. Pokręciłem głową. Jak mogłem o niej zapomnieć? No jak? Tak samo jak mogłem zapomnieć moje ukochane siostry? Jedyne kochające mnie osoby w tym domu. Stanąłem w progu przejścia między salonem a kuchnią. Duży pokój wyglądał, jakby przeszło przez niego tornado wraz z najazdem jakiejś armii. Skierowałem swój wzrok na wielki kominek, który o dziwo był cały.
- Nie ma, kurwa, mowy!
- Louis! Zachowuj się, gówniarzu!
- Za nic w świecie tego nie zrobię, podły chuju!
- Zastanów się do kogo mówisz szmato! Będziesz robił, co ci każe, w końcu jako mój syn musisz się mnie słuchać. Zrozumiano?!
- ...
- Pytam się do kurwy!
- Zrozumiano.
Wróciłem do holu. Wchodząc po schodach, zastanawiałem się, jakim cudem znalazłem tutaj. Czemu urodziłem się w takiej rodzinie? Na piętrze korytarz się rozchodził. Po lewo znajdowały się pozostałości pokoi dziewczynek, matki, ojca wraz z jego gabinetem. Na prawo powinno być moje królestwo, jednak połowa tego piętra była zniszczona bardzo mocno. Może uda mi się dotrzeć do mojego dawnego pokoju? Mam nadzieję że się dam radę, najwyżej umrę i już. Skręciłem w lewo, moje miejsce w tym domu pozostawiając na później. Pokoje dziewczynek były w całkowitej rozsypce tak, że bałem się do nich nawet zajrzeć. Za to pokój Lottie był rozwalony i spalony, ale dało się przeżyć. Rozejrzałem się po okopconym pomieszczeniu.
- Louis! Słyszałeś?!
- Co takiego Lott?
- Podobno syn Stylesów przyjechał do Londynu!
- No i?
- On jest gorący!
- Charlotte to nasi wrogowie. Uspokój się.
- No i? to nie ma znaczenia. On i tak jest gorący. Do tego te loczki...awww
Kolejnym zwiedzanym pokojem była sypialnia rodziców. Ten sam obraz, co w pozostałych częściach domu. Pustka, ciemne ściany, niczego pomocnego. Na końcu korytarza znajdowały się jedyne, aż tak bardzo nienaruszone drzwi. Gabinet ojca. Nienawidziłem tego pomieszczenia. Stawiałem niepewne kroki na porozrzucanych kartkach. Pociągnąłem nosem. Zapach zgnilizny dotarł do mnie z opóźnieniem. Zbierało mi się na wymioty, ale dzielnie pokonałem kolejne metry w drodze do biurka.
- Zrobisz to.
- Nie ma chuja we wsi. Za Chiny ludowe tego nie zrobię.
- Nie wkurwiaj mnie, gówniarzu. Od teraz to twoja misja. Teraz opuść mój gabinet.
Mój żołądek buntował się na widok rozkładających się zwłok mojego ojca. Oddałem całą zawartość żołądka do kubła na śmieci. Kurwa, tu jest jebany trup. Szlag by to. Oparłem się o ścianę, patrząc na odkryte kości i nie do końca zjedzone mięso. Coś ścisnęło mnie w dołku. Ktoś go zajebał. Tak samo jak resztę mojej rodziny. Wzrokiem przeszukałem pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś pomocnego, jednak niczego takiego tutaj nie było. Same fałszywe papiery. Na drżących nogach podniosłem się z ziemi. Nie patrząc na martwe ciało, wyszedłem. Nie pochowam chuja. Nie teraz. Podtrzymując się ściany, ruszyłem do swojego starego pokoju. Otworzyłem drzwi, czując zimny podmuch prosto w twarz. Milutko. Usiadłem przy ścianie patrząc na wielką dziurę w ścianie. Przez nią widziałem ogródek i las. Miło nie powiem. Po chwili położyłem się płasko na zimnej podłodze. Czemu byłem taki popieprzony? Spierdoliłem do Harry'ego, miałem w domu trupa i wielką wyrwę w ścianie. Cudownie. Zamknąłem oczy. Nawet nie zauważyłem, kiedy odpłynąłem.
- Popierdoliło was?! Ja się do tego nie nadaje! Ja pierdole! Nie umiem uczyć ludzi!
- To się nauczysz.
- Czemu akurat angielski i matma?
- Bo tylko do tego masz jakiś dar, no i może do strzelania w ludzkie głowy.
- Louis Classir, miło mi jak cholera.
- Harry Styles, mnie też miło jak cholera.
- Zawsze masz takie strąki?
- Zazwyczaj tak, chyba że je ułożę na żelu to nie. Nie podobają ci się?
- Nie. Uwielbiam je.
- Coś ty taki rozchichotany barciszku?
- Huh? Wydaje ci się.
- Okejjjj. Idziesz dzisiaj do naszego hot wroga?
- Może.
- LOUIS OBUDŹ SIĘ!
- ...Lottie?
- Louis...w porządku?
- Tak to tylko sen.
- Na pewno?
- Taaa...idź spać. Wybacz, że cię obudziłem.
- Louis, do mnie.
- Tak jest, ojcze?
- Trzymaj.
- Kolejni rekruci?
- Nie tylko. Masz sprzątnąć tych tam zapisanych, rozumiesz?
- Tak.
- Louis.
- Czego Martin?
- Chodź tu do mnie i mi obciągnij.
- A co to ja jestem? Dziwka? Chyba nie.
- Oj skarbie daj spokój.
- Nie mów tak do mnie.
- Co cię ugryzło Louis?
- Pszczoła kurwa, a teraz zamknij mordę, albo wypierdalaj w podskokach.
- Może tak ładniej?
- Spierdalaj chuju, chyba że chcesz się najeść ołowiu.
- Tsss, jesteś niemożliwy. Jakim cudem ja z tobą wytrzymuje?
- Sam siebie o to pytam od dwóch lat.
- Louis?
- Huh?
- Co...co powiesz na wyjście gdzieś?
- W sensie kumple czy w sensie randka?
- Że randka?
- Chętnie gdzieś z tobą wyjdę, groszku.
- Nie...błagam miej litość.
- Czy wyglądam na kogoś kto wie co to litość?
- Wyglądasz na takiego pogrążonego w mroku. Nie masz serca. Jesteś potworem.
- Skończyłeś?
- ...*Huk*
- Ty za to jesteś pełen moich naboi. Jak ci z tym? Widzę, że nie za dobrze. Jak mi przykro.
- Potwór.
- Ścierwa nie mają prawa głosu. Szkoda mi na ciebie czasu, ale jak mus to mus.
- Louis, co się dzieje?
- Co ma się dziać, Lottie?
- Nigdy taki nie byłeś.
- Jaki nie byłem?
- Uśmiechnięty. Loui...czy ty się zakochałeś?
- Pfff miłość jest dla słabych.
- Nie kurwa nie! Oni są tacy głupi! Ja pierdole!
- Louis spokój!
- Nie rozkazuj mi, Lottie! Ci rekruci są chujowi!
- Braciszku co jest? Hej...nie płacz.
- L-l-lottie...jestem słaby...
- Co ty mówisz?! Jesteś postrachem domu!
- Z-zakochałem się...
- Lou...
- Jestem taki słaby....
- CO KURWA?! Nie pierdol, Louis!
- Nie pierdole. Zrywam z tobą Martin.
- Ty popierdolony chuju!
- Mówisz o sobie? Bo to określenie idealnie do ciebie pasuje, Black.
- Louis! Zdałem!
- Gratuluję, Haz!
- Mogę cię o coś poprosić?
- O co tylko chcesz, kochanie.
- Możesz ściągnąć okulary?
- Haz...
- Proszę! Obiecuje, że nie ucieknę ani nic! Chce tylko zobaczyć twoje oczy!
- N-nie mogę Harry. Przepraszam.
- Louis! Błagam bo jeszcze pomyślę że jesteś jakimś szpiegiem.
- ...
- Eyyy, ja tylko żartowałem słoneczko.
- Gdzie idziesz o drugiej w nocy Louis?
- Ojciec dał mi zlecenie.
- Eh...wróć cały dobrze?
- Dobrze. Pa mamo.
- Louis?
- Hmm?
- Kocham cię, Lou.
- ...
- ...
- J-ja ciebie też, Haz.
- Co robisz Louis?
- Stoję i patrzę.
- Na co?
- Wiesz, że noc to najlepsza pora dnia?
- Czemu?
- Ponieważ wtedy mój mrok nie jest tak widoczny.
- Czy cię pojebało?!
- Sądzę, że nie. Czuję się zdrowy.
- Jak mogłeś zerwać z Blackiem?!
- Normalnie?
- Louis?
- Tak kochanie?
- Co we mnie kochasz?
- Zieleń twoich oczu, głębokość twoich dołeczków, miękkość twoich loczków, delikatność twojego głosu, długość twoich palców, twardość twojego brzucha, tusz twoich tatuaży, zdolności twoich dłoni, bicie twojego serca...
- Nie zrobię tego! Nie masz prawa mi rozkazywać!
- Zamknij się gówniarzu! Myślisz że taki mądry jesteś!? Myślisz, że ja nie wiem do kogo chodzisz? Hm?! Otóż mylisz się! Dobrze wiem, ja wiem wszystko synu.
- C-co?
- Masz wybór albo Harry albo Des. Któremu sprzedasz kulkę w łeb?
- Harry?
- Mmm?
- Musze wyjechać na kilka tygodni do Los Angeles. Nie patrz tak kochanie, obiecuje, że wrócę.
- Przyrzekasz?
- Przyrzekam.
- Kocham cię, Lou.
- Jesteś pewien, Louis?
-Tak.
- Wolałabym żebyś nigdy nie miał takiego dylematu.
- Ja też, ale już postanowiłem. Możesz coś dla mnie zrobić?
- Tak?
- Posłuchaj mnie teraz.
„How to be brave how can I love when I'm afraid to fall
But watching you stand alone
All of my doubt suddenly goes away somehow
One step closer
I have died everyday waiting for you
Darling don't be afraid
I have loved you for a thousand years
I'll love you for a thousand more"
-Louis....
-Nic nie mów. Proszę.
- Słucham, kogo wybrałeś synu?
- Opcję numer dwa.
- Perfekcyjnie. W piwnicy masz wszystko czego ci potrzeba.
- Czekałem na ciebie, Louis.
- Huh?
- Zawsze chciałem poznać ciebie. Zabójcę i mężczyznę, który ukradł serce mojego syna.
- Skąd ty...?
- Usiądź i mów mi Des.
Gwałtownie otworzyłem oczy, jęcząc z bólu głowy. Wspomnienia zalewały mnie co chwilę. Ból głowy przybierał na sile. Przeraźliwy krzyk rozerwał ciszę panującą w lesie. Chwyciłem się za włosy w nadziei, że to coś da. Każde pojedyncze wspomnienie było jak mały sztylet wbity w mój mózg. Z oczu toczyły się łzy, a ust co chwilę wydobywał się cichy krzyk. Nie miałem pojęcia, ile tak leżałem skulony. Po chwili zacząłem płakać. Łzy nie chciały płynąć. Teraz wszystko rozumiałem. Kocham go. Kochałem go przez tysiąc lat i będę go kochał przez kolejne tysiąc. Każde moje zachowanie ma nagle uzasadnienie. Jestem takim ścierwem. Miałem wrócić do niego, a co zrobiłem? Prawie dałem się zajebać jakiemuś budynkowi.
Harry nigdy mnie nie widział bez okularów. Nie wiedział mnie w normalnych ubraniach. Nie wie jak na serio wyglądam. Kolejna seria łez spłynęła po moich policzkach. Kurwa nie powinno tak boleć! Szlag by to!
Nagle zacząłem się dusić. Nie mogłem zaczerpnąć dostatecznie dużo powietrza. Po raz kolejny odpłynąłem.
- Louis?
- Tak Harry?
- Możesz coś dla mnie zaśpiewać?
- Wiesz, że...
- Proszę, Lou.
- Dobrze...ale się nie śmiej!
- Obiecuję, że będę cicho.
- It's too late now to stop the process
This was your choice, you let it in
This double life you lead
Is eating you up from within
- Lou...
- A thousand shards of glass
You pushed beneath my skin
And left me lying there to bleed
And as you showed me your scars
I only held you closer
And as the light in you went dark
I saw you turning over
-Louis...
-I wanted always to be there for you
And close to you
But I'm losing this
And I'm losing you
- Louis...Kochanie...
- HARRY?! WRÓCIŁAM!
- Napisałeś coś nowego brat?
- Może?
- No dalej! Zaśpiewaj mi!
- Lottie...
- Dawaj!
- You'd rather leave me broken
Than hole with an empty heart
We were better left unspoken
Then a million miles apart
It's torture here in the space between
As you're loving and leaving me
You say there's nothing left to fight for
Cause this feels like to much
Your heart is to afraid to want more
Of the pain you'll have to touch
You only win if you don't give up
Cause love is war and war is love
- Hej, Haz!
- Hej, słońce.
- Co dzisiaj robimy?
- Całowanie.
- Tylko?
- Możemy też coś ugotować albo posprzątać.
- Kocham cię, loczku.
-Louis?
-Słucham, kochanie?
-...
-Harry, słońce, nie płacz...co się stało?
-Muszę wyjechać...
-Oh...
-Ale nie na długo! Tylko na dwa tygodnie...ale...
-Ale?
-Będę tęsknił za moim misiem.
-Oh...słońce chodź tu do mnie.
- Za dwa tygodnie.
- NIE! NIE MOGĘ!
- NIE DYSKUTUJ ZE MNĄ GÓWNIARZU! BĘDZIESZ ROBIŁ CO KAŻE! TEN BACHOR CIE ZMIĘKCZYŁ! JONAS ZABIERZ GO NA KILKANAŚCIE MISJI...WIESZ O JAKIE CHODZI.
- W ostatnim tygodniu z ręki nie znanego sprawcy zginęło ponda dwadzieścia osób. Podejrzewamy, ze stoi za tym wszystkim jedna z mafii. Jednak na razie nie mogę udzielać szczegółowych informacji. Dziękuję.
- Dziękuje panie inspektorze. Dla stacji TV4 mówił Ian McSand.
- No nieźle, Louisss, jesteś taki niebezpieczny. To mnie kręci kotku.
- Spierdalaj Black, mam ci przypomnieć że już nie jesteśmy razem? Hmm? Chcesz się przywitać z Leonem?
- Tym w spodniach? Chętnie...ej kurwa schowaj tą broń kurwa!
- Wypierdalaj z mojego domu zanim cię wystrzelam jak kaczki.
- Hej, słoneczko.
- Cześć, Lou! Jak się tam masz? Wiesz, że mama obiecała mi upiec szarlotkę, kiedy wrócę? Wiesz, jak ją kocham, chociaż ciebie kocham mocniej. Powiem ci...Louis?
- T-tak?
- Płaczesz kochanie?
- N-nie, Haz...wszystko w porządku.
- Masz taki wilgotny głos...przyjedziesz po mnie?
- Postaram się.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też, Harry, najbardziej pamiętaj o tym okej?
Otworzyłem mokre oczy. Czułem na rzęsach słone krople. Powoli podniosłem się do pionu. Wszystko wirowało. Wspomnienia wypełniały mnie całego. Kawałek po kawałeczku. Każdy uśmiech, każde spojrzenia, każdy pocałunek...pamiętałem wszystko. Prawie wszystko. Co było po tej rozmowie z Harry'm? Czemu nie pamiętałem, co było dalej? Kurwa mać. Nagle mnie oświeciło. Wiedziałem, kto mógł mi pomóc stać się kompletnym. To co chciałem zrobić to bardzo, ale to BARDZO zły pomysł, jednak czy nie każdy mój pomysł jest zły? Oparłem się plecami o chłodną ścianę. Wziąłem kilka głębokich oddechów, żeby uspokoić tornado w moim brzuchu.
Byłem mordercą. Harry powinien mnie nienawidzić, a nie kochać....a może dalej mnie kocha? Schowałem twarz w dłoniach. Chciałem tylko moją pamięć, nie chciałem uczuć. Nie chciałem czuć tego bólu w sercu na myśl o zielonych oczach. Boże, jak ja musiałem go kochać? Nie, ja go dalej kocham. Moje serce pamiętało wszystko, to mózg zapomniał. Samotna łza spłynęła po moim policzku. Nadal nie rozumiałem czemu trzy lata temu byłem w LA zamiast w Londynie z Harry'm. Przecież mogłem opuścić rodzinę i z nim być, więc czemu? Co takiego zrobiłem? Byłem pewien, że coś odwaliłem. Podniosłem się z podłogi. Musiałem jechać do największej kanalii w tym mieście i nie mowa tutaj o Berenice. Szedłem na dół, roniąc pojedyncze łzy. Pozwoliłem zniszczyć kilka części mojego serca. Części, które marzyły o tym, że gdzieś tam miałem rodzinę, która na mnie czekała. Niestety nie miałem już nikogo. Byłem już sam. Całkowicie sam. Nie było przy mnie silnych ramion, długich nóg, miękkich loków i hipnotyzującego spojrzenia. Położyłem dłoń na ścianie tuż koło drzwi. Wziąłem głęboki oddech.
- Żegnajcie.
Wyszedłem z domu. Chodziłem po lesie, płacząc i zbierając drewno. Wieczór zastał mnie, kiedy oblałem benzyną podłogę w kuchni. Chwała mojemu Audi, że miało zestaw małego piromana w bagażniku. Wcześniej znalezione kości spoczywały na środku pokoju, to właśnie na nie wylałem ostatnie krople benzyny. Stanąłem nad nimi. W dłoni trzymałem mosiężną, zdobioną zapaliczkę. Bawiłem się płomieniem tuż nad stosem szczątków mojej rodziny. W tym momencie grzebałem wszystkie tajemnice Tomlinsonów.
- Żegnaj matko, zawsze byłaś dla mnie, miałem nadzieję, że to nie ja będę grzebał ciebie. Byłaś moim oparciem, rozumiałaś mnie, dziękuję i żegnaj. Mam nadzieję że w niebie masz swoją kuchnię.- uśmiechnąłem się pod nosem, choć w oczach szkliły mi się łzy, serce miałem ściśnięte w chińskie osiem- Żegnaj moja rodzino, żegnaj Lily, żegnaj Joshua, zegnaj Jonas, żegnaj Mio, żegnajcie wszyscy.- powoli rozluźniłem uścisk na metalowym przedmiocie- Żegnaj ojcze, mam nadzieję że spłoniesz w piekle.- zapalniczka uderzyła w ziemię z cichym brzdękiem. Kości zaczęły się palić, a ja opuściłem pomieszczenie, cały dom. Po chwili stałem przed nim patrząc na wielkie ognisko. Wszystko płonęło. Rozkoszowałem się ciepłem na skórze. Chwała, że dookoła domu były same głazy. Zamknąłem oczy. Spod przymkniętych powiek wypływały łzy. Moje serce straciło część siebie, a ciemność we mnie mogła zająć większy obszar. Zacisnąłem dłonie w pieści.
- Przepraszam.
Stałem tam, dopóki cały budynek nie załamał się pod swoim ciężarem i nie runął. Po tym odwróciłem się i odszedłem w mrok. Wsiadłem do samochodu. Położyłem dłonie na kierownicy, po czym uderzyłem w nią głową. Byłem taki zagubiony. Nie wiedziałem co mam robić.
- Pomocy...- chciałem krzyczeć- Niech mi ktoś pomoże!- jednak to niemożliwe. Uciekłem od miłości mojego życia w pogoni za samym sobą. Znalazłem siebie, jednakże nie byłem sam - wraz ze mną był strach, smutek, ból, cierpienie, miłość i łzy. Nie tego chciałem. Chciałem wrócić tam, gdzie zaczynałem. Możemy zacząć jeszcze raz?
Wytarłem mokre policzki. Kurde, rozklejam się jak baba. Wziąłem kilka głębokich oddechów i spojrzałem na zegarek. Druga w nocy. Westchnąłem. Rozłożyłem fotel, żeby się na nim ułożyć. Zasypiając, myślałem o zielonych oczach i ciepłych ramionach.
Sześć godzin snu to stanowczo za mało jak dla mnie. Pozbyłem się resztek krainy Morfeusza z powiek i odpaliłem samochód. Nieźle zmarzłem. Chciałem pod prysznic... Nie sam, lecz z nim.
- Ogarnij się, Louis. Musisz coś załatwić przed rozmową z Harry'm.- mówię sam do siebie. Odgoniłem niepotrzebne myśli. Miałem swój cel. Moja miłość musiała poczekać. Ruszyłem z piskiem opon w kierunku głównej ulicy. Kierunek centrum Londynu, biuro Black'ów. Bezwiednie zacisnąłem dłoń na naszyjniku. Martin coś wiedział, a ja musiałem to z niego wyciągnąć. Jeszcze trochę i będę kompletny. Jeszcze chwila.... Kocham cię Harry. Te słowa mnie ukoiły. Słowa, które mówiły, kto posiadał moje czarne, podziurawione serce.
Czas do przedstawienia : 12 godzin.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro