Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

II Przekupny Szczur

(3929)

✦⋆𓆩✧𓆪⋆✦

— A tam macie co?

— Dodatkowe ubrania, jeśli okazałyby się potrzebne — odpowiedział Eilir, kiedy Lethabo milczał, marszcząc brwi. Poza tym, to na jego koniu była największa torba, to tylko naturalne, żeby to on się odezwał. — No, i złożone namioty.

— Mogłabyś się skupić na drodze, żeby mówić, kiedy skręcać? — wtrącił się Lethabo, próbując zignorować to, jak irytuje go wymachiwanie nogami młodej elfki siedzącej za jego siodłem.

— Letho, ależ z ciebie gbur! — Maewyl uśmiechnął się kpiąco, równając się z ich dwójką. — Bo jeszcze się młoda przesiądzie do któregoś z nas.

— A może i się przesiądę.

— No to, bogowie, przesiądź się i przestań marudzić. — Lethabo ledwo powstrzymał się przed krzyknięciem.

Już żałował. Bardzo, bardzo żałował. Bardziej niż przy decyzji, żeby zabrać Maewyla. Strasznie wielu rzeczy zdążył żałować w ciągu tych kilku ostatnich godzin.

Eilir i Maewyl przyjęli informację o elfce niespodziewanie lekko. Eilir był podejrzliwy, ale ostatecznie wzruszył na to ramionami. Wyjechali z Doncaster, dostając wiele dziwnych spojrzeń ze strony mieszczan. Plotki na pewno zaraz się zaczną, bo ludzie przecież nie mieli lepszych rzeczy w życiu do robienia. Przynajmniej Lierin w mieście miała na sobie jeszcze kaptur, więc nikt nie widział jej uszu.

Kto to widział, żeby doradca królewski jechał z brudnym dzieckiem na jednym koniu? Nikt nie pomyślał o tym, że sama się wepchnęła na konia Lethabo. On chciał ją powierzyć Eilirowi.

Chmury zaczęły zbierać się na niebie gęściej, przysłaniając je swoją szarością. Słońce wciąż błyszczało wysoko nad nimi, choć coraz szybciej chyliło się ku zachodowi.

Od opuszczenia murów Doncaster minęły dwie godziny drogi konnej. Cały czas galopowali, oprócz drobnych przerw na napojenie koni i szybkie przekąszenie czegoś. Kiedy Mae rzucał wszystkim po jabłku, oczy Lierin zaświeciły się, jakby widziała owoc po raz pierwszy w życiu, nawet, kiedy okazało się, że została obdarzona robaczywym jabłkiem. Co prawda, żadnej larwy ani glisty nie było w środku, a z tyłu owocu ziała tylko pociemniała na krawędziach dziura, ale elfka nawet na chwilę nie przestała chrupać.

Lierin nie odpowiadała na wszystkie zadawane jej pytania, co nie podobało się Lethabo i Eilirowi. Albo wzruszała ramionami albo zmieniała temat nawet nie próbując tego ukryć. Jadąc piaszczystymi alejami z jesionami po obu stronach drogi, z których Scottiah słynęła, rozglądała się rozmarzona. Wyciągała rękę i łapała spadające pomarańczowe liście. Lethabo pomyślał przez moment, że to pierwszy raz, kiedy wyszła z Doncaster, ale to nie mogło być to. Skoro wiedziała, gdzie jest ten człowiek, to już się tu musiała kręcić.

— Ile myślisz, że zajmie nam dotarcie do tego człowieka? — zapytał Lethabo, kiedy po przerwie elfka faktycznie przeniosła się na konia Maewyla.

— Jakiś... dzień, może dwa? — odparła, łapiąc za tylny łęk siodła Maewyla, gdy koń ruszył.

Lethabo i Eilir spojrzeli po sobie podejrzliwie.

— Na pewno pamiętasz, gdzie wtedy pojechał? — zaniepokoił się Eilir. Jemu też coś zaczęło w niej nie pasować i wszyscy to wyczuli. No, oprócz Mae.

— Mam dobrą pamięć. — Lierin urwała temat tym krótkim zdaniem. To podobało się Lethabo jeszcze mniej.

Ale co teraz mieliby zrobić? Porzucić ją na środku pustej, nieużywanej drogi, kiedy zaczęło zbierać się na jeden z pierwszych jesiennych deszczów? Mogliby, ale mimo wszystko dziewczyna nic złego im nie zrobiła, a działania prewencyjne nie wydawały się Lethabo konieczne. Poza tym nie czułby się dobrze zostawiając ją jak niechcianego psa w takim miejscu, bez niczego. Miał wrażenie, że by sobie poradziła, ale nie musiał tego sprawdzać.

Atmosfera rozluźniła się do czasu kolejnego postoju, tym razem na noc. Maewyl niemal wyrywał się do tego, żeby jechać dalej, ale wszyscy pozostali stwierdzili, że rozsądniej będzie odpocząć i wyspać. Lethabo też wolałby nie zatrzymywać się choć na tę parę godzin snu, ale zmęczenie związane z przesiedzeniem połowy dnia w siodle zaczęło dawał mu się we znaki, a nie zrobiliby nic mdlejąc ze zmęczenia. Mae przewrócił oczami na kolejny argument ze strony Eilira, że tak będzie lepiej. Mężczyzna chwycił swój złożony namiot przytroczony do siodła, ignorując starszego brata. Nawet Lierin stojąca sztywno niedaleko Lethabo patrzyła na nich ziewając bez zasłaniania ust.

Czasem miał wrażenie, że Maewyl nie ma dwadzieścia osiem, a osiemnaście lat. A Eilir, zamiast trzymać jego humorki w ryzach, pozwalał mu na nie, — ba! — podburzał go. Bawił się z nim, mimo że był w takim wieku, że powinien wiedzieć lepiej. Lethabo ze swoimi młodszymi braćmi nigdy tak nie postępował. Wystarczyło postawić jasną granicę i nie robić wyjątków. Ceinor, Samaith i Mallair szybko się nauczyli, że starszego brata się słucha, bo nikt inny im nie pomoże. Musieli działać zespołowo, a w takich sytuacjach nie ma miejsca na pomyłki i niesubordynację.

— O co chodzi? — Lethabo odwrócił się do Lierin, której wzrok czuł na sobie od dobrej minuty.

— O nic.

Eilir i Maewyl rozkładali namiot. Lampa naftowa, gotowa do zapalenia od momentu zachodu słońca, wreszcie się go doczekała. Lethabo spojrzał na pozycję księżyca. Godzina, może dwie przed północą. W tle, między drzewami roznosił się dźwięk małego młotka uderzającego o metalowe gwoździe, przeplatanego z huczeniem budzących się sów.

Nawet oświetlana jedynie przez gwiazdy i księżyc trawa usłana złotem i pomarańczem jak przykryte kołdrą dziecko wyglądała wspaniale. Wiatr, na szczęście niezbyt silny, niósł ze sobą wir złożony z kolejnych kolorowych liści. Jeden z nich uderzył elfkę w policzek i prawie wpadł do ust, gdy po raz kolejny ziewała.

— Po prostu... — podjęła znowu, pozbywając się liścia. Poprawiła opończę. Wciąż śmierdziało od niej śmieciami. — Dawno nie spałam pod gołym niebem.

— Ja też nie — odrzekł po dłuższej chwili ciszy. Marva, jego klacz, trzymana przez niego cały czas za lejce, prychnęła, jakby go beształa za ten dobór słów.

— Oh — mruknęła elfka. Lethabo nie uraczył jej spojrzeniem, ale czuł, jak na niego patrzy. — Ciekawe dlaczego.

Wbił wzrok w gwieździste niebo, ale szybko opuścił głowę. Eilir i Maewyl znów o coś się sprzeczali. Tacy ludzie mają chronić państwa?

Z Eilirem znał się od czasów szkoły wojskowej, dzielił ich rok różnicy. Nigdy nie byli wielkimi przyjaciółmi, ale się znali. Maewyl... przypałętał się później. Od zawsze zachowywał się, jakby wszystko mu było wolno, a jego poczucie humoru jest doprawdy... niezrozumiałe. Nawet Lierin nie śmiała się ze wszystkiego, co mówił.

Wygładził szarą szarfę przepasaną przez pierś. Zmrużył oczy, zastanawiając się. Jak Maewyl miał przetrwać, kiedy rodzice uczyli go, że może mieć wszystko, czego sobie zapragnie?

— Gdzie twoi rodzice? — Zanim się zorientował, pytanie opuściło jego usta.

Lierin jednak nie odzywała się tak długo, że Lethabo już myślał, iż to kolejne pytanie, na które nie odpowie. Chciał machnąć na to ręką i zacząć rozkładać swój namiot, kiedy usłyszał trzeszczenie. Wytężył wzrok. Lierin oparła się o pień jesiotra i zjechała po nim, siadając na ziemi, między wychodzącymi na powierzchnię korzeniami.

— Ojca pal licho. Matka umarła rok temu — przyznała, niepokojąco spokojnym tonem. Prychnęła pogardliwie. — Niezły prezent urodzinowy, co?

— Cóż... — Lethabo dopiero po chwili zebrał myśli na tyle, by odpowiedzieć. — Może w tym roku spędzisz urodziny lepiej.

— Sierpień już był.

Lethabo zerknął na elfkę. Marva machnęła głową, kiedy kończył przywiązywać ją do jakiegoś cieńszego drzewa obok, żeby się nie oddaliła w nocy. Lierin podciągnęła nogi pod brodę, przyciskając policzek do kolan.

Sierpień. Od razu pomyślał o własnych urodzinach, które zwykle spędzał samemu, na pracy. Mallair się tego nauczył i po jakimś czasie przestał szykować mu cokolwiek, bo i tak zwykle nie wracał do domu. Tyle że on to robił z własnej woli, nie potrzebował nikogo gratulującego mu, że się urodził. Elfka natomiast wydawało się, że była zmuszona do samotnych urodzin.

— Też jestem z sierpnia — powiedział po chwili, nawet nie był pewny, dlaczego.

— Okej — mruknęła i na początku nie dawała żadnego znaku, że chce coś dodać. Lethabo już miał westchnąć i się odwrócić, kiedy znów usłyszał jej głos, tym razem trochę niepewny: — Którego?

— Dziewiętnastego.

Lierin podniosła nagle głowę. Wbiła wzrok w królewskiego doradcę i rozchyliła delikatnie wargi.

— Ja też.

Lethabo nie udało się powstrzymać lekkiego uśmiechu. Elfka jednak dość szybko wróciła do poprzedniej pozycji i nie dawała żadnych oznak, że chce dalej z nim rozmawiać.

Pół godziny później, oba namioty już stały, a ognisko zbudowane w międzyczasie dawało ciepło i odrobinę światła. Rozłożyli się w wolnym miejscu w lesie, przez który przejeżdżali, otoczeni drzewami, dość niedaleko od drogi. Robiło się coraz chłodniej, dlatego Lethabo zdziwił się widząc, jak elfka siedzi pod tym samym drzewem, jedynie w bardziej skulonej pozycji i z nałożonym kapturem.

Maewyl i Eilir weszli do swojego namiotu już parę minut wcześniej. Lethabo miał jako pierwszy czuwać nad bezpieczeństwem obozu, ale jak się okazało, nie będzie sam. Skończył budować skromny, ale wystarczająco wytrzymały trójnóg, ustawił go nad ogniskiem i w końcu zerknął na Lierin.

— Elfko? — zawołał do niej. Dziewczynka podniosła głowę, ciemne oczy zabłyszczały w płomieniach ogniska. — Czy... Bogowie, czemu siedzisz w zimnie?

— A gdzie mam siedzieć? — odpowiedziała niemal z wyrzutem w głosie.

Zachowywała się jak Mallair. Ugryzł policzek od wewnętrznej strony, żeby nie westchnąć z rezygnacją.

Nie chciał jej zrażać bardziej, niż było to konieczne. Już się nastawił, że dziewczyna im pomoże. Została częścią planu. Miał coś w zanadrzu, ale jakby obyło się bez zmieniania A na B, to byłoby miło.

— Tu jest cieplej. Możesz pójść też do mojego namiotu. Nikt ci nie będzie tam przeszkadzać.

— Dobrze mi przy koniach. — Obejrzała się za siebie. Wyciągnęła rękę w górę, ku Marvie, którą Lethabo przywiązał akurat do drzewa obok tego Lierin. Klacz włożyła pysk w jej dłoń. — Im też się podoba, jak tu jestem.

Lethabo już nie odpowiedział. Obszedł ognisko i ruszył w stronę dziewczyny. Ta przyglądała mu się podejrzliwie, ale widocznie się rozluźniła, kiedy ją ominął i zbliżył do juk Marvy. Pod czujnym okiem elfki, wyciągnął z nich dwa cynowe kubki, bukłak z wodą, opakowanie z liśćmi herbaty i małym sitkiem. Nigdzie się bez tych przedmiotów nie ruszał. Powinien się przerzucić na kawę, szczególnie w takiej sytuacji, ale nie zdzierży jej zapachu, a co dopiero smaku. Poza tym, wciąż był jeszcze pobudzony i miał nadzieję, że zacznie mu to mijać dopiero za co najmniej dwie godziny, żeby któryś z braci mógł go zmienić.

Wrócił do ogniska. Z niechęcią usiadł na pniu powalonego drzewa obok, nalał wody do jednego z kubków i zawiesił na trójnogu, pozwalając płomieniom zacząć go ogrzewać. Wszystkie inne przedmioty trzymał na kolanach czekając, aż woda się wystarczająco nagrzeje.

Spojrzał w kierunku Lierin słysząc szelesty. Co dziwne, nie słyszał jej kroków, mimo chrupiących liści pokrywających ziemię, dzięki którym to powinno być możliwe. Elfka zatrzymała się orientując, że Lethabo na nią zerka, ale zawahanie nie trwało długo.

Chwilę później stanęła przed nim, pilnując żeby opończa nie zajęła się ogniem.

— Naprawdę mogłabym spać pod namiotem?

Tym razem Lethabo powstrzymał kącik ust przed uniesieniem się. Przytaknął.

— To herbata?

— Chcesz się napić? — zapytał, zanim to przemyślał. A powinien.

Lierin zacisnęła dłoń na opończy. Lethabo zdążył otworzyć opakowanie z liśćmi herbaty. Dziewczyna pociągnęła nosem, wdychając wspaniały zapach.

— A mogę? — upewniła się.

— Jeżeli chcesz — potwierdził, mimo sprzeciwu, który rozlegał się w jego wnętrzu.

"Co ty robisz? — krzyczał na siebie. — Przecież nie mamy dodatkowych kubków! W czym ty chcesz jej to podać?"

"Dziewczyna pewnie pierwszy raz herbatę na oczy widzi" — zaprotestowała kolejna strona.

— Możesz pójść do namiotu. — Spojrzał na puszkę nad ogniem. — Przyniosę ci do środka, jak będzie gotowa.

Parę minut później rozchylił poły namiotu. Podał elfce jego kubek z pachnącą herbatą i wyszedł z powrotem, by pełnić straż nad skromnym obozowiskiem.

✦⋆𓆩✧𓆪⋆✦

— To już niedaleko.

Jedyny stres, jaki odczuwał Lethabo wynikał tylko i wyłącznie ze strachu, że są za późno. Że księciu coś się stało.

Normalnie by go to aż tak nie obchodziło — Andraa był tak rozpieszczony, arogancki i denerwujący, że gdyby to od niego zależało, w ogóle by go nie szukał. Jednak nie zależało. Nie mógł pozwolić, żeby następcy tronu włos spadł z głowy, bo straci swoją bez zawahania ze strony króla.

— Jesteś pewna? — zapytał nie z wątpliwościami, a jedynie, by potwierdzić.

— Mhm — mruknęła Lierin. Wychyliła się w bok i wyciągnęła rękę w stronę wydeptanej ścieżki. — Tędy.

— Może zostawmy konie tutaj — zaproponował Eilir. Elfka siedziała tym razem za jego siodłem. Po zgadzającym się pomruku przechodzącym przez wszystkich, cała czwórka zsiadła z wierzchowców, przywiązując je do drzew.

Lierin natychmiast wysunęła się na prowadzenie. Lethabo dobrze się wydawało w nocy; jej kroki były niemal bezgłośne. Nie przyznałby tego, ale to rzeczywiście przydatna i godna pozazdroszczenia umiejętność.

Leśna, kolorowa ścieżka wiła się między drzewami, które miały niedługo stracić chroniące ich przed coraz silniejszymi podmuchami wiatru liście. Okazało się, że wszelkie nocne deszcze ich ominęły. Lethabo poprawił siwiejące przy skroniach włosy, Eilir szedł wyprostowany jak drut, a Maewyl rozglądał się nerwowo, nie próbując tego nawet ukryć. Ironicznie, to mała, elfia dziewczynka wyglądała, jakby najmniej przejmowała się sytuacją. Przedzierała się między złotymi gałęziami torując mniej więcej drogę mężczyznom i przeskakiwała ponad powalonymi pniami.

Lethabo przyspieszył kroku, by zrównać się z Lierin.

— Skąd tyle wiesz o tym człowieku? — To i podobne pytania krzątały mu się w głowie od momentu poznania jej. W nocy, przy ognisku musiał być bardziej zmęczony, niż przypuszczał. Dlatego nie wykorzystał sposobności na to, by ją wypytać. Musiał naprawić ten błąd.

— Pytaliście już o to. — Odsunęła zabandażowaną dłonią z drogi zarośnięty krzak.

— A ty nigdy nie odpowiedziałaś na żadne z...

— Jesteśmy.

Drewniany domek rzucił się w oczy. Stał przy jeziorze, od którego dochodził raczej głośny szum. Chatka zbudowana z drewnianych bali znajdowała się na wyższym fundamencie, schodki prowadziły na skromny ganek, nad którym wisiał daszek zrobiony z jakiegoś typu płachty. Nieopodal znajdowała się mniejsza jabłonka z krwiście czerwonymi owocami, pozostałe drzewa otaczające jezioro to w większej mierze kasztanowce. Jak na zawołanie, z jednego z nich spadły dwa kasztany w kolczastych, zielonych skorupkach, ale prędko zniknął między liśćmi na ziemi. Za chatą stał pasący się kary koń, a obok niego wąski, kryty wóz.

Zrobiło się naprawdę zimno, Lethabo zdołał powstrzymać się od potarcia dłoni razem. Wczoraj dopiero co świeciło pokaźnie słońce, a dzisiaj? Zapewne jezioro potęgowało chłód w okolicy.

— Macie swoje bronie? — Lethabo położył dłoń na kaburze z jego zdobionym, wykonanym na zamówienie rewolwerem, upewniając się, że może go w każdej chwili wyciągnąć.

— Nosz w cholerę jasną! — Rozległ się głos Maewyla.

— Co? — Eilir odwrócił się do brata. Już mu się nie podobało to, co zaraz powie.

— Nie mam. Musiałem zostawić przy koniach.

— Mniejsza o to. — Lethabo westchnął, choć wizja kolejnej luki w planie mu się nie podobała. — Nie będziesz się teraz po niego... Maewyl, gdzie ty idziesz?

— Zaraz wracam! — Mężczyzna odwrócił się na pięcie, mimo sprzeciwów ze strony pozostałych. — Idźcie beze mnie!

— Maewyl! — niemal krzyknął za nim Lethabo. Eilir był równie zirytowany zachowaniem młodszego brata. Zwrócił się do niego. — Jak on mógł nie poczuć, że nie ma przy sobie broni?

— Daj spokój, wróci tu i dołączy.

Lethabo zerknął na Lierin. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć i obejrzała się za Maewylem. Zauważyszy na sobie wzrok doradcy królewskiego, odwróciła się i ruszyła w kierunku drewnianego domku bezszelestnie.

Z bronią na wyciągnięcie ręki, Lethabo również przemknął przez otwarty teren między lasem a chatką nad jeziorem, Eilir podążył za nim. W momencie, w którym znaleźli się przy drzwiach, Lierin coś już przy nich grzebała. Elfka wyprostowała się, wsunęła coś we włosy i po cichu otworzyła drzwi. Lethabo zmarszczył brwi, ale nie zdziwił się jakoś wielce, że potrafi się włamać do cudzego domu. Bez kolejnego zawahania się, wszedł do środka za nią.

Kroki jego i Eilira odbijały się od ścian potwornie głośno w porównaniu z dziewczyną, nawet ignorując fakt, że i tak poruszali się ostrożnie. Miał już dość tej misji. Czuł się brudny, niepewny i tęsknił za pałacem. A przecież to było coś, na co nie miał wręcz prawa narzekać. Powodzi mu się przecież lepiej niż w ciągu dzieciństwa i młodości! Ale jednak misja ratowania tego bachora nie uśmiechała mu się od samego początku.

Jego życie musiało być naprawdę nudne, skoro nie znosił dziecka, ale co miał zrobić? Rzucać się na ratunek księciu, który kipił arogancją i poczuciem wyższości? Króla Gill-Iosę szanował, ale nie przez urodzenie, a to, że zasłużył na to swoimi czynami na polach bitwy. Może i był wybuchowy, co książę Andraa niestety odziedziczył, ale jego było za co szanować. Czemu miałby tak samo odnosić się do kogoś, kto tylko miał szczęście urodzić się w królewskiej rodzinie?

Bogowie, to nie moment na to. Będzie miał wiele godzin na rozmyślanie po znalezieniu Andry.

Rozejrzeli się po chatce. Składała się z trzech skromnych pokoi: głównego i dwóch zapewne mniejszych, ale odgrodzonych zamkniętymi drzwiami. Nie widziałby nic, gdyby nie odsłonięte firanki przy oknie nad blatami pod ścianą. Eilir od razu podszedł do pierwszych drzwi i chciał pociągać za klamkę, ale Lierin pojawiła się zaraz obok niego i przyłożyła palec do ust, nakazując ciszę. Mężczyzna nie spuszczał z niej wzroku, ale ona, zupełnie nieprzejęta, kucnęła przy drzwiach i zaczęła przy nich grzebać z pomocą wsuwek do włosów. Skąd wziął jej się pomysł, że są zamknięte na klucz, Lethabo nie wiedział. Ważne, że miała rację i udało się je otworzyć.

Eilir skinął na Lierin, odbezpieczył dla spokoju swój rewolwer najciszej jak mógł i wszedł do pomieszczenia. Lethabo obserwował, jak rozgląda się za potencjalnym niebezpieczeństwem, a gdy go nie znajduje, kieruje wzrok ku ziemi i zamiera.

Pokój nie był duży, a jednak na ziemi zmieściły się dwa sienniki. Na każdym z nich leżała osoba: chłopak z długimi do ramion, ciemnymi włosami oraz rudawa dziewczyna o oliwkowej skórze. Nie mieli wątpliwości, że to książę Andraa oraz Rós, córka guwernantki.

Eilir podleciał do nich. Kucnął pomiędzy siennikami i po pierwsze, sprawdził, czy żyją. Spojrzał na Lethabo ponad ramieniem i przytaknął.

McCathal odwrócił się tam, gdzie jeszcze przed chwilą stała Lierin, ale ona znajdowała się już parę metrów dalej, przy drugich drzwiach. Przyłożyła do nich ucho i najwidoczniej nie słysząc niczego ze środka, cicho i ostrożnie pociągnęła za klamkę.

A na pewno pociągnęłaby, gdyby ktoś w tej samej chwili jej nie uprzedził od drugiej strony.

— Li? A ty co tu robisz?

Elfka cofnęła się od drzwi jak poparzona. Przez drzwi przeszedł wysoki, dwudziesto- może trzydziestoletni mężczyzna o zadbanych ciemnych włosach. Od razu skojarzył się Lethabo z kotem: poruszał się w specyficzny sposób, a głęboko osadzone, zielone oczy błysnęły ostrzegawczo.

Lierin schowała obie ręce pod zasłaniającą ciało opończę. Lethabo jednak starał się nie spuszczać zaskoczonego spojrzenia z nieznajomego. On natomiast, kiedy dostrzegł, że Lierin, — lub "Li", jak to ją nazwał, — nie jest jedynym gościem w jego skromnych progach, spiął mięśnie i sięgnął do pasa, z którego wydostał własny pistolet. Do tego czasu Lethabo już dawno zaczął w niego celować. W porównaniu, był strasznie wolny.

— Hej, młoda, chciałabyś może... wyjaśnić, kogo ty mi tu sprowadzasz? — Koci wzrok nie opuścił Lethabo choć na chwilę. Przyjrzał mu się od góry do dołu i zrobił, co najmniej, zniesmaczoną minę na widok jego wojskowego munduru.

No właśnie — chciał powiedzieć na głos Lethabo, ale wybrał drogę milczenia. Sama Lierin natomiast wycofała się aż do kuchennych blatów pod odsłoniętym oknem i oparła się o nie biodrami.

Nieznajomy odetchnął. Bardzo powoli i głęboko. Po czym krzywo się uśmiechnął.

— Mam nadzieję, że wiesz, że ten mały Szczur robi dla mnie? Te dzieciaki też ona mi wyznaczyła. Dziewczynę, w sensie. Książę się sam przypałętał.

Lierin przemilczała ten komentarz. Nie potwierdziła, nie zaprzeczyła. Chociaż czy milczenie nie było wystarczającą odpowiedzią?

— Mam nadzieję, że wiesz, iż jesteś aresztowany za porwanie królewskiego syna — odparował Lethabo, chcąc dać mu do zrozumienia, że nie będzie się z nim bawić w żadne gry.

Mieli jednak przewagę: Cáel McThersidhu najwidoczniej nie wiedział, że jest ich więcej. Nie wpadł na to, że w pokoju z księciem i Rós jest kolejny mundurowy, a Eilir wyczuwając to samo, siedział w środku cicho, a jednak gotów wyskoczyć z pomocą w każdej chwili. Tak przynajmniej myślał Lethabo i wolałby się nie pomylić. Nie mógł spojrzeć na niego przez otwarte drzwi, bo nieznajomy mógłby zrozumieć, o co chodzi.

Teraz po prostu się roześmiał.

— Cáel.

Nieznajomy zareagował na swoje imię wypowiedziane przez Lierin. Jeszcze bardziej zareagował natomiast na pistolet w jej rękach.

Takim oto sposobem dwie osoby celowały do Lethabo.

— No, młoda. — Mężczyzna roześmiał się sucho. — Tak myślałem właśnie.

Z jakiegoś powodu, Lierin wciąż trzymała język za zębami. Może to i lepiej. Czyżby łatwiej jej tak było kontrolować emocje, które musiały buzować w niej jak pszczoły w ulu? Zdenerwowanie ukazywało się tylko i wyłącznie poprzez mocne zaciskanie palcy na zimnym metalu broni.

W pierwszej chwili Lethabo pomyślał, że naprawdę jest zdradzieckim, przekupnym Szczurem, a zdrobnienie "Li" było niewiarygodnie trafne, jako że znaczyło "kłamać" w języku östreti.

Na domiar złego, po chatce rozszedł się dźwięk otwierania drzwi. Lierin nie straciła skupienia, ale wyraźnie podskoczyła, gdy do kliknięcia zamykających się drzwi doszedł huk wystrzału z pistoletu i znajomy krzyk.

Lethabo obejrzał się przelotnie za siebie. O ścianę opierał się właśnie plecami Maewyl. Trzymał się za kolano, spomiędzy jego palcy wypływały strumienie krwi. Wygiął usta w nieprzyjemnym grymasie i chwilę później nie miał siły już ustać i zjechał, siadając na ziemi, głęboko oddychając. Lethabo niemal czuł wzrok Eilira w pokoju obok, który ledwo powstrzymuje się od podbiegnięcia do brata. Kabura Mae wciąż świeciła pustkami, nie znalazł swojej broni.

Po skroni Lethabo spłynęła strużka potu. Cáel i Lierin wciąż znajdowali się na jego celowniku, ale przyjrzał się trochę bliżej broni w dłoniach elfki. Najzwyklejszy, żołnierski rewolwer, który dostaje każdy.

Lierin okradła Maewyla.

W momencie, w którym to zrozumiał, nie miał pojęcia, co myśleć. Jest po ich stronie, czy porywacza? To do niego właśnie celowała, to jasne, ale czy do niego by strzeliła? Jeśli jednak wierzyć Cáelowi i jej braku zaprzeczenia, to ona w głównej mierze przyczyniła się do porwania księcia Andry.

Ściągnął brwi i przeniósł wzrok na Lierin. Powieki jej drgnęły, jakby wiedziała, czego Lethabo się domyślił.

— Zbliż się chociaż do niego, a przestrzelę wam obu nie tylko kolano. — Cáel nagle zagroził im niewiarygodnie spokojnie.

— Nie waż się — podobnie spokojnym tonem odezwał się Lethabo.

Mimo to, w jego środku rosła panika. Powinien był strzelić mu chociaż w rękę albo nogę w momencie, w którym on zranił Maewyla. Czemu więc nie pociągał za spust?

Spędził wiele lat na polu bitwy. Przeżył dwie wojny, które trwały odpowiednio rok i dwa lata. Podczas tej z Benoe, stracił rodziców i dwójkę młodszych braci, podczas tej z Arnraud, Magnagh, siostrę jego drogiej Liùsaidh oraz swoją przyjaciółkę. Liù odebrała sobie życie niedługo później.

Zabił wielu, nie liczył ilu. Po którymś przestał się nawet zastanawiać, czy dobrze robi. Bronił króla, innych żołnierzy i cywilów. Bogowie dali mu jasno do zrozumienia, że powinien zająć się właśnie tym, bo robił to najlepiej.

A jednak z jakiegoś powodu zrezygnował z dalszej kariery żołnierskiej po śmierci Liù. Z jednej strony, ktoś musiał się zająć Sìbean i nie chciał całego tego zadania zrzucać na barki Mallaira, ale również wrócił do zastanawiania się, które zabijało z kolei jego. Mówiono, że za parę lat mógł bez problemu zostać generałem, ale na co by mu to było? I tak by walczył, i tak by zabijał. A tak to przynajmniej mógł siedzieć za biurkiem z papierami, na spotkaniach z królem lub innymi ważnymi osobistościami i to w czystości. Poza tym Sìbean również stracił trzy lata później.

Liù nigdy nie lubiła tego, że on i Mag byli żołnierzami. Zrozumienie jej powodów zajęło mu strasznie długo.

Chociaż teraz przydałoby się zapomnieć, na moment. Tylko po to, żeby być przytomnym. Nie mógł się rozkojarzyć w takiej sytuacji. Co by powiedział narzeczony Maewyla, gdyby się dowiedział, że ten wykrwawił się z winy Lethabo?

— Jasne. — Kpiący głos Cáela wybudził go z dziwnego amoku. — Cokolwiek powiesz. Li!

Elfka stała nieruchomo jak posąg. Lethabo spuścił wzrok z mężczyzny i przeniósł go na dziewczynę, nie zapominając, że ona sama mogłaby go pozbawić życia szybkim ruchem palca.

— No zabij już tych umundurowanych kretynów, zanim sam to zrobię! — Cáel zdenerwował się, machając niedbale własną bronią. — Zapłacę ci ile i czym tylko będziesz chciała, więc po prostu zrób w końcu, co ci mówię! Wiesz, że nie masz wyjścia! Ja dam ci wszystko, a oni zamkną cię w ciemnych lochach i powieszą! Słyszysz mnie?!

Lierin się nie poruszyła. Ich skupione spojrzenia się spotkały. Wreszcie, z jej strony nastąpił subtelny, maleńki ruch. Położyła palec na spuście i rozległ się kolejny huk.

Poczerniałe w kilku miejscach jabłko opadło między liście na ziemi obok karego konia Cáela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro