₄
tw: homofobia na tle religijnym od: Moi rodzice by go znienawidzili
┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄
Dlaczego chcę wbić Tomaszowi widelec w oko? Z wielu powodów. Chronologicznie:
Miesiąc po pierwszych różowych naleśnikach wpadam na świetlicę z zadyszką godną nosorożca. Chociaż dyszące nosorożce budzą grozę i respekt, a ja co najwyżej litość.
W sumie mina opiekunki to bardziej zaskoczenie. Później niepokój, który automatycznie mi się udziela i przeklinam niczego nieświadomą kobietę, że jednak nie patrzy na mnie ze zgrozą. Bojąc się mnie, przynajmniej podbudowałaby moją pewność siebie.
– Coś się stało? – pyta świetlicowa, która jeszcze nie wie, że paprotki dzieci dzieci jej dzieci będą więdnąć w rocznicę tego wydarzenia, jeśli moje przekleństwa mają moc.
– Macie wysokie schody.
Wygląda na zmieszaną. I bardzo dobrze. Może nie zauważy, że ja jestem bardziej.
– Efraim czegoś zapomniał? – Lekceważy moją skargę.
Czuję, jak będzie brzmieć odpowiedź, ale i tak pytam:
– Dlaczego Efraim miałby czegoś zapomnieć?
– Boże. – Blednie. – Przyszedł po niego mężczyzna. Przyniósł upoważnienie z podpisem pani męża. Efraim go rozpoznał...
Chyba też blednę, a w mojej głowie powstają setki scenariusz, dlaczego ktoś miałby porwać mi dziecko. Opiekunka kontynuuje:
– Rozwodzi się pani z mężem? Czasami w takich sytuacjach ojcowie porywają dzieci.
Rozwód. Strach Efraima. Rozmowa w łazience. Tomek w kuchni. Tomasz...
– Czy ten mężczyzna przedstawił się jako Tomasz Problem?
– Tak.
Wyszukuję pana Problema na Facebooku, bo jego Instagram to głównie zdjęcia jedzenia. W szczególności kolorowych potraw, o które Efraim zawsze prosi. Nie pamiętam tygodnia, w którym chociaż jedno danie nie zostało potraktowane barwnikami spożywczymi.
– I tak wyglądał?
– Tak.
Mgliście przypominam sobie, że dzień wcześniej Gabriel mówił o swoim sugar baby, gdy grałam z synem w Uno. Głównie przytakiwałam, udając, że słucham, ale chyba kojarzę słowo odbierze w niewielkiej odległości od Efraim.
– Widzi pani, jaka komunikacja w związku jest ważna? Będę musiała o tym porozmawiać z mężem.
Niech myśli, że to jego wina.
Półtora miesiąca po pierwszych różowych naleśnikach Tomasz poczuł się z nami na tyle swobodnie, żeby zacząć śpiewać. Nie mówię o koncertach pod prysznicem, które, ku mojej udręce, mąż wręcz uwielbia. W przeciwieństwie do Gabriela Tomek ma całkiem niezły głos. Podobno w dzieciństwie wygrywał jakieś wiejskie konkursy wokalne, ale według jego rodziców żaden muzyk nie wykarmi rodziny. Twierdzi, że między innymi dlatego wybrał gastronomię – ostatni środkowy palec w stronę protoplastów.
Problem polega na tym, że przy Tomaszu nie da się nic powiedzieć.
– Dzień dobry...
– Kocham cię. Już posmarowałem tobą chleb. – Co, nawiasem mówiąc, brzmi kanibalistycznie.
– Sport zapewnia dłuższe życie.
– ... każdej pralki to Calgon.
– No i mówię do niej: Agnieszka...
– ... już dawno tutaj nie mieszka.
– W takim razie niech...
– ... żyje, żyje nam.
Gabriel uważa to za urocze. Według niego powinnam się cieszyć, że ktoś śpiewa dziecku kołysanki. Ja bardziej się boję, że Efraim zacznie robić to samo przy ludziach. Trzeba mu wytłumaczyć, że Tomek tylko tak w domu, poza domem udaje normalnego.
Dwa miesiące po różowych naleśnikach Tomcio Problem poznaje naszą teściową feminazistkę. W przeciwieństwie do feminazistek, którymi media demonizują feminizm, teściowa nie używa praw kobiet do zakamuflowania mizoandrii. Próby zrozumienia sposobu jej myślenia spędzają mi sen z powiek. Czasami leżę, patrzę na muchy oblegające mój sufit, bo od roku nie naprawiłam moskitiery, i zastanawiam się, czy ona przypadkiem nie nienawidzi kobiet. Chciałabym powiedzieć, że nienawidzi kobiecości, ale to też nie to. Przejawia chorobliwą potrzebę odwrócenia ról społecznych. Nie zniesienia ich, ale właśnie odwrócenia. Osobiście zwykle nie pamiętam, że istnieją, a później wpada taka matka Gabriela i drze mordę, że umyłam naczynia. MOŻE JA LUBIĘ MYĆ NACZYNIA.
Wracając do mojego głównego problemu: Tomasz zostaje przedstawiony jako niezaradny życiowo przyjaciel, któremu z Gabrielem pomagamy ogarnąć dupę. Oczywiście Gabryś ubiera kłamstwo w dziesiątki eufemizmów – aż zaczynam się zastanawiać, czy nie zmarnował talentu politycznego – więc całość brzmi całkiem pozytywnie, ale teściowa podsumowuje jego barwną opowieść: Więc macie pasożyta.
Tomasz odpowiada trzema mrugnięciami lewego oka, co zdążyłam zakwalifikować jako tik, oznaczający desperackie próby ukrycia gniewu. Do końca dnia kochanek mojego męża gra perfekcyjną gospodynię, podbijając serce feminazi. Może gdyby wiedziała, że jest jego nieformalną teściową, gnębiłaby go tak samo mocno jak mnie.
Dwa miesiące i tydzień od pierwszych różowych naleśników mój przeklęty mąż (na szczęście nie mamy paprotek) wprasza Tomasza na Wigilię. Pierdoli coś o okropnych rodzicach Tommiego, tak jakby jego byli idealnym towarzystwem świątecznym, po czym oznajmia, że Tommy pomoże nam w przygotowaniach i zostanie do Nowego Roku. Mam nadzieję, że pierwszego stycznia 2020 wpadnie pod samochód. W końcu dobry pierwszy stycznia to dobry cały rok. Efraim dosłownie podskakuje z radości i pyta, czy możemy zrobić tęczowego karpia. Roztapiam się i zgadzam na wszystko, co proponuje Gabriel.
Na szczęście zgadzamy się z Tomaszem, że trzymanie karpia w wannie to barbarzyństwo. Przy okazji dostaję wykład o genezie corocznego znęcania się nad rybami. Karp ma wypluć muł, czy jakoś tak. Niektórzy w internecie twierdzą, że odmulanie w łazienkowym zbiorniku wodnym to bullshit, więc po dwóch godzinach przeglądania różnych stron (filmiki z reakcjami kotów na nowe zwierzę pływające były zbyt wciągające) decydujemy, że jako antydefinicja tradycyjnej rodziny, robimy pstrąga. Z jakiegoś powodu Tomasz uznaje, że chcę słuchać o najzdrowszej rybie na rynku (niby nie wchłania syfu z wody), więc zasypiam na kafelkach w kuchni. A ponieważ od pół roku zbieram się za odpowietrzenie ogrzewania podłogowego, dwa dni później kicham na wszystko w zasięgu trzech metrów. Nigdy nie zdążam zasłonić ust i nosa, więc mąż wmawia mojemu szefowi, że jestem obłożnie chora. Kończę w łóżku z Netflixem i prawie nie wstaję przez tydzień. Żyć nie umierać.
W tym czasie Tomasz ogarnia dom na święta, i kiedy ja odrywam się od Glee, a Gabriel od pracy, wszystko lśni czystością, brokatem i światełkami. Mój mąż z bólem – odmalowanym na pokrytej bliznami po trądziku twarzy – oznajmia, że musimy zdjąć tęczowy łańcuch z choinki i bierze na siebie wytłumaczenie Efraimowi dlaczego. Moje słoneczko zaczyna płakać, bo przez dziadków nie będzie tęczowego pstrąga, a Gabryś znów się na to łapie. Propaganda na martwej rybie jeden. Homofobiczni rodzice zero.
W Wigilię Tomasz utożsamia się ze związkiem frazeologicznym kłębek nerwów i kątem wyżera kiszone ogórki. Próbuję nie być bezużyteczna, więc tworzę świąteczną playlistę, żeby przyjemniej mu się gotowało. Teraz z czystym sumieniem mogę iść się bawić z Efraimem figurkami w szopce.
Równo o siedemnastej rodzice Gabrysia dzwonią do drzwi. Efraim wybiega z pokoju podekscytowany spotkaniem z dziadkami. Tomasz, wciąż w fartuchu, idzie za nim. Ja próbuję ukryć się w toalecie, ale wpadam na Gabriela i zostaję zaciągnięta na rzeź.
Sztucznościomierz wywala poza skalę, gdy wszyscy się witamy, chociaż to nic przy składaniu życzeń. Gabriel, mimo że za głowę rodziny ewidentnie uważa się jego matka, czyta Pismo. Jego ojciec przewraca oczami, Tomasz nawet nie próbuje udawać modlitwy. Wreszcie siadamy przy stole i dociera do mnie, że ten koszmar dopiero się rozkręca.
24 grudnia 2019 roku, dwa miesiące i dwa tygodnie po pierwszych różowych naleśnikach, moja teściowa zachwyca się nad kochankiem mojego męża w moim domu, przy moim stole. Wychwala go, porównując do mnie i ojca Gabrysia, a on tylko grzecznie przyjmuje komplementy.
Łapię kontakt wzrokowy z teściem i wiem, że oboje chcemy wbić Tomaszowi widelec w oko. Niestety dziecko patrzy, więc teść tylko zmienia temat.
– Taka... oryginalna ta Wigilia
Tommy natychmiast odpowiada:
– Nie lubię tradycyjnej polskiej kuchni.
– Jadłeś dzisiaj kiszone ogórki – wypominam mu.
– Ogórki się nie liczą.
Żebyś ty się zaraz nie liczył... Nie nie liczył... Nevermind.
– Nie ma bardziej polskiego jedzenia.
– Dobrze. Nie lubię większości typowych polskich dań.
– Bo?
– Bo całe dzieciństwo słyszałem, że jesteśmy Polakami i będziemy jeść po polsku. Przestali, gdy powiedziałem, za schabowy jest austriacki.
Zastanawiam się, czego nie mówi. Czy jego rodzice nie lubili kiszonych ogórków? Czy kazali mu samemu sobie gotować, gdy podważył polskość kotleta w panierce? Ile miał lat? Czy właśnie wtedy odkrył, że lubi to robić, czy dopiero wtedy się tego nauczył?
Zastanawiam się również, jak to jest mieć rodzinę, która nie próbuje za wszelką cenę udawać, że stoi wyżej na drabinie społecznej niż w rzeczywistości. W moim domu jedzenie kaszanki uchodziło za zbrodnię. U Gabriela – przy matce karierowiczce i ojcu, który wolał brać nadgodziny niż wdawać się w kolejne kłótnie – lodówka zawsze świeciła pustkami. W podstawówce mój najlepszy przyjaciel mógłby zostać twarzą kampanii przeciw fast foodom. W liceum stres i brak czasu zafundowały mu niedowagę, chociaż zamawiał pizzę dla całej klasy. Zaczął o siebie dbać, dopiero gdy w maturalnej zemdlał przy tablicy.
Tym razem to Gabriel zmienia temat. Nie będzie mu się żona w Wigilię z kochankiem kłócić.
– Czas na prezenty.
Dostaję od teścia wiśniówkę, a on nalega, żeby otworzyć, więc pod krzywym spojrzeniem mojego męża pijemy. Od tej chwili jest już z górki. Czas leci i nagle docieramy do momentu, w którym rodzice wychodzą, żeby Gabriel nie próbował namówić ich na Pasterkę. Ostatecznie idzie z Efraimem, a ja wyciągam kieliszek dla Tomasza. Wygląda na spiętego.
– Co jest, Problem?
Uśmiecha się, ale mówi, że popłakał się w podstawówce, bo miał dość żartów z nazwiska. Bierze ode mnie kieliszek i pije z prędkością kogoś, kto bardzo potrzebuje rozluźnienia. Zaczynam się martwić, gdy podobnie pochłania drugi i trzeci.
– Zwolnij, bo Gabryś powie, że próbowałam cię zabić.
– Chcę cię o niego zapytać.
– Ja jestem taka straszna czy pytanie takie trudne?
– Both.
– Zostaw tę wódkę i pytaj.
Tomasz niepewnie siada na drugim końcu kanapy.
– Bo on... W sensie mi to nie przeszkadza, jestem tolerancyjny, ale to trochę dziwne, nie sądzisz?
Zastanawiam się, czy celowo brzmi jak kryptoszowinista.
– Co konkretnie?
– On jest... religijny. I okej, zdarza się, jak ktoś wychował się w takich klimatach, ale jego rodzice... A zakładałem, że to dlatego i teraz to wszystko nie ma sensu.
Chyba rozumiem. Chce wiedzieć, jak Gabryś został katolem.
W liceum był taki chłopak – najgrzeczniejszy w klasie, najpilniejszy uczeń, zawsze odpicowany z krzyżykiem na piersi, mimo to Gabryś upierał się, że gej radar mu przy nim szaleje. Powiedziałam drogiemu przyjacielowi, że ma sobie nie dorabiać filozofii, jeśli się zakochał w nie tym, co trzeba, ale Gabriel, uparta bestia, twierdził, że on by w hetero nigdy, więc na pewno ma rację.
Genialny plan uwiedzenia prymusa – który musiał być gejem, bo tak chciał Gabriel – polegał na dołączeniu do jakiegoś stowarzyszenia katolickiego dla młodzieży. Plan nawalił, ale Gabryś nagle znalazł miejsce, w którym słyszał kocham częściej niż przez całe dzieciństwo.
Szczerze mówiąc, poczułam się zaniedbana, gdy zaczął co chwilę biegać do kościoła, zamiast chodzić ze mną po osiedlu. (W pierwszej klasie jeszcze miał na to czas). Stworzyłam własny genialny plan i dałam się wciągnąć do tej wspólnoty, żeby spędzać z nim więcej czasu. Długo nie wytrzymałam, bo nie lubię, gdy ktoś mi mówi, co mam myśleć, a i tak musiałam słuchać gościa w sułtanie każdej niedzieli, chociaż moich rodziców bardziej obchodziła opinia sąsiadów niż hipotetyczny byt wyższy.
Indoktrynacja Gabrielowi nie przeszkadzała i wciąż nie przeszkadza. Odrzucił elementy, które mu nie pasują, logicznie to argumentując, jak na niego przystało. Przeczytał niezliczoną ilość artykułów o tym, że homofobia w Biblii to błędy w tłumaczeniu i interpretacji, a do kościoła jeździ na drugi koniec Poznania, bo bliżej księża mu nie pasowali.
Mówię o tym Tomkowi, a on zaczyna się cicho śmiać.
– Moi rodzice by go nienawidzili.
Unoszę brew i zastanawiam się, czy mu nie polać, żeby kontynuował, ale opowiada bez tego.
– Dowiedzieli się o mnie... W sumie przypadkiem. Ja dowiedziałem się, że bóg gardzi takimi jak ja.
– Gabriel powiedziałby, że jego Bóg kocha wszystkich.
– A wiesz, że moja siostra powiedziała coś podobnego? Jest zakonnicą, więc rodzice jej posłuchali, ale ja już zdecydowałem, że jeśli bóg mnie nie chce, ja nie chcę boga.
Szukam żartu na rozluźnienie atmosfery, bo jakoś za poważnie się zrobiło. W międzyczasie Tomek zaczyna płakać i chyba chce się przytulić, ale tylko się o mnie opiera. W sumie nie wiem, co zrobić, więc klepię go po głowie. Niezręczna sytuacja. Muszę powiedzieć Gabrielowi, że nie możemy więcej narażać Tommiego na taki stres, bo nie wyrabia chłopak psychicznie i mi się później rozpada po chwili szczerości. Chyba że to przez wiśniówkę... Nie. Słodkie rzeczy nie doprowadzają ludzi do łez. Chociaż znałam kiedyś typiarę, która płakała na widok szczeniąt, więc może coś w tym jest.
Gabriel znajduje nas śpiących na kanapie i przez następne kilka minut, gdy położy już Efraima i Tomka do łóżek, pierdoli, jak się cieszy, że jednak ja i Tomasz się dogadujemy.
– To wódka – tłumaczę.
┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄
tutaj mówimy, co jest niezrozumiałe →
tutaj mówimy, co nam się nie podoba →
tutaj mówimy, co nam się podoba →
tutaj mówimy, co byśmy zmienili →
tutaj motywujemy się nawzajem do przetrwania kolejnego dnia →
tutaj wylewamy żale →
piszę sobie spokojnie tomasza, hejtującego polską kuchnię, a google podsyła mi artykuł o polskich restauracjach za granicą.
porozmawiajmy o tym, jak gabryś desperacko goni za akceptacją, tomek odrzuca ludzi, którzy mu jej nie dają, a wili udaje, że nic jej nie obchodzi. zauważyłam ten kontrast niedawno i cieszę się, że jednak nie są papierowi.
29.11.2020
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro