₁
Sufrażystki w grobach się przewracają.
Rzecz jasna nie mówię tego głośno. Mimo wszystko zależy mi na jak najlepszych kontaktach z teściową.
Uśmiecham się i powstrzymuję od tłumaczenia, że kobiety, które nie pracują, w niczym nie są gorsze od kobiet pracujących. Że wolność to prawo do decydowania o tym, jak chcemy żyć, a nie przymus do robienia tego, czego kiedyś nam zabraniano.
Powstrzymuję się, ponieważ kilka lat temu powiedziałam jej, że mam takie samo prawo do życia na utrzymaniu męża, co mąż na moim, więc niech łaskawie nie ogranicza mojej wolności. Z teściowej wyszedł demon, a ja zrozumiałam wszystkie te żarty. Od morderstwa dzieliła mnie tylko myśl, że któregoś dnia kura wykopie jej zwłoki i pójdę siedzieć przez głupi drób*.
Oglądam fusy na dnie filiżanki, zastanawiając się, jak kulturalnie wyrzucić teściową za drzwi. Mąż mnie tym razem nie uratuje. Uciekł mu pociąg i od piętnastu minut żali się na Messengerze, jak bardzo nienawidzi autobusów. Wiem, że jeszcze z żadnego nie wyskoczył, bo telefon co chwilę wibruje w kieszeni. Gabrysia nie obchodzi, czy wiem o kolejnym cuchnącym typie, który śmiał stanąć obok niego. Po prostu musi komuś ponarzekać.
Moje małe słoneczko wchodzi do salono-kuchnio-jadalni. Staje na środku dywanu z trawy morskiej. Widzę, że nie odezwie się pierwszy.
– Coś nie tak, kochanie?
Otwiera usta, spuszcza wzrok.
– Możesz mi pomóc z lekcjami?
Moje zbawienie, rycerz w beżowym sweterku. Może telepatycznie wysłałam sygnał po niewidzialnej pępowinie i zrozumiał, że musi ratować mamusię.
– Jasne, słoneczko.
Mam nadzieję, że teściowa odbierze to jako "pora iść", jednak ona wciąż siedzi przy stole i sączy herbatę.
Efraim prowadzi mnie za rękę do swojego pokoju. Brakuje tam dywanu-autostrady, łóżka w kształcie samochodu i żarówiastych ścian. Podłogę zasłania wykładzina z wdeptanymi kawałkami plasteliny, a zabawki leżą byle jak upchnięte w białych szafkach. Na biurku pod oknem zauważam kolorowe kartki, zeszyt, nożyczki, i strzępki waty.
– Z czym sobie nie radzisz?
Efraim czerwienieje.
– Kłamałem.
Marszczę brwi. Na jego miejscu nie przyznałabym się przed teściową, że czegoś nie umiem. Nie mówiąc już o zmyślaniu, że nie umiem. Powinnam powiedzieć: "kłamanie jest bardzo nieładne", ale chcę najpierw poznać jego motywy.
– Dlaczego?
– Bo urwałem misiowi łapkę, żeby był taki jak ja, ale teraz się boję, że babcia będzie zła, bo mi go dała, bo bardzo mnie kocha.
Coś kłuje mnie w środku. Uśmiecham się do słońca mojego życia, chociaż w oczach już stoją mi łzy.
Ja z przeszłości jestem sobą rozczarowana. Ta ja, która nigdy nie chciała mieć dziecka i która upiera się, że hormony zrobiły sieczkę z moich emocji.
Aktualna ja twierdzę, że zbyt długo walczyłam o szczęście tego chłopca, by teraz wzruszyć ramionami.
– Zrobimy misiowi protezę, gdy babcia pójdzie, a na razie nic jej nie mów.
Babcia nie idzie przez następne pół godziny. Szma... cianka.
Kiedy wreszcie wychodzi, sprawdzam telefon. Gabriel po spamie, który wygląda, jakby mąż myślał, że obchodzą mnie jego męki, napisał tylko: Nie wrócę na obiad.
Dobrze, bo nie mam. Przy odrobinie szczęścia nie dowie się, że znowu jedliśmy ryż z oliwą truflową i nic więcej. Na kolację sam sobie zrobi kanapkę, a później pójdzie spać, bo przez różne godziny dyżurów, jego zegar biologiczny nie istnieje.
Podczas tworzenia protezy z wypisanych długopisów przysypiam na dywanie, ale Efraim zaraz mną potrząsa. Później odrabiamy lekcje i razem oglądamy Klub przyjaciół myszki Miki. Pranie gnije w pralce.
Nie rób kolacji. Zjem na mieście.
Gabriel nie je na mieście, odkąd znalazł włos w kebabie. W domu nie ma na to szans, ponieważ uległam modzie ścinania się na zapałkę. W zestawieniu z drucianymi okularami i luźnymi spodniami wyglądam prawie jak nastolatki z Instagrama. Tylko te kilka(naście) lat i kilogramów więcej nie pozwala mi podbić internetu.
Wzruszam ramionami, bo jeśli ktoś porwał mojego męża i zmusił do wysłania tej wiadomości, nic z tym nie zrobię. Zaginięcia zgłasza się po dwudziestu czterech godzinach, a przynajmniej tak było w jakimś filmie.
Poza tym porywanie Gabriela brzmi bezsensownie. Okupu nie zapłacę, organy też już nie te, bo na studiach zdarzało nam się nieźle zabalować. Co prawda mógł siedzieć w jakiejś mafii albo zostać zgarnięty spod szpitala do zszycia bandziora, ale tym bardziej nie mogę mu pomóc.
Wierzę, że sobie poradzi. W końcu mówimy o człowieku, który wziął ślub dla spadku.
Cholera. Spadek. Przecież mogą zażądać okupu od rodziców.
Rodzice zapłacą, Gabryś wróci, wszystko będzie cacy. Gorzej, jeśli naprawdę się w coś wplątał. Wtedy trzeba będzie przyszyć misiowi łapkę, bo babcia gotowa pomyśleć, że wnuczek jej nie kocha i nie warto pół osieroconego finansować.
To nie tak, że jestem bezduszną materialistką. Po prostu jestem materialistką. Taką z duszą.
Zmuszam się do wyciągnięcia prania i wykorzystuję dziecięcy entuzjazm Efraima do robienia rzeczy dla dorosłych – sprzątania. Dlatego koszule, co chwilę spadają z suszarki, a ja notuję, że musimy to robić częściej. Practice makes perfect, czy jakoś tak.
Kolacja to zimne parówki, bo syn uległ sugestii, że takie są lepsze od gotowanych. Przed snem czytamy Biblię, a później Opowieści z Narnii. Przy okazji zauważam, że Aslan to metafora Jezusa i zaczynam się martwić, że Efraim będzie opowiadał na religii o świętej Łucji i jej rodzeństwie.
Zasypiam, klęcząc przy łóżku. Przynajmniej na to wskazuje moja pozycja, gdy podnoszę głowę z pomarańczowej kołdry. Mąż kuca obok i szeptem powtarza: "Wili, wstań". Więc wstaję, by mógł wyprowadzić lekko otępiałą żonę z pokoju syna.
IKE-jowski zegar w kuchnio-jadalnio-salonie wskazuje dwunastą coś, ale potrzebuję kilkunastu sekund mrugania, żeby sprecyzować, co rozumiem przez "coś".
– Gabriel... – zaczynam, licząc, że przerwie mi wyjaśnieniami.
– Poznałem kogoś.
Wszystko staje się jasne, więc wzdycham i idę do lodówki. Obok mleka stoi czerwone wino z ponownie wciśniętym korkiem. Wyciągam butelkę oraz dwa kieliszki, bo to nie czasy, gdy siedzieliśmy z dwa razy tańszym w polu i piliśmy z gwinta.
Lądujemy na dwuosobowej kanapie z prawie idealnie odmierzonym trunkiem.
– Opowiadaj.
– Zaspoilerowałem mu Jokera w autobusie.
Wychylam wino niczym kieliszek wyjątkowo obrzydliwej wódki. Krzywię się i dolewam zdecydowanie więcej, niż nakazuje zwyczaj.
– Fatalny początek znajomości.
– Właśnie nie. Namawiał kolegę, żeby z nim poszedł, bo siedzenie samemu w kinie jest depresyjne. To cytat.
– Więc go przed tym uratowałeś, bo dzięki tobie już nie musi tego oglądać.
– Zaproponowałem, aby poszedł ze mną. – Oczy Gabriela lśnią i jak zwykle wygląda dostojniej od swojej żony. – Najpierw mnie wyśmiał, ale zaraz się zgodził. Po kinie nie mogliśmy przestać rozmawiać, więc zaproponowałem kolację. Zapytał, czy stawiam z takim... Takim wiesz.
Takim flirtem. I guess.
– Wiem. Ile na niego wydałeś?
– Czy to ważne?
Chcę odpowiedzieć, że tak, bo nie po to oszczędzam na wszystkim, by on sponsorował randomowych fanów Marvela z autobusów. Gabriel nie daje mi dojść do słowa.
– Rozmawialiśmy do zamknięcia restauracji. Później odprowadziłem go do akademika, ale zdałem sobie sprawę, że nie mam czym wrócić. Pożyczył samochód od współlokatora i...
– Akademika?
– Akademika – potwierdził. – Studiuje gastronomię.
Opadam na oparcie. Wino wylatuje z kieliszka na moją białą koszulkę. Wygląda jak rana kłuta.
– Nie stać nas, żebyś był jego sugar daddy.
– Czym?
– Gabriel. Rozczarowujesz mnie.
– Jestem chirurgiem. Nie cukiernikiem.
– Cukiernik nie mógłby być cukrowym tatusiem. Trzeba mieć kasę, styl i różnicę wieku. Najlepiej być po czterdziestce, więc już odpadłeś.
Gabryś wzdycha, bo jak jeszcze może skomentować moje zasoby wiedzy bezużytecznej. Dopija wino i odstawia kieliszek, by oprzeć się obok mnie.
– Tego się tak nie tłumaczy – stwierdzam po namyśle. – Dałeś mu swój numer?
– Nie. Dostałem jego Facebooka.
– Ty nie masz Facebooka.
– Panta rhei – odpowiada z bezczelnym uśmiechem.
Odkopuję wiedzę z liceum, by zrozumieć, że wszystko płynie, chociaż uśmiech mojego męża jasno mówi: "już mam".
Oburzające. Samego Messengera zgodził się założyć, bo nie potrafię otwierać MMS-ów.
– Jak mogłeś?! – udaję oburzenie. – Ukochana żona latami namawia cię do podstawowych mediów społecznościowych, a ty ulegasz dopiero jakiemuś randomowi z autobusu? Co ma on, czego nie mam ja?
– Potrafi gotować.
– To, że studiuje gastronomię, nie znaczy jeszcze, że... Zaproś go.
Gabriel odwraca wzrok. Całą głowę, więc wpatruję się w jego kark.
Raczej nie wstyd mu, że nie umiem gotować i chcę do tego wykorzystać jego nowego fagasa. Jasne, że nie. Wstyd mu, że boi się tego, co zwykle.
– Lepiej, by rzucił cię teraz, niż gdy się zakochasz.
– Nie o to chodzi.
– Nie? Czyli nie zastanawiasz się teraz, jak powiedzieć: "mam żonę" i nie wyjść na fałszywą kur...
– Język, Wili. – odwraca głowę, by zganić mnie spojrzeniem.
Przewracam oczami. Odkąd zwyzywałam gumową kaczkę przy jego matce, bardzo zwraca uwagę na to, jakich słów używam. Zwłaszcza że później Efraim dokładnie w ten sam sposób obraził krzesło. Zasłużyło. Nie atakuje się małego palca u stopy mojego syna.
– Napisz, że twoja żona chce go poznać.
– Pomyśli, że proponujemy mu trójkąt.
– Życiowy? Zawsze. Ktoś musi w tym domu gotować.
– Jeszcze go nie znasz.
– Gabriel. Zjadłeś poza domem, obejrzałeś drugi raz ten sam film w kinie, wróciłeś po północy, pozwoliłeś mi myśleć, że będę musiała szukać twoich organów na czarnym rynku...
– Szukałabyś?
– Nie. Wiesz, ile biorą za głupią nerkę?
– Ta głupia nerka może uratować komuś życie – gani mnie.
– I komuś je zabrała.
Milczymy, ale nie przez minutę. Po prostu uciekł nam wątek.
– Zaproś go na kawę i wyjaśnij sytuację. Tylko zacznij od "mam okropnych rodziców" a nie "mam żonę i niepełnosprawnego syna".
– Po co podkreślać niepełnosprawność?
– Żeby wzbudzić współczucie – rzucam bez namysłu.
– To może go odstraszyć.
– Jeśli przestraszy się hemimelii Efraima, nie jest wart uwagi. Test idealny.
Wbija wzrok w sufit. Tynk przecina tylko jedno pęknięcie, ale wiem, że go teraz nie widzi. Jest za ciemno. Jedyne źródło światła pochodzi spod kuchennych szafek, bo żadne z nas nie pomyślało o włączeniu lampy w salonie. Półmrok uspokaja.
Gabriel nie odpowiada. Ciągnącą się ciszę przerywa krótkim: "Dobranoc" i wstaje. Idzie do głównej sypialni, w której nie śpię, odkąd przyprowadził pierwszego faceta. Dawno zmienił pościel, ale wstręt pozostał.
Dolewam wina.
┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄┄
tutaj mówimy, co jest niezrozumiałe →
tutaj mówimy, co nam się nie podoba →
tutaj mówimy, co nam się podoba →
tutaj mówimy, co byśmy zmienili →
tutaj motywujemy się nawzajem do przetrwania kolejnego dnia →
tutaj wylewamy żale →
08.09.2019
*nawiązanie do żartu:
"Jeden więzień pyta drugiego:
– Za co siedzisz?
– Za morderstwo. A ty?
– Za kurę.
– Jak to: za kurę?
– Normalnie. Wykopała teściową w ogrodzie"
edycja: 27.10.2019
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro