Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

~ 57 ~

Od razu po telefonie od Jungkooka, przebrałem się szybko i uprzednio zabierając telefon z łóżka, prawie się zabijając zszedłem na dół, żeby wyjść z dormu oraz wsiąść na swój ukochany pojazd, którym dostałem się dwadzieścia minut później do szpitala. Byłem ciekaw co ten słodziak ma mi do powiedzenia, ale korki uniemożliwiły mi jak najszybsze dowiedzenie się o tym. Miałem wielką nadzieję, że zmienił swoje postanowienie i jednak da mi szansę. Da nam szansę.

- Przepraszam, że tak długo, ale był duży ruch na drodze - wyjaśniłem swoją nieobecność na czas, kiedy stanąłem naprzeciwko młodszego chłopaka, a on pokiwał głową.

- Rozumiem, nic się nie stało - westchnął i odwrócił ode mnie wzrok jakby nie chciał na mnie patrzeć. Co mu się stało? - To... Co tam? - zapytał, a następnie zmarszczył brwi. Miałem ochotę się zaśmiać z jego głupiego pytania, ale nie dałem tego po sobie poznać.

- Jungkookie, obydwaj dobrze wiemy, że nie przyjechałem tutaj byś mnie pytał co u mnie - zauważyłem słusznie, unosząc kącik ust do góry. - Więc o co chodzi?

Ten się skrzywił, wahając się nad odpowiedzią. Zanim jej się doczekałem, musiałem poczekać dłuższą chwilę, ale z natury byłem cierpliwym człowiekiem, więc nie był to dla mnie najmniejszy problem, a zwłaszcza jeśli chodziło o Kooka. Chyba, że chodzi o zdobycie jego miłości do mnie. To był jedyny wyjątek od zasad, które posiadałem. Byłem skłonny zrobić wszystko by ten uroczy króliczek został mój już na zawsze.

- Mogę cię o coś poprosić? - zapytał w końcu, wreszcie zwracając swój wzrok ku mojej twarzy.

- To zależy o co, Kookie - odpowiedziałem, a on westchnął, zagryzając delikatnie swoją wargę przez co miałem wielką ochotę rzucić się na tego słodziaka.

- Powiem ci to bez owijania w bawełnę - stwierdził ponownie robiąc przerwę między wypowiedziami. Był tak cholernie zestresowany, że nawet byłem w stanie zauważyć na jego czole kropelki potu. - Jimin potrzebuje do operacji krwi, a ma rzadką grupę i ty jako jedyny możesz mu w tej sytuacji pomóc.

- Ah, tak? - parsknąłem śmiechem, kręcąc głową i miałem ochotę tańczyć ze szczęścia. Wreszcie los się do mnie uśmiechał. - Nie ma mowy.

- Proszę, Hoseok, jesteś naszą jedyną nadzieją - wyszeptał, patrząc na mnie smutnym wzrokiem przez co już byłem gotów się zgodzić byle już nie był smutny, ale to by nie dawało mi szansy na związek z nim. Nie umiałem się na to zgodzić. - Zrobię wszystko, ale oddaj tą krew, proszę - powiedział łamliwym głosem.

- Wszystko... - powtórzyłem, uśmiechając się lekko pod nosem. - Jesteś pewien tego co mówisz, króliczku?

- Tak, wszystko - potwierdził, olewając zapewne to jak go nazwałem. Ah, jaki on był uroczy.

- W takim razie w zamian za to masz do wyboru dwie opcje... Wiem, że Jimina nigdy nie zostawisz, więc nie bój się tego od ciebie nie będę wymagać... Pierwsza opcja to spróbujesz mnie pokochać chodząc razem na randki, imprezy i takie tam przez całe trzy lata lub spróbujesz mnie pokochać poprzez seks ze mną przez cały rok... - wyszeptałem mu do ucha. - Pewnie chwilowo żadna z opcji cię nie zadowala, ale chyba Jimin będzie bardziej podejrzliwy jak przez trzy lata będziesz ze mną wychodził powiedzmy trzy razy w tygodniu co? Teraz pójdę po kawę do barku, a Ci dam trochę czasu na zastanowienie się, mój słodki seksowny króliku... Do zobaczenia później, kochanie - powiedziałem, po czym z uśmiechem wycofałem się do owej części szpitala.

Perspektywa Jungkooka:

Po bezowocnej „rozmowie" z Hoseokiem, która zakończyła się zupełnie inaczej niż pragnąłem, byłem w szoku, że ktoś kogo uważałem za swojego najlepszego przyjaciela, był w stanie zrobić coś takiego dla swojej korzyści. Najwyraźniej nie znałem go zbyt dobrze, skoro nie mogłem uwierzyć, że tak się mógł zachować. Powróciłem do swoich przyjaciół z niezbyt zadowoloną miną, która nie przynosiła zbyt dobrych wieści.

- Powiedziałeś im o tym co się stało? - zapytałem Taehyunga, a on przytaknął, pytając się od razu mi jak poszła rozmowa z chłopakiem. Skrzywiłem się lekko, zaraz opowiadając im wszystko co się stało na parkingu. - No i postawił mi warunek, żeby był w stanie oddać krew dla Jimina.

- Jaki znów warunek? - tym razem on mnie się zapytał, zaczynając się obawiać mojej odpowiedzi. Wcale mu się nie dziwiłem. Była okropna.

- Mam się umawiać z nim przez trzy lata - parsknąłem, przecierając twarz dłońmi. - Chodzić na randki, na imprezy i robić rzeczy, które robi para - machnąłem ręką. - Nie mogę w to uwierzyć... Przecież to był nasz przyjaciel...

- Nie sądziłem, że może narażać życie przyjaciela dla swoich chorych celów! - Jin wreszcie nie wytrzymał i wybuchnął zdenerwowany. - No i gdzie jest moja patelnia?!

- Jungkook, a może powiesz co masz zamiar zrobić z tym co ci zaproponował Hoseok? - wtrącił się Tae, który stanął koło mnie, żeby położyć na moim ramieniu swoją dłoń w geście pocieszenia.

Spojrzałem się na chłopaka smutnym wzrokiem, a on jakby nie mógł uwierzyć, pokręcił głową jakby wiedział co chciałem mu przekazać. - Muszę się zgodzić, nie mam innej opcji - wyszeptałem.

- To nie jest najlepsza decyzja - stwierdził, a ja bezapelacyjnie mogłem się z nim zgodzić. To w ogóle nie była dobra decyzja. - Chcesz zdradzić Jimina. Przecież jak on się dowie to będzie załamany.

- Taehyung, nie mów, że ja tego chcę, bo to gówno prawda - fuknąłem, odchodząc od niego przez to, że jego słowa spowodowały nieprzyjemny ucisk w sercu, którego jak najszybciej chciałem się pozbyć. On miał zbyt dużo racji w tej sytuacji. - Przecież wiesz dobrze, że zrobię to tylko dlatego by wyzdrowiał.

- Ale nie kosztem własnego szczęścia, Kookie! - zdenerwował się nie na żarty. - Chcę dla ciebie dobrze, czy ty nie potrafisz tego zrozumieć? Zresztą Jimin też by ci na to nie pozwolił.

Tym mnie złapał za język. Przecież mógł mu to powiedzieć, ale od razu rozwiał moje wątpliwości, mówiąc, że on sam by się skapnął, kiedy bym wychodził kilka razy w tygodniu z chłopakiem na miasto i do tego przez tyle czasu... Nie wiedziałem co zrobić. Czułem się coraz bardziej bezradny, ale nie mogłem czekać, bo to zabijało z każdą minutą mojego narzeczonego, a nie mogłem do tego dopuścić. Nie chciałem go stracić, ale też nie chciałem go ranić, bo nienawidziłem momentów, kiedy był smutny. To mnie tak bardzo bolało, ale nie widziałem innego wyjścia. Mogłem albo czekać, albo podjąć działanie. Musiałem wybrać tą drugą opcję, żeby go nie stracić, ale musiałem również znaleźć inne rozwiązanie w ciągu dwóch dni. Wspaniale. Nie miałem pojęcia, jak w ogóle zacząć poszukiwania dawcy.

- No to jak, Jungkookie? - moją rozmowę z Taehyungiem przerwał głos Hoseoka, który zapewne oczekiwał odpowiedzi na swoją propozycję. Jeszcze jego tutaj było mi potrzeba.

- Panie Jeon! - krzyknął lekarz, który biegł w naszą stronę, tym samym uniemożliwiając mi kontynuowanie tej bezsensownej konwersacji. Zdenerwowałem się, obawiając się o stan Jimina. Bałem się, że coś się stało.

- Co się stało? Wszystko w porządku? Coś nie tak? - pytania wylatywały z moich ust jak z karabinu maszynowego, ale moje zdenerwowanie było zbyt wielkie, żebym się uspokoił. Nie w takiej sytuacji.

- Panu narzeczonemu nic się nie stało, spokojnie - powiedział spokojnie, a mi kamień spadł z serca. Przynajmniej jedno małe zmartwienie mniej. - Proszę się nie martwić. Zresztą państwo zaraz go zobaczycie, bo zawieziemy go na kolejne badania by jak najszybciej przeprowadzić operację. No i mam dla pana dobre wieści - oznajmił, a ja uśmiechnąłem się szeroko. Miałem wrażenie, że los wreszcie się do mnie w jakiś sposób uśmiechnął. - Nie musi pan prosić kolegi o oddanie krwi. Piętnaście minut temu dowiedziałem się, że ten pacjent, który potrzebował krwi zmarł chwilę przed operacją, więc po wstępnych badaniach jak okażą się pozytywne, będziemy mogli operować pana narzeczonego.

Nie mogłem uwierzyć w to co usłyszałem. Czułem jak moje serce przyspiesza ze szczęścia, a ja staję się jakby nieprzytomny. Bałem się, że zaraz się obudzę, a stan Jimina będzie bez zmian i wszystko co się stało, okażę się złudzeniem. Byłbym oczywiście szczęśliwy, jakby to wszystko cofnęło się sprzed wydarzeń z Miami, bo to wtedy wszystko się zaczęło.

- Doktorze... - moje rozmyślania przerwał głos pielęgniarki, która podeszła do nas. - Ten nowy pacjent z nowotworem, gdy mu powiedziałam, że jest bliski operacji, zaczął panikować i nie możemy go uspokoić.

- Może ja go spróbuję uspokoić? - zaproponowałem zanim lekarz powiedział cokolwiek. - Często mi się to udaje, więc może i teraz mi się uda.

Mężczyzna się zgodził, polecając pielęgniarce, żeby wpuściła mnie do sali, gdzie leżał mój ukochany. Westchnąłem z ulgą, kiedy nie musiałem go przekonywać do swoich racji. Znałem Jimina lepiej niż własną kieszeń, więc wiedziałem, że moje towarzystwo jest w stanie uspokoić jego ponure myśli.

- Kochanie, dlaczego nie chcesz się zgodzić na to badanie? - zapytałem niezadowolonego chłopaka, który siedział na swoim szpitalnym łóżku, które miało przez jakiś czas miało należeć do niego.

- To za szybko się dzieje, Jungkookie - wyjaśnił słabym głosem, spoglądając na mnie zmęczonym wzrokiem.

- Jiminnie, słuchaj, ja wiem, że to dla ciebie trudne. Zdaje sobie z tego sprawę i nawet cię rozumiem, bo pewnie też bym spanikował, ale walka zawsze będzie trudna. Zawrzeliśmy pewną umowę, pamiętasz? - przypomniałem mu, mówiąc cały czas ciepłym oraz spokojnym tonem, żeby go nie zdenerwować jeszcze bardziej.

- Tak, pamiętam, ale strach wchodzi mi na głowę... Ale masz rację obiecałem walczyć, to słowa dotrzymam i co ja bym bez ciebie zrobił, skarbie? - spytał, patrząc już nieco uspokojonym wzrokiem na mnie.

- Nie wiem - zaśmiałem się cicho, łapiąc go za dłoń. - Dasz radę, wierzę w ciebie, kochanie.

- Kocham Cię... bardzo mocno, króliczku - powiedział, całując moją skórę. - Szkoda, że nie będziesz mnie trzymał za rękę na rentgenie... Jeszcze komuś z nerwów przywalę i będzie problem.

- Też cię kocham, miłości moja -też pocałowałem jego dłoń. - Nie zrobisz tego, spokojnie. Jak coś to wyobraź sobie, że jestem tam i szepczę ci do ucha uspokajające słowa. Najlepiej z zamkniętymi oczami.

- Wiesz, że następnym razem możemy się spotkać tuż przed operacją, nie? - spytał troszkę niepewnym głosem, a ja przytaknąłem, kiwając głową. - A pamiętasz jak nie dawno miałem podobną operację i się jej nie bałem. Starałem się być silnym dla ciebie i powiedziałem zamiast "żegnaj", "do zobaczenia", więc jak znów będziemy gadać, nie żegnajmy się - pogłaskał lekko mój policzek. - Powiedzmy sobie do zobaczenia albo po operacji albo za kilkadziesiąt lat bo wierzę, że po śmierci i tak się spotkamy, kochanie.

- Nigdy się z tobą nie pożegnam, tylko powiem do zobaczenia. Spotkamy się za dzień lub dwa, wierzę w to. Wiara czyni cuda, więc proszę, wierz, że wrócisz tutaj. Jeszcze musisz się ze mną pomęczyć - zaśmiałem się cicho.

- Nigdy nie mów, że jesteś dla mnie męczarnią, Jungkookie... Jesteś dla mnie samą przyjemnością i nie wątp w to - powiedział słabo, starając się brzmieć stanowczo, ale tą chwilę przerwała pielęgniarka, która oznajmiła nam, że musi go zabrać na badania jak najszybciej. - Dobrze, rozumiem... - spojrzał jeszcze raz na mnie i na tyle ile pozwalały mu obolałe mięśnie, podniósł się i pocałował lekko w usta. - Będę dzielny. Dla ciebie, kochanie - udało mu się tylko tyle dodać, a chwilę później pielęgniarka przeniosła go z moją pomocą na wózek inwalidzki, wyprowadzając z sali, w której zostałem zupełnie sam.


a/n: przepraszam, że rozdzialik tak późno, następny postaram się wstawić trochę wcześniej:)
miłego wieczoru/dzień dobry <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro