Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

MEL

4 lata wcześniej

Siedziałam na podłodze oparta o ścianę i patrzyłam na sposób w jaki porusza się mój nadgarstek. Na te płynne, hipnotyzujące ruchy. W ręce trzymałam swój ulubiony kij bejsbolowy. Mocno zaciskałam na nim swoje poranione palce. Byłam bardzo spokojna. Jakiś czas temu, przestałam marnować energię strach. Najlepiej jest wyłączyć emocje. Spojrzałam na swoje dłonie. Nie przypomniały dziewczęcych rąk. Pozdzierane kłykcie wciąż krwawiły, po moim ostatnim napadzie agresji, podczas których często robiłam sobie krzywdę. Tym razem waliłam pięściami o drewnianą podłogę, aż zakrwawione ślady poznaczyły znaczną część pokoju. Ale lubiłam sposób w jaki ból tłumił pozostałe uczucia. Palce poznaczone bliznami i zgrubieniami, były smukle i wciąż irytująco dziewczęce, ale nie oszukujmy się, robiły rzeczy, o których normalna kobieta nawet by nie pomyślała.

Usłyszałam jak ojciec wtacza się do domu. Rozbija się po dole i wrzeszczy. Wciąż byłam spokojna. Spodziewałam się, że przyjdzie. Dlatego powiedziałam babci, żeby została u znajomych.

Przez długi czas pozwalałam ojcu sobą pomiatać. Bić się i wyzywać. Aż w końcu wszystko się zmieniło. JA się zmieniłam. Wtedy po raz pierwszy oddałam mu z nawiązką. Nie byłam już słabą dziewczynką. Byłam silna, sprytna i nie miał ze mną cholernych szans, mimo, że był dwa razy większy.

Powinnam podziękować za to Cadenowi. Co za ironia. Kiedy go poznałam wciąż byłam tylko tamtą dziewczyną. Chciałam, żeby ktoś mnie uratował. Za zaoszczędzone dzięki pracy w sklepie pieniądze kupowałam sobie sukienki. Dorobiłam się trzech. Bardzo je lubiłam. A chłopcy lubili mnie. Lubili kiedy je zakładałam. Ale byłam nieśmiała i delikatna, ojciec zawsze powtarzał, że jestem bezwartościową szmatą i tak się czułam. Nie chciałam umawiać się na randki i odmawiałam, kiedy któryś z chłopców mnie namawiał. Jedni byli bardziej, inni mniej nachalni. A ja się ich bałam. Starałam się unikać wszelkich konfrontacji. Ot zwykła dziewczynka, bita i poniżana przez ojca, chowająca się w cieniu i wiecznie przerażona.

Ale Cadenowi nie chciałam odmawiać. Był najprzystojniejszym chłopcem w szkole, typowo niegrzecznym, biorącym udział w bójkach, zawsze zawieszonym w prawach ucznia, zażywającym dragi. A ja byłam taka naiwna, chyba nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to źle o nim świadczy i może zrobić mi krzywdę. Wystarczyło, że naprawdę mi się podobał i był dla mnie miły. Pamiętałam dzień, w którym mnie zobaczył. Zawsze umawiał się z przebojowymi, odważnymi dziewczynami, w wydekoltowanych, drogich bluzkach i makijażu. Ale tamtego dnia podszedł właśnie do mnie. Powiedział, że jestem najśliczniejszą dziewczyną jaką widział, mimo, że miałam na sobie za dużą koszulkę z krótkim rękawem, wytarte spodnie za dwa dolary, a na policzku siniaka.

Spotykaliśmy się, a on często mnie całował. Nie był delikatny i szczerze mówiąc nie podobało mi się to, ale przyzwyczaiłam się do braku delikatności. Nikt nigdy nie był dla mnie delikatny, więc czemu on miałby być? Miał za to ładne, piwne oczy i kręcone brązowe włosy. Jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.

Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło. To był dzień kiedy Caden zaprosił mnie do siebie do domu. Założyłam swoją najładniejszą sukienkę, a włosy zaplotłam w warkocz. Cieszyłam się, że będziemy mieli trochę czasu dla siebie. Że porozmawiamy, pooglądamy filmy. Ale on nie chciał rozmawiać. Rzucił mnie na łóżko i przygniótł swoim ciężarem. Czułam od niego alkohol, śmierdział jak mój ojciec, nienawidziłam tego zapachu i zrobiło mi się niedobrze. Próbowałam go z siebie zrzucić, ale nie reagował. Podwiną mi sukienkę i wepchnął swój wstrętny język do gardła. Drewniana rama wbijała mi się w plecy, kiedy zdarł ze mnie majtki. Odebrał mi dziewictwo brutalnie wpychając się we mnie, powodując straszny ból i wstyd. Płakałam, ale on nie przestawał, aż w końcu to ja przestałam walczyć i pozwoliłam mu odebrać mi wszystko. Leżałam bezwładnie kiedy sapał nade mną, boleśnie wbijał się we mnie i  agresywnie ściskał piersi. Miałam ochotę krzyczeć i wymiotować, miałam ochotę zniszczyć go za to co mi robił, ale kiedy skończył po prostu uciekłam.

Mimo, że ledwo szłam, jakoś dotarłam do domu. Ojciec jak zwykle był pijany. Wyzywał mnie od bezwartościowych dziwek, a ja dokładnie tak się czułam. Próbowałam wejść na schody, ale on szedł po mnie ściągając pasek ze spodni. Całe  moje ciało pulsowało z udręki i rozpaczy, przewróciłam się na stopniu, a ojciec złapał mnie za nogę.

Właśnie wtedy coś we mnie pękło.

Byłam taka wściekła, tak bardzo bezsilna, tak bardzo cierpiałam. Wszyscy mnie krzywdzili, a ja przecież nic im nie zrobiłam. Dlaczego to robili, dlaczego!?

Kopnęłam go z całej siły w twarz, a on wpadł w szał. Szarpaliśmy się i oberwałam kilka razy ale walczyłam. Walczyłam! Po wszystkim zamknęłam się w pokoju i zaczęłam krzyczeć. Krzyczałam i krzyczałam. I w tamtej chwili wszystko się zmieniło.

Wyrzuciłam wszystkie swoje sukienki, kupiłam sobie nóż i kij bejsbolowy. Wiedziałam, że nie pozwolę się więcej skrzywdzić.  Zaczęłam ćwiczyć, żeby nie być dłużej bezbronna. Nigdy więcej.

Poprzednie ciuchy zamieniłam na wytartą skórzaną kurtkę i ciężkie buty. Nimi najlepiej można było kopać, potrafiły zadać najwięcej bólu. Zaczęłam nawet inaczej chodzić, inaczej mówić, byłam zupełnie inna. Nie chciałam być dłużej dziewczyną. Caden próbował ze mną rozmawiać, mimo tego co mi zrobił. Jebany dupek. Kiedy splunęłam mu w twarz naprawdę się wkurzył. Nie wiedział tylko, jak bardzo się zmieniłam. Złamałam mu nos, skopałam po jajkach i odeszłam. Sama byłam w szoku, że jestem zdolna do czegoś takiego, ale jak widać efekt zaskoczenia połączony z deskorolką, którą akurat trzymałam w rękach i atakiem prawdziwej wściekłości potrafił zdziałać cuda.

Ojcu też nie zostawałam dłużna. Nie mógł już bić mnie i babci. Na początku ja też dostawałam, ale z czasem już tylko on krwawił w wyniku swoich ataków i naszych starć, więc powoli zaczynał rozumieć, że nie opłaca mu się wszczynać kolejny bójek i awantur.

Ale tym razem chyba znowu musiałam przypomnieć mu gdzie jego miejsce. Wciąż siedziałam spokojnie, kiedy wpadł do mojego pokoju.

- Ty głupia dziwko, wypierdalaj z mojego domu! – Wrzasnął, a ja spojrzałam na niego jakby nigdy nic.

- To dom babci, więc chyba jednak to ty będziesz musiał stąd wyjść. Najlepiej jak najszybciej, bo nie chce mi się wstawać. – Powiedziałam na luzie, ale nieco mocniej ścisnęłam rękojeść mojego kija.

- Słuchaj ty bezużyteczna szmato! – Aha, czyli nawet w tej kwestii  nie potrafił popisać choćby odrobiną wyobraźni… Wciąż ta sama, zdarta płyta. – Nie będę się z tobą dłużej pierdolił. Po prostu cię zabiję. – Wyjął z kieszeni nóź, a mój puls nie skoczył nawet minimalnie. Chyba faktycznie powoli wyzbywałam się wszystkich emocji.

To dobrze.

Nawet bardzo dobrze.

Wstałam z podłogi nieco się ociągając.

- Schowaj to staruszku, bo zrobisz sobie krzywdę.

- Zamknij się! – Wrzasnął i rzucił się w moim kierunku. Zrobiłam unik, klęknęłam na jedno kolano i rąbnęłam go z całej siły w brzuch. Jękną i upadł jak długi na podłogę. Uderzyłam go z impetem w plecy, a później kopniakiem przetoczyłam przodem to mnie.

- Doprawy żałosne… – Pokręciłam głową, patrząc jak świszczy, a z ust cieknie mu krew. Wzięłam do ręki jego nóż. – Dzięki, to będzie następny do mojej kolekcji. – Odparłam z bezczelnym uśmiechem.

- Ty… - nie dałam mu skończyć znów waląc w niego z całej siły raz, potem drugi i kolejny. Zaczął charczeć, a ja wskoczyłam na parapet.

- No, to ja spadam. Jak wrócę ma cię tu nie być, inaczej czeka cię powtórka – Zeskoczyłam na trawę i ruszyłam w stronę domu pana Andersona. Musiałam pogadać z Wendy, nie chciałam mieć kolejnego ataku, za bardzo bolały mnie dłonie, a czułam się trochę dziwnie, więc nigdy nie wiadomo… Nie miałam wpływu na to kiedy atak mnie dopadnie i nie miałam też wtedy nad sobą kontroli. To było przerażające, ale traktowałam to co się ze mną działo jako cenę za to, kim się stałam. Zazwyczaj ataki wiązały się z jakimś przykrym doświadczeniem, były reakcją na jakiś negatywny bodziec. Ciężko było mi mieć pewność, kiedy to nastąpi.

Stanęłam przed ogrodzeniem i popatrzyłam na posiadłość. Pan Anderson akurat rąbał drewno i nie miał na sobie koszulki. Stanowił bardzo przyjemny widok. Był w wieku mojego ojca, chociaż w ogóle go nie przypomniał. Wciąż miał ładne, wysportowane ciało, ale to jego twarz była tym co najbardziej mi się w nim podobało. No i może ten spokój który z niego emanował, nigdy się nie denerwował, był zawsze miły i uczynny. Naprawdę lubiłam na niego patrzeć.

Odwrócił się w moją stronę, a jego pełne usta rozciągnęły się w ciepłym uśmiechu. Odwzajemniłam go.

- Mel, wejdź, proszę. Przyszłaś do Wendy?

- Tak – spojrzałam w na niego, a on natychmiast odwrócił wzrok. To jego oczy robiły na mnie największe wrażenie. Były skośne i miały intensywny, zielony kolor – jak pistacje, albo lody miętowe. Niezwykłe połączenie.

- Chodź, ja tutaj już kończę. Poczekasz na Wendy w salonie? Muszę jej poszukać bo poszła na sad, zaraz ją zawołam…

- Poczekam tutaj – nigdy nie byłam w salonie pana Andersona. Zazwyczaj szłam prosto do pokoju Raya. Ale ostatnio niestety musiałam unikać mojego przyjaciela i tym razem również nie chciałam się na niego natknąć. Byliśmy z Rayem bardzo blisko, dopóki nie stwierdził, że nasza przyjaźń już mu nie wystarcza. Że potrzebuje czegoś więcej i właśnie tego ode mnie oczekuje. A ja nie potrafiłam mu tego dać. Nie sądziłam, abym kiedykolwiek chciała być z kimkolwiek w ten właśnie sposób i nie zamierzałam dawać Rayowi złudnych nadziei. Oboje chyba nie potrafiliśmy o tym rozmawiać.

- Chodzi o Raya? Wendy mówiła mi, że go unikasz… Nie ma go dzisiaj w domu. To jak, idziesz? – pokiwałam głową. W takim razie czemu nie. – Mój syn jest tobą zauroczony, a ty chyba tego nie odwzajemniasz, ale nie mniej mu tego za złe. Jesteś najładniejszą dziewczyną jaką widziałem. To normalne, że mu się podobasz - odparł zakładając koszulkę i poprawił swoje długie i gęste blond włosy. Weszliśmy do salonu.

- To miłe co pan mówi, dziękuję – kiwnął głową, ale nie spojrzał mi w oczy. Pan Anderson nigdy nikomu nie patrzył w oczy, dlatego zawsze wydawał się taki zawstydzony i nieśmiały.

- Dobrze, no to siadaj i się rozgość. Już idę po Wendy – wyszedł szybkim krokiem, a ja zostałam sama.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu, a mój wzrok przykuł kominek, a właściwie zdjęcia. Zawsze mi się podobało, że ludzie rozkładali po domu ramki z fotografiami swoich bliskich, u mnie nigdy tego nie było. Sam pomysł wydawał się wręcz niedorzeczny.

Podeszłam więc do kominka z zaciekawieniem zerkając na fotografie. Na jednym był pan Anderson i Ray, później znowu Ray, aż w końcu zobaczyłam jego. Chłopca z ciemnokasztanowymi włosami. Był śliczny, miał jakieś trzynaście lat, pełne usta i te oczy… Spojrzałam na pozostałe zdjęcia i zafascynowana zauważyłam, że był też na kilku pozostałych… Na przykład pozował ze złotym pucharem po wygranym meczu, w dopasowanym stroju sportowym podkreślającym jego wyrzeźbione, muskularne ciało i zdecydowanie nie był już małym chłopcem. Jego kasztanowe włosy były wilgotne i mocno potargane. Chłopak był bardzo podobny do pana Andersona, ale  według mnie znacznie przystojniejszy. Ostro zarysowana szczęka, wysokie kości policzkowe, zgrabny, prosty nos i lekko skośne, wściekle-zielone oczy, które u niego wyglądały jeszcze lepiej niż u mojego sąsiada, ponieważ w niezwykły sposób kontrastowały z niespotykanym odcieniem włosów. Był… piękny. Patrzyłam na niego i czułam jak w moim podbrzuszu coś budzi się do życia. Zaczęłam przyglądać mu się  z największą dokładnością zwracając uwagę na najdrobniejsze szczegóły, takie jak jego szyja, jabłko Adama, czy obojczyki odznaczające się pod ubraniem. Jego dłonie trzymające puchar, duże i męskie, a jednocześnie wyglądające na takie delikatne. Długie, silne palce. Mocno zarysowane żyły na rękach i umięśnionych przedramionach. Nie wiedziałam, że czyjeś dłonie mogą tak bardzo uruchomić wyobraźnię. Jego ciało wyglądało jakby było stworzone z mięśni i ścięgien, jakby nie robił nic poza uprawianiem sportu i rzeźbieniem całej tej perfekcji.

Na innej fotografii stał na tle cholernego Uniwersytetu Columbia, w garniturze wyglądającym, jakby kosztował równowartość mojego domu. Uśmiechał się. Miał szerokie usta, pełne wargi, głębokie dołeczki w policzkach i duże, śnieżnobiałe zęby. Jego uśmiech to zdecydowanie najpiękniejsza rzecz jaką widziałam w życiu. Myślę, że zabrakło mi tchu. Musiał być ode mnie straszy, na pewno miał skończone dwadzieścia lat. Irytująca część mojego mózgu, która wciąż pamiętała, że jestem kobietą, zaczęła podsuwać mi niestosowne myśli. Co by było gdyby to ten chłopiec odebrał mi dziewictwo? Czy byłabym wtedy tą sama dziewczyną, którą jestem dzisiaj? Czy jego ręce byłyby równie brutalne, co dłonie Cadena? A może wcale nie, może potrafiłby być delikatny?

Co za bzdury, musiałam przestać… Kto jak kto, ale ja nie powinnam myśleć w ten sposób. Przystojni chłopcy bywają bardzo okrutni.

Ale on nie był tylko przystojny, on był doskonały…. Gapiłam się zauroczona, czując jak wali mi serce, aż nagle usłyszałam męski głos.

- To mój starszy syn, River – powiedział pan Anderson wchodząc do salonu. To był jego syn? Jak to możliwe? Faktycznie tak bliskie pokrewieństwo tłumaczyłoby uderzające podobieństwo, ale nigdy go tu nie widziałam… Mój sąsiad chyba zobaczył moją zaskoczona minę, więc zaczął mi wyjaśniać.

- Jego mama, moja była żona zabrała go do Nowego Jorku, kiedy miał trzy lata… Więcej go nie zobaczyłem, mam tylko te zdjęcia – dodał załamującym się głosem biorąc do ręki jedną z fotografii – Tylko spójrz na niego, jest taki idealny, jest wszystkim tym, czym ja nie umiałem i nie mogłem być,  jest najlepszy we wszystkim czego się dotknie, wygrywa wszystkie zawody, w szkole był kapitanem drużyny futbolowej, właśnie będzie kończył jedną z najlepszych uczelni w Nowym Jorku, nie mógłbym być bardziej dumny… Mój złoty chłopiec…- Rany, River Anderson faktycznie wydawał się być idealny…

 - Tak, musi być pan naprawdę dumny ale… Nie rozumiem, dlaczego pana była żona nie pozwoliła się panu z nim widywać? To podłe… – powiedziałam oburzona. Gdyby tu przyjeżdżał, pewnie bym go poznała. Poza tym pan Anderson wydawał się taki smutny z powodu braku kontaktu z synem.

- Nie zabraniała mi… ale to skomplikowane. Nie chciała przyjechać z nim tutaj, a ja ostatnio wpadam w panikę nawet kiedy opuszczam Duchesne. Kilka razy próbowałem… Raz  byłem już na lotnisku, ale dostałem ataku duszności, a z lotniska musiała mnie zabierać karetka…. To mnie przeraża i przerasta, nie potrafiłem… No cóż naprawdę wstyd mi o tym mówić… Czasami, poza tą farmą czuję się jak jakieś zagubione dziecko. To bardzo krępujące…

- Rozmawiał pan z kimś o tym? Może była żona przyjechałaby, gdyby wiedziała?

- Wiedziała, ale mimo wszystko nie chciała… Tak jak mówiłem, to skomplikowane.

- Ale teraz pana syn jest już dorosły, może to on mógłby przyjechać? – zapytałam.

- On mnie nienawidzi i nie chce mnie znać. Jest pewien, że go porzuciłem i odrzuciłem. Nie rozmawia ze mną od lat. Jest uparty jak jego matka. Ale chyba nawet mu się nie dziwię…

Spojrzałam z żalem na trzymane w rękach zdjęcie i odłożyłem je na półkę.

 - Och, widzę że Mel podziwia naszego championa. To River, mój pupilek. To ja go  wychowywałam przez pierwsze lata życia!  – odparła z dumą Wendy wchodząc do salonu. – Przepraszam, że tak długo mi zeszło, ale już możemy pogadać, chodź kochanie – zwróciła się do mnie i poszła w stronę kuchni.

- Dziękuję panu, mam nadzieję, że spotka pan w końcu swojego syna – zwróciłam się do pana Andersona podążając za Wendy, ale w sercu czułam pustkę.

Kiedy wróciłam późnym wieczorem do domu, ojca już nie było. Umyłam się, przebrałam i położyłam do spania. Drzwi zamknęłam na klucz, na wypadek , gdyby ojciec przyszedł i chciał się do mnie dostać. Zawsze je zamykałam, a koło łóżka kładłam swój kij, żeby w razie czego móc szybko zareagować.

Kładłam się gotowa na kolejny koszmar, nawiedzały mnie prawie co noc, więc byłam przyzwyczajona. Zasypiałam i podświadomie zastanawiałam się co to będzie tym razem, rozwścieczony ojciec z pasem, moja płacząca matka, czy Caden zdzierający ze mnie ubranie. Ale tym razem nie miałam koszmaru.

Śnił mi się za to chłopiec z szerokim zaraźliwym, uśmiechem. W policzkach zrobiły mu się urocze dołeczki, a ja miałam wielką ochotę dotknąć je językiem. Wiatr rozwiewał jego proste i nieco zbyt długie kasztanowe  włosy, a słońce rozświetlało te niezwykłe, delikatnie skośne oczy. Podszedł do mnie a ja stałam wpatrując się w niego w niemym zachwycie. Miałam na sobie krótką, zwiewną sukienkę w kwiaty. Czułam się w niej dziwnie, ale chciałam mu się podobać. Chciałam być piękna w jego cudownych oczach. Podszedł do mnie i położył na mnie te swoje silne, męskie dłonie. Zsunął mi sukienkę ukazując moje nagie piersi i zaczął je dotykać.  Rozchyliłam usta poddając się jego dotykowi. Zbliżył do mnie swoje pełne usta. Dosłownie płonęłam pod jego spojrzeniem.

Obudziłam się cała mokra. Między nogami czułam bolesne pulsowanie. Zaczęłam fantazjować o tym jak mógłby skończyć się mój sen, gdybym się przedwcześnie nie obudziła. Odetchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się uświadamiając sobie, że nawet przez chwilę nie pomyślałam o całym bólu który do tej pory nie opuszczał mnie nawet na chwilę, ponieważ wszystkie moje mroczne myśli przegonił chłopiec o miętowych oczach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro