Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 23

Minęły ostatnie dni naszego pobytu na farmie.

Staraliśmy się spędzać ten czas razem, korzystając z niego najmocniej jak potrafiliśmy.

Musieliśmy zająć się również mniej przyjemnymi kwestiami.

W sprawie Cadena, tak jak obiecałam Riverowi, złożyłam zeznania na policji. River był cały czas przy mnie, a wcześniej na komendę zadzwonił jego dziadek mówiąc, że mają potraktować moją sprawę wyjątkowo poważnie. Ojciec Cadena był policjantem, więc i tak nie było łatwo, ale przynajmniej miałam czyste sumienie i wiedziałam, że zrobiłam wszystko aby uchronić inne dziewczyny przed moim losem. Tego bałam się najbardziej – że być może nie jestem jedyna, że on skrzywdził w ten sposób również inne kobiety, ale czuje się bezkarny, dzięki swoim znajomością i pozycji jego ojca. Caden oczywiście też udał się z pobiciem na policję, jednak biorąc pod uwagę moje zaznania, a przede wszystkim interwencję dziadka Rivera – zostało to potraktowane jako obrona własna. Dzięki Bogu.

River obiecał zająć się farmą babci, a właściwie pomóc cioci Karen i wujkowi Zackowi w opiece nad gospodarstwem. Jego pracownicy mieli doglądać ziemi, zabrać konie i część zwierząt na ranczo Rivera. Wujek z ciocią postanowili na jakiś czas przeprowadzić się do domu babci, który teraz należał do mnie, aby łatwiej im było sprawować obowiązki zarówno w pracy, którą mieli na co dzień jak i w pracy na farmie. Dzięki temu nie musiałam sprzedawać ziemi, a jednocześnie mogłam opuścić rodzinne strony.

Betty z Rayem wrócili do swojej dawnej relacji, no może odrobinę więcej się kłócili, ale ogólnie czuć było przyjaźń i więź która się miedzy nimi wytworzyła.

Widać było też, że będą za sobą bardzo tęsknić. Chociaż Ray okazywał to niechętnie.

- Masz do mnie pisać listy. – odparła rozmarzonym tonem Betty, kiedy pakowała swój bagaż.

- Kto? Ja? – spytał Ray i popatrzył na nią z niedowierzaniem.

- Nie, święty Mikołaj! Wiadomo, że ty.

- Betty, błagam cię! Wiem, że dziewczynki w twoim wieku robią takie rzeczy, ale ja jestem dorosłym mężczyzną. Może czasami napiszę smsa. Zresztą pewnie niedługo znowu przyjedziesz, znam cię. Nie zostawisz naszego rancza na długo.

- Nie bądź taki pewny… Och dlaczego jesteś tak nudny?! Nie mógłbyś wykazać się odrobiną wrażliwości i romantyzmu? – westchnęła poirytowana.

- Romantyzmu? Oszalałaś? Po co mam wykazywać romantyzm wobec trzynastolatki, na dodatek mojej przyrodniej siostry? Nie jestem jakimś degeneratem!

- Nie jestem twoją przyrodnią siostrą! A w grudniu kończę czternaście lat! Zresztą nie ważne, nie chodziło mi o taki romantyzm, ty głupku! Romantyzm jako ten znany w historii sztuki i literatury, romantyzm wyrażany w poezji, malarstwie i muzyce. Duchowość, uczucia, emocje, sztuka! Wyrażanie siebie poprzez tworzenie…- Ray popatrzył na Betty jakby miała trzy głowy.

- Ty wiesz, że jestem prostym poganiaczem bydła, pracującym na farmie prawda?

- Co to za różnica… Te wasze krajobrazy, pejzaże namalowane przez matkę naturę, ten klimat… Nic nie napawa tak wrażliwością na piękno jak właśnie wszystko to, co cię otacza, Raymond!

- Nie mam na imię Raymond…

- To wszystko przez „Wichry namiętności” – wtrącił się River.

- Jakie znowu „ Wichry namiętności”? – zapytał z wyraźnym przerażeniem Ray.

- Taki film, nieważne, lepiej żebyś nie wiedział. – dodał mój chłopak, patrząc znacząco na swojego brata.

- Tak. Domyślam się. Betty daj mi spokój, proszę cię. Zdecydowanie się do tego nie nadaje.

- Nie miałam na myśli żadnych wichrów namiętności o czym wy w ogóle mówicie?! Obaj jesteście tacy sami. I owszem Ray, nie nadajesz się. Zresztą obaj nie nadajecie się do niczego, choć odrobinę głębszego!

- Wypraszam sobie… – odparł Ray z oburzoną miną.

- Okej… Nawet nie chce pytać co masz na myśli…- odparła Betty patrząc na Raya z uniesionymi brwiami.

- Mam nadzieję, Bettany. I skończ już stąpać po tym cienkim gruncie, dobrze? – River pokazał na siostrę palcem.

- Nie zamierzałam po niczym stąpać!

- Ja myślę. I w najbliższej przyszłości nawet nie myśl o jakimkolwiek stąpaniu, zrozumiano?

- O czym wy mówicie, do cholery? – wtrącił Ray i wyglądał jakby go zaczynała boleć głowa.

- Coś mnie ominęło? – Wendy weszła do pokoju z parującym imbryczkiem  – Ziółka dla wszystkich! Ktoś ma ochotę?

- Ja poproszę. – odparł Ray nalewając sobie napój do filiżanki.

- Och jaka to szkoda, że wszyscy mi się rozjeżdżacie… Będę tak tęskniła. Oczywiście Ray, słoneczko, cieszę się , że ty zostajesz ! – odparła Wendy, przeczesując w czułym geście gęste, złote włosy Raya.

- Taaa… Hurra – odparł Ray, upijając łyk parzonej herbatki.

Po chwili poczułam jak szerokie ramiona obejmują mnie od tyłu, a River zatapia twarz w moich włosach.

- Będzie mi tego brakowało. – powiedział w moją szyję.

- Mi też… - odwróciłam się w jego stronę i objęłam go ramionami – Oni są tacy zabawni, kiedy się kłócą…

- Miałem na myśli ciebie. – odparł uśmiechając się smutno.

- Wiem, ale nie wierze, że nie będziesz ani trochę tęsknił za tym wszystkim, za ranczem…

- Jasne, że będę… Poznałem tu mnóstwo świetnych osób, tyle się nauczyłem , bardzo to polubiłem, ten dom, to miejsce, tych ludzi… Będzie mi tego bardzo brakowało. Ale to wszystko to nic w porównaniu do tego co czuję, kiedy myślę, o tym jak daleko mnie będziesz. Tak bardzo cię kocham…

- Jeśli zaraz zaczniecie się całować, będę wymiotował. Jeszcze jedno słowo, River! Wyjdzie stąd jeśli zamierzacie kontynuować, nie da się was słuchać. – powiedział Ray ze zniesmaczona miną, a River złapał limonkę leżącą na tacce koło imbryczka i rzucił nią Raya..

- Miałaś rację Betty, Ray nie nadaje się do niczego choć odrobinę głębszego. – River powiedział sugestywnie, a Ray spiorunował go wzrokiem.

- Spadaj River, po prostu nie wszyscy mają ochotę wysłuchiwać twoich romantycznych wynurzeń.

- Dobrze już. – przerwała im Wendy – Mieliśmy włączyć sobie film, przygotowałam przekąski także kończcie pakowanie i idziemy spędzić razem troszkę czasu…

Betty podbiegła do Wendy i objęła ja mocno.

- Wendy będę za tobą tęskniła. - powiedziała wzruszona -  I za tobą, Mel. – dotruchtała do mnie i złapała w ramiona.

- Niedługo znowu się zobaczymy. – odparłam odwzajemniając uścisk.

- Och Mel… Zazdroszczę ci podroży do Włoch, tam jest tak pięknie. – westchnęła Betty.

- Kiedyś polecimy tam razem, okej?

- Tak!

- W jakim rejonie Włoch będziesz? – spytał Ray zakręcając jeden ze swoich złotych loków na palec.

- Niedaleko wybrzeża Amalfi, moja rodzina mieszka w Pasitano i również w tamtym rejonie znajduje się klinika psychologiczna w której spędzę… Pewnie z kilka tygodni.

- Mel, uważam, że to naprawdę dobrze, że po tym co przeszłaś szukasz pomocy w takich miejscach. Każdemu by się przydał taki reset, a w twoim przypadku to w ogóle jest obowiązkowe. Fajnie, że postanowiłaś zadbać o swoje sprawy, bo odkąd cię znam raczej myślisz o wszystkich na około z wyjątkiem siebie. Jesteś tego warta i to świetnie, że w końcu to zauważyłaś. Niechętnie muszę przyznać, że to w pewnym stopniu zasługa mojego denerwującego brata. Ale w tym wypadku dał radę. – powiedział Ray, a ja uśmiechnęłam się do niego ciepło.

- Dziękuje…

- Jestem z ciebie dumny kochanie. – powiedział River i dał mi buziaka w usta.

Ray wykrzywił się ze zniesmaczeniem, a River pacnął go w tył głowy

Zaśmiałam się, a po chwili usiedliśmy na kanapie przed telewizorem. Zajadaliśmy przekąski i dyskutowaliśmy. Włączyliśmy jakiś film, ale w sumie nie oglądaliśmy go zbyt uważnie, tylko korzystaliśmy z ostatnich chwil spędzonych w swoim towarzystwie. Nazajutrz ja wylatywałam do Włoch, a River z Betty do Nowego Jorku.

- Ray? – odezwała się Betty – Skoro twoje imię to nie zdrobnienie od Raymonda, to od czego?

Ray popatrzył na nią marszcząc nos.

- Serio musisz wiedzieć?

- Teraz to już na bank ci nie odpuszczę. Gadaj!

- Ja wiem! – odparłam zadowolona.

- Ja też… – dodał River.

- Mam na imię Rain, ale wszyscy mówią do mnie Ray. Sam to wywalczyłem. River i Rain Anderson… Co jak co, ale ojciec miał bujną wyobraźnię. Albo raczej oryginalny gust. A matki mu na to pozwalały! W sumie z nas dwóch River ma gorzej, bo ciężko to zdrobnić.

- Przywykłem. – odparł River wzruszając ramionami i wgryzł się w chrupka.

- No tak, jak się jest idealnym chłopcem, do którego wzdychają wszystkie dziewczyny w szkole,  kapitanem drużyny bla, bla, bla i do tego mieszka się w wielkim mieście to może dzieciaki się nie czepiają, kiedy nazywasz się nieco inaczej… - narzekał Ray

- Rain to najpiękniejsze imię jakie mogłabym sobie wyobrazić, Ray… I naprawdę do ciebie pasuje – odparła Betty wyraźnie zachwycona. Patrzyła na Raya z nową dawką uwielbienia, jakby brzmienie jego prawdziwego imienia zupełnie zawróciło jej w głowie.

Ray natomiast znowu zrobił zniesmaczona minę.

- Dzięki, ale odpuść sobie. Mi się nie podoba.

- Bo jesteś nudny! Masz piękne imię i masz ogromny potencjał, mógłbyś być każdym, mógłbyś zwiedzać świat. Jesteś inteligentny, niesamowicie przystojny, zaradny i wysportowany. Mógłbyś osiągnąć wszystko. Ale nie, ty wolisz być nudny. Nigdy cię nie zrozumiem…

- Chyba nieco przesadziłaś z tym niesamowicie przystojnym. – odezwał się River rzucając chrupkiem w Betty.

- Jakie to szczęście, że nie mieszkam z tobą w Nowym Jorku! Co jak co ale ciebie mam po dziurki w nosie, braciszku. – powiedziała pokazując bratu język.

Cały wieczór spędziliśmy śmiejąc się i rozmawiając. Zasnęliśmy na kanapie. Betty trzymała głowę na kolanach Raya, a ja przytuliłam się do swojego chłopaka.

Nasze ostatnie wspólne chwilę minęły zdecydowanie zbyt szybko.

Zastanawiałam się co mnie czeka. Wiedziałam tylko, że nie mogę pozwolić na to, aby strach przejął kontrolę nad moim życiem. To oczywiste, że się boimy. Ale tylko od tego, czy jesteśmy w stanie pokonać ten strach, walczyć z nim, zależy to jak będzie wyglądała nasza przyszłość. Czy spróbujemy spełnić swoje marzenia, czy pozostaną one wyłącznie w sferze naszych fantazji? Czy będziemy marzyć o swoim szczęściu, czy zrobimy wszystko, aby je osiągnąć? Mamy tylko jedno życie. Nie pozwólmy sobie go zmarnować.

Marzyłam o pewnym chłopcu. Naprawdę nie chciałam go poznać. Bałam się. Myślałam, że to, że mam go w swojej głowie zupełnie mi wystarczy. Że tylko wtedy jestem bezpieczna. Marzyłam o normalnym życiu, o rodzinie, ale z góry zakładałam, że to nie dla mnie, że nie mam prawa tego pragnąć, że mi się to nie uda, że nie pokonam swoich słabości, że jest za późno.

Zacznijmy od tego, że nigdy nie jest za późno.

Nawet gdybym poznała miłość w wieku 40, 50, 60-lat, nawet gdybym chciała dopiero wtedy zacząć robić to co kocham, uczyć się, walczyć o siebie, założyć rodzinę, cokolwiek… Nigdy nie jest za późno na spełnianie swoich marzeń. Nawet jeśli wszyscy na około mówią inaczej, nawet jeśli ty sama myślisz, że to nie dla ciebie, że się nie nadajesz. Nadajesz się i nie pozwól nikomu, wmówić sobie, że jest inaczej. Nawet jeśli tym kimś jesteś ty sama.

Wielkie rzeczy zaczynają się od małych kroczków. Wielkie rzeczy dla ciebie. Nowa praca, rozwój, zakończenie jakiejś toksycznej relacji, czy wkroczenie w nową, która przyniesie nam coś dobrego, coś pięknego. Znajdowanie przyjaciół, inwestycja w swoją przyszłość, w siebie. Nawet jeśli wydaje ci się to nieosiągalne, masz prawo o to walczyć. Walcz o siebie, bo jeśli ty tego nie zrobisz, to kto? Jeśli nie pokochasz samej siebie i nie będziesz myślała o tym co zrobić, aby tobie było lepiej, to jak masz wymagać tego od innych?

Ja postanowiłam walczyć ze swoim strachem, słabościami, wstydem i wszystkim co mnie ogranicza. Nie wiem jaki będzie tego efekt, na pewno będą lepsze i gorsze chwile, nie mam pojęcia jak sobie poradzę i jak się to skończy. Ale będę próbowała. Przede wszystkim dla siebie.

River wczepił się we mnie niczym miś koala na głodzie. Świadomość, że będzie za mną tak tęsknił była za równo przyjemna jak i zasmucająca. Ja też będę tęskniła. Ciekawa byłam czy mu nie przejdzie, czy będzie tęsknił tak samo za tydzień i miesiąc?  Czy jeśli go zostawię, to nie zjawi się jedna z tych atrakcyjnych, obytych kobiet o których mówiła jego matka i mi go nie odbierze?

Znowu strach i niepewność. Ale jeśli on jest mnie wart, jeśli mówił prawdę, jeśli naprawdę mnie kocha i faktycznie mamy szansę, to nie mam się o co martwić. A jeśli nie? Zawsze lepiej wiedzieć wcześniej.

Kochałam go. Ufałam mu. Chociaż tak trudno mi było komuś zaufać. I wiedziałam, że nie pozwolę, aby strach mi go odebrał.

- Mel obiecaj, że będziesz pisała i dzwoniła…

- Obiecuję.

- I że będziesz za mną tęskniła.

- Wiadomo, że będę.

- I że nie pozwolisz aby jakikolwiek, nieważne jak przystojny i opalony Włoch zbliżył się do mojej dziewczyny, albo ją podrywał. Cholera kogo jak oszukuję, wiadomo, że będą cię podrywać!

- River, ty oszalałeś… Kocham cię! Mam gdzieś jakiś Włochów…

- Ale oni nie będą mieli gdzieś ciebie. – powiedział sugestywnie.

- Tak czy inaczej lepiej dla nich, aby się zbytnio nie zbliżali. A ja mam nadzieję, że ciebie nie będą uwodzić te zdzirowate damulki z Nowego Jorku… Kogo ja oszukuję wiadomo, że będą cię uwodzić!

Popatrzył na mnie i parsknął śmiechem.

- Dobra, masz mnie. One dla mnie nie istnieją, a dla ciebie nie istnieją Włosi. Zanotowałem. A teraz dawaj, mamy pięć minut na całowanie.

Zaśmiałam się i przeszliśmy do rzeczy. Chciało mi się jednocześnie śmiać i płakać. Chciałam powiedzieć mu, że cholera pieprzyć to. Zaciągnąć go do domu, ściągnąć z niego ubrania i kochać się z nim przez te wszystkie godziny, zamiast spędzić je na długim locie w nieznane. Ale w ten sposób nie rozwiążemy naszych problemów. Musieliśmy zmierzyć się z naszą rzeczywistością.

Jego pomysł o przeprowadzce do SLC byłoby prostszy, przyjemniejszy. Jeszcze tej nocy bylibyśmy razem w moim mieszkaniu. Kochalibyśmy się do rana. Ale na dłuższą metę to nie byłoby rozwiązanie.

River całował mnie coraz bardziej namiętnie, jego język był zarówno brutalny jak i delikatny, miałam wrażenie jakby tym pocałunkiem próbował wyrazić wszystko to, czego nie potrafiliśmy przekazać słowami. Jakby próbował zapamiętać mój smak i to niesamowite uczucie kiedy nasze usta, nasze ciała są blisko. W jego ramionach wszystko było takie właściwe, takie przyjemne.

Nagle usłyszeliśmy jak Ray trąbi na nas wściekle.

- Możecie się już przestać migdalić?! My tu próbujemy zatrzymać zawartość naszych żołądków, jeszcze chwila i to będzie niewykonalne! Nie jedziecie na wojnę, ogarnijcie się!

- On ma rację. – zaśmiałam się odklejając od siebie Rivera – Niedługo się zobaczymy…

River popatrzył na mnie i pokiwał głową.

- Jedź bezpiecznie. I napisz jak będziesz wylatywała.

- Ty też. – powiedziałam i cmoknęłam go w policzek.

River i Betty mieli lot do południa, a ja dopiero wieczorem.

- Do zobaczenia, Melanie, będziemy tęsknić! – zawołała do mnie Betty, wychylając się z tylnego siedzenia samochodu Raya. Uśmiechnęłam się i pomachałam do niej, a River podszedł do drzwi.

- Mel… Naprawdę cię kocham i to ty jesteś moim domem, wiesz?

Pokiwałam głową, czując wzruszenie odbierające mi mowę.

Usiadł koło Raya i ruszyli na lotnisko. Betty machała do mnie jak szalona.

Dom…

Pomyślałam sobie, że nigdy nie miałam domu. Miejsca w którym czułabym się bezpiecznie, w którym byliby ludzie których kocham, w którym mogłabym się schronić przed wszystkimi niebezpieczeństwami i smutkami, gdzie mogłabym być sobą, gdzie byłabym szczęśliwa. Nie, nie miałam domu. Aż do teraz. Bo dom to nie musi być budynek. Mój dom był tak gdzie był on. Nie ważne w jakim miejscu na świecie. Czy w ogromnym, tętniącym życiem mieście, czy na ranczu na odludziu. Nie ważne czy w wielkim mieszkaniu, czy małej chatce. On był moim domem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro