Rozdział 10
MEL
5 miesięcy wcześniej
Wróciłam z zajęć na uczelni i właśnie robiłam sobie kolację, kiedy usłyszałam telefon. Dzwoniła ciocia Karen. Dwa lata temu przeprowadzili się z wujkiem Zackiem niedaleko domu babci i pomagali jej w gospodarstwie. Ogólnie byli naprawdę w porządku.
- Cześć ciociu, co słychać? – przywitałam się.
- Hej kochanie, słuchaj…. Dzwonię do ciebie z przykrymi wiadomościami, ale myślę, że moim obowiązkiem jest cię o tym poinformować. Chodzi o babcie…
- Co się stało? – zapytałam zaniepokojona.
- Wiem, że ona nigdy ci tego nie powie, bo cieszy się, że spełniasz się, studiujesz i tak dalej, ale myślę, że masz prawo wiedzieć… Ona jest bardzo chora, skarbie. I tak byś się dowiedziała, kiedy przyjedziesz w odwiedziny… Lekarz nie jest dobrej myśli i chciałam cię o tym poinformować odpowiednio wcześniej, żebyś w razie czego zdążyła… No wiesz… Tak czy inaczej od kilku tygodni babcia ma duszności, coraz częściej musi leżeć w łóżku. Nie ma już siły opiekować się farmą… - czułam jak robi mi się słabo. Miałam tylko babcie. To była dość młoda kobieta. Kiedy wyjeżdżałam wydawała się pełna siły i zupełnie sprawna.
- Co mówi lekarz? – zapytałam.
- To nowotwór, rak płuc. I to w zaawansowanym stadium… Babci zostało kilka miesięcy, może krócej… - odparła ciocia ze smutkiem w głosie, a ja poczułam jak łzy cisną mi się do oczu.
- O Boże… - powiedziałam ciężko oddychając.
- Melanie, tak mi przykro. Tym bardziej, że muszę cię informować o tym przez telefon, ale naprawdę nie miałam wyjścia. Musimy też pomyśleć co z farmą. Może trzeba ją sprzedać? Nie mamy jak pomagać Dani przez cały czas. Gospodarstwo wymaga pracy, a ona opieki. A my mamy też swoją pracę i obowiązki. Nie wiem co robić… - Ciocia mówiła z przejęciem. Zastanawiałam się co zrobić. Byłam na trzecim roku studiów, mieszkałam w SLC. Dość blisko domu rodzinnego. Nie wyobrażałam sobie, abym mogła zostawić babcie w ostatnich miesiącach, lub nawet tygodniach życia.
- Przyjadę – odparłam pewnym głosem.
- Ale co z twoją szkołą ? – zapytała z troską ciocia. - Nie możesz rzucić studiów…
- Pogadam z dziekanem, coś wymyślę. Nie zrezygnuję z nauki, ale nie zostawię też babci. Ani ziemi którą tak bardzo kocha, stadniny, nie ma opcji. Znajdę rozwiązanie. Przyjadę i zostanę dopóki babcia będzie potrzebowała pomocy.
- Dziękuję Melanie, takie dobre z ciebie dziecko. Tylko nie mów babci, że wiesz, dobrze? Przyjedź po prostu, udawaj, że nic ci nie mówiłam, Dani byłaby na mnie wściekła, że cię tu ściągam…
- Jasne, nie ma sprawy. I to ja dziękuję ciociu, za to, że mi powiedziałaś. – Odparłam zgodnie z prawdą. Bardzo kochałam babcie. Jedyne chwile kiedy moje dzieciństwo było znośne zawdzięczałam właśnie jej. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym ją zostawić w takiej sytuacji. Rozłączyłam się i usiadłam na podłodze. Zaciskałam i rozluźniałam rękę, poruszyłam palcami. Uderzyłam pięścią w podłogę i czułam jak ból rozpływa się po mojej dłoni. Uderzałam miarowo, coraz mocniej i mocniej, aż krwawe ślady zaczęły barwić panele. Musiałam przestać. Wstałam i ciężko oddychając założyłam słuchawki. Wybiegłam z mieszkania. Chris, mój najlepszy kolega ze szkoły, który również przeprowadził się do Salt Lake City i wynajmował ze mną mieszkanie był dzisiaj na jakiejś imprezie i miał wrócić dopiero rano. To dobrze, chciałam być sama, musiałam jakoś odreagować.
Biegłam szybko i długo, aż zaczęły palić mnie płuca, a mięśnie piekły i bolały. Wróciłam do domu mokra i obolała, ale wciąż było mi mało. Czułam, że mogę dostać ataku i zaczynałam się bać. Drapałam paznokciami po ramionach zostawiając na nich krwawe ślady. Wzięłam nóż kuchenny i zatopiłam jego czubek w wewnętrznej części mojego ramienia, raniłam skórę. Starałam się oddychać miarowo. Powoli się uspakajałam.
To zabawne, że ktoś tak porąbany jak ja zamierzał studiować psychologię. Wybrałam jednak weterynarię, ponieważ całym sercem kochałam zwierzęta i naprawdę świetnie sobie radziłam na tym kierunku.
Weterynaria była bardzo ciekawą i rozległą dziedziną nauki. W szkole dostawałam też dobre wyniki za osiągnięcia sportowe. Dużo ćwiczyłam, a na University of Utah maja naprawdę świetną sekcję gimnastyczną. Mój nauczyciel śmiał się, że jestem jak maszyna. Byłam oswojona z bólem, więc wyczerpujące, bolesne treningi sprawiały mi satysfakcję. Ale dobrze się uczyłam i świetnie zdałam egzaminy, więc mogłam sobie pozwolić na weterynarię, która obok astronomii i psychologii, od zawsze bardzo mnie ciekawiła.
Nie chciałam przerywać nauki, ale z moim wynikami powinnam móc wrócić, kiedy…. Zapłakałam chowając twarz w dłonie. Siedziałam tak wiele minut, trzęsąc się i wylewając łzy. Mój Boże, moja babcia umierała. Pomyślałam, że kiedy odejdzie, zostanę na tym świecie już zupełnie sama, nikt mi nie zostanie.
Jednego byłam pewna. Nigdy nie założę rodziny, nie było szans, abym pozwoliła zbliżyć się do siebie jakiemukolwiek facetowi. Nigdy w życiu. Od czasu tego, co zrobił mi Caden nie pozwoliłam się dotknąć żadnemu chłopakowi, chociaż wielu próbowało. Ci nachalni później bardzo żałowali swojej poufałości.
Były jeszcze kobiety. Dziewczyny lubiły mnie niemal tak samo jak mężczyźni, choć w zupełnie inny sposób. Facetom zazwyczaj odbijało na moim punkcie, co było strasznie irytujące, a kobiety były po prostu ciekawe. Podobałam im się, podobał im się sposób w jaki się poruszałam i to jak wyglądałam w swojej skórzanej kurtce. Lubiły moje pobliźnione dłonie i pełne usta. Przez mój sposób bycia, przez to jak mówiłam, jak siadałam, jak na nie patrzyłam, zastanawiały się czy wolę dziewczyny i ciekawiło je, jak to byłoby być dotykaną przeze mnie. Wiem to, ponieważ często zaczepiały mnie i mówiły mi o swoich fantazjach. Wyobraźnia podsuwała im ciekawe scenariusze.
Prawda była jednak bardzo rozczarowująca. Nie miałam w sobie pasji, nie chciałam nikogo dotykać. Raz nawet próbowałam. Umówiłam się z dziewczyną, która była bardzo ładna i naprawdę strasznie chciała się ze mną spotkać. Pozwoliłam sobie na odrobinę intymności, ale tylko przez krótką chwilę, ponieważ wprawiło mnie to w dyskomfort. Nigdy więcej nie spróbowałam randki z kobietą, ani z nikim, bo prawda była taka, że podniecali mnie tylko mężczyźni, a oni z oczywistych przyczyn byli wykluczeni. Pozostawała mi samotność. No i fantazjowanie o pewnym nieosiągalnym chłopaku. Moim szczeniackim zauroczeniu, które z biegiem czasu ewoluowało w coś głębszego i oscylowało pomiędzy zadurzeniem, a obsesją. Na szczęście kontrolowaną i zupełnie niegroźną, w czym pomagał fakt, że w realnym życiu nigdy nie widziałam obiektu moich westchnień na oczy.
Ogarnięcie wszystkich spraw związanych z uczelnią i pracą zajęło mi jakiś czas, ale w końcu mogłam jechać do babci. Okazało się nawet, że pracę będę mogła kontynuować zdalnie z domu, więc to był duży plus. Mieszkanie zostało pod opieką Chrisa, który stwierdził że nie będzie szukał nikogo na moje miejsce tylko poczeka, aż wrócę.
Powrót w rodzinne strony okazał się mniej bolesny niż przypuszczałam. Dom był zadbany i wyremontowany. Ojciec umarł trzy lata temu. Na myśl o tym odczuwałam tylko spokój i ulgę. Już nam nie zagrażał, a babcia mogła żyć pełnią życia, w spokoju i ciszy. Szkoda, że tak krótko. Była takim dobrym człowiekiem, zasługiwała na więcej.
Weszłam do kuchni kładąc bagaże na podłodze.
- Babciu? Nonna! Indovina chi sta visitando! – Zawołałam na powitanie, przechodząc na włoski, który był ukochanym językiem mojej babci. Ja również go uwielbiałam. Za to nienawidziłam kłamać, ale musiałam udawać, że nic nie wiem o jej chorobie. W końcu obiecałam Karren dyskrecje.
- Non credo! Mia adorata nipote! – usłyszałam słaby głos z salonu i szeroko się uśmiechnęłam. Ruszyłam w kierunku pokoju, zdejmując skórzaną kurtkę, ale babcia już dreptała powolutku w moim kierunku ze wzruszeniem na twarzy. - Kochanie, tak dobrze cię widzieć! Quanto sei bravo a cassa! - Powiedziała ze łzami w oczach. Przełknęłam gulę w gardle i zamrugałam szybko, aby się przypadkiem nie popłakać.
- Hej babuniu… - Przytuliłam ją delikatnie. W tym celu musiałam się dość mocno pochylić. Miałam sto siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, a babcia jakieś sto pięćdziesiąt, więc różnica była spora. - Przyjechałam na troszkę, a właściwie na parę tygodni. Mam przerwę na studiach, pozaliczałam wszystkie egzaminy… I pracuję zdalnie, a że strasznie się stęskniłam za tobą i naszymi zwierzętami, to spakowałam się i oto jestem!
- Sono felice! Tak się cieszę Mellie… Ale na pewno tam ze szkołą wszystko dobrze ? – zapytała z troską.
- Jasne, przecież wiesz, że masz genialną wnuczkę – mrugnęłam do niej.
- Oczywiście, że wiem… No i jesteś coraz piękniejsza…. – odparła z dumą.
- Dziękuję babciu... Przywiozłam ci dużo rzeczy… - Zaczęłam wyciągać różne prezenty, które kupiłam dla babci, przedmioty do domu i jedzenie, a ona się cieszyła, więc ja też byłam szczęśliwa. Usiadłyśmy w salonie i zaczęłyśmy plotkować. Babcia uwielbiała rozmawiać, więc opowiadałam jej o wszystkich ciekawostkach mojego życia. Mimo, że często dzwoniłyśmy do siebie to jednak prawdziwa rozmowa była niezastąpiona. W końcu skończyłam , a wtedy pałeczkę przejęła babcia. Opowiadała co działo się podczas mojej nieobecności w naszym małym miasteczku. Często kasłała i wyglądała naprawdę bardzo słabo. Całe szczęście, że przyjechałam.
- No i najsmutniejsza nowina na koniec… - Czułam, że za chwilę powie mi o swojej chorobie, ale ona zrobiła smutną minę i poklepała mnie po ramieniu. – Na pewno będzie ci bardzo przykro, wiem, że bardzo lubisz Remyego…
- Remyego? A co mu się stało? – Spytałam zaskoczona. Nie wiedziałam go od jakiegoś czasu, a ta wrażliwa część mnie naprawdę za nim tęskniła.
- Jest bardzo chory, ma raka – O mój Boże, on też? To nie mogła być prawda…- To jeszcze taki młody człowiek, no ile on może mieć lat? Jego najstarszy syn ma teraz dwadzieścia sześć lat, bo ta cała Annabell zaszła z nim w ciążę równo pięć lat przed moją Eleną. A Remy miał wtedy dwadzieścia. No to czterdzieści sześć lat. Taki młody facet… - Sposób obliczania wieku Remyego przez moja babcię był doprawdy oryginalny, ale ja dosłownie nie mogłam uwierzyć w to co do mnie mówiła.
- Ale jak to? – zapytałam zdezorientowana.
- Sta morendo… Ma białaczkę… - Schowałam twarz w dłoniach czując jak do oczu napływają mi łzy. Pan Anderson był wspaniałym człowiekiem, podziwiałam go, byłam mu wdzięczna za każdy przejaw jego dobroci. Zanim wyjechałam na studia bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Ale w Salt Lake City miałam mnóstwo pracy, zajęć i nauki, więc przyjeżdżałam sporadycznie i mieliśmy coraz słabszy kontakt. Całe szczęście, że przyjechałam, zanim byłoby za późno, ale moje serce było dosłownie złamane. Co za koszmar…
Współczułam też bardzo Rayowi, był tak blisko z tatą…
Nagle do głowy przyszła mi pewna myśl. Mój umysł przypomniał sobie o nim automatycznie, jakby był tam przez cały czas i tylko czekał, aż moje myśli znów popłyną w jego kierunku. W wyobraźni zobaczyłam szerokie usta i pełne wargi, wielki, śnieżnobiały uśmiech i te urocze dołeczki w policzkach. – A River, jego syn? Ten z Nowego Jorku, ten od Annabell…
- No wiem, wiem. Pamiętam go, to było takie ładne dziecko. Ciężko go zapomnieć. Bel ragazzo… - babcia określiła go mianem „piękny chłopiec”. Zgadzałam się z tym w stu procentach. I wiedziałam też coś o tym, jak ciężko o nim zapomnieć - Od małego był niespotykanie podobny do ojca, tylko miał ciemnoczerwone włosy – babcia zachichotała jakby ten kolor wydawał się jej naprawdę uroczy. - Co z nim? – zapytała.
- Przyjechał? – Zapytałam z nadzieją, pomieszaną z przestrachem.
- Nie. Nic mi o tym nie wiadomo. On mieszka strasznie daleko, Melanie. No i chyba nie ma żadnego kontaktu z ojcem. Smutne. Ale Ray czuwa nad Remym.
- To dobrze, ale River to też jego dziecko, ma prawo pożegnać się z ojcem, poza tym Remy od tak dawna chce go zobaczyć…
- Nie wiem Mel, faktycznie przykra sprawa. Może jakoś skontaktujesz się z tym chłopcem? Teraz macie ten internet, może tam go znajdziesz? Zresztą sama najlepiej będziesz wiedziała… Gioia mia, jestem już bardzo zmęczona pójdę się położyć.
- Jasne babciu, przyjechałam na dłużej, więc będziemy miały czas na wszystko….
- Dziękuję ci… Sei venuta a trovate la tua vecchia, noioso nonna…
- Uwielbiam do ciebie przyjeżdżać i nie jesteś nudna, ani stara! Proszę nawet tak nie żartować… – powiedziałam kręcąc na babcie głową, a ona znowu zachichotała. Zaprowadziłam ją do sypialni, a kiedy babcia się położyła, pobiegłam z bagażami do swojego pokoju, wzięłam prysznic i już po chwili stałam pod drzwiami Remyego. Otworzyła mi Wendy. Nic się nie zmieniła, odkąd widziałam ją ostatni raz. Pulchna i niziutka z puchatymi, brązowymi włosami i sympatyczną buzią.
- Mel! Mój Boże chyba anioły cię zesłały skarbie, wejdź! – zawołała i wpuściła mnie do salonu. Na kanapie siedział Ray, a ja poczułam się trochę nieswojo. Kiedyś był mi tak bliski, a teraz byliśmy dla siebie niemal obcy.
- Mel… Cholera, dawno cię nie widziałem, pięknie wyglądasz – wstał i ruszył w moim kierunku. Zmężniał i był chyba jeszcze przystojniejszy, niż przed moim wyjazdem, ale jakoś nigdy nie działał na mnie w ten sposób. Był jak brat. Jak rodzina. Wyglądał na smutnego i przybitego, miał zaczerwienione oczy i tak bardzo mu współczułam.
- Ray… Tak mi przykro - podszedł do mnie i wtulił się we mnie, a ja klepałam go pokrzepiająco po plecach. – Twój tata to wspaniały człowiek, nie zasłużył na to.
- Wiem … Chcesz się z nim zobaczyć? – Zapytał odsuwając się ode mnie.
- Bardzo bym chciała, jeśli to nie byłby problem… - odpowiedziałam z nadzieją.
- Jasne, jest w swojej sypialni. Chyba śpi, ale nie jestem pewien. Iść z tobą?
- Właściwie wolałabym pójść sama. Jeśli nie masz nic przeciwko.
- Wiadomo, że nie mam. To może pogadamy jak wyjdziesz od taty? – Popatrzył na mnie, a ja się uśmiechnęłam i dotknęłam jego ramienia.
- Jasne, to do zobaczenia. - odparłam i ruszyłam w kierunku sypialni Remyego.
Weszłam do pokoju. Było ciemno i cicho, a Remy leżał na łóżku i spał. Usiadłam na krześle tuż przy nim i spojrzałam na jego profil. Wciąż był tak bardzo przystojny, pełne usta były delikatnie wykrzywione jakby coś go bolało, a policzki nieco bardziej zapadnięte, niż zapamiętałam. Na poduszce rozsypane były jego gęste, złote włosy. Poczułam łzy napływające mi do oczu. Przysunęłam się bliżej i dotknęłam jego ramienia. Pociągnęłam nosem.
Dlaczego traciłam wszystkich na których mi zależy?
Moja przyjaźń z Remym zaczęła się niedługo przed moim wyjazdem na studia. Przyszłam do Wendy, po kolejnej kłótni z ojcem, czułam, że przestaję się kontrolować, więc potrzebowałam kogoś z kim mogłabym pogadać. Otworzył mi Remy. Wendy nie było. Wpadłam w panikę, nie wiem czemu aż tak fatalnie się czułam, ale nie mogłam nad sobą zapanować. Zaczęłam płakać i się trząść wpijając paznokcie w swoje nagie ramiona. Remy sprawił, że się uspokoiłam, zaopiekował się mną w ten swój uroczy, nieporadny sposób. Powtarzał mi, że wszystko będzie dobrze. Od tamtej pory dużo rozmawialiśmy. Zostaliśmy przyjaciółmi. Często przychodziłam się z nim zobaczyć. Wiedziałam, że ktoś mógłby pomyśleć, że łączy nas coś niestosownego. Ale wcale tak nie było. Miałam siedemnaście lat, a on ponad czterdzieści. To nie mogło się wydarzyć.
Skłamałbym jednak gdybym powiedziała, że zupełnie go nie pragnęłam. Podziwiałam go.
Jakaś część mnie, ta mała dziewczynka poniżana przez ojca, chciała uwagi starszego mężczyzny. Tym bardziej tak atrakcyjnego i miłego jak Remy. Ale nie mogłam sobie pozwolić na jakąkolwiek słabość. Zresztą nie musiałam się tym martwić, ponieważ już dawno temu znalazłam sobie kogoś, kto na dobre zagościł w mojej głowie. Nazwałabym to zauroczeniem, może nawet miłością platoniczną. Tak, czy inaczej ten chłopak zajmował znaczną część mojego zrujnowanego serca, mimo, że nigdy nie widział mnie na oczy. Wszystkie swoje fantazje przerzuciłam na niego, to on nawiedzał mnie w snach od lat, odkąd zobaczyłam go po raz pierwszy. Chociaż nigdy nie widziałam go w prawdziwym życiu i miałam nigdy nie poznać, mogłam o nim myśleć i marzyć o nim bez wyrzutów sumienia, w przeciwieństwie do ewentualnych fantazji dotyczących jego ojca, na które nie mogłam sobie pozwolić. Był bardzo podobny do Remyego, ale był też wyjątkowy, niezwykły i absolutnie nieosiągalny. River. I choć wiem jak bardzo byłam dziwna to fakt, że miałam go w swojej głowie, zupełnie mi wystarczał. To było bezpieczne i dobre. Nie musiałam się mierzyć z rzeczywistością. W mojej głowie ten chłopak był idealny. Był mój. Byłam bezpieczna. I chciałam żeby tak pozostało.
Przeczesywałam włosy Remyego i zobaczyłam, że na stoliku nocnym stoi ramka ze zdjęciem. A właściwie nie stała tylko leżała, jakby Remy często brał ją do rąk i nie miał siły jej odstawić. Wiedziałam kto będzie na tym zdjęciu. Chłopiec z moich snów. Podniosłam fotografię, pociągając nosem z mokrymi od łez oczami. Swoje ciemnokasztanowe, proste włosy zaczesał niedbale do tylu. Były trochę zbyt długie i naprawdę je uwielbiałam. Uśmiechał się szeroko. Jego hipnotyzujące, kocie oczy patrzyły prosto w obiektyw, a czarny, obcisły podkoszulek podkreślał jego idealne ramiona. O rany, na zdjęciach z kominka pozował zupełnie ubrany, a i tak do tej pory pamiętam jego przedramiona, dłonie i inne części jego ciała, które tak uruchomiły moją młodzieńczą wyobraźnię. Tymczasem tutaj mogłam zobaczyć znacznie więcej, co było naprawdę bardzo rozpraszające. Był zdecydowanie lepiej zbudowany od swojego taty, musiał być naprawdę wysoki, jego barki były szerokie i muskularne, talia wąska, a przez cienki materiał koszulki przebijały wyrzeźbione mięśnie brzucha, a ja nie mogłam być bardziej sobą zażenowana. Przyszłam tu do chorego przyjaciela, a zamiast tego śliniłam się na zdjęcie jego syna. Miałam o sobie lepsze mniemanie.
- Melanie? To naprawdę ty, czy mam przewidzenia? – usłyszałam znajomy, zachrypnięty głosy.
- Remy… – odparłam łamiącym się głosem. – Tak strasznie mi przykro. Dlaczego nic nie powiedziałeś? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi, powinnam wiedzieć! - mówiłam z wyrzutem.
- Mellie nie chciałem cię martwić, ale zamierzałem zadzwonić, kiedy będę już wiedział, że zbliża się koniec - pokręciłam głową
- Nie mów tak! Mogłeś coś powiedzieć, nie wiem, cokolwiek, dać mi znać, przecież przyjechałabym wcześniej.
- Masz tyle obowiązków, nie powinnaś zawracać sobie głowy swoim starym, chorym sąsiadem.
- Nie denerwuj mnie – pokazałam na niego palcem. – Co ty wygadujesz? Przecież wiesz, że jesteś jednym z moich nielicznych przyjaciół i rzuciłabym wszystko…
- Tak wiem, Mel – przerwał mi. – Taka właśnie jesteś. Rzuciłabyś wszystko, żeby mi pomóc. Jesteś najlepszą osobą jaką znam, najbardziej pomocną i bezinteresowną. Dlatego nie chciałem cię martwić. Zasługujesz na własne życie. Właśnie… Jak twoje studia, pani doktor? – Uśmiechnął się ciepło.
- Wszystko dobrze, właściwie świetnie sobie radzę… Ale na razie wróciłam i musiałam przerwać naukę na jakiś czas. Babcia jest bardzo chora, nie wiem czy słyszałeś?
- Nie słyszałem.
- Ma raka płuc. Zostało jej kilka tygodni, może miesięcy. Dlaczego wszyscy, których kocham odchodzą, Remy? – powiedziałam z płaczem, przytulając się do jego ramienia.
- To okropne, że tracimy tych, których kochamy. Ale musimy być silni i nie wolno nam zamykać serca. Obiecaj mi Mel, że nie zamkniesz swojego. Ono zasługuje na kogoś wyjątkowego…
- Właśnie, skoro już o tym mowa. Mam kandydata. – Odparłam pociągając nosem i siląc się na żart pokazałam przyjacielowi zdjęcie jego syna. – Można wiedzieć, kiedy mój przyszły mąż zjawi się tu na białym rumaku? - Remy popatrzył na mnie w zdziwieniu.
- To taki żart z tym koniem – wytłumaczyłam mu bo zazwyczaj nie łapał ironii, a on się uśmiechnął.
- Gdyby River wiedział, kto ma wobec niego plany matrymonialne przyleciałby tu pierwszym możliwym lotem. Bylibyście dla siebie idealni, o niczym innym nie marzę, tylko o tym by móc zobaczyć was razem…
- Remy, żartowałam. Jasne, że lecę na twojego syna, nie jestem nienormalna… Ale nie o to chodzi. Chcę żebyś ty się z nim zobaczył. Obaj macie do tego prawo.
- Mel, nie ma na to szans. Annabell nie odbiera ode mnie telefonów i to od lat. Nie mam z nimi żadnego kontaktu…
- Ja już sobie z nią porozmawiam – odparłam surowym tonem. Co za podłe babsko!
- Nie Mel, proszę daj sobie spokój.
- Dobrze już dobrze. Chodź no tu, niech cię uściskam – dodałam, przytuliłam Remyego i już obmyślałam mój plan. Sprowadzę tu tego chłopaka. I zupełnie nie dbałam o to, że dzięki temu mogłabym go poznać. Szczerze mówiąc wolałabym, aby do tego nie doszło. Spotkanie go w prawdziwym życiu byłoby jak sen na jawie. Wolałabym, aby został w mojej głowie. Tam byłam bezpieczna, nic mi nie groziło, nikt nie mógł mnie zranić. Poznanie go, było krokiem na który nie czułam się gotowa i nie miałam ochoty wychodzić ze swojej strefy komfortu. Co by się stało, gdyby River okazał się podłym draniem, albo co gorsza takim samym potworem jak Caden? Wydawało mi się to niemożliwe, ale przecież nie znałam tego chłopaka, nic o nim nie wiedziałam oprócz tego, że prowadzi doskonałe życie, jest inteligentny, wykształcony, wysportowany i nieludzko przystojny. To nie świadczyło o charakterze, który mógł okazać się paskudny. Zapewne złamałoby mi to serce. Odebrało mi moje marzenia i fantazje, nawet jeśli były tylko namiastką prawdziwego życia.
Wiedziałam jednak, że zobaczenie syna to największe pragnienie mojego przyjaciela, a ja zrobiłabym wszystko żeby je spełnić. Musiałam tylko wymyślić jak tego dokonać…
***
Udało mi się zorganizować numer do byłej żony Remyego. Wendy nie chciała mi go dać, ale bywam bardzo przekonywująca. River Anderson był też w mediach społecznościowych. Ja miałam co prawda konto, ale żadnych zdjęć i zero informacji o sobie. River natomiast miał jedynie zdjęcie profilowe i kilka informacji na temat swojej edukacji i pasji. Jego konto było prywatne i nie można było do niego napisać, ani zobaczyć pozostałych zdjęć, o ile takie wrzucił. Wysłałam mu zaproszenie ze swojego konta, aby móc do niego napisać, ale z oczywistych przyczyn go nie przyjął. Wyglądał niby na sympatycznego, ale i zapatrzonego w siebie, choć może łatwo było oceniać w ten sposób kogoś tak niedorzecznie przystojnego i do tego z takim statusem społecznym. Pewnie miał mnóstwo zaproszeń i propozycji od obcych kobiet, więc zapewne zaczął je zupełnie lekceważyć.
Pozostało mi zadzwonić do Annabell.
Odebrała po kilku sygnałach.
- Halo? – Rany, nawet głos miała wkurzający.
- Dzień dobry, z tej strony Melanie Carron. Jestem sąsiadką pani byłego męża, Remyego…
- Po co pani do mnie dzwoni?! Nie mam czasu na bzdury! - przerwała mi wyniosłym tonem.
- Pani były mąż i ojciec pani dziecka umiera! – krzyknęłam w desperacji. – Jest bardzo chory, a jego jedyne i największe marzenie to zobaczyć syna! Błagam panią! – W słuchawce nastała cisza.
- Umiera? A co mu jest?
- Ma białaczkę, niewiele czasu mu zostało, proszę, to jedyna szansa…
- Posłuchaj mnie dziewczyno. Mój syn nie przyjedzie do ojca, oni nie mają kontaktu od lat! Niech zajmie się nim jego nowa żona i drugi syn! – Nie mogłam uwierzyć własnym uszom…
- Remy nie jest z Ashley i to od bardzo dawna. Ray co prawda go odwiedza, ale on chce zobaczyć swoje drugie dziecko…
- Nie są już razem? – zapytała z konsternacją. Ta kobieta była porażką. Właśnie jej powiedziałam, że Remy umiera, ale najwyraźniej najbardziej zainteresowało to, że jest singlem.
- Nie, nie są. Proszę, niech pani przekaże synowi…
- Teraz jest już za późno. Daj spokój mojemu dziecku i przestań tu dzwonić. To poważny człowiek i nie będzie miał czasu dla ojca, którego nie widział na oczy od ponad dwudziestu lat!
- A dlaczego go nie widział!? Niech pani nie udaje! Remy ma paraliżujące stany lekowe i dobrze pani o tym wie, ma szereg fobii, które uniemożliwiają mu normalne funkcjonowanie, była pani jego żoną, mówił pani o tym! Czy River o tym wie?!
- Trzymaj się z daleka od mojego syna – powiedziała twardym głosem.
- Tu nie chodzi o mnie! To nie ja chce spotkać pani syna, tylko jego umierający ojciec! – krzyknęłam.
- Oczywiści, że tak. River nigdy nie spojrzałby na taką żałosną prostaczkę, bez cienia wstydu i wyczucia! Zadaje się z kobietami na poziomie… - Cholera, ta baba była gorsza niż przypuszczałam. Żałosna prostaczka? Nazywano mnie dużo gorzej i miałam gdzieś jej zdanie, ale poczułam się jak w jakiejś telenoweli brazylijskiej. Gdyby to nie było takie straszne, zapewne parsknęłabym śmiechem.
- Żadna prostaczka nie zbliży się do pani syneczka, proszę się nie martwić. Chodzi mi o nich…
- Koniec tematu. Remy ma Raya, no i panią. Wiem kim pani jest. Zawsze był żałośnie zakochany w pani matce, więc jeśli jesteś do niej choć trochę podobna, zapewne nic więcej do szczęścia mu nie brak. – Że co? Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.
- Myli się pani…
- To ty się mylisz! Nie dzwoń do mnie więcej. – Rzuciła słuchawką, a ja czułam jak wali mi serce. Nie wiedziałam, że Remy durzył się w mojej mamie… Jak ona mogła go odtrącić i wybrać tego cholernego sadystę, mojego ojca? Złapałam się za głowę i próbowałam się uspokoić. Moje napady autoagresji miały różne formy, ale starałam się z nimi walczyć najlepiej jak umiałam. Czasami miewałam lepsze, czasem gorsze dni, ale musiałam próbować. Nie chciałam więcej cierpieć, pragnęłam tylko aby ten ból, który towarzyszył mi od zawsze w końcu minął, czy to tak wiele? Poczułam łzy spływające po moich policzkach i paznokcie wbijające się w ramiona. Byłam taka samotna. Wzięłam głęboki wdech, później następny. Musiałam wymyślić coś innego… W końcu nowa ja nigdy się nie poddaje, prawda?
***
Tygodnie mijały, a Ramy i moja babcia byli coraz słabsi. Nie udało mi się sprowadzić Rivera. Raz nawet chciałam kupić bilet i lecieć do Nowego Jorku. Potrzebowałam na to jednak kilku dni, a babcia była w takim stanie, że wszystkie ewentualne wyjazdy musiałam konsultować z Karen i Zackiem. Niestety niedługo przed moim planowanym wylotem, babci się pogorszyło. Trafiła do szpitala. Siedziałam przy niej kilka dni, aż w końcu wypuścili ją do domu, aby odeszła w spokoju wśród bliskich. Lekarz nie wiedział jak długo to potrwa. W takiej sytuacji nie mogłam lecieć do Nowego Jorku. Byłam bardzo zawiedziona sobą i tym, że zawiodłam. Niestety Remy zdawał się być w jeszcze cięższym stanie niż babcia. Jego zaburzenia lękowe w postaci fobii, ale też epizodyczny lęk paniczny, z którymi borykał się całe życie i z którymi walczył zaczynały się pogłębiać. Wydaje mi się, że w ostatnich tygodniach miewał też objawy schizofrenii, bardzo cierpiał, a ja siedziałam przy jego łóżku i płakałam. Dwie bliskie mi osoby właśnie odchodziły z tego świata w potwornym bólu, a ja nie umiałam im pomóc.
Nie wiem czemu poczułam, że powinnam spróbować jeszcze raz. Wiedziałam, że to ostatnia szansa. Remy umierał. Wzięłam telefon babci, bo wiedziałam, że Annabell zablokowała mój numer. Weszłam do pokoju przyjaciela i powiedziałam mu, abyśmy spróbowali, ten jeden, ostatni raz. Przytaknął trzymając w dłoniach zdjęcie syna. Myślałam, że pęknie mi serce.
Wykręciłam numer jego byłej żony. Odebrała. Przełączyłam na głośnik, a kiedy Annabell usłyszała słaby głos Remyego, to jak mówi, że umiera i tęskni za synem, stało się coś niespodziewanego. Rozpłakała się, mówiła, że jest jej przykro, że wciąż go kocha. Że przeprasza za to, co zrobiła. Szkoda tylko, że tak późno….
Remy powiedział, że przepisuje wszystko co ma swojemu najstarszemu synowi, a ona obiecała mu, że dopilnuje, aby jego majątek nie trafił w obce ręce, aby to jego syn zaopiekował się spadkiem i dowiedział się skąd pochodzi. Rozmawiali dość długo, nawet wtrącałam się do rozmowy, powodując uśmiech na ustach mojego przyjaciela. Annabell mi podziękowała. Dużo płakałyśmy. To był ostatni wieczór, kiedy Remy był wśród nas.
Ja jednak czułam jego obecność każdego dnia. Obiecałam sobie, że jeśli kiedyś los sprawi, że spotkam Rivera Andersona, chłopca, którego Remy tak bardzo kochał, stłumię w sobie wszystkie swoje lęki i postaram się do niego zbliżyć. Sprawię, że i on zostanie moim przyjacielem, tak jak kiedyś jego tata. A kiedy już mi zaufa i będzie wiedział, że wszystko co powiem jest prawdą, opowiem mu o jego ojcu. O tym jaki był dobry i ciepły, o jego pasjach i marzeniach, ale też o chorobach i lękach. O tym, że to właśnie o nim myślał w ostatniej chwili swojego życia, jak i w każdej poprzedniej, ponieważ to właśnie jego, obok Raya, kochał najmocniej…
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro