Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział szósty.




Twt: #ritrovarelamore

VITTORE

Głośne trzaśnięcie drzwiami odrywa moją uwagę od ekranu laptopa. Unoszę spojrzenie na Williama, który siada tuż obok. Poprawia rękawy podwiniętej koszuli i chwyta za kubek z wciąż parującą kawą.

    – Zrób sobie swoją – rzucam, odbierając swój napój. – Ktoś powinien się już kręcić w kuchni.

    – Nie mam na to teraz czasu. Ten wczorajszy samochód był na teksańskich blachach, a z tego co pamiętam to nie mamy żadnych zatargów w tamtych rejonach.

    Pocieram palcami skronie, czując narastający ból głowy. Wciąż nie mogę dość do siebie. Cały czas mam przed oczami jego płonące ciało. Ogień, który pochłaniał każdy milimetr jego ciała.

    – Blachy można przełożyć – sarkam, szybko obalając jego teorię. – Albo mógł to być wypożyczony samochód. Teksas odpada.

    – San Francisco?

    – Pudło.

    Mierzy mnie podejrzliwie wzrokiem.

    – Już ustaliłeś kto to był? – dopytuje zaskoczony.

    – Moje dzieci są aktualnie w niebezpieczeństwie i myślisz, że nie zająłbym się tym od razu? To pierdoleni Meksykanie.

    Ból głowy nasila się jeszcze bardziej. Nie spałem całą noc, przeglądając dostępne nagrania z monitoringów. Nie mogłem czekać do rana. Ich bezpieczeństwo jest aktualnie moim najwyższym priorytetem i nie zasnąłbym wiedząc, że ktoś im zagraża.

    – Flavio i Hank znaleźli ich koło czwartej przy granicy z Pasadeną. Tankowali się na stacji w tym samym samochodzie. Zaciągnęli ich do podziemia pod kasynem. Po śniadaniu możesz się niby zająć – tłumacze mu, kończąc gorące americano.

    – Nie chcesz zrobić tego sam? Mógłbyś odreagować i pozbyć się tego syfu, który cały czas siedzi ci w głowie od tego wypadku.

    – Rozlew krwi mi nie pomoże.

    – Czego w takim razie potrzebujesz?

    – Muszę jechać do dzieciaków. Z nimi... jest mi lżej – odpowiadam, po czym zamykam laptopa i zbieram swoje rzeczy. – Zajmij się Meksykanami, a później masz wolne.

    Skina uradowany głową, po czym staje przy moim boku.

    – Nareszcie masz je przy sobie – stwierdza, a na jego twarzy pojawia się uśmiech.

    Czekałem, aż będę miał całą trójkę przy sobie. Jeszcze chwila i w końcu zamieszkamy pod jednym dachem. Muszę tylko dać Noemi trochę czasu i zobaczyć, czy aby na pewno jest na to gotowa. W końcu dopiero co tworzyła sobie rodzinkę z Tommaso.

    Żegnam przyjaciela, zgarniam kluczyki od auta i jadę do rezydencji Santino. Mam nadzieję, że któryś z moich potworków będzie już na nogach.

    Nie ma jeszcze siódmej, więc drzwi otwiera mi Marcello. Wpuszcza mnie do środka i proponuję kawę. Kręcę przecząco głową i wchodzę dalej, aż nie trafiam do salonu. Dźwięki jakiejś dziwnej bajki niosą się po całym parterze. Tuż przed telewizorem siedzi moja dziewczynka. Jej krótkie nóżki zwisają z kanapy, kiedy siedzi na niej jedząc truskawki.

    – Co to za ranny ptaszek? – pytam, gdy staję tuż za jej plecami. Odkłada miskę z truskawkami obok i zadziera głowę tak by na mnie spojrzeć. Posyła mi tak radosny uśmiech, że aż czuję ucisk w żołądku. Pochylam się i składam krótkiego całusa na jej czole. – Co oglądamy?

    – Przyjechałeś – mówi szczęśliwa. Staje nóżkami na kanapie, a następnie rzuca mi się w ramiona. Przyciskam ją do swojego torsu, ciesząc się jej bezwarunkową miłością. – To Spongebob tatusiu.

    Zerkam ponownie na ekran i przypominam sobie o tej durnej kreskówce.

    – A jadłaś już może śniadanie?

    – Nie – wzdycha i kręci główką. – Tylko te owocki.

    – To może zrobimy omlety? – proponuję, na co marszczy zabawnie nosek.

    Nagle uświadamiam sobie, że nie wiem, co jedzą czterolatki.

    – Wiesz co to omlet?

    – Jajo placek? – pyta zbijając mnie z tropu. – Kocham je.

    Zerkam w kierunku Marcello, błagając tym samym o pomoc. Czym do cholery mogą być jajoplacki? Odkładam dziewczynkę na kanapę i opieram się ramionami o jej oparcie. Tym samym pochylam się tuż nad jej głową.

    – A wiesz jak je zrobić?

    – Tak – świergocze i zeskakuje na podłogę. Okrąża mebel i chwyta się mojej ręki, po czym ciągnie mnie w kierunku kuchni.

    Mam nadzieję, że wyjdzie z tego coś jadalnego.

    W czasie drogi przyglądam się jej długim włosom. Noemi musiała ich nigdy nie obcinać, że zdążyła zapuścić je za łopatki. Są one w identycznym kolorze jak włosy Santino. Ciemny odcień brązu, w słabym świetle może przypominać czarny.

    – Od czego zaczynamy, szefowo? – pytam, po czym sadzam ją na kuchennym blacie. – Myślisz, że dziadek nam pomoże?

    – Damy radę. – Macha na mnie dłonią i rozsiada się wygonie. – Miska i jajka.

    – I to tyle? – rzucam zdziwiony. Ona jedynie kiwa twierdząco głową, więc wyciągam wymieniony przedmiot i mendel jajek.

    Ustawiam je obok niej i wbijam po kolei trzy jajka. Ubijam to wszystko widelcem, po czym zerkam na rzadką masę. Chyba zaufanie Neve w tej kwestii było słabym pomysłem.

    – Co do tego?

    – Hm, może mleczko.

    – Jesteś pewna? – dopytuję, na co w odpowiedzi kiwa głową. – Może jednak zawołamy dziadka?

    Kręci głową i wskazuję rączką na miskę. Wzdycham pod nosem, po czym dolewam do jajecznej bełtaniny trochę mleka. Nie wygląda to dobrze. Na pewno nie wyjdzie z tego omlet.

    Mieszam widelcem masę, zastanawiając się co tutaj jeszcze dodać. Ciasto jest za rzadkie, żeby wyszedł z tego puszysty omlet. Rozglądam się po pomieszczeniu, a następnie dostrzegam w roku pojemnik z mąką. Jakby to było gęstsze to na pewno będzie puszyste.

    Dumny ze swojego pomysłu sięgam po niego i wsypuję do miski niewielką ilość. Ponownie mieszam, aż wszystko się ze sobą połączy. Neve sięga za siebie po niewielką solniczkę i wsypuje trochę do masy.

    – Dziękuję za pomoc, szefowo – mamroczę pod nosem, skupiając się na rozgnieceniu powstałych grudek. To będzie mój pierwszy cholerny omlet. Ostatni raz wpadłem na tak głupi pomysł, by robić śniadanie. Lepiej mi idzie z bardziej obiadowymi daniami.

    Wyciągam z szafki patelnię i wlewam na nią niewielką ilość ciasta. Rozprowadzam je po całej powierzchni i układam na palniku.

    – Chyba nam się udało – mówię do córki, która odpowiada mi najszerszym na świecie uśmiechem. Moje serce chyba robi fikołka. – Z czym go zjemy?

    – Owocki.

    Skinam głową, po czym odwracam się do lodówki. W tym samym czasie do kuchni wchodzi zaspana Noemi. Ma na sobie za dużą koszulkę, która mam nadzieje, że nie była własnością tego włoskiego kutasa i krótkie, dresowe spodenki. Przeczesuje palcami włosy i zarzuca je na plecy. Uśmiecha się delikatnie do Neve, która posyła jej buziaka w powietrzu.

    – Nie spodziewałam się ciebie tutaj – mamrocze zaspana brunetka. Wzruszam ramionami i wyciągam z lodówki pojemnik z truskawkami i borówkami. Stawiam go koło dziewczynki, która od razu podbiera kilka sztuk. W między czasie obracam placek na drugą stronę.

    Kiedy tak na niego patrzę, uświadamiam sobie, że ani trochę nie przypomina omletu.

    – Tata zrobił jajo placki.

    – Wydaje mi się, że to są naleśniki, kochanie – odpowiada, zerkając na patelnię.

    Ja pierdole.

    Neve rozchyla zaskoczona wargi, po czym spogląda w moją stronę. Zapewne tak samo jak ja, zastanawia się, co poszło nie tak.

    Pocieram palcami skronie, a następnie parskam śmiechem. Dlaczego w ogóle postanowiłem posłuchać się w kuchni czterolatki? Skąd ona miałaby potrafić zrobić omlet?

    – Słabi z nas kucharze – wzdycham, zrzucając naleśnik na przygotowany wcześniej talerz.

    – Nie przejmuj się tato, naleśniki są super – odpowiada i pokazuje mi kciuk w górę.

    Tak jak myślałem, tylko dzięki nim dam radę poradzić sobie z tym gównem, które siedzi w mojej głowie.

    – Biegnij do Vala się ubrać i zaraz zejdźcie na śniadanko – rzuca Noemi, zdejmując brunetkę z blatu. Dziewczyna kiwa twierdząco głową i biegnie w kierunku schodów.

    Kiedy zostajemy sami, nasze spojrzenia przyciągając się niczym magnes. Jest jeszcze piękniejsza, przez co ciężko trzymać mi ją na dystans. Z jej twarzy zdążyła zniknąć ta nastoletnia niewinność. Noemi stała się kobietą, która intrygowała mnie w nowy sposób.

    – Nie będę utrudniać ci kontaktów z dziećmi.

    – Nawet gdybyś spróbowała, wiesz, że to mnie nie powstrzyma – sarkam, krzyżując ramiona na klatce piersiowej. – Teraz, kiedy jesteśmy tutaj razem, nie zamierzam trzymać się od nich na dystans.

    Skina głową, a jej policzki zalewa rumieniec. Zapewne czuje wstyd, przez to co robiła przez ostatnie cztery lata. Myślała, że może odebrać mi dzieciństwo moich własnych dzieci i zastąpić mnie tym skurwielem.

    – Pomóż im się przygotować, a ja dokończę śniadanie. Podobno mamy iść dzisiaj na plażę – rzucam po chwili, co znacznie zaskakuje Noemi. Posyła mi zdziwione spojrzenie, jednak kilka sekund później kiwa głową i rusza śladem Neve.

    Przyglądam się jej jak odchodzi, a na mojej twarzy pojawia się delikatny uśmiech. Nie mogę uwierzyć, że prawdopodobnie udało mi się wyleczyć z miłości do tej dziewczyny.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro