Rozdział drugi.
bardzo się stresuję dodawając ten rozdział, nie krzyczcie na mnie, od kolejnego jest już tylko lepiej
Noemi
Krzyk Neve wypełnia cały budynek. Zrywam się z kanapy i biegnę do jej pokoju, delikatnie zaniepokojona co się tam wyprawia. Valente zapytał wcześniej, czy może obudzić siostrę, żeby mogli pobawić się na dworze. Jego pomysły czasami są dość zaskakujące. Uchylam drzwi, za którymi stoi zdenerwowany trzylatek. Mierzy spojrzeniem młodszą siostrę, która trzyma w dłoniach jego ulubionych samochodzik.
— Neve — sapię, starając się uspokoić oddech. — Dlaczego krzyczysz, tesoro?
— Valente mnie obudził — rzuca niewyraźnie, kiedy ściska w małych rączkach zabawkę. — Wysypał na mnie brokat.
Marszczę brwi, gdy faktycznie dostrzegam górę brokatu na łóżku oraz czole dziewczynki. Ten chłopak wpędzi mnie kiedyś do grobu.
— Nie chciała wstać.
— To nie znaczy, że możesz sypać jej głowę brokatem — wzdycham zrezygnowana. — A dlaczego Neve kochanie trzymasz ten samochodzik?
— Val zniszczył mój brokat — odpowiada natychmiastowo, a na jej usta wpływa cyniczny uśmiech. — Ja zniszczę Mario.
Chłopczyk udaje niewzruszonego. Czasami na prawdę zastanawiam się jakim cudem ten czterolatek potrafi ukrywać kotłujące się w nim emocje. Dokładnie się jej przygląda, a mimika jego twarzy wyraża po prostu spokój i obojętność. Wydaje mi się, że jest malutką kopią Vittore. Nie tylko dzieci odziedziczyły całkowicie jego wygląd, a jak się okazuje również charakter. Val jest sprytny, przebiegły i momentami szalony. Neve natomiast jest bardziej podobna do mnie. Choć momentami zadziorna, to również spokojna i bardzo empatyczna.
— Bądź mądrzejsza, Neve.
Jednak w odpowiedzi dziewczynka kręci jedynie głową. Minute później samochodzik wylatuje przez okno. Na moją twarz automatycznie wkrada się zdziwienie, bo jakim cudem te małe rączki celnie wyrzuciły zabawkę przez to niewielkie okno?
— Neve — cedzi Val. Wciąż ukrywa, co tak naprawdę czuje. W odróżnieniu od swojej siostry, która szczerzy się triumfalnie. Robi krok w jej stronę, jednak zanim niweluje dystans między nimi, chwytam go szybko na ręce. — Mamo...
Wynoszę syna z pokoju, pozwalając mojej księżniczce odsapnąć. Ciężko ją wybudzić, o czym Val doskonale zdaje sobie sprawę, dlatego sięgnął po dość drastyczne rozwiązanie. Mimo, że doskonale widzi moje zdenerwowanie, na jego buzi przejawia się zadowolony uśmiech.
— Nie ominie cię kara, Valente.
Zerka na mnie z ukosa, a następnie wzrusza ramionami. Zaskoczona odstawiam go na podłodze.
— To nie jest śmieszne. Nie możesz robić sobie co tylko ci się podoba, a następnie kręcić nosem na moje kary. Neve to twoja mała siostra, której nie możesz w ten sposób gnębić.
Tym razem skina głową, a następnie krzyżując ramiona na klatce piersiowej. Opadam z sił, bo nie ma sposobu na tego chłopaka.
— A gdyby ten brokat wpadł jej do oczu i by oślepła?
— Miała zamknięte oczy.
— Skoro ją budziłeś to mogła je otworzyć.
— Spała, więc by nie otworzyła. Zrobiłem to tylko raz.
Zaciskam szczękę szukając jakiejkolwiek odpowiedzi, jednak nic nie nasuwa mi się na myśl. Valente jak zawsze ze mną wygrywa.
— Za karę nie pójdziesz dzisiaj z Leo na plac zabaw — rzucam, starając się dobrać karę tak, by w jakikolwiek sposób poruszyła chłopca. Ten jednak skina głową i obraca się na pięcie, wchodząc do swojego pokoju.
Pokonana przez czterolatka.
Zamykam za nim drzwi i wracam do córki. Po drodze zgarniam z szafy odkurzacz, którym planuję wciągnąć cały brokat. Niosąc ze sobą sprzęt, wchodzę do pokoju brunetki. Zamieram w bezruchu, gdy zauważam, jak zbiera brokat łyżeczką i przesypuje do pudełka.
— Co robisz, kochanie?
— To mój ulubiony brokat — oznajmia speszona. — Miałam go użyć do kartki dla dziadka. Obiecałaś, że będziemy mogli wysłać mu je na urodziny.
— Kupimy nowy brokat.
Niezadowolona kręci głową. Podłączam kabel do prądu i rozkładam go na podłodze. Zaciskam palce na chłodnej rurze, którą kieruję w kierunku łóżka Neve.
— Mamo, nie.
— Odejdź Neve, pojedziemy do sklepu. I tak nie zbierzesz całego, a w nocy będziesz czuła jakbyś miała tam piasek — tłumaczę i bez zbędnego marudzenia włączam odkurzacz. Wciągam wszystko, na co czterolatka głośno protestuje. Stara się zabrać mi rurę, jednak jej na to nie pozwalam. Po chwili obrażona siada przy biurku i z szuflady wyciąga swojego iPoda.
Taksują ją wzrokiem, bo kurde, ona właśnie strzela na mnie focha. Wyłączam urządzenie i odstawiam je na korytarz. Podchodzę do brunetki i wyciągam z jej ucha lewą słuchawkę.
— Po obiedzie pojedziemy do sklepu, co ty na to?
— Nie znajdę już tak ładnego brokatu — wzdycha.
— Neve...
— Nie wybaczę ci tego mamo. — Kąśliwa uwaga odbija się od ścian pokoju. Zabolało. — Naprawdę jest mi przykro, bo chciałam by dziadek był zadowolony.
Ucisk w sercu spowodowany grymasem na jej twarzy pcha mnie do bardzo głupiego pomysłu.
— A może odwiedzimy dziadka?
Momentalnie jej iPod ląduje na biurku, a jej drobne rączki obejmują mnie w talii. Pisk zadowolenia wydobywa się z jej gardła, a tuż po nim uśmiech rozświetla jej buzię. Nerwowo pocieram jej plecy, gdy dochodzi do mnie jak bardzo będzie to ryzykowne.
Neve tuli się do mojego uda, gdy nagle do pokoju wpada Leo. Jego włosy są mokre, pojedyncze kropelki wody spadają na laminowane panele. Ma na sobie jedynie czarny ręcznik, który opluta jego biodra. Zawieszam na moment wzrok na jego torsie. Jest prawie tak wysportowany jak V.
— Co się dzieje? — pyta zdezorientowany.
— Lecimy do dziadka Marcello! — krzyczy brunetka, gdy wyrzuca swoje rączki ku górze. Wyraz twarzy Leonardo zmienia się z zdezorientowanego na poważnie wkurzonego.
Neve wybiega z pokoju, by prawdopodobnie przekazać dobre wieści bratu. Teraz ja muszę stawić czoła wściekłemu Leonardowi.
— Chcesz, żeby się o nich dowiedział?
— Tata jest dyskretny — obiecuję, niepewnie niwelując między nami dystans.
Leo przełyka nerwowo ślinę, a następnie drapie się po karku. Jest bardziej niż zaniepokojony. Z jego twarzy mogę wyczytać w tym momencie tak wiele emocji.
— A jak zechcesz do niego wrócić?
— Wiesz, że kiedyś wrócę... nie wiem czy teraz. Wszystko zależy od tego jak będzie wyglądało nasze pierwsze spotkanie.
— Nie jesteś jeszcze gotowa.
— Skąd możesz to wiedzieć?
Niekontrolowane parsknięcie opuszcza moje wargi.
Układam dłoń na jego ramieniu i jednocześnie kręcę z niedowierzaniem głową.
— Na pewno wiem lepiej niż ty — odpowiadam pewnie.
Gdy tylko zrozumiał, że tym razem nie wygra, odsuwa się i rusza do kuchni. Zrezygnowana kieruję się za nim, dopóki nie zatrzymuje mnie Valente. Kucam, aby złapać z nim kontakt wzrokowy, na co posyła mi szelmowski uśmieszek.
— Lecimy do dziadka? — pyta, jakby nie wierzył swojej siostrze.
— Tak, Val — sarkam, a jego uśmiech staje się coraz szerszy. Gdybym wiedziała, że moje dzieci tak bardzo tego pragną, pomyślałabym o tym wyjeździe już dawno.
Ku mojemu zdziwieniu Valente obejmuje swoimi drobnymi ramionami moją szyję i mocno wtula się w zgłębienie szyi. Zaskoczona jego ruchem, obejmuję go w pasie i przyciągam jeszcze bliżej.
— Marzyliśmy o tym z Neve — mruczy cicho do mojego ucha. Ciepło rozlewa się po moim ciele, bo cholera, to najlepsze co ostatnio mi powiedział. Dlatego nie ma szans bym zrezygnowała z wyjazdu przez kaprysy Leo. Zawsze możemy lecieć bez niego.
Godzinę później zauważam, jak Leo wyłania się z sypialni i opada tuż obok mnie na sofie w salonie. Kątem oka zerka na kuchenny program, który akurat zaczął lecieć. Opiera łokcie na kolanach, przez co wygląda na zmęczonego. Powoli przesuwa spojrzenie na mnie. Jest w tym momencie takie ciemne i intensywne.
Wiem, że nie jest zadowolony z mojej decyzji. Wiele razy tłumaczył mi, czego dokładnie się boi. To, że nie wrócę do Vittore jest bardziej niż pewne. Chcę jechać do taty, który przez nadmiar pracy może przylatywać do nas średnio raz na kwartał. Po śmierci mamy zostałam mu tylko ja i nie mogę go tak zaniedbywać. Przez cztery lata słuchałam się Leo, jednak teraz, czuję, że jestem gotowa.
— Przepraszam — wypala, pochłaniając całą moją uwagę.
Spuszczam spojrzenie na swoje ciemne skarpetki. Kłótnie z Leonardo zdarzają się rzadko. Nie jesteśmy do nich przyzwyczajeni, bo wiedziemy bardzo spokojne życie w Marsalii.
— W porządku.
— Zostańmy jeszcze tutaj, w naszym domu. Naprawdę chcesz już wszystko to tracić i wyjechać? — Cicha nadzieja w jego głosie gaśnie, kiedy mierze go spojrzeniem.
— Nie, nie zostajemy — cedzę zirytowana. Zwykłe przepraszam nie wystarczy, żebym porzuciła swoje plany. Nic mnie do tego w tym momencie nie przekona, bo jak to powiedział mój syn, to spełnienie ich marzeń.
Leo podnosi się i staje pomiędzy moimi kolanami. Zerkam na niego z dołu, dzięki czemu widzę jak bardzo poruszyła go nasza mała kłótnia. Wyciąga dłonie by położyć mi je na ramiona. Zaciska na nich powolnie palce, delikatnie je masując. Odchylam głowę w tył, dzięki czemu łapiemy kontakt wzrokowy.
— Nie odpuszczę, Leo.
— Wiem tesoro — mruczy i pochyla się by otrzeć o moje wargi. Zaskoczona jego ruchem szybko się odsuwam. Co on do cholery wyprawia? — Noemi.
Jego głos jest niższy niż zwykle, a spojrzenie wydaje się skrywać w tym momencie tak wiele skrajnych emocji. Smukłe palce dotykają moich policzków, gładząc je bardzo niepewnie. Unoszę głowę, co wykorzystuje by ponownie spróbować wgryźć się w moją dolną wargę.
Wszystko jest takie chaotyczne i bardzo niepoprawne. Doskonale zdaje sobie sprawę, że nie możemy być nikim więcej niż przyjaciółmi. Wie, że kocham Vittore.
— Leonardo — sapię, kiedy zaczynam się stresować jego natarczywością.
— Przestań, naprawdę — chrypie, zaciskając palce na mojej twarzy. — Robię dla ciebie wszystko Noemi. Lecimy do pierdolonego Los Angeles. Zasługuję na jakiekolwiek zbliżenie.
Trzepoczę rzęsami, starając się zrozumieć o co on mnie właściwie prosi. Jesteśmy przyjaciółmi wychowującymi razem dzieci. Żadne z nas nie żywi co do siebie uczuć.
— Rozłóż dla mnie nogi — rozkazuje, mierząc mnie spojrzeniem. Kręcę przecząco głową, na co w efekcie karci mnie spojrzeniem. Przełykam ślinę niezadowolona z dalszego przebiegu wydarzeń. — Od zawsze jestem dla ciebie dobry. Wiesz, że nigdy cię nie skrzywdzę. Dlatego zrób coś dla mnie Noemi i rozłóż grzecznie nogi.
— Przestań — proszę.
Mam wrażenie, że znajduję się w sytuacji bez wyjścia. Błyszczące, brązowe tęczówki utwierdzają mnie jedynie w przekonaniu, że Leo ma naprawdę dobre zamiary. Jest mężczyzną, który od czterech lat czuje się uwiązany ze mną. Ma racje, że zasługuje na jakikolwiek zbliżenie. Ale nie dostanie go ode mnie.
Leonardo przywiera do mojego ciała, dociskając je do kanapy. Zdezorientowana kładę dłonie na jego ramionach i wbijam w nie paznokcie. Leo mruczy zadowolony i zakłada kosmyk moich włosów za ucho. Nasze twarze dzielą milimetry, jednak nie pozwolę mu się pocałować. Przysuwa się, odbierając mi całą wolną przestrzeń. Kręcę głową, kiedy jego oddech owija moje usta. Marszczy brwi, jednak nie odpowiada. Pomaga mi przekręcić się tak, że głową leżę na podłokietniku.
— Salon chyba nie jest odpowiednim miejscem — wypalam zestresowana. — Dzieci mogą nas zobaczyć.
Szukam jakiejkolwiek wymówki by tylko przestał. Skoro moje protesty i prośby nie działają, muszę wymyślić coś innego.
— Bawią się u Neve — sarka spokojnie, gdy palcami sunie po moim udzie. Bacznie obserwuję jak delikatnie mnie teraz dotyka. Wydaje się być w jakimś transie. Ma tak rozszerzone źrenice, że nie dostrzegam koloru jego tęczówek. Przełykam ślinę, kiedy dochodzi do mnie, że dla niego to na prawdę coś poważnego.
Odchylam głowę w tył, skupiając spojrzenie na suficie. Nie chcę oglądać rozgrywającej się między nami sceny.
Cichy jęk opuszcza wargi bruneta, gdy jego palce zbliżają się do kobiecości. Panikuję. Nie pragnęłam Leonardo. Choć wyglądał bardzo podobnie do mojego byłego mężczyzny, różniło ich zbyt wiele bym mogła uznać, że Tommaso jest w moim typie.
I w momencie gdy do głowy przychodzi mi pomysł, żeby po prostu zacząć na niego krzyczeć, do salonu wbiega Valente. Chwytam szybko koc i szczelnie się nim otulam.
— Mamo, a czy do dziadka Marcello mamy spakować też stroje kąpielowe? — pyta brzdąc, wskakując między nas na kanapę. Wściekły brunet mierzy chłopca wzrokiem, po czym wstaje i rusza w kierunku łazienki. — Czy w Stanach Zjednoczonych jest ciepło?
— Tak kochanie — wzdycham, starając się ukryć zadowolenie w moim głosie. Mój syn ma idealne wyczucie czasu. — A dlaczego pytasz? Pakujecie się już z Neve? Jeszcze nie wiem, kiedy pojedziemy.
— Już się spakowaliśmy — rzuca dumnie, a jego twarz rozświetla delikatny uśmiech. — Nie wiedzieliśmy tylko, czy wziąć kąpielówki. Mamo, a pójdziemy dzisiaj na plażę?
Wzruszam ramionami, co odbiera za moją zgodę. Podnosi się na nogi i krzyczy do siostry, aby szykowała się, bo zaraz wychodzimy. Ten chłopiec kiedyś będzie zarządał rzeszą ludzi.
Poprawiam rozwalone poduszki i składam koc, gdy za moimi plecami pojawia się Leonardo.
— Miałaś rację, mogliśmy iść do sypialni.
— Nigdy więcej tego nie rób, Leo — sarkam, obracając się w jego stronę. — To się nie wydarzy rozumiesz? Kocham kogoś innego.
Wywraca teatralnie wzrokiem i chwyta mnie za biodra. Jego twarz pogodnieje. Nie mogę uwierzyć jak szybko wrócił do bycia tym miłym chłopakiem, z którym dzielę od pewnego czasu dom.
— Więc kiedy lecimy?
— Załatwisz sobie wolne na przyszły tydzień? Akurat będzie spokój w kwiaciarni, bo najgorsze rzeczy do zrobienia wypadają nam na końcówkę tego tygodnia. Mogłabym kupić bilety na niedzielę.
— W sensie za cztery dni? Zdążymy wszystko przygotować?
— Dzieci się już spakowały — zażartowałam, czując się aktualnie bardzo niezręcznie w jego towarzystwie. Gładzi palcami mój policzek i niepewnie skina głową. — Zamówię bilety. A teraz szykuj się, bo zabieramy ich na plażę.
— A nie może pójść z tobą Dante?
— W porządku, zadzwonię do niego — odpowiadam bardzo uradowana jego propozycją. Nie mam ochoty spędzać z nim czasu, po tym co właśnie próbował zrobić. Zerkam na niego po raz ostatni i po raz pierwszy odczuwam ogromną niechęć i pewnego rodzaju obrzydzenie związane z jego osobą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro