Pojednanie || OC
Przez całą drogę do Santa Clarita radio grało bardzo głośno, a Andrew trajkotał obok niej radośnie, ale żadna z tych rzeczy nie mogła uciszyć myśli w głowie Judith. Oczywiście nie dawała po sobie znać, że coś ją dręczyło, o nie. Doskonale nauczyła się maskować swoje uczucia. Nie zmieniało to jednak faktu, że okropny supeł w jej żołądku istniał naprawdę i za nic nie umiała się go pozbyć.
Czy ta wiadomość była prawdziwa? Czy to na pewno jej rodzice ją wysłali? A może ktoś sobie tylko robił z niej żarty? Ale kto? Kto mógłby znać nie tylko jej imię, ale i sytuację, a do tego zdobyć jej prywatny numer telefonu? Zawsze starała się, by informacje o jej życiu osobistym nie docierały do uszu ciekawskich fanów. Nawet po to specjalnie miała dwa telefony: jeden prywatny, a drugi służbowy i to ten drugi numer czasem zdobywali jej nadgorliwi wielbiciele. Dlatego zmieniała go regularnie. Ale prywatnego nie zmieniała od liceum. Od czasów, kiedy stało się to.
Po tych wszystkich latach nadal czuła rozmarzenie, kiedy przypominała sobie o Apollinie. Spojrzenie jego oczu, które widziały w niej kogoś wyjątkowego. Dźwięk jego słów. Smak jego ust, dotyk jego rąk... Nadal to wszystko pamiętała. I nadal do tego tęskniła. Nikt nie mógł się z nim równać. Ale czy był sens wracać do przeszłości?
Zadawała sobie to pytanie nie tylko w kontekście boga słońca. Zastanawiała się, czy jest sens odkopywać przeszłość, spotykać się z rodzicami. I przeżyć koszmary z dawnych lat na nowo. Dopiero Andrew przekonał ją, żeby pojechać. W końcu, skoro wysłali jej wiadomość, skoro nadal nie wymazali jej z pamięci, to może chcieli się pogodzić?
A zresztą, teraz było już za późno na rozmyślania. Jechali. Na szczęście jej dom rodzinny nie był jakoś daleko. Jeśli to wszystko okaże się jedną wielką pomyłką, zawsze mogą zawrócić i ponownie przyjechać do Los Angeles.
Wreszcie jej oczom ukazał się dwupiętrowy, jasny dom, dokładnie taki, jak zapamiętała. Czasem nie umiała uwierzyć, że po rozstaniu z rodzicami ich życie trwało nadal, podobnie jak jej własne. W jej pamięci utrwalili się już jedynie jako wspomnienia, nie jako żywi ludzie. A teraz... Teraz miała do nich powrócić. A także przedstawić im Andrew. Tego chyba bała się najbardziej. Jak zareagują na jego obecność? W końcu to jego istnienie było poniekąd powodem ich rozstania. Czy zaakceptują go? A może wręcz przeciwnie, będą się nim brzydzić? I co zrobi sam Andrew, jeśli nie znajdzie u swoich dziadków miłości? Oczywiście rozmawiała z nim o tym przed wyjazdem. Miał w końcu już szesnaście lat, był prawie dorosły, a przynajmniej na tyle, by w miarę zrozumieć całą sytuację. Był prawie w tym samym wieku co ona wtedy...
— To już tutaj? — zapytał Andrew. — Trochę mały ten dom — stwierdził.
Judith nie zdołała powstrzymać chichotu.
— Nie każdego stać na taki dom, jak nasz, aniołku — powiedziała. — Ale wcale nie jest taki mały, jak ci się wydaje. Miałam tu duży pokój.
Judith nie wjechała na podwórko, tylko zatrzymała samochód tuż obok. Nadal nie była pewna, czy naprawdę jest tu mile widziana. Wysiadła, a Andrew już wkrótce stanął obok niej. Kobieta miała już iść, ale zawahała się.
— Wszystko będzie dobrze, mamo. — Andrew położył dłoń na jej ramieniu. Spojrzała na niego i choć to wiedziała, ponownie zaskoczyło ją, że jest już wyższy od niej. — Dziadkowie nie mogą być gorsi od potworów.
Judith uśmiechnęła się lekko. Andrew miał rację. Ruszyli więc. Brama w płocie okalającym dom była otwarta, jak zawsze. Państwo Wrightowie byli bardzo gościnni, nie lubili zamykać się na świat. Czy na nią też się ponownie otworzą? Nie dowie się, póki nie zapuka, no tak...
Weszła na schodki prowadzące do drzwi, a Andrew przystanął obok niej. Odetchnęła kilka razy, by się opanować, ale nie udało się jej zapukać. Coś ją blokowało. No dalej... To nie może być takie straszne!
Ale zanim się przekonała, Andrew podjął decyzję za nią. Po prostu załomotał w drzwi, trochę zbyt głośno jak na jej gust. Była ciekawa, co sobie pomyślą rodzice. Czy uznają jej syna za nieokrzesanego?
Prawdopodobnie myślałaby dłużej w podobnym stylu, ale wtedy drzwi się otworzyły. Stanęła w nich siwiejąca kobieta o twarzy, na której było więcej zmarszczek, niż Judith zapamiętała. Mimo to nadal dało się rozpoznać w niej Agathę Wright taką, jaką była szesnaście lat temu.
Judith chciała się przywitać, ale nie zdążyła, bo matka nagle rzuciła się jej na szyję.
— Judith! — zawołała. — Naprawdę tu jesteś! — Odsunęła ją na odległość ramion, a wtedy Judith zauważyła w jej oczach łzy. — Nawet nie masz pojęcia, jak za tobą z ojcem tęskniliśmy. Myśleliśmy, że już cię nie zobaczymy.
— Nie sądziłam, że chcecie mnie zobaczyć — przyznała Judith szczerze. — Wasza wiadomość... zaskoczyła mnie.
— Stwierdziliśmy, że nie możemy dłużej tak żyć. Nie bez naszej małej córeczki. To znaczy — dodała Agatha szybko — może i jesteś już dojrzałą kobietą, ale dla nas zawsze będziesz małą Judy.
Judith poczuła pieczenie pod powiekami. Miała ochotę je odpędzić, ukryć, ale doszła do wniosku, że nie warto. Te łzy były szczere i bardzo na miejscu.
— Wchodź, ojciec czeka na ciebie w środku. — Wtedy matka zwróciła wzrok na Andrew. — A kto to jest?
— To Andrew, mój syn — przedstawiła go Judith.
— Ach, tak... Wchodźcie, wchodźcie.
Oboje przestąpili próg, a Agatha zaprowadziła ich do salonu, gdzie na starej kanapie siedział ojciec. Wyraźnie oczekiwał gości, a gdy tylko ich zauważył, wstał i wyszedł im naprzeciw.
Jego uścisk z Judith był mniej gwałtowny niż Agathy, ale kobieta i tak poczuła się bardzo przyjemnie. Już nie pamiętała, jak to było ostatnim razem... Zanim ich więzi zostały tak okropnie naruszone. Odbył się bez słów — mężczyzna odezwał się dopiero, kiedy wraz z żoną znowu usiadł na kanapie, a Judith i Andrew usadowili się na fotelach naprzeciwko nich.
— Judith, ja... wiesz, chciałbym cię przeprosić za to wszystko, co się stało. Za to, że tak cię potraktowaliśmy, kiedy zaszłaś w ciążę. Że próbowaliśmy wyciągnąć od ciebie prawdę siłą i że wtedy, jak chciałaś się pogodzić, to nie zareagowaliśmy.
Judith poczuła się bardzo głupio. To wszystko była jej wina, czemu to ojciec ją przepraszał, a nie odwrotnie?
— Nie, to ja was powinnam przeprosić — wymamrotała. — To wszystko moja wina... Byłam taka głupia, taka uparta i w ogóle nie chciałam was posłuchać.
W tym momencie nie umiała się powstrzymać i zaszlochała. Andrew, tak jak wcześniej, położył dłoń na jej ramieniu, co sprawiło, że się opamiętała.
— Powinnam wam wtedy powiedzieć, co stało się naprawdę, ale bałam się, że nie uwierzycie.
— W co nie uwierzymy?
— W to, kto jest ojcem Andrew. Ukrywałam to, bo bałam się, że uznacie mnie za wariatkę, wyśmiejecie... Popełniłam błąd. Nawet jeśli nadal nie chcecie mi uwierzyć, to wiedzcie, że nie kłamię. — Odetchnęła głęboko. Tak, powinna była powiedzieć im to szesnaście lat temu. — Ojcem Andrew jest Apollo.
Rodzice spojrzeli na Judith, a potem na siebie.
— Apollo? — powtórzyła matka. — Jaki Apollo?
— To pewnie zabrzmi głupio, ale kojarzycie tego boga, prawda?
Rodzice pokiwali głowami.
— Jak byłaś młodsza, ciągle tylko rozprawiałaś o mitologii — przypomniał sobie ojciec. — To ten z łukiem?
— Dokładnie. — Judith pokiwała głową. — Może i w to nie uwierzycie, ale on istnieje naprawdę. I nadal żyje. Poznałam go i, no, resztę już sami znacie...
— Chcielibyśmy ci uwierzyć — powiedział ojciec — ale...
— Tak, wiem, to musi brzmieć niedorzecznie. Ale nie kłamię.
— Mama mówi prawdę — odezwał się nagle milczący dotąd Andrew. — Spójrzcie.
Wyciągnął przed siebie dłoń, na której nagle pojawiła się kulka światła. O dziwo nie oślepiała, więc można było na nią bezpiecznie patrzeć, co też Agatha i James zrobili. Na ich twarzach odmalowało się zaskoczenie.
— Nie wierzę... — mruknęła kobieta. — To... To niemożliwe.
— Ale jest prawdziwe.
Kulka światła zamigotała i znikła. Zapadła cisza, przerywana tykaniem wielkiego zegara ściennego.
— Jeśli to prawda — przerwał milczenie ojciec — To czy to znaczy, że Andrew jest półbogiem?
— Dokładnie — przytaknęła Judith.
I zaczęła im wszystko opowiadać.
~~~~
To za to krótki one-shocik z fragmentem historii Judith Wright, jeszcze innej mojej ocki xD Tak, trochę tych ocek mam (chociaż i tak moimi faworytami są Addie z poprzedniego shota i Eichi, protagonista MWCK). Anyway, jak łatwo dostrzec, Judith jest matką Andrew, drugoplanowego bohatera, który przewija się niemal przez wszystkie moje fiki, nie ma go tylko w Brasonach i Małej Syrence (shocie, który opublikuję zaraz po tym). Shot został oryginalnie opublikowany 6 lipca 2023 roku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro