your hope
there's still hope in the darkest hour
never give up
don't give up now
21 BBY
– Jesteś niesamowita – wyszeptał, zostawiając na jej nagiej skórze mokre ślady po pocałunkach. Ursa uśmiechnęła się, wplątując palce w jego mokre włosy i przyciągnęła jego usta, by musnąć je własnymi. Nie musiała walczyć o dominację, dominowała prawie zawsze – w ich małżeństwie – gdy się kłócili i kochali.
– Wiem – odparła, delikatnie skubiąc jego wargę, pomiędzy składaniem delikatnych pocałunków na jego ustach.
Była dzisiaj tak leniwa i spokojna, niemal ukołysana do snu. Chwilę wcześniej obserwował ją, jak upaja się przyjemnością, jak zamyka wolno powieki i lekko otwiera usta, czując jak wypełnia ją miłością.
Uwielbiał, gdy dominowała – patrzył na nią, dostrzegając na jej policzkach rumieńce. Dłonie ułożyła na jego brzuchu, poruszając się wolno, w górę i w dół. W górę i w dół.
Patrzył na nią jak zahipnotyzowany.
– Czy to ten szczęśliwy dzień, który spędzimy w łóżku? – zapytał cicho, przymykając powieki. Poczuł jak jej usta nagle się zatrzymują, przerywając całkowanie jego szczęki.
– Być może – szepnęła.
– To brzmi obiecująco – odszepnął, uśmiechając się.
Chciała zostać na Krownest jak najdłużej, jednak nie mogła w nieskończoność wykręcać się obowiązkami, które ją tutaj trzymały. Z drugiej strony chciała walczyć, a tutaj wszystko było spokojne, dalekie od wojny, niemal ukołysane w ciszy, skryte pod pokrywą śniegu i lodu. Krownest było jak magiczne kraina, w której czas zamarzał, tworząc iluzję doskonałości. Ursa uwielbiała przebywać właśnie tutaj. Słyszała od Bo-Katan, że Wataha planuje przenieść swój obóz na Carlac – planetę pokrytą śniegiem, gdzieś w Nieznanych Rejonach. Vizsla śmiał się, że Ursa poczuje się jak w domu, gdy w końcu tam przybędzie. Ona jedynie uśmiechnęła się na te słowa, ale nie przytaknęła.
Jej domem było Krownest, a bezpiecznym miejscem ramiona jej męża.
– Powinienem namalować nowy obraz dla ciebie. Podobny do tego, który namalowałem dla księżnej Satine – powiedział cicho, a Ursa ponownie przerwała składanie pocałunków. Oparła głowę na jego nagim ramieniu. – Zaproszono mnie kiedyś do jej pałacu, bym mógł wykonać obraz, który następnie zawisł w sali tronowej. Uwierzysz w to, najmilsza? Mój obraz w sali tronowej.
– Znasz księżną Satine? – zapytała, jakby to nie było oczywiste. Uniosła wzrok na jego oczy i mogłaby przysiądz, że ujrzała w nich delikatny błysk, jakby zaświeciły się na dźwięk imienia władczyni Mandalore.
– Oczywiście. Jest przywódczynią frakcji Nowych Mandalorian i obecną władczynią całego systemu Mandalore – powiedział, choć wiedział, że nie to miała na myśli. – Kiedyś byłem w niej zakochany – przyznał, lekko zawstydzony. Ursa parsknęła.
– Byłeś zakochany w księżnej Satine Kryze? Ona jest od ciebie starsza.
– To było bardzo dawno temu – zaczął się bronić. Ursa uśmiechnęła się złośliwie i oparła na przedramionach, by móc wpatrywać się w jego twarz, gdy o tym opowiadał.
– Co ci się w niej podobało? – zapytała.
– Była najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem – odpowiedział zgodnie z prawdą. Tak było. Kiedyś wydawała się najpiękniejszym cudem. Będąc jej nadwornym malarzem mógł obserwować ją godzinami, próbując umieścić tę perfekcję na płótnie.
– Była?
– Ty jesteś najpiękniejszą kobietą w galaktyce, Urs'ika – powiedział z uśmiechem. Kobieta przewróciła oczami, ale pocałowała go delikatnie w usta, a następnie położyła się obok, kładąc głowę na jego ramieniu i przytuliła się do jego rozgrzanego ciała. Jej dłoń znalazła się w pobliżu jego bijącego serca, jakby zawsze tam należała. – Ner mesh'la riduur – wyszeptał, przeczesując jej rozpuszczone, ciemne włosy palcami. Uwielbiała, gdy to robił. Uwielbiała, gdy nie budził jej rano, choć wiedziała, że musi wykonywać swoje obowiązki. Uwielbiała, gdy nazywał ją piękną, choć nigdy nie uważała się za boginię... Uwielbiała, gdy mówił w Mando'a.
– Gdzie się tego nauczyłeś? – zapytała cicho. Czuł, że Ursa powoli znajduje się na granicy przytomności i snu.
– Mando'a?
– Mmm.
– Studiowałem historię, malarstwo i architekturę, wspominałem ci już o tym – powiedział, a ona przytaknęła. Często opowiadał o sobie, ona zadawała mu pytania. Znała go, niczym najlepiej spisaną książkę, szczegół po szczególe. – Historia była moją pasją, dlatego postanowiłem spróbować zrozumieć język, którym posługiwali się inni Mandalorianie. Myślę, że wielu żyjących dzisiaj w Sundari ludzi wciąż pamięta nasz pradawny język, którym jedynie mówiono.
– Alfabet wygląda dziwnie – przyznała, nie odrywając głowy od jego ramienia, przez co jej głos został zniekształcony. Alrich zachichotał, po czym podciągnął koc, by okryć ich, a w szczególności ją.
– Jesteś zmęczona, cyar'ika – powiedział, gdy otworzyła oczy jedynie na moment i spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Lubię, gdy o tym opowiadasz – szepnęła.
– Wiem – odparł, po czym cmoknął ją w czubek głowy.
– Opowiedz mi o czymś miłym – poprosiła, zamykając znów oczy.
Alrich zaczął opowiadać, a ona chłonęła przez moment jego słowa. A później odpłynęła do spokojnego świata, dalekiego od wojny, podziałów, pacyfizmu i Satine... zwłaszcza perfekcyjnej Satine.
1st MONTH
Ursa owinęła się futrem o wiele szczelniej i przyciągnęła kolana do ciała, gdy po jej plecach przeszedł po raz kolejny lodowaty dreszcz. Uwielbiała chłód, wychowywała się na pokrytej lodem planecie, jednak tego dnia miała wrażenie jakby całe jej ciało zamarzało, począwszy od stóp, które ukryła pod ciepłym kocem. W dłoniach trzymała kubek wypełniony gorącym naparem z ziół, a o kolana oparła swój datapad.
– Zamierzasz spędzić cały dzień w łóżku? – zapytał Alrich, wchodząc do ich sypialni. Była przekonana, że dopiero co zaczął pracę nad swoim nowym dziełem, o którym nie chciał na razie rozmawiać. A może straciła zupełnie poczucie czasu. Odkąd stała się taka niedokładna?
– Nie mam nic ciekawszego w planach – odparła cicho, posyłając mu lekki uśmiech.
– Miałaś się spakować – przypomniał jej, nie widząc śladu, by choćby zaczęła to robić. Ursa przewróciła oczami, gdy znów jej o tym przypomniał, dokładnie trzeci raz tego dnia.
Nie chciała wyjeżdżać. Nie na trzy miesiące, nie po tych wszystkim miłych chwilach, które razem spędzili. Pre zdawał się rozumieć z początku jej potrzeby, żartował z jej małżeństwa i możliwości posiadania dzieci. Ona traktowała to bardzo poważnie, choć nie rozmawiali nigdy na poważnie o własnym potomstwie, wciąż odwlekając ten temat na kolejny rok i kolejny.
Była się odpowiedzialności, którą niosło z sobą posiadanie dziecka. Nie sądziła także, że mogłaby być dobrą matką, nie mając wcześniej zbyt dobrego przykładu. Postanowiła jednak nie martwić się na zapas.
– Statek będzie jutro w południe, to wciąż mnóstwo czasu, żeby się spakować – odpowiedziała rzeczowo, po czym odłożyła swój datapad na bok i otuliła się szczelniej futrem. Alrich skinął głową i podszedł do łóżka. Usiadł obok niej, tak, że mogła spokojnie położyć głowę na jego ramieniu, co niemal od razu zrobiła.
– Wolałbym żebyś zrobiła to przed wieczorem – powiedział cicho, nawet na nią nie patrząc.
– Masz jakieś plany? – zapytała, odrywając głowę od jego ramienia, by móc spojrzeć mu w oczy.
– Być może – uśmiechnął się i cmoknął ją w skroń. Następnie wstał gwałtownie, jakby nagle przyszło mu coś na myśl.
– Gdzie idziesz?
– Motywuję cię. Jeśli zostanę, nie wstaniesz z tego łóżka. Idę skończyć dzieło mojego życia, kochanie – powiedział, a Ursa zaśmiała się krótko, wiedząc, że ma racje.
*
Uderzyła pięścią w worek treningowy, czując przyjemny ból rozlewający się po całym jej ciele. Krzyknęła i wzięła kolejny zamach, tym razem drugą ręką, a cios padł pod idealnym kątem, w miejscu, w które chciała uderzyć.
Trenowała od lat – od walki wręcz, po zapasy i strzelanie z blasterów. Była perfekcyjna i dokładna. Porażka nie była mile widziana w jej domu, na oczach klanu oraz jej władczego ojca, który odkąd skończyła pięć lat uczył ją walki. Walka była przyszłością. Walka była zwycięstwem. Nic innego nie miało znaczenia.
Pacyfizm to słabość.
Świat bez wojny nie miał prawa istnieć. Perfekcja i pokój nie były trwałe, a nawet – nie istniały, nie w realnym życiu.
– Wykończysz swoje kostki, cyar'ika.
Ursa odwróciła się w stronę głosu, który dochodził od strony drzwi, które prowadziły na korytarz. Jej mąż stał oparty o ścianę ze skrzyżowanymi ramionami, patrząc wprost na nią. Nie miała pojęcia jak długo ją obserwował, wcześniej nie zwracała uwagi na nic, oprócz precyzyjnie zadawanych ciosów. Precyzja nie była perfekcją.
– Nie przyszłaś na kolację – zagaił, po czym skierował swoje kroki w jej stronę.
Zacisnęła pięści i uderzyła kilkakrotnie w worek, a dźwięk rozniósł się po sali treningowej.
– Nie jestem głodna – odpowiedziała, prostując się. Podał jej ręcznik, którym szybko otarła pot z twarzy, a następnie pociągnęła kilka łyków wody.
– Nie musisz lecieć, Ursa – powiedział nagle, a ona wiedziała, co ma na myśli. Prychnęła w odpowiedzi i ruszyła w stronę drzwi, by następnie pokonać korytarz i wreszcie dotrzeć do sypialni. Czuła za sobą jego kroki, cóż, nawet je słyszała, gdy głuchy dźwięk odbijał się od pustych ścian.
– Nie mam wyboru i ty doskonale o tym wiesz. Nie ułatwiasz mi tego, wciąż o tym przypominając. Znam swoje obowiązki i zobowiązania, których zamierzam dotrzymać. Dla dobra klanu – odpowiedziała, przechodząc do odświeżacza. Zatrzymał się przed drzwiami, jakby czekał na pozwolenie. Nie miała nic przeciwko, by do niej dołączył.
– Co z twoim dobrem? – zapytał, patrząc jak kobieta zrzuca swoje ubrania. Alrich walczył z pragnieniem, by zlustrować ją wzrokiem. Patrzył prosto w jej oczy, szukając w nich odpowiedzi.
Ursa nie była nieśmiała. Nigdy nie określiłby jej w ten sposób. Z łatwością wyrażała swoje zdanie i przejmowała inicjatywę, gdy wymagała tego sytuacja. Nawet w tym momencie...
Nie pamiętał, kiedy zanurzył się wraz z nią pod strumieniem wody, ani kiedy odrywali od siebie usta, by nabrać powietrza. Nie potrafił policzyć jak wiele razy wypowiedziała jego imię, ani ile czasu spędzili w swoich objęciach.
Pamiętał, kiedy skierowali się do łóżka, by kontynuować swoją miłosną przyjemność. Pamiętał jej pocałunki i wszystkie minuty, które ciągnęły się w nieskończoność, gdy unosiła się nad nim i ponownie opadała, oplatając go przyjemnym ciepłem. Składała delikatne muśnięcia warg na jego ustach i odrzucała na plecy swoje mokre, ciemne włosy, w które wplątywał swoje palce.
Była przy tym taka piękna.
Wydawało mu się jakby czas nagle stanął w miejscu i mogli się cieszyć własną nieskończonością.
Zasnęła w jego objęciach późną nocą, a on wciąż wspominał wszystkie te chwile, gdy sprawiali sobie przyjemność. Kochał się z nią, myśląc tylko o teraźniejszości.
Kochał się z nią, kochając ją całym sercem.
2nd MONTH
– Wren, możesz się na coś przydać – mruknął Pre, patrząc na nią poważnie. – Patrol.
– W pojedynkę? – zapytała, wytrzymując jego lodowate spojrzenie.
Przyleciała na Carlac niespełna miesiąc temu i już czuła się tutaj niezwykle pewnie. Nadal była jedynie pionkiem w tej grze, jednak nie zamierzała płaszczyć się przed Vizslą.
– Możesz kogoś zabrać.
– Bo?
– Bo-Katan zostaje ze mną. Weź Dreg'a, brakowało mu twojego towarzystwa – powiedział, przyciągnąć rudowłosą młodą kobietę do siebie. Ursa posłała jej krótkie spojrzenie, ale nie dostrzegła w oczach przyjaciółki charakterystycznego zacięcia. Dzikie, zielone oczy były przygaszone. Hrabina Wren była pewna, że coś się stało, a Bo doskonale to ukrywała, o wiele dłużej niż przez cały ten czas, gdy Ursa była w obozie. Mogła być beznadziejna we wszystkim, ale zawsze będzie profesjonalistką w skrywaniu prawdy, nawet przed przyjaciółką.
Dreg wydawał się być zachwycony możliwością wyrwania się z obozu i patrolowania terenu wraz z Ursą. Kiedyś jej nie znosił, a ona nie znosiła jego. Byli swoimi zupełnymi przeciwieństwami – kobieta była sztywna i nad wyraz poważna. Niektórzy twierdzili, ze utrudniało to komunikację, a żarty w jej towarzystwie były niemal jak wykroczenie. Zmienili szybko zdanie, gdy wydało się, że wyszła za mąż za Nowego Mandalorianina, nikt nigdy nie podejrzewałby jej za kogoś, kto w tak jawny sposób sprzeciwia się zakazom Pre.
– Zatrzymaj się – mruknęła, patrząc na niego poważnie. Dreg rozejrzał się wokół, myśląc, że coś zauważyła.
– Po co?
– Natychmiast się zatrzymaj, albo zwymiotuję ci na ścigacz.
Mężczyzna zahamował, patrząc jak kobieta szybko wyskakuje z pojazdu, by następnie zwrócić całą zawartość swojego żołądka. Dreg wzdrygnął się, słysząc cały proces, a dźwięk nie był zbyt przyjemny.
– W porządku? – zapytał, gdy oparła się chwilę później o ścigacz. Odetchnęła głęboko, po czym skinęła głową. Dreg także wysiadł, po czym podszedł do niej. Podniósł hełm z ziemi i otrzepał go ze śniegu, zanim wręczył go jej.
– Nigdy nie widziałem, żeby ktoś z takim tempie zrzucał hełm – zaśmiał się. Ursa przewróciła oczami. – Może oprócz Pre, gdy w jego pobliżu jest Kryze.
– Ostatnio dziwnie się zachowują, oboje – powiedziała, wskakując z powrotem do pojazdu.
– Ty też. Odkąd wróciłaś – zauważył. – Jakbyś nie była sobą. Ciąża?
– Chyba śnisz – mruknęła. Dreg uśmiechnął się znacząco. – Nie jestem w ciąży.
– Nowi Mandalorianie nie potrafią zapłodnić kobiety? – roześmiał się, a Ursa uderzyła go mocno w ramię. Mężczyzna prychnął, po tym ruszył. – Może Pre poszło lepiej z młodą Kryze.
– Dlaczego miałoby – urwała. – Czekaj, Pre i Bo? – zapytała zaskoczona.
– Myślałem, że wiesz. Miała jakiegoś Obrońcę, czy coś, na boku. Pre się o tym dowiedział i zapytał o jej lojalność wobec Mandalore. Była niezła jatka. Myśleliśmy, że ją zabije. Zamiast tego dał jej „lekcję dorosłości", jakoś tak to nazwał. Kurwa, nie wierzę, że ci nie powiedziała – mówił, ale Ursa miała wrażenie jakby słowa w ogóle do niej nie docierały.
Jak Bo-Katan mogła to przed nią skrywać i jaką ona sama była przyjaciółką, że wcześniej tego nie odkryła? Musiały porozmawiać.
*
– Ursa? Co tutaj robisz? – zapytała ze zdziwieniem Bo-Katan, chowając blastery do kabur, gdy zauważyła, że zbliża się jej przyjaciółka. Rudowłosa udoskonaliła celowanie i strzelanie, przez co stała się znacznie skuteczniejsza. I mimo że Ursa była w obozie najlepsza, tak, czuła, że przyjaciółka depcze jej po piętach.
– Przyszłam porozmawiać – powiedziała od razu, bez owijania w bawełnę.
– O czym? – zapytała z uśmiechem Bo, po czym usiadła na jednej ze skał.
Znajdowały się poza obozem, oddalone od wścibskich oczu i dobrych uszu, które potrafiły wychwycić każdy szczegół. Ursa nie potrzebowała problemów, wystarczyły jej te, które już teraz miała z Pre.
– O tobie i Pre – wypaliła starsza z kobiet.
– To nie twoja sprawa – warknęła Bo, ton jej głosu znacznie się zmienił.
– Jesteś dla mnie jak młodsza siostra, Bo. Daj spokój i po prostu powiedz mi prawdę. Dreg-
– Na pewno powiedział ci jakieś bzdury – przerwała jej gwałtownie rudowłosa. Odwróciła się i ruszyła w stronę obozu, mając nadzieję, że Ursa zostanie w tyle, ale tak się nie stało. Jej przyjaciółka była tuż za nią, słyszała jej kroki na śniegu.
– Wiem, że Fenn cię zostawił – powiedziała ciemnowłosa.
Bo zatrzymała się gwałtownie, a jej ramiona nagle opadły, jakby odrzuciła z nich ciężar. Ursa przez moment wpatrywała się w jej plecy, w sylwetkę lekko pochyloną do przodu, uginającą się pod czymś niewidzialnym i niedostrzegalnym gołym okiem. Niepewnie postawiła kilka małych kroczków, po czym położyła dłoń na jednym z ramion przyjaciółki.
Bo-Katan nie płakała. Nigdy.
Aż do tego momentu Ursa uważała ją za najtwardszą osobę jaką znała. Jednak, gdy spojrzała w jej załzawione oczy, poczuła jakby ktoś wbijał szpilę w jej serce.
Bo-Katan była dla Ursy jak młodsza siostra, autentycznie czuła, że powinna się o nią troszczyć, nawet kiedy rudowłosa powtarzała, że nie potrzebuje opieki.
– On... on nie miał wyjścia. Pre-
Urwała nagle.
– Co on ci zrobił, Bo? Odpowiedz mi – poprosiła Ursa, poniekąd domyślając się prawdy, tak jakby jej przyjaciółka miała ją wypisaną w oczach.
– Ja... ja nie chcę o tym mówić. Proszę, nie mów o tym więcej.
– Skrzywdził cię?
Nie musiała pytać, ponieważ znała odpowiedź, aż za dobrze.
– Kurwa, Bo. Jak mogłaś mi nie powiedzieć? Przecież ja mogłabym-
– Nie, Ursa. Nie mogłabyś i nie możesz nic zrobić. Nie pozwolę na to, żeby zrobił ci krzywdę, albo Alrich'owi. Poza tym, mamy ważniejsze rzeczy na głowie, prawda? Nie martw się o mnie, vod, poradzę sobie.
Ursa nie mogła nic zrobić. Przez następne dni i tygodnie przyzwyczajała się do nowej rzeczywistości. Była świadkiem zmian jakie zachodziły w Bo-Katan. I coraz częściej zastanawiała się czy nadal chce taka być, czy nadal dąży do tego samego celu, co na początku?
– Niedługo się zobaczymy, Urs'ika, a wtedy pokażę ci moje najnowsze dzieło – powiedział entuzjastycznie Alrich, wyciągając ramiona, jakby chciał ukryć przed nią swój obraz, choć na hologramie widziała tylko jego sylwetkę. Zaśmiała się cicho, podciągając nogi pod siebie. – Będziesz zachwycona, jestem tego pewien. O, i musisz zobaczyć nową salę w mojej galerii i poznać mojego nowego strażnika, świetny facet. I ile on wie o sztuce! I nie uwierzysz, ale-
– Muszę kończyć Alrich – przerwała mu nagle, czuwać jakby coś bezpowrotnie przemijało.
Skinął głową i chwilę później po prostu się pożegnali, a ona zerwała połączenie.
Otarła łzy z policzków.
Po prostu.
3rd MONTH
Ursa spojrzała na odczyty, a jej dłonie zadrżały, gdy odczytała wyniki. Oczy zaszły łzami, które spłynęły wolno po policzkach. Na statku pozostała tylko ona, nie było nikogo w pobliżu, a mimo to czuła się obserwowana i oceniana. Otarła szybko policzki, słysząc zbliżające się kroki. Odwróciła się, jednak nikt nie nadchodził. To wszystko działo się w jej głowie.
A może to wszystko było tylko snem?
Próbowała się obudzić, ale nie spała. Całe jej ciało było żywe. Ciało w jej ciele także było żywe. Wyniki dały jej jasno do zrozumienia. Była w ciąży.
Nie mogła być w ciąży. Dziecko nie pasowało do jej życia. Nie pasowało do jej ramion. To było skrajnie nieodpowiedzialne, by podarować jej dziecko. Taką malutką istotkę, takie maleństwo, które musiałaby kochać...
– Ursa? – usłyszała za sobą głos Bo, która pojawiła się nagle na statku, zaniepokojona nieobecnością przyjaciółki. – Wszystko w porządku?
– Tak. Musiałam jeszcze coś sprawdzić – skłamała w pewnym sensie. Zmięła w dłoni niewielki wydruk, który miała już od kilku dni, jednak wciąż bała się na niego spojrzeć, aż do teraz. Rudowłosa nie pytała o nic więcej, przekazała jedynie, że za chwilę rozpoczyna się zebranie i, że Ursa ma się na nim stawić. Chcąc nie chcąc ruszyła w tamtym kierunku.
Stała wśród Mandalorian słuchając donośnego głosu Pre. Jej myśli jednak krążyły daleko, gdzieś poza zasięgiem wszystkiego, co było najbliżej jej nosa. Na moment uciekła we wspomnieniach do tych wszystkich chwil, które spędziła z Alrich'iem. Wróciła nawet do momentu, kiedy go poznała, gdy zobaczyła go w świetle. Na chwilę uciekła przed mrokiem.
Jednak głos Pre przywołał ją do rzeczywistości, gdy usłyszała swoje nazwisko wypowiedziane pełnym zdenerwowania głosem. Zamrugała szybko, zauważywszy, że wszyscy zebrani patrzą w jej stronę.
– Zadałem ci pytanie, Wren – warknął Vizsla, a Bo posłała jej krótkie spojrzenie. – Czy twój mąż dobrze zna Satine? – powtórzył.
– Nie sądzę – odparła obojętnie.
– Kłamiesz – stwierdził, po czym podszedł do niej. Stała wyprostowana, niemal na baczność z nieodgadnionym spojrzeniem.
– Dlaczego miałabym kłamać? Ner riduurok jest artystą, nie nadwornym komikiem na dworze księżnej. Nie zna jej – powiedziała pewnie, choć czuła jak serce szaleje jej w piersi.
– Z pewnych źródeł wiem, że kiedyś był nią zainteresowany. Może nadal jest – szepnął ze śmiechem. – Ale do rzeczy... wprowadzi cię do pałacu. Może cię przedstawić, prawda? Ładnie się ubierzesz i porozglądasz, zbadasz teren...
– Nie – przerwała mu. – Nie zrobię tego i ty doskonale o tym wiesz, Vizsla.
– Nie? – parsknął, a Mandalorianie roześmiali się, jakby conajmniej powiedział coś zabawnego. – Nie rozśmieszaj nas Ursa.
– Nie taka była umowa. Moja rodzina pozostaje poza tym wszystkim.
– Twoja rodzina nie żyje – powiedział. – Chyba, że... Może masz nam coś do powiedzenia? – zapytał, patrząc wymownie na jej brzuch.
Nie odpowiedziała, nawet nie drgnęła, stała przed nim.
– Może skrywasz tu małego Wren'a? – zapytał, bezczelnie kładąc dłoń na jej brzuchu. Odepchnęła go gwałtownie.
– Możesz sobie marzyć – warknęła. – Nie jestem w ciąży.
Nie będę w ciąży, pomyślała.
*
Bo-Katan nie wróciła na noc. To nie był pierwszy raz, kiedy Ursa była sama w namiocie i kolejny raz, kiedy kładła dłoń na swoim brzuchu, wiedząc, że nie musi tego ukrywać przed sobą. Przesuwała palce po gładkiej skórze, uśmiechając się delikatnie. Minęło kilka dni od nieprzyjemnej rozmowy z Pre oraz kilka nocy, które spędziła na myśleniu co powinna teraz zrobić. Miała ochotę spakować się i uciec... Czy to miałoby sens? Vizsla by ją znalazł, być może skazałby ją na śmierć za zdezerterowanie.
Myślała o powrocie na Krownest... i zastanawiała się przy tym jak powie Alrich'owi. Czy będzie się cieszył? Nigdy na poważnie nie rozmawiali o posiadaniu dzieci. Tym bardziej w tych pełnych niepokoju czasach nie dostrzegała siebie w roli matki. Prawdę powiedziawszy, nie widziała się w roli matki w żadnym momencie swojego życia.
– Co powinnam zrobić, hm? – zapytała cicho, przewracając się na bok. Wyciągnęła spod twardej poduszki maleńki woreczek, przyglądając się sypkiej, jasnej zawartości. Poczuła w oczach łzy, ale szybko je otarła, zaciskając woreczek w dłoni.
To nie był dobry czas, prawda?
Była częścią Watahy Śmierci. Była nazywana terrorystką. Była mrokiem. Nie była gotowa, by pokochać dziecko, tak, jak matki kochają swoje dzieci. A jednak miała tak wiele wątpliwości...
Odrzuciła koc, którym była okryta i usiadła na łóżku. Myśli kłębiły się w jej głowie od kilku dni, a teraz nagle stały się zupełnie spokojne, opanowane. Ursa przybrała swój obojętny wyraz twarzy, po czym wstała i wyszła z namiotu, od razu dając się do kantyny, znajdującej się niemal na środku obozowiska. Gdy weszła do środka od razu uderzył ją odór potu i ciemnego piwa, za którym nie przepadała (nie w ogromnych ilościach, które wlewali w siebie jej kompani). Usiadła przy wolnym stole, unosząc dłoń i prosząc o wodę i coś mocniejszego.
Rozglądnęła się wokół, dostrzegając prawdziwe oblicze Watahy Śmierci – pijani Mandalorianie, szaleńczo zakochani w ne'tra gal i usilnie próbujący pochwycić coś, czego nigdy nie będą godni. Sama nie pragnęła władzy, nie teraz, gdy wydawało jej się, że ma wszystko. Nie chciała po prostu żyć w idealnym świecie – chciała brać udział w wojnie, być pożyteczna, bronić Mandalore, podążając drogą przeszłych pokoleń...
Każdy idealizm upadał, nie potrafiąc zaistnieć w nieidealnej galaktyce.
Satine tego nie rozumiała.
Ktoś postawił przed nią dwa kubki – z wodą i z alkoholem. Wsypała ukradkiem zawartość woreczka, patrząc przez moment jak proszek rozpuszcza się w wodzie i powoli znika. Położyła palce na kubku – te same palce, które wcześniej dotykały skóry na jej brzuchu, jakby próbowały poczuć malutkie dziecko...
Musiała to zrobić.
Nie miało znaczenia, co myślała na ten temat. Nie miało znaczenia, jakby bardzo cierpiała w środku. Straciła już wielu ludzi i przeżyła. Teraz będzie tak samo.
Dokładnie tak-
– Ursa! Tutaj jesteś! Wszędzie cię szukałam. – Ursa usłyszała nagle pijany głos Bo-Katan, a rudowłosa wojowniczka pojawiła się prawie znikąd. Usiadła obok przyjaciółki, po czym rzuciła się w jej ramiona, przytulając ją mocno.
– Dobra, Bo, dosyć tych czułości. Co ty tutaj robisz? – zapytała, odpychając od siebie dziewczynę.
– Już mówiłam, szukałam cię. A ty tu sobie po prostu siedzisz i pijesz. Co to jest?
Ursa zamarła, chcąc wyciągnąć kubek z dłoni przyjaciółki.
– Nic takiego.
– Jasne – mruknęła, po czym pociągnęła łyk. Skrzywiła się i szybko wypluła napój z powrotem. – Co za paskudztwo!
– Mnie smakuje – powiedziała szybko Ursa, próbując odebrać przyjaciółce kubek. Bo jednak była szybsza i wylała zawartość na podłogę.
Ursa zamrugała szybko, wpatrując się z przerażeniem w rozlaną wodę. Jej myśli biegły coraz szybciej, a serce biło coraz gwałtowniej.
– Nie wyglądasz zbyt dobrze, Urs'ika. Postawię ci tihaar, postawi cię na nogi – wymruczała Bo, opierając się o przyjaciółkę. Była pijana, ale szczęśliwa.
Bo była czasami jak dziecko, którym Ursa musiała się opiekować. Czasami była jak młodsza siostrzyczka. Dzisiaj jednak sama została opiekunką... nienarodzonego dziecka.
Może dobrze się stało? Może było za wcześnie? Może los sam zdecyduje?
Ursa poczuła w oczach łzy, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, co zamierzała zrobić. Każdego dnia przy Alrich'u próbowała udowodnić, że nie jest jedynie zabójczynią. Znał ją, wiedział kim jest i kim była, a mimo to – kochał ją całym sercem. Chciała stawać się coraz lepsza, i przestać się gubić, i zacząć się zmieniać. Każdego dnia czuła jak zbliża się do światła...
I nagle... chciała zabić dziecko. Jej dziecko. Jego dziecko. Ich dziecko.
Ich nadzieję, że świat nie jest tylko wojną i pokojem. Nie jest ani światłem ani mrokiem. Jest momentem. Życie jest momentem.
4th MONTH
– Tylko ty masz tak zabójczo delikatnie dłonie, cyar'ika – powiedział ze śmiechem Alrich, gdy zakryła jego oczy. Spodziewała się spotkać go właśnie w jego przestronnej pracowni, gdzie powstawały te zapierające dech obrazy. Skontaktowała się z nim wcześniej, żeby oznajmić mu, że w najbliższych dniach pojawi się w Sundari, by załatwić jakieś sprawy związane z klanem. To była dobra okazja, żeby się spotkać – tym bardziej, że chciała coś mu powiedzieć.
– Miałaś być wieczorem – zwrócił się do niej, gdy usiadła obok. Przez moment wpatrywała się w obraz, nad którym teraz pracował, podziwiając go z dumą.
– Tak, ale... nie mogłam się doczekać – odparła niepewnie, choć starała się brzmieć jak najbardziej przekonująco. Cmoknęła go szybko w policzek, po czym wstała.
Alrich patrzył na nią, jak krążyła między obrazami, przyglądając się im z obojętnością i pewnego rodzaju zagubieniem. To zupełnie było do niej niepodobne.
– Ursa?
Spojrzała w jego stronę na moment, ale to wystarczyło, by dostrzegł w tym spojrzeniu strach.
– Czegoś mi nie mówisz – bardziej stwierdził niż zapytał. Następnie wstał i podszedł do niej.
– To jest... nie wiem jak ci to powiedzieć – zaczęła, gdy położył dłoń na jej policzku, sprawiając, że mogła patrzeć jedynie w jego oczy. Było w nich tylko spokoju, czułości i miłości. Jednak nie potrafiła wypowiedzieć słowa. Przyciągnęła go zamiast tego do pocałunku – pełnego pasji. Gwałtownego, a jednocześnie spójnego. Był nieco zaskoczony, ale nie protestował, kładąc dłonie na jej biodrach, gdy wplątała palce w jego gęste włosy. Oparł ją o ścianę, a jego usta oderwały się od jej warg, by zejść kilka milimetrów niżej, i niżej, i niżej.
– Alrich – sapnęła, czując jego spokojne pocałunki na szyi.
– Mogłaś to ściągnąć – mruknął w jej skórę, dotykając jednocześnie [narzuty], którą miała na sobie. Ursa znalazła szybko jego dłoń i pogładziła ją delikatnie. Po chwili położyła ją niepewnie na jej brzuchu, który był delikatną wypukłością. Otworzył szeroko oczy, po czym odsunął się gwałtownie, puszczając jej dłoń. Kobieta popatrzyła na niego z zaskoczeniem, ale nie zamierzała dłużej się ukrywać. Ściągnęła wierzchnie ubranie, które ukrywało doskonale jej tajemnicę.
Kombinezon lotniczy, który nosiła pod zbroją idealnie podkreślał delikatnie zaokrąglony brzuszek.
– Jesteś w ciąży – wyszeptał Alrich, patrząc na nią nieodgadnionym spojrzeniem.
– Tak – potwierdziła, nie pozostawiając żadnych wątpliwości. Patrzyła na niego przez moment, nie potrafiąc pozbyć się strachu. Poczuła jak do oczu napływają jej łzy. Cholerne hormony.
Alrich wpatrywał się w jej brzuch przez kilka długich sekund, zanim zdecydował się podejść. Przymknęła powieki na wypadek, gdyby miał dostrzec jej łzy. Usłyszała jego ciche kroki, które nagle ucichły gdzieś blisko. Poczuła jak jego palce błądzą po jej brzuchu, jak dotykają tego niewielkiego wybrzuszenia, badając jej ciało na nowo.
– Oh Ursa – wyszeptał, klękając przed nią, by móc oprzeć czoło w miejscu, w którym rozwija się wciąż ich maleńkie dziecko. Jego głos jest płaczliwy, ale nadal czuły, nadal tak bardzo znany.
Otworzyła oczy, by na niego spojrzeć. Wplątała palce w jego włosy i delikatnie odchyliła jego głowę do tyłu. Patrzyli prosto w swoje załzawione oczy, dzieląc się milionem słów, które nigdy nie zostaną wypowiedziane.
– Nie powinnam była tak długo tego ukrywać... ale tak bardzo się bałam – przyznała, nie powstrzymując łez, które spłynęły po jej policzkach. Usiadła na podłodze naprzeciwko niego, a jedna z jej dłoni niemal automatycznie znalazła się na wybrzuszeniu.
– Nadal nie wiem, co mogę powiedzieć – wyznał Alrich, uśmiechając się przez łzy. – Jestem tak bardzo szczęśliwy, cyar'ika. Czego się bałaś?
– Twojej reakcji i... i reakcji Watahy – odparła.
– Jak zareagował Vizsla? – zapytał Alrich. Wolała nie pamiętać. Spojrzenie Pre wciąż ją prześladowało i jego śmiech. Nic nie powiedział, ale miała wrażenie, że w tamtym momencie potrafiła czytać mu w myślach.
Ursa wzruszyła ramionami w odpowiedzi.
– Nie chcę o tym rozmawiać. Nie kiedy jestem tutaj, z tobą.
– To zrozumiałe – zaśmiał się, ocierając łzy. – Nie potrafię w to uwierzyć. Jak długo to urwałaś?
– Wystarczająco długo.
Wystarczająco długo, by prawie pozbyć się dziecka – przeszło jej przez myśl. Nie zamierzała mu mówić, co chciała zrobić. Obiecała sobie, że nigdy o tym nikomu nie powie. Sama będzie żyć z myślą, że chciała zabić niewinne dziecko.
– Zostań w domu – poprosił, ale pokręciła głową.
– Nie mogę, jeszcze nie teraz – odparła cicho, mając nadzieję, że zrozumie.
– Zostań tutaj, pozwól mi o tym myśleć, patrząc na ciebie.
Na to mogła się zgodzić. Skinęła głową.
*
Siedziała na jego kolanach, z głową opartą na jego ramieniu. Prawie zasypiała, gdy jego dłoń spokojnie gładziła jej brzuch, bezpieczne miejsce dla ich malutkiego dziecka. Nucił jakąś kołysankę, której nie znała.
– Zrobię wszystko, żebyście byli bezpieczni – obiecał.
– Ja powinnam to powiedzieć – wymruczała.
– Byłem pierwszy – cmoknął ją w skroń.
– To nie ma znaczenia, ner di'kut.
Uśmiechnął się, przytulając ją nieco mocniej. Wtuliła się w niego, ku jego zadowoleniu.
– Poważnie Ursa, nie pozwolę was skrzywdzić. Nigdy.
5th MONTH
Nie pamiętała koszmarów. Właściwie nie pamiętała żadnych ciemnych, mrocznych snów. Spała, nie myśląc o Pre, o tym co się z nią stanie, gdy się dowie. Już się dowiedział. Prawdę mówiąc dowiedział się przed Alrich'iem, podobnie jak Bo-Katan.
Ursa zbyt długo walczyła z samą sobą i z myślą, że zostanie mamą, by przegapić moment, gdy jej brzuch był jeszcze niewidoczny. Wszystko było kwestią czasu.
Z trudem zasuwała zamek jej kombinezonu, a zbroja nie pasowała już tak idealnie, jakby tego chciała. I zasypianie... zasypianie było ciężkie. Wiedziała, że z miesiąca na miesiąc nie będzie lepiej, jednak już teraz miewała nieprzespane noce.
– Znów się wierci? – zapytał cicho Alrich swoim zmęczonym, zaspanym głosem. Nie chciała go obudzić, kiedy piąty raz w ciągu ostatniej godziny zmieniała pozycję. Westchnęła cicho, odwracając się w jego stronę.
– Nie mogę uwierzyć, że nie chcesz znać płci – powiedział, kładąc dłoń na jej brzuchu, wyczuwając delikatne ruchy.
– To nie jest najważniejsze – odparła, odprężając się trochę pod wpływem jego dotyku. – Poza tym... to będzie niespodzianka.
– Jesteś ostatnią osobą, którą bym podejrzewał, że lubi niespodzianki – zaśmiał się cicho, a Ursa posłała mu pochmurne spojrzenie.
– Widocznie to wszystko przez ciążę – odparła.
Leżeli w ciszy, ciesząc się własną obecnością. Alrich spokojnie błądził jej nagą skórę, sprawiając, że przez chwilę mieli swój idealny świat. Nie było wojny, wokół nie szalały konflikty. On nie był malarzem, a ona terrorystką. Byli normalnymi ludźmi, z normalnymi marzeniami, zamkniętymi w odległych myślach. Choć w jej głowie wciąż szalały obrazy i słowa, których nie potrafiła odepchnąć.
– Myślisz, że będę dobrą matką? – zapytała cicho, przerywając ich idealne życie i wróciła do rzeczywistości, sprowadzając jego własne myśli na ziemię.
– Naprawdę masz wątpliwości? Popatrz na to jaką jesteś żoną...
– Jestem żołnierzem, Alrich. Przez całe życie nim byłam i zawsze będę. Kiedyś... kiedyś mogą skazać mnie za zbrodnie wojenne, albo ktoś będzie chciał odebrać nam dziecko. Jestem niebezpieczna, do tego... ja nawet nie wiem, jak powinna zachowywać się matka.
Ursa Wren płakała bardzo rzadko, choć czasem pod jej powiekami lśniły łzy. Dostrzegł te kryształowe drobinki w jej oczach, jednak szybko je otarła. Nie znała dobrych przykładów matek, jej własna matka zostawiła ją początkowo w akademii, później w szeregach Pre Vizsli. Nie widywały się często, a wszystkie rozmowy były sztywne i pozbawione uczuć. Kiedy Ursa była małą dziewczynką nikt nie głaskał jej po główce, ani nie całował na dobranoc, tak, jak było w rodzinie Alrich'a.
– Urs'ika nikt nie wymaga od ciebie bycia najlepszą matką w galaktyce. Będziemy musieli nauczyć się... cóż tak naprawdę wszystkiego – powiedziała spokojnie, gładząc jej policzek. Patrzył prosto w jej oczy, próbując przebić się przez barierę, którą czasami stawiała, gdy chciała ukryć swoje uczucia.
– A co jeśli się nie nauczę? Albo nie donoszę ciąży przez wojnę? Albo-
– Hej, nie myśl o tym. Skupmy się na tym, co jest tu i teraz, w porządku? I nie myśl więcej o Vizsli.
Ursa zamrugała gwałtownie. Skąd mógł wiedzieć?
– Teraz jest zajęty wojną, jest przy nim ta nieszczęsna Bo-Katan...
Kobieta dalej nie słuchała. Alrich nie lubił Bo, jednak nie wiedział, że są dla siebie jak siostry. Nadal nie mógł uwierzyć jak mogła zdradzić Satine i dołączyć do jakiejś terrorystycznej grupy, która chciała obalić jej własną siostrę. Cóż, to było zbyt skomplikowane, by mu tłumaczyć, dlatego zrezygnowała i utrzymywała własne zdanie. Mógł jej nie lubić, ale musiał ją tolerować. Ursa chciała, by kiedyś się do niej przekonała. W końcu to ona zastępowała ją teraz w obozie, i to ona w przeszłości pomagała jej przedostać się do Sundari, nie wzbudzając żadnych podejrzeń.
– Nie rozmawiajmy o nim. O nich wszystkich – poprosiła. – Właściwie to dobry czas na sen. Tak myślę.
– Myślisz, że nasze dziecko zasnęło? – zapytał z uśmiechem.
– Myślę, że jestem zbyt zmęczona, by się nad tym zastanawiać – zaśmiała się cicho, po czym odwróciła się do niego plecami, by mógł ją objąć.
– Dobranoc, cyar'ika – wyszeptał.
– Dobranoc – odpowiedziała cichutko.
Nie mogła zasnąć, mogła jedynie myśleć o tym, jak to będzie. Jaką będzie matką? I jak potoczy się ich życie z dzieckiem? Z czego będzie musiała zrezygnować? Bała się przyszłości i tego jak potoczą się wojny klonów. Co będzie, jeśli Wataha Śmierci zwycięży? Co będzie, gdy Pre dojdzie do władzy?
Czy życie bez wojny będzie możliwe?
6th MONTH
– Naprawdę nie wiesz, czy to dziewczynka czy chłopczyk? A może po prostu nie chcesz powiedzieć Alrich'owi? – zapytała Bo-Katan z uśmiechem, leżąc tuż obok Ursy na jednym z łóżku w gościnnym pokoju, który od kilku godzin zamieszkiwała rudowłosa. Pre przysłał ją jako łączniczkę z danymi, jednak mogła zostać dwa lub trzy dni, co postanowiła wykorzystać.
– Nie wiem, naprawdę. Nie chciałam by mi powiedzieli – wyjaśniła. Jednak z jej dłoni gładziła zaokrąglony brzuch, na którym oparła datapad, przeglądając od niechcenia holonet.
– Cóż, ja chyba chciałabym wiedzieć – westchnęła Bo.
– Dlaczego?
– No nie wiem, na przykład... urządzanie pokoju, albo ubranka. Przecież nie założysz noworodkowi zbroi – powiedziała rudowłosa, po czym spojrzała na przyjaciółkę. Jej twarz rozjaśniał promienny uśmiech. – Ursa, nie mów, że o tym myślałaś.
– Nie, przynajmniej nie teraz – odparła. – Masz trochę racji, ale... Alrich obiecał zająć się pokojem dziecka. I będzie bardzo... neutralnie. Żadnego dzikiego różu, ani niebieskiego odcienia. To okropne.
– Tutaj muszę się z tobą zgodzić – powiedziała Bo-Katan.
Przez moment milczały, słuchając gwiżdżącego wiatru na zewnątrz. Nadciągała śnieżyca, jednak twierdza była dobrze ogrzewana i nie było możliwości, że elektryczność mogłaby się tak po prostu wyłączyć. Nie musiały się tym martwić.
– Ostatnio leżałyśmy w takim spokoju, gdy powiedziałaś mi, że jesteś w ciąży – wyszeptała Bo, kładąc się na boku, by móc patrzeć na ciemnowłosą kobietę. – I nie mogłam w to uwierzyć. Zostanę ciocią, to niesamowite. Ale...
– Ale?
– Nie mogłam uwierzyć, że je zatrzymałaś. To szalone mieć dziecko w takich czasach – westchnęła. Wyciągnęła dłoń i położyła ją na brzuchu Ursy, czując jak maleństwo porusza się delikatnie. Uśmiechnęła się delikatnie.
– Gdybym... gdybym była teraz w ciąży to-
– Z Pre? – zapytała Ursa.
– Z kimkolwiek. Wiesz, że Fenn się tego bał? – zapytała, uśmiechając się delikatnie. – Raz spóźniał mi się okres. Myślał, że wpadliśmy, ale... to nie było to. Jednego dnia był śmiertelnie przerażony, a innego wysłał mi zdjęcie małych śpioszków. Mógłby być dobrym tatą... ale to w idealnym świecie. Może w świecie Satine, gdybym nigdy nie uciekła.
– Przykro mi Bo, z powodu Fenn'a – powiedziała szczerze Ursa.
– W porządku. Chyba powoli o nim zapominam. I jest lepiej.
Nie było lepiej.
Ursa widziała w oczach Bo tę dziwną pustkę, ten smutek i zazdrość. Młoda Kryze też chciała poznać miłość inną od tej, którą oferował jej Pre Vizsla. Chciała poczuć się kochana.
– Wiem! – krzyknęła nagle Bo, siadając na łóżku. Ursa zakryła odruchowo uszy, krzywiąc się.
– Co wiesz?
– Znam kilka świetnych imion, które-
– O nie, nie, nie. Nie wybierzesz imienia.
– Dlaczego nie? To może być coś artystycznego i wojowniczego – wyjaśniła Bo-Katan, spoglądając na przyjaciółkę. Ursa także usiadła, odkładając na bok datapad.
– W porządku. Dam ci szansę, by o tym pomyśleć.
– Dużo mam czasu? – zapytała.
– Do porodu – zaśmiała się Ursa, a rudowłosa zawtórowała jej. Siedziały tak jeszcze przez kilka godzin, rozmawiając i śmiejąc się, żyjąc momentami, które zostały im podarowane jak najbardziej wyczekiwany prezent.
7th MONTH
Alrich rozejrzał się po pustych, szarych ścianach, tak dziwnie smutnych i przygnębiających. Nie mógł pozwolić by jego własne dziecko było wychowywane się w tym pokoju o nagich ścianach. Przez moment wpatrywał się w pustą przestrzeń, myśląc o czymś najlepszym. Może o słońcu, o cieple, o pustyni i...
– Znowu masz ten rozmarzony wzrok. Co kombinujesz? – zapytała Ursa, pojawiając się nagle za nim. Westchnął cicho, spodziewając się, że go przejrzy w jednej chwili. Potarł podbródek, nieodrywając wzroku od ściany przed nim.
– Nie podoba mi się ta szarość.
– Nie jest zła ani ciemna. Chciałeś jasny pokój – powiedziała, przypominając sobie ich wcześniejszą rozmowę na ten temat.
– Jasny, ale... z czymś. Chciałbym, żeby był wyjątkowy, jedyny w swoim rodzaju. Jak nasze dziecko – odparł, odwracając się do niej, by móc położyć dłoń na jej brzuchu. Ursa przewróciła oczami, a skinęła głową.
– W porządku. Co masz na myśli?
– Obraz.
– Obraz? Jaki obraz?
– Wschód słońca na Krownest – odpowiedział, zerkając w stronę ogromnych szklanych drzwi, które prowadziły na niewielki balkon.
Był wczesny poranek. Alrich nie mógł spać, a Ursa obudziła się prawdopodobnie przez dziecko. Wiedziała, gdzie go znajdzie. Czasami przesiadywał w tym pokoju godzinami, czekając na natchnienie, jakby w tym pomieszczeniu unosiła się jakaś dobra energia. Dla Ursy był to tylko kolejny pokój.
Alrich podszedł do drzwi balkonowych i otworzył je, wpuszczając do wnętrza pokoju mroźne powietrze. Zadrżał mimowolnie, wyciągając dłoń w stronę Ursy. Podeszła do niego i stanęła przed nim, tak, że mógł ją objąć. Razem patrzyli jak słońce wyłania się ponad górami, rozświetlając kolejne obszary.
Słońce na Krownest nie było częstym widokiem. Najczęściej niebo było po prostu zachmurzone tak bardzo, że te ogromna gwiazda nie mogła przebić się przez szare chmury. Ich dziecko miałoby ten widok na co dzień.
– To dobry pomysł, kochanie – wyszeptała, opierając głowę na jego ramieniu.
– Dziecko też to lubi – uśmiechnął się, czując delikatne kopnięcia pod palcami. Zamknął oczy, myśląc, jak wiele zawdzięcza kobiecie w jego ramionach. Był w stanie zrobić dla niej wszystko.
– Tak, myślę, że tak.
– Nie powinnaś zbyt długo stać przy tych otwartych drzwiach – zauważył. Ursa czuła jak mężczyzna drży. Prychnęła z uśmiechem.
– Zamarzasz?
– Nie, ja tylko... nie chcę żebyś się przeziębiła.
– Jasne – zaśmiała się. – W porządku, zamknij drzwi i podkręć temperaturę. Nie pozwolę ci tutaj marznąć – powiedziała i wyplątała się z jego ramion. Zamknął drzwi z ulgą. – Wrócę do łóżka, może maleństwo pozwoli mi jeszcze na kilka chwil snu.
– Pewnie. Ja... to przemyślę – powiedział, po czym cmoknął ją w usta, zanim odwróciła się i odeszła.
*
Ursa nie lubiła niespodzianek. Gdy zawiązał jej oczy opaską nie była zadowolona, ale zgodziła się. Prowadził ją ostrożnie, choć wciąż nie była pewna czy idą w dobrą stronę. Co chwilę sprawdzała, czy może bezpiecznie postawić kolejny krok. Cóż, Alrich nie należał do osób lubiących porządek.
– Poczekaj, jeszcze chwilka – powiedział, zatrzymując się nagle.
– Niecierpliwię się – przypomniała mu.
– Wiem, wiem – odparł, powoli rozwiązując opaskę. Odłożył materiał i pozwolił jej otworzyć oczy.
Ursa nie mogła znaleźć odpowiedniego słowa, by opisać to co zobaczyła lub co poczuła w pierwszej chwili, gdy przed jej oczami pojawiło się ścienne malowidło. Wschód słońca na Krownest, jeden z najpiękniejszych widoków, które pamiętała z własnego dzieciństwa. To przywoływało wspomnienia; to przywołało wspomnienie sprzed kilku dni, kiedy oglądali razem moment, w którym słońce wznosi się ponad górami.
Alrich przedstawił to idealnie. Każde drzewo – ciemno-zielone – i każdą górę – szarą. A nad tym wszystkim jasne, choć niecałkowicie, żółte słońce, przedzierające się przez delikatną szarość nieba.
– Podoba ci się? – zapytał, obserwując jej reakcję.
– Ja... ja nie wiem co powiedzieć. To jest... niesamowite – wyszeptała, po czym przeniosła oczy na niego. Uśmiechnęła się i otarła policzek, po których spłynęła samotna łza. – Dziękuję, ner riduur.
Uśmiechnął się i pocałował ją i przytulił.
Przytulał ją jeszcze przez długi czas, patrząc razem z nią na swoje dzieło, trzymając w ramionach cały swój świat.
8th MONTH
Zrezygnowała z noszenia zbroi w piątym miesiącu, kiedy jej brzuch był już na tyle duży, a ciało a tyle spuchnięte, że było to mało wygodne. Nie nosiła także kombinezonu, zastępując go zwykłymi ubraniami. Wyglądała jak Nowa Mandalorianka, nie jak wojownik i to najbardziej jej się nie podobało.
Stała przed lustrem w bieliźnie, chwilę po wyjściu z odświeżacza. Jej włosy spływały na plecach, a kropelki wody wciąż kapały na podłogę. Nie myślała jednak o tym, gdy wpatrywała się w swoje odbicie. Nigdy nie przejmowała się wyglądem, zależało jej jedynie na sile i treningu. Nie miała problemów z wagą, a nawet teraz, gdy przybyło jej kilka kilogramów, przyjęła to ze spokojem. Największą wadą było jednak to, że nie mogła brać udziału w walce. Ogólnie, wydawało jej się, że jest całkowicie bezużyteczna. Całe dnie przesypiała, gdy dziecko wariowało nocami. Miała już tego dosyć.
Zbliżał się wieczór, kiedy Alrich wrócił na Krownest po kilku dniach przebywania na Mandalore. Było kilka rzeczy, które musiał załatwić w swojej galerii sztuki. Nie chciał wyjeżdżać. Każdy dzień był cenny, gdy mógł spędzić go z żoną. Co prawda kategorycznie zabronił jej gdziekolwiek lecieć w czasie jego nieobecności, ale nie mógł być pewien, że dotrzyma słowa.
Słyszała jego kroki, gdy wszedł do ich sypialni, jednak nie odpowiedziała, gdy ją zawołał. Zapukał kilka razy do drzwi, ale nie odpowiedziała. Wpatrywała się w swoje ciało jak zahipnotyzowana, gładząc delikatnie brzuch.
Wiedział, że tam jest, ale nie wiedział dlaczego nie odpowiadała, dlatego otworzył drzwi od zewnątrz i wszedł do środka. Wpatrywała się w lustro. Tak po prostu, bez słowa. Chciał zapytać, czy nie słyszała jak pukał i ją wołał, ale...
Po policzkach spływały jej łzy.
– Czy według ciebie jestem piękna? – zapytała cicho.
To pytanie zaskoczyło go. Ursa nigdy o to nie pytała. Często jej to powtarzał. Nazywał ją „mesh'la".
– Oczywiście, że tak – odpowiedział.
Wtedy na niego spojrzała, a on poczuł jej smutek. Chciał to naprawić. Chciał, by wrócił jej uśmiech, a nawet ta złość, która często gościła na jej twarzy. Mogłaby przewrócić oczami, albo unieść brwi. A jednak po prostu na niego patrzyła, a on nie wiedział co powiedzieć.
– Nie czuję się piękna.
– Ursa...
– Przepraszam, Alrich, to jest bardzo głupie – powiedziała nagle, szybko ocierając łzy. Zaczęła się ubierać, ale nagle złapał ją za nadgarstek, sprawiając, że uniosła wzrok.
– Jesteś najpiękniejszą kobietą w galaktyce, Urs'ika. Dla mnie jesteś najpiękniejszą istotą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Masz najcudowniejsze oczy, kocham je bardziej. Wiesz dlaczego? – zapytał, jednak nie wymagał od niej odpowiedzi. – Wyrażają prawdę. Niczego przede mną nie ukrywasz, dzielisz się swoim bólem i swoją radością. I tak wiele razy patrzysz na mnie z miłością. To wszystko jest w twoich oczach. A to jedynie oczy – powiedział cicho. Otarł kciukami łzy z jej policzków. Słowa, które wypowiedział sprawiły, że uśmiechnęła się delikatnie. Złączył ich usta w czułym, spokojnym pocałunku, przekazując mu podziękowania w ruchach jej warg, w lekkim uśmiechu, gdy mruknął cicho.
Hormony. Inaczej by o tym nie myślała. Była wojowniczką. Żołnierzem. Terrorystką. Kiedyś.
Teraz była przede wszystkim mamą...
*
– To na pewno dobry pomysł? – zapytała, siedząc oparta o wezgłowie ich łóżka. Alrich zaśmiał się cicho, odkręcając po kolei kilka słoiczków z farbami. Wcześniej sprawdził, czy nie są one trujące. Zamoczył palce w jednym kolorze i przeciągnął nimi po napiętej skórze jej brzucha, pozostawiając kolorową abstrakcję. Powtórzył tę czynność z innymi odcieniami, a Ursa jedynie patrzyła, jak tworzy na niej swoje dzieło.
– Maleństwo się cieszy – odparł. Uśmiechnęła się.
Alrich uwielbiał jej uśmiech, ten, który rezerwowała tylko dla niego. To było coś wyjątkowego, coś, co miał tylko on.
– Chciałbym, żeby nasze dziecko odziedziczyło po mnie talent – powiedział cicho, nie ukrywając dłużej tej myśli.
– Który talent? – zaśmiała się. – Oby nie talent opowiadania kiepskich żartów.
– Kiepskich?
– Są okropne, Alrich – powiedziała wprost.
Uśmiechnął się. I obiecał ich nie opowiadać, choć wiedziała, że to tylko kwestia czasu.
– I mam nadzieję, że nie będzie tworzyć abstrakcji, albo przynajmniej będzie tworzyć lepsze niż ty. – Spojrzała na swój brzuch.
– Czasami jesteś bezlitosna – powiedział, udając, że jej słowa głęboko go dotknęły.
– Powinieneś się przyzwyczaić. Ze mną nigdy nie będzie ci łatwo.
– Nie. Zdecydowanie nie – odparł, ale pochylił się i pocałował ją.
9th MONTH
– Nigdzie nie lecisz – powiedział kategorycznie Alrich, krzyżując ramiona piersi. Rzadko zdarzało się, by sprzeciwiał się jakiejkolwiek z decyzji żony, jednak tym razem nie miał wyjścia. Nie chodziło tylko i wyłącznie o Ursę, ale także i o ich dziecko. Kobieta spojrzała na niego przelotnie, nie przerywając jednak zakładania zbroi, która była częścią jej życia i nic innego nie miało teraz dla niej większego znaczenia, jak ponowne założenie beskaru na poszczególne części jej ciała.
– Nie zmienisz mojej decyzji – powiedziała twardo. – To spotkanie jest bardzo ważne, przygotowujemy się do ataku na Sundari. Mają być przywódcy wszystkich klanów, które chcą wziąć w nim udział. Nie zamierzam zostać na Krownest w chwili, gdy podejmowane są decyzje, które moją zmienić tak wiele na Mandalore.
– Dlatego zamierzasz narażać własne życie i życie naszego dziecka? Żeby pogadać z Pre? Dawno nie słyszałem nic tak głupiego – prychnął, nie odrywając od niej wzroku.
W czasie ciąży bywała na Carlac, co zdecydowanie nie podobało się jej mężowi, jednak nie potrafił jej zatrzymać. Wymykała się w środku nocy, jak głupia nastolatka.
– Nic nam nie będzie. Będę tylko i wyłącznie na tym spotkaniu. Później wrócę na Krownest – obiecała, biorąc w dłonie hełm. Wciąż miała niezwiązane włosy, jednak nie potrafiła sama sobie z nimi poradzić.
– Ursa... Mam złe przeczucia.
– To tylko przeczucia. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz – uśmiechnęła się. Przewrócił oczami, ale nie miał innych argumentów lub nie chciał ich wypowiadać. Podszedł do niej i powoli ją obrócił, by pomóc spiąć jej włosy. Podziękowała mu następnie czułym pocałunkiem.
Jak przez mgłę pamiętał, gdy żegnał ją ruchem dłoni ze słabym uśmiechem na ustach. Z nadzieją, że miała rację i wszystko będzie dobrze...
***
Ursa Wren pojawiła się kilka minut przed rozpoczęciem spotkania. Mandalorianie patrzyli na nią swym oceniającym wzrokiem, słyszała szepty w Mando'a, dotyczącego jej stanu, jednak starała się nie zwracać na nie swojej uwagi. Nawet Pre rzucił coś na ten temat, ale puściła jego słowa mimo uszu. Nie potrzebowała jego komentarza.
Wyglądała całkiem dobrze. Jej brzuch nie był tak ogromny jak myślała, że będzie, a dziecko było tego dnia dość żywe, lecz przez kilka ostatnich dni zaczęła się do tego przyzwyczajać. Skurcze też zaczęły się jakiś czas temu, nie było to nic niepokojącego. Dzień terminu narodzin dziecka nadal był niepewny, ale nikt nie spodziewał się maleństwa wcześniej niż za dwa tygodnie.
Nikt, a w szczególności Ursa.
Dlatego zignorowała nasilające się skurcze i delikatne napieranie na jej miednicę. Zignorowała to, że nagle zrobiło się dziwnie duszno. Słuchała głosu Pre, próbując skupić się na jego słowach i nie zwracać uwagi na te dziwne rzeczy, które się z nią działy. Z nadzieją myślała, że to przejdzie. Ale nie przeszło.
Poczuła przeszywający ból, który sparaliżował ją na kilka sekund. Jęknęła cicho, jednak nikt jej nie usłyszał. Została zagłuszona przez krzyczących wojowników, gdy Pre omówił już swój plan, a Mandalorianie wznieśli radosne okrzyki. Bo-Katan jedynie spojrzała w jej stronę, stojąc bez hełmu zaraz przy Vizsli. Rzuciła jej zmartwione spojrzenie, jednak Ursa nie mogła odpowiedzieć, wciąż ukrywając ból pod hełmem. Czuła jedynie ból i strach, które rozchodziły się po całym jej ciele. Położyła dłoń na brzuchu, głaskając go delikatnie, ale to nie przyniosło jej żadnej ulgi. Kątem oka zauważyła jak jej przyjaciółka próbowała przestać się do niej, zapewne zauważywszy jej dziwne zachowanie.
Odeszły jej wody. Była tego pewna, gdy poczuła jak wszystko wokół robi się mokre.
– Zesikałaś się? – zapytał, stojący najbliżej niej Mandalorianin, ale nie odpowiedziała nic na swoją obronę.
– Ursa! – krzyknęła Bo.
Zebranie zostało zakończone, nawet nie z jej winy i wojownicy zaczęli powoli opuszczać namiot. Wszyscy z wyjątkiem kilku osób.
Bo-Katan szybko ściągnęła hełm z głowy przyjaciółki.
– Co się dzieje? – zapytała rudowłosa, widząc jak ból wykrzywia twarz Ursy.
– Odeszły mi wody, Bo – wysapała.
– Jesteś pewna? Może to-
– Kurwa, Bo, na pewno – syknęła, zginając się, gdy poczuła kolejny mocny skurcz.
– Co mam robić?
– Muszę wrócić... na Krownest.
– To będzie niemożliwe, Wren – parsknął Vizsla, nagle pojawiając się za Bo-Katan. – Zbliża się śnieżyca. Nie zdążysz wylecieć z atmosfery, a koniec... może być nieciekawy.
– I ciebie to bawi? – zapytała śmiertelnie poważnie Bo-Katan. – Kurwa, zrób coś. Ona potrzebuje pomocy.
– Zrobiła sobie dziecko, niech sobie je teraz urodzi. Jak mam jej pomóc?
– Może któraś z kobiet, które więzisz zna się na porodach. Po prostu przydaj się na coś – warknęła Bo-Katan, pomagając Ursie usiąść na ziemi. Chodzenie sprawiało jej zbyt wiele bólu. Przewrócił oczami, ale zgodził się i wyszedł. Rudowłosa uśmiechnęła się lekko do przyjaciółki, a następnie skontaktowała z kimś przez komunikator, prosząc o koce.
– Bo, bardzo się boję – wyznała Ursa.
– Wiem, ale będzie dobrze. Będę przy tobie przez cały czas. I niedługo poznamy płeć – powiedziała podekscytowana, mimo odczuwania własnego strachu. Nie chciała, by Ursa przestraszyła się jeszcze bardziej.
Pre Vizsla przyprowadził starszą kobietę, która nie była zachwycona tym, jak ją potraktował, jednak chciała zachować życie. Spojrzała na wpół leżącą Ursę i jej wzrok nieco złagodniał. Wojowniczka nie miała na sobie hełmu, a włosy przyklejały się do jej czoła, gdy starała się utrzymywać swój oddech w równomiernym tempie. Obok niej siedziała inna wojowniczka, rudowłosa, trzymała ją za rękę i szeptała jakieś słowa w pradawnym języku, którego starsza kobieta nie znała, lecz czasami słyszała go w obozie.
– Pomóż jej, a w zamian otrzymasz wolność – powiedział Pre, po czym odwrócił się i wyszedł.
Kobieta uśmiechnęła się lekko i poinstruowała Ursę, co powinna robić. Wojowniczka była bardzo posłuszna, a współpraca z nią była niemal przyjemnością. Wszystko trwało kilka godzin, w czasie, których rudowłosa przeganiała zainteresowanych sytuacją żołnierzy, którzy z zaciekawieniem zaglądali do namiotu.
– W porządku, lady Wren. Jesteś gotowa?
– Gotowa? – zapytała Ursa, czując jak dzieci zaczyna coraz mocniej napierać, a skurcze stają się coraz silniejsze i silniejsze. Nie porabowała odpowiedzi, jedynie skinęła głową i na umówione ruchu głową starszej kobiety, zaczęła przeć.
Jej krzyk był głośny i pełen bólu, Bo-Katan czuła, że ma w oczach łzy, jednak wciąż siedziała przy przyjaciółce, ściskając jej dłoń. Twarz Ursy była czerwona, spocona i pokryta łzami, jednak nie zamierzała teraz przestać, nie gdy koniec zbliżał się coraz bardziej...
Nie miała pojęcia ile czasu minęło, gdy usłyszała głośny, zdrowy krzyk własnego dziecka. Otworzyła oczy, choć nawet ten niewielki ruch sprawił, że poczuła ból. Bo-Katan wciąż była tuż obok, patrząc teraz w stronę dziecka ze łzami w oczach. Ursa wyciągnęła ramiona, gdy kobieta podeszła do niej i podała jej maleństwo.
– Oto twoja córeczka, hrabino Wren – powiedziała z uśmiecham.
Dziecko było maleńkie, idealnie pasowało do ramion świeżo upieczonej mamy, która patrzyła na tę istotkę, po czym rozpłakała się. Najpiękniejsze dziecko. Przyciągnęła je do piersi, gdy zaczęło kwilić i otoczyła kocem, gdy wiatr niepostrzeżenie wdarł się do namiotu. Jedna z nocnych Sów, które także były obecne przy narodzinach, zamknęła wejście dużo szczelniej.
– Jest piękna – wyszeptała Bo, ocierając łzy.
– Potrzebuje imienia – odszepnęła Ursa, po czym spojrzała na przyjaciółkę. – Miałaś o nim pomyśleć.
– Ja... nie wiem, czy to będzie odpowiednie. Poza tym to twoje dziecko – powiedziała Bo-Katan, nie potrafiąc oderwać wzroku od maleństwa.
– Okay, po prostu mi powiedz.
– Sabine.
– Sabine? Jest bardzo podobne do-
– Do Satine, wiem – przyznała, zagryzając wargę. Ursa nie potrafiła patrzeć na taką Bo-Katan. Rudowłosa chciała wrócić do domu, tęskniła za siostrą, ale to wszystko zaszło za daleko. Była przekonana, że starsza siostra nigdy nie wybaczy jej zdrady. Dlatego ukrywała swoje uczucia.
– Podoba mi się – uśmiechnęła się. – Alrich też je polubi.
– Nie, nie musisz jej tak nazywać – powiedziała szybko Bo.
– Chcę ją tak nazwać, Bo. Sabine to piękne imię. Pasuje do niej.
*
Bo-Katan weszła do swojego namiotu i od razu podeszła do skrzyni, w krócej trzymała swoje osobiste rzeczy. Na samym dnie leżała pluszowa sowa, którą dostała kiedyś od Satine. Wciąż pamiętała wiele momentów jej życia związanych z tą przytulanką. Wyciągnęła ją i obejrzała dokładnie w słabym świetle lampy. Uszy były nieco postrzępione, podobnie jak skrzydła. Jednak nadal była najpiękniejszą rzeczą jaką posiadała. Przez moment zastanawiała się, czy to odpowiedni prezent dla małej Sabine. Bo nie wierzyła w to, że kiedykolwiek będzie miała dziecko, by przekazać mu tę pluszową sowę. Nie potrafiła się z nią jednak rozstać, dlatego odłożyła ją z powrotem i zamiast tego wyciągnęła o wiele mniejszą maskotkę, także sowę. Zakupiła ją jakiś czas temu w Sundari, wiedząc, że poród Ursy zbliża się coraz bardziej.
– Ursa, mam coś dla małej – powiedziała Bo, podchodząc do Ursy, która siedziała na fotelu w kokpicie. Wciąż była obolała, czuła się potwornie zmęczona, jednak pogoda poprawiła się na tyle, że mogła wreszcie wrócić do domu i nie zamierzała dłużej czekać.
– Co to?
– Właściwie dla Sabine – poprawiła się, wyciągając sowę.
– Czy to jest-
– Nie, tą kupiłam specjalnie dla maleństwa.
– Dziękuję Bo-Katan – uśmiechnęła się Ursa. – Dziękuję ci za wszystko, ner vod.
*
Alrich nie potrafił oderwać wzroku od maleńkiego dziecka, które położyła w kołysce tuż przy ich łóżku, by miała jak najbliżej. Ze spokojem obserwowała jak dziewczynka śpi, tuż po tym jak została nakarmiona.
– Jest... jest najcudowniejszym stworzeniem jakie widziałem – wyszeptał Alrich, siadając tuż obok, na skraju łóżka. Posłał Ursie promienisty uśmiech i chwycił jej dłoń. Widział jej zmęczenie, jednak obiecała, że prześpi się za chwilkę.
Nie był zły, gdy wróciła. Był zdenerwowany, bo nie dała mu znaku życia, a on był w gotowości, by lecieć na Carlac. Pogoda jednak wszystko uniemożliwiła. Bo-Katan skontaktowała się z nim, gdy tylko odzyskali łączność i przekazała wszystkie informacje. Przez kilka dni Ursa przebywała w jednostce medycznej, ale gdy tylko upewnili się, że wszystko jest w porządku, wróciła do domu.
– Jest śliczna jak ty – powiedział, po czym okrył żonę kocem. Ursa podziękowała mu krótkim uśmiechem, po czym zamknęła oczy i zasnęła niemal natychmiast.
Alrich wstał i nachylił się jeszcze nad kołyską, po czym pocałował czółko córeczki, nie mogąc powstrzymać łez wzruszenia. Te maleńkie usteczka i oczka, te niewielkich rozmiarów paluszki zaciśnięte w piąstki, te ciemne włoski, które pokrywały jej główkę...
Piękno i Nadzieja.
– Witaj w rodzinie, Sabine Wren.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro