Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

your fears

When your fears are not fading

and there's parts of you breaking

I'll hold the pieces all together in my hands


19 BBY

Month 6th


– Kandosii sa ka'rta, vode an – zanuciła cicho Ursa, kołysząc dwuletnią córeczkę w ramionach. Sabine oparła główkę na ramieniu mamy, co jakiś czas przecierając zmęczone oczka. Było już późno, bardzo późno, jednak dziewczynka nadal nie chciała sama zasnąć w łóżeczku.

– Cześć maleńka – wyszeptał Alrich, podchodząc do żony i malutkiej córeczki, która uśmiechnęła się lekko, wyciągając rączkę w jego stronę. Uścisnął ją delikatnie, jednak nie chciał rozbudzać dwulatki, widząc jak wiele osiągnęły już ramiona Ursy i jej delikatne kołysanie. Kobieta też była zmęczona, ale nie dawała tego po sobie poznać. Jak zawsze.

– Prawie zasnęła – odszepnęła.

Sabine była bardzo rozbrykanym dzieckiem, nie lubiła kłaść się spać, jednak Ursy była mistrzynią w uspokajaniu jej. Alrich miał zbyt miękkie serce, kiedy chciała się bawić, rzucał żonie przepraszające spojrzenie i kontynuował zabawę z córką. Te chwile były dla niego wszystkim, choć najczęściej to on spędzał najwięcej czasu z dwulatką, pozwalając kobiecie na eskapady z Watahą Śmierci.

– Powinnaś zaśpiewać jej coś weselszego – zauważył, po czym pocałował czółko dziewczynki.

– Ta pieśń jest w porządku – szepnęła, a po chwili odłożyła maleństwo do kołyski. Przez moment poruszała jeszcze kołyską, obserwując na powieki córeczki opadają, a ona sama zasypia spokojnie.

– Zasnęła? – zapytał Alrich, podchodząc do kobiety. Skinęła głową, a on objął ją w talii, opierając brodę na jej ramieniu. Uśmiechnęła się lekko, przymykając oczy, czując jak ogarnia ją błogi spokój. Zaczął delikatnie nimi kołysać, sprawiając, że czas zatrzymał się ciszy nocy. Jej barki jakby uniosły się, a z ramion spadł nagle cały ciężar, który nosiła.

– Ty też potrzebujesz snu, cyar'ika – wyszeptał, całując ją tuż przy uchu.

– Wiem – odszepnęła, czując jak jego dłonie zatrzymują się na jej płaskim brzuchu.

Powiedziała mu o ciąży godzinę po tym jak sama się dowiedziała. Tym razem nie zamierzała ukrywać długo swojego stanu. Od razu zaznaczyła, że chce walczyć i nie zostanie w domu dłużej niż to konieczne. Nie mógł jej powstrzymać i nawet nie próbował. Wiedział, że zrobi wszystko, żeby chronić dziecko. Nieraz był świadkiem jak opiekowała się Sabine. Kochała ją ponad własne życie.

– Idź już do łóżka, zaraz do ciebie dołączę – powiedziała cicho, po czym pocałowała go w policzek. Nie musiała prosić go dwa razy. Po prostu skinął głową, a następnie opuścił dziecięcy pokoik.

Ursa westchnęła cicho, patrząc przez chwilę w stronę drzwi, za którymi zniknął. Było w tej chwili coś, co chciała na zawsze zatrzymać w swoim sercu: pewna ulotność i szczęście. Uśmiechnęła się lekko, po czym nachyliła się nad łóżeczkiem, dostrzegając w słabym świetle śpiącą córeczkę. Okryła ją kolorowym kocem i wyciągnęła dłoń, by odgarnąć z czoła dziecka ciemne włoski – identyczne, jak jej własne.

– Przy mnie zawsze będziesz bezpieczna, Sabine. Zawsze – wyszeptała.

Patrzyła przez chwilę na idealne usta dziewczyna, na jej spokojną twarz, na zamknięte oczy z grubymi, pięknymi rzęsami, na unoszącą się w idealnym oddechu małą klatkę piersiową.

Patrzyła na swój mały cud.

Stworzyli cud w czasach rozłamu, rozświetlając swoje życie tym jasnym promykiem. Stworzyli cud, który musieli za wszelką cenę chronić, zanim przyjdzie ktoś, kto wszystko zniszczy...

Ursa poczuła narastającą złość, smutek, niepewność, nienawiść. Emocje znów starały się przejąć nad nią kontrolę, zniszczyć ją, sprawić, że czuła się nic nie warta, wojowniczka z ciemności.

Sabine i ich nienarodzone dziecko widziała w odcieniach szarości. Chciała, by jej dzieci były światłem tak jasnym jak Alrich lub wypełniły się kolorami. Ursa wiedziała, że zrobi wszystko, by ocalić galaktykę od ciemności, że jest gotowa poświęcić życie, by jej dzieci nie doświadczyły wojny.

Po policzku spłynęła jej łza, którą szybko otarła. Jeszcze przez kilka chwil wsłuchiwała się w spokojny oddech córeczki, jakby był najpiękniejszą melodią.

*

Alrich obudził się przed świtem, a co najważniejsze obudził się przed Ursą. Gdy otworzył oczy zobaczył jej twarz, wciąż spokojną i całkowicie uśpioną. Patrzył na nią z pewnego rodzaju wzruszeniem.

Jego artystyczna dusza wypełniona była bałaganem i nieznośną abstrakcją, jednak przy Ursie czuł się jak poukładany do życia mężczyzna, który dostał niepowtarzalną szansę na nowe życie. Nigdy wcześniej nie myślał o założeniu rodziny; miał być samowystarczalnym malarzem, artystą znanym w całym sektorze Mandalore, a może i nawet poza nim...

Zdarzało mu się żałować, przychodziły chwile, a nawet dni, gdy tęsknił za starym, samotnym życiem. Szczególnie wtedy, gdy Ursa wyjeżdżała, a on zostawał sam z obowiązkami i malutką Sabine. Kochał córeczkę ponad własne życie i kochał swoją żonę, ale czasami myślał, że został ze wszystkim zupełnie sam.

Ursa wymruczała coś przez sen, krzywiąc się nieznacznie. Chciałby dowiedzieć się o czym śni. Marzył, by choć we śnie była wolna od ciągłej walki. Z drugiej strony wiedział, że to nie jest możliwe.

Obserwował ją ze łzami w oczach, czując jak smutek osiada na jego sercu. Wiedział, że za kilka godzin będzie musiał się z nią pożegnać. Wiedział, że każdego dnia będzie próbował się z nią skontaktować, a ona będzie starała się przesłać mu wiadomość, że wszystko jest w porządku. Na pewno zapyta go jak on się czuje i co porabiała Sabine. Znów będą ukrywali łzy (ona zawsze będzie w tym mistrzynią) i rozłączą się, wracając do swoich obowiązków. Z nadzieją będą czekali na dzień, gdy znów dotkną swoich ust, urzeczywistniając marzenia.

– Martwisz się – wyszeptała, nie otwierając oczu. Wzdrygnął się lekko na dźwięk jej głosu.

– Wyjeżdżasz – odszepnął.

Ursa uniosła powieki, spotykając się z łagodnym, a jednak przepełnionym smutkiem, spojrzeniem męża. Było zbyt ciemno, by ujrzała na policzku samotna łzę, jednak jej dłoń dotknęła delikatnie jego skóry, czując maleńką, słoną kropelkę. Otarła ją kciukiem, uśmiechając się lekko.

Miała najpiękniejszy uśmiech w galaktyce, ten przeznaczony tylko dla niego.

– Wrócę, zawsze wracam.

– Wiem.

– Zostaniesz z Sabine, możesz nauczyć ją malować, byle nie po ścianach – zaśmiała się cicho. Jego usta jednak nawet nie drgnęły. Wyczuwała jego smutek, ale nie chciała o tym rozmawiać. Wiedział, że ona nie może tutaj zostać, nie w czasie, gdy zamierzają wyzwolić Sundari...

– Wolałbym, żebyś była tutaj, by nauczyć ją Mando'a – szepnął.

– Ja też, ale... nie mogę.

Wiedział, że ona nie może zostać i to rozrywało mu serce.

– Po prostu obiecaj mi, że wrócisz – poprosił.

Nigdy nie obiecywała. Teraz także tego nie zrobiła. Pozwoliła mu się przytulić, czuła jak jego dłoń błądzi pod jej koszulą nocną, a palce dotykają jej płaskiego brzucha.

Tak cholernie chciała tu zostać.

***

Ursa wzięła głęboki oddech, wolnym krokiem schodząc po rampie statku. Powitano ją z pełnym szacunkiem, od razu niemal przekazując najnowsze informacje, tak, jakby przez całą podróż nie studiowała planów przesłanych przez Bo-Katan. Podziękowała jednak z lekkim uśmiechem, po czym ruszyła w stronę obozu.

Mijała kolejne namioty i pracujących w pocie czoła Mandalorian, gdy kroczyła w stronę miejsca, w którym przebywała Bo-Katan. Musiała z nią porozmawiać i musiała jej powiedzieć...

– Hrabino Wren! – krzyknął ktoś za nią. Odwróciła się wolno, przewracając oczami automatycznie. Ten gest niebezpiecznie wszedł w jej nawyk.

Podbiegł do niej jeden z tych nastolatków, których Bo-Katan przyjęła do swojego wojska, gdy po raz pierwszy stracili Sundari, kilka miesięcy temu. Nie pamiętała jego imienia, cóż, nie musiała.

– Coś się stało?

– Lady Bo-Katan-

– Właśnie idę na spotkanie z nią – powiedziała twardo Ursa, chcąc odgonić dzieciaka. Nie miała teraz czasu ani ochoty na wygłupy. Miała świadomość, że jest już spóźniona.

– Tak, ale... – urwał, by złapać oddech. Ursa westchnęła. – Lady Kryze została ranna i-

– Zaprowadź mnie do niej – powiedziała szybko kobieta. Chłopak skinął głową i spełnił jej prośbę, kierując się do pobliskiego namiotu medycznego.

Ursa weszła do środka, nawet nie prosząc o zgodę. Bo-Katan siedziała na pryczy, a obok niej stała ta mała Jedi, którą znaleźli na Oba Diah. Mandalorian, który opatrzył rany przywódczyni wycofał się, wychodząc bez słowa.

– Ursa, przyleciałaś – powiedziała Bo-Katan, uśmiechając się, choć Ursa doskonale widziała, jak rudowłosa maskuje ból. Ahsoka skrzywiła się lekko, ale na jej twarzy pojawiło się coś, co można byłoby nazwać poczuciem winy.

– Miałam nadzieję spotkać cię w namiocie dowodzenia – odparła Ursa, krzyżując ramiona.

– Trening – wyjaśniła szybko Bo. – To nic takiego. Nic mi nie jest.

– A jednak wylądowałaś w namiocie medycznym.

Bo-Katan nie zamierzała nic więcej mówić. Nie na ten temat. Ahsoka stała obok niej zmartwiona i zaniepokojona jej stanem, Ursa też wyglądała na przejętą, jednak rudowłosa starała się o tym nie myśleć. Mieli ważniejsze sprawy na głowie.

– Przełożyłam naradę – oznajmiła Bo-Katan. Ursa skinęła głowa.

Zapadło długie milczenie, które przerwał głośny dźwięk komunikatora Bo-Katan. Zaszyfrowane połączenie, które przyszło na jej prywatny kanał. Nie odebrała, ale Ursa domyślała się od kogo może pochodzić.

– Ahsoka, czy pomożesz mi rozpakować zapasy broni? – zagadnęła starsza z Mandalorianek.

– Tak, oczywiście – odpowiedziała pospiesznie nastolatka, wyłapując aluzję.

Zanim opuściły namiot, Bo posłała przyjaciółce wdzięczny uśmiech.

*

Zamarła, słysząc jak głowa Pre Vizsli stacza się po schodach, by w końcu potoczyć się po posadzce z dala od ciała. Czuła jak krew odpływa z jej twarzy, skrytej pod hełmem, a serce przyspiesza... Maul uniósł Mroczny Miecz w górę, ogłaszając się nowym władcą... Bo-Katan się nie zgodziła, a Ursa... Ursa nie wiedziała, co się właśnie stało.

Nienawidziła Pre z różnych powodów, jednak jego śmierć oznaczała ich klęskę.

Strzały z blasterów otrzeźwiły ją. Wyciągnęła broń i sama zaczęła strzelać, zabijać ludzi, z którymi kilka chwil wcześniej omawiała plany, z którymi kilka godzin wcześniej spożywała posiłek... zabijała ludzi, którzy byli jej drugą rodziną... za Mandalore.

Miała koszmary, śniła o śmierci Pre, o jego ostatnich słowach, o nim. Śniła o Pre Vizsli, choć chciała na zawsze wyrzucić go ze swojej pamięci.

– Nie! – krzyknęła, budząc się gwałtownie w środku nocy.

Była zupełnie sama, a w takie noce ta samotność była najgorszym, co mogło ją spotkać. Próbowała wyrównać oddech, uspokoić rozszalałe serce. Automatycznie ułożyła dłoń na płaskim brzuchu, po czym rozejrzała się wokół. Nikogo nie zaalarmowała niepotrzebnie.

Przez moment zastanawiała się, czy to dobry czas, by zadzwonić do Alrich'a. Być może Sabine obudziła się w środku nocy, a on właśnie starał się ją uśpić, a może zasnął razem z nią na ich łóżku, zmożony całodzienną zabawą z dwulatką...

Chwyciła komunikator, ale niemal natychmiast go odłożyła. To było głupie. Wcześniej sama radziła sobie z koszmarami, nie było to nic, przez co musiała budzić niepotrzebnie męża. Pre Vizsla zginął prawie pół roku temu, nie mógł ich już skrzywdzić, nie mógł dłużej ranić Bo-Katan. To było najważniejsze.

Sny były przerażające, ale były tylko snami. Ursa wciąż to powtarzała.

Wstała i założyła część swojej zbroi, po czym opuściła namiot.

***

– Ciężka noc?

Ursa nawet się nie odwróciła, mimo że usłyszała za sobą kroki. Doskonale wiedziała do kogo należą, choć dopóki nie miała pewności, nie ściągnęła dłoni z blasterów. Głos Bo-Katan był jednak bardzo charakterystyczny i znacząco uspokoił kobietę. Spojrzała za siebie, dostrzegając przyjaciółkę, stojącą niepewnie za jej plecami. Ursa przesunęła się nieco, robiąc miejsce na skale, na której właśnie siedziała. Bo z przyjemnością skorzystała z niemego zaproszenia.

– Rozstanie – szepnęła Ursa. Rudowłosa skinęła głową, nic nie mówiąc.

Przez chwilę obie milczały, wsłuchując się w ciche odgłosy nocy. Bo-Katan spojrzała w niebo, dostrzegając tej nocy miliony oddalonych gwiazd. Uśmiechnęła się, lekko kręcąc głową.

– Co jest takie zabawne, ner vod? – zapytała Ursa.

– Cieszę się, że znów tu jesteśmy. Cieszę się, że wróciłaś, brakowało mi ciebie – odparła po prostu rudowłosa, jakby to była najbardziej oczywista odpowiedź. – Jedyna bliska osoba, która mi pozostała – dodała cicho.

– Niedługo wyruszamy do Sundari, nie mogłam zostawić cię samej... z tym wszystkim – powiedziała Ursa, a jej przyjaciółka skinęła głową. – Tutaj czuję się na właściwym miejscu.

– Jakieś problemy?

– Nie, tylko... – urwała.

Bo-Katan przyjrzała się uważniej Ursie, której wyraz twarzy był dziwnie spokojny i delikatny. Nie była delikatna lub zdarzało się to na tyle rzadko, że teraz zrobiło to wrażenie na młodszej z Mandalorianek.

– Teraz musisz mi powiedzieć, sama zaczęłaś.

Ursa milczała przez moment, ale Bo-Katan nie naciskała. Pozwoliła jej zebrać myśli.

– Jestem w ciąży – powiedziała cicho.

Rudowłosa kobieta spojrzała na nią z zaskoczeniem. Wpatrywała się w Ursę przez krótką chwilę, jakby zastanawiając się nad własnymi uczuciami. W końcu uśmiechnęła się, patrząc prosto w oczy przyjaciółki. Cieszyła się, naprawdę.

– Oh, Ursa...

– Domyślałam się tego od jakiegoś czasu, sprawdziłam to, gdy byłam na Krownest – wyjaśniła. Mówiła tak naturalnie, bez zdenerwowania.

– Alrich wie?

– Tak, powiedziałam mu od razu.

Nikt nie wiedział o jej pierwszym dziecku i tym, co chciała zrobić. Nie chciała czekać na kolejne takie myśli, które atakowały ją, gdy była w ciąży z Sabine.

– Jak zareagował? – zapytała.

– Ucieszył się – odparła, uśmiechając się. Gdy zamknęła oczy znów zobaczyła jego rozmarzone, wypełnione szczęściem i miłością spojrzenie. Wracała wciąż do tego wspomnienia, przywoływała je w najgorszych momentach. – Gdybyś mogła go wtedy zobaczyć, Bo. Powiedzieliśmy Sabine, ale chyba nie do końca zrozumiała. Kiedy podrośnie, mam nadzieję, że także się ucieszy, jeśli tylko...

– Oboje wyjdziecie z tego cało.

Bo-Katan nie pytała dlaczego Ursa tutaj przyleciała, zamiast zostać w domu. Takie pytania nie miały sensu, poza tym doskonale znała odpowiedzi.

– Nie uciekłam z domu, jeśli chcesz spytać – uprzedziła ją Ursa, chichocząc cicho.

– Nigdy bym cię nie podejrzewała – odparła Bo, spuszczając wzrok.

Ursa nigdy nie była Jedi, nie była wrażliwa na Moc, ale doświadczyła tak wiele bólu i cierpienia w swoim życiu, że z łatwością wyczuwała te emocje wokół niej. Bo-Katan wręcz emanowała cierpieniem tak wyraźnym i tak głęboko zakorzenionym...

– To był on, prawda?

Bo skinęła głową.

– Wprowadzi nas, gdy zwiadowcy znajdą się w podziemiach. Zajmie czymś Saxon'a, żeby jego ludzi nas nie namierzyli. Tylko tyle może dla nas zrobić – wyjaśniła.

– Rozmawialiście tylko o tym?

– O czym mielibyśmy rozmawiać, Ursa? – zapytała ostro Bo, choć nie chciała, by słowa wypłynęły w taki sposób z jej ust. Spojrzała na przyjaciółkę, spostrzegając, że ta patrzy prosto w gwiazdy. Ursa nigdy nie należała do osób, które znały umiar lub czuły się źle, wypowiadając choćby najbrutalniejszą prawdę.

– Nie zasługiwałam na niego – szepnęła Bo. – Wszyscy, którzy zbliżają się do mnie, umierają. Tracę wszystkich, których kocham.

– Wciąż tutaj jestem, Bo. A Fenn...

– Fenn zasługuje na dobre życie – zakończyła, a Ursa wyczuła, że to koniec tematu i nic więcej nie dodała. Może tak było lepiej. Wierzyła, że tak będzie lepiej.

***

– Maul nie opuścił Sundari, powtarzam, Maul wciąż jest w stolicy – powiedział jeden ze zwiadowców, ukazując się na hologramie. Bo-Katan wyraźnie zmarszczyła brwi, zacisnęła usta w wąską linię, słuchając najnowszych informacji. Ursa, jako jej zastępca, również pojawiła się na zwołanym natychmiastowo spotkaniu, nawet jeśli odbyło się cholernie wcześnie rano.

– Co z armią Saxon'a? – zapytała rzeczowo przywódczyni.

– Nie jestem w stanie określić jak wielu ma żołnierzy, ale są świetnie wyszkoleni. Nasze siły są mniej liczne – odparł, a hologram zamigotał.

– To cholerna Kyr'tsad [Wataha Śmierci] – warknęła Ursa.

Ahsoka skrzyżowała ramiona i popatrzyła na wojowniczkę, lekko mrużąc oczy. Wiedziała o działaniach Watahy Śmierci, znała jej członków, Bo opowiedziała jej o strukturze i rozłamie tuż po śmierci Pre Vizsli. Czyżby wszyscy w tym obozie nagle wyzbyli się przynależności do tej grupy?

– Musimy zaatakować – powiedziała Bo-Katan.

– Republika mogłaby pomóc – odezwała się Ahsoka po raz pierwszy od początku zebrania. Mandalorianie popatrzyli na nią nieufnie.

– Kenobi nie będzie chciał mieszać się w nasze sprawy. Zresztą, Republika ma swoje problemy, po co mieliby pomagać Mandalore? – zapytał Brett, a pytanie zawisło w powietrzu na kilka sekund.

– Potrzebujecie żołnierzy. Bez nich ta wojna jest przegrana – argumentowała dalej Ahsoka. – Generał Kenobi i Anakin mogą nam pomóc, jeśli tylko... – urwała, zdając sobie sprawę, co tak naprawdę robi. Nie widziała ich, odkąd opuściła zakon Jedi. Słowa jednak wypłynęły z jej ust, a Bo-Katan zdążyła skinąć głową, tym samym zgadzając się z nią.

– Świetnie, skontaktujesz się z nimi – powiedziała Bo.

– Co? – wyrwało się Ahsoce. Ursa odrzuciła ją ostrym spojrzeniem.

Ursa emanowała dziwnymi emocjami, które była Jedi próbowała wychwycić. Kobieta była niezwykle skryta, perfekcyjne maskowała własne lęki i obawy, jednak nie mogła ukryć przed Ahsoką tego jasnego, ciepłego światełka... coś jak... zupełnie obca osoba. Czuła w Mocy to maleństwo, które było jednak zbyt małe, by Ursa mogła wyczuć je pod palcami.

Ahsoka uśmiechnęła się delikatnie.

– Skontaktujemy się z Jedi – zdecydowała Bo-Katan. – Mamy niepowtarzalną szansę, by odbić nasz dom. Nie możemy tego zaprzepaścić. Ursa – zwróciła się do przyjaciółki. – Przejmujesz całkowite dowodzenie nad zwiadowcami.

Starsza z Mandalorianek skinęła głową, po czym opuściła namiot dowodzenia, zostawiając swoje obawy gdzieś za sobą. Miała do wykonania misję i zamierzała zrobić to jak najlepiej. Dla Mandalore.

***

Alrich spojrzał na umazaną w farbie Sabine, śmiejąc się cicho. Próbował skończyć swój najnowszy obraz zanim zapadnie zmrok, jednak dwuletnia córka wcale mu tego nie ułatwiała. Nie broiła jednak tak, jak zwykle, gdy musiał skończyć ważne zamówienie. Bawiła się pędzlami, próbowała przyozdobić szare ściany kolorowymi szlaczkami. Wiedział, że dopóki Ursa tego nie zobaczy, nie ma czym się martwić.

Wystarczająco martwił się o przebieg wojny. Tak bardzo chciał powstrzymać Ursę przed wyjazdem, jednak wiedział, że ona zrobi wszystko, by walczyć za Mandalore.

– Tatusiu, patrz! – pisnęła Sabine, wskazując na własne dzieło sztuki, na moment odrywając go od nieprzyjemnych myśli.

– Robisz ogromne postępy, ad'ika – pochwalił ją, mierzwiąc przy tym jej krótkie, ciemne włosy. Była tak uderzająco podobna do Ursy. Uśmiechnął się, jednak to nie trwało zbyt długo. Sabine także posmutniała i odrzuciła na bok pędzle, nagle tracąc zainteresowanie sztuką.

– Kiedy wróci mama? – zapytała.

– Już niedługo, malutka.

– Ile trwa niedługo?

To było dobre pytanie, ale Alrich nie znał na nie odpowiedzi, więc nie odpowiedział. Sabine wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, oczekując na wyjaśnienia. Znudziła się po chwili i odwróciła wzrok. Mężczyzna westchnął cicho, wracając do obrazu.

– Chcę moją mamę! – krzyknęła Sabine, po czym rozpłakała się.

Alrich odłożył wtedy farby i usiadł obok niej. Wyciągnął ramiona w jej stronę, a gdy zbliżyła się, posadził ją na swoich kolanach i przytulił. Kołysał nią przez kilka minut, szeptając kilka słów w Mando'a, tak, jak robiła to Ursa. Nie był w tym tak dobry, jak ona, ale to trochę pomogło.

– Chcę zobaczyć mamę – wyszlochała dwulatka.

Wyciągnął komunikator, przez chwilę patrząc na niego. Prosiła, by do niej nie dzwonił, bo mogła być akurat na misji lub w trakcie zebranie, jednak zaszklone, zapłakane oczy Sabine łamały mu serce. Nie potrafił dłużej patrzeć na jej smutek.

*

Ursa założyła pełną zbroję, uzupełniła kabury, wkładając do nich swoje ulubione blastery. To były jedyne dwa egzemplarze, które Sabine któregoś dnia ozdobiła za pomocą swoich ubrudzonych z farbie dłoni, odciskając na nich wzorki. Często uśmiechała się na wspomnienie tego dnia, jasne momenty podczas mroku wojny.

Chwyciła swój hełm, gotowa do wyjścia, gdy nagle rozległ się dźwięk przychodzącego połączenia. Zatrzymała się i spojrzała na komunikator. Prywatne połączenie. Uśmiechnęła się lekko, przecież miała jeszcze kilka minut.

Włączyła hologram, a jej uśmiech zbladł.

– Co się stało, ad'ika? – zapytała Ursa, zwracając na siebie uwagę córeczki. Na twarzy dziecka nagle pojawił się szeroki uśmiech. Dziewczynka wstała z kolan taty i wyciągnęła rączki w stronę mamy, a raczej jej maleńkiej postury. Próbowała złapać ją w swoją dłoń, jednak hologram jedynie zamigotał, a Sabine poczuła pustkę.

– Tęsknię za tobą – powiedziała Sabine, a po jej policzkach spłynęły łzy. Tak bardzo chciała przytulić swoją mamę, a to było teraz niemożliwe.

– Muszę pomóc cioci Bo – odparła spokojnie Ursa.

– Ona sobie poradzi – dwulatka wysepleniła, siląc się na powstrzymanie łez. Alrich czuł jak pęka mu serce, lecz Ursa zdawała się radzić z silnemu emocjami.

– Ad'ika...

– Hrabino Wren, musimy lecieć – odezwał się jeden z jej żołnierzy, niepostrzeżenie wślizgując się do jej namiotu. Skinęła głową w jego stronę, z trudem opanowując uczucia.

– Ursa – zaczął Alrich.

– Przepraszam – powiedziała cicho.

– Mamusiu-

Ursa zakończyła rozmowę, po czym odłożyła komunikator. Żołnierz wciąż na nią czekał, więc założyła szybko hełm, byle ukryć wszelkie emocje i opuściła namiot u jego boku z nadzieją, że kiedyś nauczy się być lepszą żoną i o wiele lepszą matką.

***

Czuła się potwornie źle, wciąż mając w głowie ostatnie chwile, w których patrzyła na córkę z bezradnością. Prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu była tak bardzo rozdarta, pomiędzy tym co należało zrobić, a tym, czego sama chciała.

Chciała wrócić do domu.

Obserwowanie miasta nie należało do jej ulubionych zajęć. To było nużące i wymagało czujności na najwyższym poziomie, by nie przeoczyć czegoś ważnego. Od kilku godzin w dokach nic się nie działo, a ona skończyła swoją pierwszą zmianę. Zdała raport Bo-Katan, po czym usiadła w ich niewielkiej kryjówce. Była tutaj zupełnie sama, pozostawiona z własnymi, nieprzerwanie płynącymi myślami.

I wspomnieniami.

Ursa patrzyła z dumą jak jej córeczka stawia pierwsze kroki w jej stronę. Tak rzadko miała okazję być w domu, by zobaczyć wszystkie pierwsze razy, gdy maleństwo odkrywało świat. Kobieta wyciągnęła ramiona w stronę chwiejącej się na nóżkach dziewczynki, posyłając jej delikatny uśmiech, co jedynie zmotywowało małą Sabine. Po chwili wpadła w ramiona matki, przytulając się do niej ze śmiechem.

– Brawo, ad'ika! Udało ci się! – pogratulowała jej Ursa, po czym uniosła wzrok, dostrzegając uśmiech swojego męża.

– Mama, nie Bo-Bo – wysepleniła dziewczynka, jednak kobieta jej nie zrozumiała. Alrich zaśmiał się cicho i usiadł naprzeciwko, po czym uczesał palcami włosy dziecka. Sabine zachichotała, mocniej wtulając się w ramiona Ursy.

– Nie chce, żebyś wracała do Bo-Katan – wyjaśnił, a ona jedynie skinęła głową.

– Na razie z wami zostanę, maleńka, tak długo, jak tylko będę mogła – obiecała, całując córeczkę w czubek główki.

Ursa czuła się pochłonięta przez wojnę, ale nigdy nie stanowiło to dla niej problemu. Całe jej życie naznaczone było walką o obronę domu. Była wychowywana na wojowniczkę, więc jak teraz nagle miała być kimś zupełnie innym.

– Ursa?

Uniosła wzrok, spotykając się z jednym z żołnierzy. Podał jej komunikator i wycofał się, znów zostawiając ją zupełnie samą. Włączyła szybko połączenie przychodzące, a obraz Bo-Katan zamigotał tuż przed nią.

– Szykuj się. Zaatakujemy Sundari. Republika okazała się szczodra, mamy oddział żołnierzy. Niedługo odzyskamy nasz dom.

Ursa skinęła głową, rozumiejąc rozkazy, które nie zostały głośno wypowiedziane. Wyłączyła przekaz i uśmiechnęła się lekko, po czym chwyciła hełm.

Już czas odzyskać dom.

***

Month 7th

po oblężeniu Mandalore

Byli zmęczeni.

Żołnierze byli zmęczeni walką, której nie sposób było wygrać.

Odzyskali Sundari, a Bo-Katan przejęła władzę jako regentka... a potem... nagle wszystko runęło, posypało się jak zamek z piasku.

Ursa była... właściwie, nie potrafiła określić. Jej zbroja pokryta była kurzem, na skórze pojawiły się nowe rany, po których z pewnością pozostaną blizny. Jednak wciąż żyła. Gdy ogłoszono Gar'a Saxon'a nowym władcą, po tym jak Bo-Katan odmówiła władania w imieniu Imperium, Ursa przesiadywała w niewielkiej celi. Wciąż żyła i miała nadzieję, że jej dziecko także.

– Hrabina Ursa Wren – warknął strażnik, otwierając nagle drzwi do jej zimnego, nowego domu. Wyprostowała się, słysząc drwinę, gdy mężczyzna wypowiadał jej tytuł. Wstała wolno, a on szarpnął nią, każąc jej iść naprzód. Być może po prostu ją zabije. Nie będzie świadków.

– Gar Saxon już czeka – powiedział jej, wprowadzając ją do sali tronowej.

Saxon szybko się zadomowił. Gdy weszła, siedział na tronie, uśmiechając się złośliwie.

– Ursa Wren – wycedził przez zęby. – Nie zgadniesz, co się stało dzisiejszego dnia – zaczął, po czym wstał i zbliżył się do niej wolnym krokiem.

Obserwowała go, tak, jak zawsze, gdy Pre wykonywał podobne ruchy. Wtedy jednak mogła się bronić, teraz trzymali ją strażnicy, a jej dłonie dodatkowo zakuto w kajdanki. Jej oczy śledziły każdy, najmniejszy ruch.

– Ktoś chciałby cię odwiedzić – powiedział, po czym odsunął się, by mogła zobaczyć jej własne dziecko, wijące się w uścisku strażnika. Sabine zaczęła płakać, ale nikogo to nie obchodziło.

Ursa szarpnęła się, a Saxon zaśmiał cicho. Chwycił w palce jej podbródek, uśmiechając się złośliwie. Miała ochotę splunąć mu w twarz.

– Nie pałasz miłością do Imperium i jego obecności na Mandalore, ale powiedzmy, że mogę zrobić wyjątek i dać ci wybór – zaczął. – Twoja rodzina cię teraz potrzebuje, Urso. Twoja malutka córeczka cię potrzebuje, twój mąż – tu uśmiechnął się znacząco.

– Czego chcesz? – warknęła.

– Lojalności. Stań po stronie Imperium razem ze swoim klanem, a pozwolę ci wrócić do domu.

Ursa była lojalna wobec Mandalore. Nie podobała jej się nowa władza, ani nowy gubernator, który bezczelnie obserwował ją od dłuższego czasu. Jednak nie mogła ryzykować życia własnej rodziny, nie po raz kolejny.

– Jeśli musisz to przemyśleć-

– Nie, podjęłam już decyzję – powiedziała twardo, patrząc w stronę zapłakanej Sabine. Nie mogła się doczekać, kiedy weźmie ją w ramiona i przytuli bardzo, bardzo mocno.

Gar Saxon uśmiechnął się i kazał ją uwolnić. Nie wykonała jednak najmniejszego ruchu, wbrew jego przypuszczeniom. Postanowiła zachować emocje dla siebie. Tak, jak zawsze.

*

Nie zgodziła się, ale też nie zaprzeczyła w sprawie przynależności klanu Wren do Imperium Galaktycznego. Ursa miała nadzieję, że wydarzy się coś, co odwróci wzrok Saxon'a od jej rodziny. Wciąż myślała o Bo-Katan, której udało uciec się z więzienia kilka tygodni po tym, jak Krownest powitało z powrotem swoją przywódczynię.

Ursa wróciła do domu, ale nic nie było już w nim takie samo.


Month 11th


Ursa uśmiechnęła się lekko, gdy Sabine podeszła do niej pewnie i podała jej tę pluszową sowę, którą w dniu narodzin dostała od Bo-Katan. Dziewczynka zaklaskała w dłonie i usiadła obok mamy, po czym wyciągnęła rączki w stronę jej brzucha. Uwielbiała gdy jej mały braciszek kopał, to było takie przyjemne i jednak trochę dziwne.

– Powinnaś już dawno spać, ad'ika – odezwał się Alrich, wchodząc do ich sypialni. Sabine spojrzała na niego, jednak nic nie powiedziała. Pochyliła się w stronę Ursy i ułożyła główkę na brzuchu mamy, po czym zamknęła oczy.

– Ma to po tobie – skomentowała Ursa, przewracając oczami. Alrich zaśmiał się, ale nie mógł zaprzeczyć.

Podszedł do nich i podniósł Sabine, która dzisiejszego wieczoru nie protestowała. Położyła główkę na ramieniu taty, ziewając cicho. To był dla niej długi i emocjonujący dzień. Nie inaczej dla Ursy. Uśmiechnęła się do córeczki, po czym wstała powoli, chcąc przygotować się do snu.

*

Na Krownest nastały chłodne, zimowe noce, a mroźny wiatr wdzierał się do twierdzy przez szyby wentylacyjne i nieszczelne drzwi oraz okna. Ursa zadrżała w ramionach męża, czując na policzku mroźny powiew... może to nie był jednak tylko wiatr.

Miewała przerażające koszmary, budziła się w nocy z krzykiem i z płaczem, choć do tej pory prawie się to nie zdarzało. W snach widywała Pre i Satine, ich śmierć, ciała leżące bez życia na posadzce tej samej sali, w krótkim odstępie czasowym. Chciała nie pamiętać dźwięku Mrocznego Miecza i jego zabójczej siły w dłoniach niepożądanej osoby.

Chciała zapomnieć o Bo-Katan.

Czasami zdarzały się sny z jej udziałem. Patrzyła na Ursę oceniającym spojrzeniem, jakby chciała wywołać jeszcze większe wyrzuty sumienia. Nikt nie wiedział, gdzie Mandalorianka się ukrywa i jak długo zamierza to robić. Nie skontaktowała się z nikim z dawnych sojuszników. Trudno się dziwić – była poszukiwana w całym mandaloriańskim sektorze.

– Ursa? – wyszeptał Alrich półprzytomnym głosem.

Siedziała na łóżku, plecami do niego, gdy to powiedział. Szybko otarła oczy, czując napływające łzy. Nie mogła pokazać mu teraz jak bardzo jest słaba. Nie mogła pokazać jak bardzo się boi o wszystko, co już teraz wisi na włosku. Nie mogła pokazać, że nie ma pojęcia co robić.

W dłoniach trzymała tę małą, pluszową sowę.

– Nic mi nie jest.

Kłamstwo. Perfidne, wypowiedziane szeptem kłamstwo.

– Nie potrafisz kłamać.

Dobrze ją znał.

Jego palce błądziły przez moment po jej plecach. Uśmiechnęła się lekko, jednak to trwało kilka sekund. Później znów patrzyła przed siebie, obserwując skąpany w mroku świat za szklaną ścianą ich sypialni. Śnieg sypał nieprzerwanie, silny wiatr kołysał pobliskimi drzewami.

Świat nie stanął w miejscu, choć Ursa miała wrażenie, że wszystko legło w gruzach.


18 BBY

Month 6th


Bo-Katan pojawiła się w twierdzy w czasach największego mrozu, jaki dotknął tę planetę w ciągu ostatnich kilkunastu lat. Była sama, choć Ursa przypuszczała, że w lesie czeka na nią statek i jego mała załoga. Nie pytała jednak, nie chcąc narażać ani siebie, ani przyjaciółki.

Nie wyjaśniła celu swojej wizyty, ale Ursa wiedziała, dlaczego Bo pojawiła się w jej domu. Najpierw zapytała o Alrich'a, który tego dnia przebywał w Sundari. Hrabina miała wrażenie, że jej przyjaciółka miała świadomość tego, że malarza nie ma w domu. Nie przepadali za sobą, on jej nie ufał, Bo cieszyła się, że Ursa znalazła męża, ale do końca nigdy nie zaufała pacyfiście.

– Jest prześliczny i tak bardzo podobny do ciebie – wyszeptała, trzymając w ramionach czteromiesięcznego synka Ursy. Tristan spał spokojnie, a Sabine kręciła się wokół nóg Bo-Katan, co jakiś czas zaczepiając ją.

– Tym razem pozwoliłam, by to Alrich wybrał imię – powiedziała Ursa, uśmiechając się lekko.

Powinna wyprosić Bo-Katan, zamknąć jej drzwi przed nosem i wezwać Imperium, ale... tak bardzo za nią tęskniła. Były jak siostry, a nowa władza wszystko zepsuła. Mimo że Wojny Klonów dobiegły końca, wojna tak naprawdę się nie skończyła... zmienił się tylko wróg.

– Cieszę się, że jesteście bezpieczni – powiedziała cicho Bo-Katan, po czym odłożyła dziecko do kołyski i usiadła na łóżku obok przyjaciółki. Sabine podbiegła do brata, wpatrując się w niego, co stało się niemal jej nawykiem.

– Co z tobą? – zapytała Ursa.

– Nie mogę ci powiedzieć.

– Dlaczego?

– Stoisz po stronie Imperium, nie mogę do końca ci ufać – powiedziała Bo-Katan, patrząc z bólem na przyjaciółkę. Cóż, nie potrafiła jej nie winić.

– Nigdy tego nie przyznałam.

– To nie ma znaczenia – westchnęła Bo. – Kiedyś... byłyśmy jak siostry. Przeszłyśmy przez Watahę Śmierci i walkę o odzyskanie Sundari, jednak gdy wszystko zaczęło się sypać i iść nie po naszej myśli, ty odwróciłaś się i odeszłaś. Jakby ta cała walka nie miała dla ciebie najmniejszego znaczenia. – Ton głosu rudowłosej kobiety był oskarżycielski.

Ursa milczała, patrząc na nią spojrzeniem tak pustym i pozbawionym emocji, jak nigdy wcześniej.

– Co się zmieniło, Ursa?

– Priorytety.

– Czyżby?

– Posłuchaj Bo-Katan, nie udało ci się utrzymać władzy. Saxon ma poparcie Imperatora, nie możemy nic zrobić, nie możemy walczyć, nie możemy tracić ludzi dla z góry przegranej sprawy. Nie winię cię, klony odwróciły się przeciwko nam, odebrano nam wszystko, o co walczyliśmy – powiedziała Ursa, ale Bo-Katan nie potrafiła przyswoić jej słów. – Nie winię cię...

– Winisz, nie chcesz tylko tego przyznać – mruknęła Bo, po czym wstała. Podeszła do szyby, po czym położyła na nią swoją dłoń, patrząc na zamarznięty świat. Chciała, by czas się zatrzymał, by mogły spędzić go trochę inaczej, pobyć z dala od wojny i bieżących spraw. Chciała, by znów było tak jak kiedyś.

– Muszę chronić własną rodzinę – wyjaśniła Ursa. – Mojego męża i nasze dzieci, cały nasz klan. Czy oni nic nie znaczą? Nie mogę znów być tylko ja, gwiazdy, gdyby nie oni stanęłabym z tobą ramię w ramię, choćbyśmy były tylko my dwie przeciwko całej galaktyce – wyznaczała szczerze, pojawiając się za Bo-Katan. – Ale nie jestem sama i zrobię wszystko, by oni byli bezpieczni. Imperium nie dałoby nam spokoju, gdybym nie przysięgła wierności Saxon'owi. Fenn zrobił to samo z Obrońcami.

Bo-Katan nie odpowiedziała. Ursa zastanawiała się, czy już o tym wiedziała.

– Rodzina jest najważniejsza – wyszeptała starsza z Mandalorianek.

Bo-Katan nie miała już rodziny. Została sama, z nadzieją, że Korkie ocalał i błąka się po galaktyce, szukając schronienia. Tak bardzo chciała w to wierzyć.

Chciała coś powiedzieć, ale nagle rozległ się dźwięk jej komlinka. Włączyła go natychmiast.

– Lady Kryze, Imperium – zdążył przekazać jeden z jej zaufanych wojowników, który przyleciał wraz z nią na Krownest. Bo-Katan usłyszała dźwięk blastera, a połączenie zostało nagle przerwane. Oczy rudowłosej otworzyły się szerzej, gdy uświadomiła sobie, co tak naprawdę się stało.

– Nasłałaś na mnie Imperium – powiedziała Bo.

– Nie mogłabym.

– Rodzina jest najważniejsza – zakpiła. – Powiadomiłaś wojsko, żeby mnie zgarnęli.

– Za twoją głowę Saxon wyznaczył nagrodę, ścigają cię w całym sektorze i poza nim, ale przysięgam ci, że nie poinformowałam ich. Powinnam była to zrobić, ale nie zrobiłam! – prawie krzyknęła Ursa, ale Bo jej nie słuchała.

Do oczu napłynęły im łzy. Ursa prawie nie płakała, podobnie jak Bo-Katan, ale teraz to nie miało żadnego znaczenia. Sabine przestraszyła się nagłymi strzałami, które rozległy się na zewnątrz i szybko podbiegła do mamy, by schować się za jej nogami. W kołysce Tristan zaczął płakać, ale Ursa nie potrafiła oderwać wzroku od pełnego bólu spojrzenia przyjaciółki.

– Jesteś zdrajczynią, Ursa.

Bo-Katan uciekła.

Żołnierze Imperium próbowali wyciągnąć informacje od Ursy, ale ta wciąż powtarzała, że musi zająć się dziećmi. Odlecieli.

– Gdzie jest Bo-Bo? – zapytała sennie Sabine, gdy mama kołysała ją w ramionach. Dziewczynka już nie płakała, ale wciąż zadawała pytania. Widziała, co się wydarzyło. Ursa zdecydowała, że kiedyś z nią o tym porozmawia, powie, że to był tylko sen...

– Śpij już, maleńka – wyszeptała Ursa, po czym cmoknęła córeczkę w czoło.

Wydawało się, jakby tamtej nocy zgasły wszystkie gwiazdy.

***

Alrich miał w oczach łzy.

Nie potrafił pomóc żonie choć tak bardzo tego chciał. Usiadł obok niej na skraju łóżka, nic nie mówiąc. Wiedział, co się stało. Wrócił tak szybko, jak tylko było to możliwe. Pomógł Ursie zająć się dziećmi, położyć je spać.

– Zdradziłam ją, Alrich. Nawet jeśli nie wezwałam Imperium, to i tak ją zdradziłam.

– Nie mogłaś nic zrobić – powiedział cicho. Skierował swój wzrok na dłonie Ursy, te dłonie pełne wojennych blizn, trzymające pluszową sowę.

– Czuję się... – zaczęła, ale urwała niemal natychmiast. – Jest tak bardzo zimno.

Przyciągnął ją do siebie i otoczył ramionami.

Nie mógł jednak tym prostym gestem ogrzać jej lodowatego, spękanego serca. Wtuliła się jednak w jego ciało, jakby był ostatnim jej ratunkiem.

Tylko on mógł ją teraz ocalić, ukryć przed jej lękami.

Został z nią, pomimo jej decyzji. Wciąż mogła na niego liczyć, uczyć się wychodzić z ciemności. Zamierzała wykorzystać każdą sekundę swojego życia na kochanie go, każdą minutę na bycie przy nim...

Zanim Imperium znów wszystko jej odbierze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro