Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXXVIII


Rey

- Zaraz lądujemy.- Powiedział krótko Kylo i z powrotem zniknął. 

Spojrzałam na pozostałe osoby i uśmiechnęłam się do nich najwredniej jak tylko umiałam. Na twarzy Generał Organy i Skywalkera, dało się dostrzec zdziwienie. No tak. Oni widzieli Kylo. Są czuli na moc. Reszta była dość mocno zmieszana. Nie mieli pojęcia co się działo. 

- Dla tych co nie słyszeli. Najwyższy Porządek zaraz tu będzie.- Na ich twarzach dało się zauważyć strach. Taki czysty i pospolity. Jakie to było przyjemne! Patrzenie w oczy tych wszystkich ludzi i karmienie swojej mocy ich strachem. Żałowałam, że nie mam miecza. Wtedy bali by się jeszcze bardziej. 

- Jak to zrobiłaś?- Spytał Skywalker.

- Co jak zrobiłam?- Chciałam z nim porozmawiać jako prawdziwa ja. Nie chciałam już przed nim udawać miłej, chować wspomnień i ukrywać moją moc.

- Czemu wcześniej tego nie czułem? Nie wyczuwałem twojej potęgi.- Jest to dla mnie istna pochwała. Jestem z siebie zadowolona.- Teraz nagle to odczuwam. Twoja moc jest wyczuwalna nawet przez nieczułych. Jak?- On też się boi. Skrywa to głęboko, jednak ja to widzę. Czas się zabawić. 

- Boisz się mnie.- Wstaje z krzesła i podchodzę do byłego mistrza Jedi.- Boisz się mnie jeszcze bardziej niż oni.- Mówiąc to pokazuje dłonią na nieprzytomnego pilota.- Kiedyś, podziwiałam cię. Teraz, jesteś dla mnie zupełnie nikim.- Tak jak się spodziewałam, zdenerwowałam go. Jednak szybko zamienił swój gniew na spokój.- Czy to cię nie męczy?- Spojrzał na mnie zdziwiony.- Ten ciągły spokój. To musi być bardzo męczące.- Dotykam przelotnie jego policzka. Po jego ciele przebiega dreszcz.

Odwracam się do niego plecami. Nagle i szybko. Kylo już tu jest. Wyczuwam go.

- Teraz się zacznie zabawa. Rebelianckie ścierwa.- Posyłam im kolejny uśmiech. Po policzku Organy płynie łza. Kobieta jest zdruzgotana. Też wyczuła moc swojego syna. 

Tak się zatraciłam w smutku Generał, że nie spostrzegłam jak pilot się budzi. W ostatniej chwili odbiłam w bok pocisk, lecący prosto w moje serce. Laser otarł się o moje ramię delikatnie, zdzierając skórę. Cicho zasyczałam. Chciałam rzucić się na mężczyznę ale usłyszałam w głowie głos Kylo Rena.

"Rey. Chodź tu do nas."

Szybko odwróciłam się i wybiegłam z chatki.


Kylo

W bazie Ruchu Oporu panował istny chaos. Jedni uciekali w las. Drudzy stawali do walki. Jeszcze inni uciekali myśliwcami, porzucając swoich towarzyszy broni. Jednak żadna z tych grupek, nie miała szans.

Ci do wbiegli do lasu, zostali dogonieni i uśmierceni przez szturmowców. 

Ci w myśliwcach, zostali zestrzeleni i prawdopodobnie zabici.

Jednak najgorsza śmierć czekała tych, którzy rzucili się na mnie i na Jacka. 

Uruchomiłem miecz świetlny o trzech ostrzach. Rebelianci od razu odskoczyli z przerażenie. Za pewnie mnie nie rozpoznali. W końcu nie noszę już maski. Zaczęli we mnie strzelać. Idioci. Każdy pocisk zgrabnie odbijał się od mojej klingi i wędrował prosto w głowę strzelca. Inni tracili ręce czy nogi. I oczywiście głowy spadały im z szyi. 

W końcu przestali się mną interesować. A może po prostu wszystkich wybiłem? Dysząc, zacząłem szukać Jacka. Dobijał resztki. Dobrze sobie poradził jak na pierwszą poważną walkę z protezom. Na chwilę zamknąłem oczy. Szukałem Rey.

- Gdzie jesteś?- Cicho spytałem. Oczywiście nie otrzymałem odpowiedzi. 

Postanowiłem, że jej poszukam. Ruszyłem powoli przez trupy. Oczywiście nie zważałem na to, czy podeptam poległych. Nie chciałem się potknąć. 


Rey

Czemu ja to zrobiłam? 

Pilot mnie spłoszył. Przez chwilę przestałam myśleć i pobiegłam w głąb lasu. Jak najdalej od niego. Teraz do mnie dotarło, że muszę zawrócić. 

Ramię delikatnie mnie piekło, ale nawet krew jakoś specjalnie mi nie leciała. To w sumie nic. Bieg trochę mnie zmęczył, dlatego postanowiłam, że wrócę szybkim marszem. Chciałam oszczędzić resztki siły.

Tego dnia używałam sporo mocy. Jest to jednak męczące. A zapewne będę jej jeszcze musiała poużywać. 

Idę coraz wolniej i skupiam się na swoim oddechu. Muszę się przygotować na walkę. Coraz bardziej doskwiera mi brak miecza. Może nie jestem jakaś niesamowicie dobra w szermierce, jednak miecz dawał by mi wiele możliwości. Jednak w moim przypadku, jestem skazana na moc. 

Zaczyna mi doskwierać zmęczenie. Nagle myśli innych osób stają się za głośne. Za ciężkie na mój umysł. Sprawia mnie to o niemały ból głowy. Muszę na chwilę przystanąć, usiąść i odpocząć. Tak też robię. Oddaję się krótkiej medytacji. To powinno mnie nieco otrzeźwić. 

Z transu wybudza mnie szelest liści. Uchylam powieki i szybko wstaję. Przez nagły ruch pociemniało mi przed oczami i zakręciło się w głowie. To tylko pogorszyło ból głowy.

- Co jest?- Pytam się siebie na głos. 

Myśli innych szaleją w mojej głowie. Ich ból jest taki przytłaczający. Zagryzam mocno szczęki. Jeszcze nigdy mnie tak głowa nie bolała. Zapominam o szeleście i powoli idę przed siebie. 

- Już nie taka pewna siebie?- Mówi ktoś za moimi plecami. Nie wiem do końca kto to, jednak wiem, że mówi zdecydowanie za głośno. 

Odwracam się powoli. jeśli zrobiłabym to szybko, pewnie straciła bym przytomność. Na przeciwko mnie stoi pilot. Ten którego przed chwilą dusiłam. Mierzy we mnie z blastera. Jestem bezbronna ale nie zamierzam się poddać.

- Nie wiem o co ci chodzi pilociku.- Mówię cicho, jednak staram się zabrzmieć pewnie. Nie za bardzo mi to wychodzi. 

- Widzę, że łatwo cię zranić wiedźmo. Ledwo cię drasło, a wyglądasz naprawdę podle.- Zmuszam się na lekki uśmiech. Nawet to boli.- Po wiedz mi. Co zrobiłaś Finnowi?

- Nie zrozumiałeś? Zabiłam go.- Oznajmiłam krótko. Siły opuszczały mnie coraz szybciej. Ledwo trzymałam się na nogach. Nie miałam siły aby go odepchnąć, a co dopiero udusić. Nawet miecz by mi się nie przydał. 

- W sumie więcej mi nie trzeba. Był moim przyjacielem. Jestem mu coś winny.- Mówi ze smutkiem.- Życie za życie wiedźmo. Teraz ty zginiesz.- Celuje dokładniej i strzela. 

Mam coś około sekundy do namysły. Nawet mniej. Jednak czas dla mnie zwolnił. Chciałam odbić pocisk w drzewo i uciec, ale nie ma na to siły. Laser delikatnie zmienia kierunek lotu, przez co nie trafia mnie w serce, a w bok. 

Paraliżując ból przeszywa moje ciało. Chyba krzyknęłam, ale nie jestem tego taka pewna. Upadłam na plecy, odruchowo przyciskając dłonie do miejsca, gdzie pilot we mnie trafił. Przed oczami pojawiają mi się czerwone plamy. Ciężko mi się oddycha. Sapię i jęczę. Po moich rozgrzanych policzkach płyną łzy.

Słyszę kroki. Już po mnie.


Kylo

Zmierzam w kierunku lasu. Właśnie stamtąd wyczuwam Rey. Już praktycznie wchodzę między drzewa, jednak słyszę imię. Moje dawne imię.

- Ben.- Odwracam się w kierunku głosu. Leia Organa. Moja matka. Stoi i patrzy na mnie mokrymi od łez oczami. Nie wiem czy mam coś powiedzieć, czy mam ją zabić, czy po prostu odejść i dalej szukać Rey. Dlatego stoję w miejscu i patrzę na nią zimnym wzrokiem.- Synku.- Ostatni raz powiedziała tak do mnie... dawno. Praktycznie tego nie pamiętam. Zdenerwowała mnie. Nie ma prawa mnie tak nazywać.

- Nie mów tak. Nie błagaj mnie. I tak wiesz, że to nic nie zmieni. Na twoim miejscu bym po prostu uciekał.- Nie wiem jak na to zareagowała. Odwróciłem się do niej plecami i ruszyłem w prawdopodobnym miejscu pobytu Rey.

Przedzieram się przez gąszcze gałęzi i liści. W mojej dłoni znajduje się uruchomiony miecz świetlny. Czerwień oświetla mi drogę. Towarzyszy mi znany dźwięk niestabilnego ostrza. 

Nagle słyszę krzyk. Kobiecy, krzyk bólu. W tym samym momencie, ogarnia mnie fala bólu.

Rey.

Biegnę przed siebie. Czuję jak Rey słabnie. Nie zauważyłem tego wcześniej, byłem zbyt pochłonięty walką, ale dziewczyna była mocno osłabiona.

W końcu wypadłem na małą polanę. Ktoś powoli szedł w kierunku kogoś, kto leżał na ziemi. Leżącą była Rey. Próbowała wstać, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. 

Cicho zakradałam się w cieniu w kierunku dziewczyny. Osoba, która się do niej zbliżała, dzierżyła blaster. Niedobrze. Przyspieszyłem kroku. Mężczyzna cały czas coś mówił, ale nagle zamilkł. Uniósł broń. Strzelił. 

W ostatnim momencie wyskoczyłem, osłaniając Rey. Pocisk drasnął mnie w ramię. Następny odbiłem. Potem moja klinga przeszła na wylot przez ciało nieznajomego. A nie. Jednak skądś go kojarzę. 

Jednak nie to było najważniejsze. Podbiegłem do Rey i przy niej klęknąłem. Przyciskała dłonie do boku z którego wypływała masa krwi. W świetle księżyca, dało się dostrzec nie małą kałużę, która powstałą na około dziewczyny. Była taka blada, wręcz przezroczysta. Delikatnie dotknąłem jej czoła. Było gorące. Na ten gest, Rey delikatnie uchyliła powieki. 

- Kylo?- Wyszeptała niemal bezgłośnie. 

- Ciii... Nie mów nic Rey. Już po wszystkim.- Delikatnie głaskam ją po głowie. Chcę ja uspokoić, ale sam jestem przerażony. Jej rana wygląda na bardzo poważną. Chcę ją stąd zabrać, ale jednocześnie boję się, że przeniesienie jej, mogło by ją wykończyć. 

- Krwawisz.- Mówi cicho i delikatnie unosi dłoń, wskazując moje ramię. Nawet zdążyłem zapomnieć o ranie.

- To nic. Nic mi nie jest.- Zapewniam ją. Nie może teraz myśleć o mnie, tylko o sobie. 

- Boli cię?- Pyta cicho, mrużąc oczy i stękając z bólu. 

Muszę coś zrobić, bo inaczej się wykrwawi.


Leia Organa

Ben zniknął w lesie. Nie zabił mnie. Nie zrobił krzywdy. Nie jest przesiąknięty ciemną stroną do szpiku kości. Jest nadzieja. 

Stoję w miejscu i patrzę na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał mój syn. Wrósł. W sumie co się dziwić. Ostatnio widziałam go, jak był jeszcze małym chłopcem, który pragnął zostać Jedi. Teraz jest dorosłym mężczyzną i jest Renem. Wszystko jest na odwrót. 

Ktoś ciągnie mnie za rękę do tyłu. To Luke.

- Leia, szybko. Musimy uciekać.- Mówi pospiesznie. Nie poznaje go. Kiedyś tak nie mówił. Kiedyś był rządny przygód, a teraz ucieka od nich.

- Nie możemy uciekać.- Oznajmiam i wyrywam ramię z uścisku brata.- Nie teraz. W Benie jest jeszcze światło. Czuję to. Mógł mnie zabić, a kazał uciekać.- Luke patrzy na mnie jak na wariatkę.

- Nie Leia. Tak ci się tylko wydaje. Ja w nim czuję mrok. Mrok i tylko mrok. Zero światła. Powiedział tak, bo jesteś jego matką. Przykro mi, ale nie chodziło mu o nic więcej.- Uderzam brata w ramię. 

- Kłamiesz a ja ci to udowodnię.- Mówię, po czym idę w kierunku lasu. Tam, gdzie zniknął Ben. Odnajdę go, a wtedy wróci do mnie. Do domu.

- Leia! Co ty wyprawiasz?- Podbiega do mnie i próbuje zagrodzić drogę. 

- Idę po syna. A ty albo idziesz ze mną, albo zejdziesz mi z drogi.- Warczę i omijam Luka. Poddenerwowany idzie za mną. 

- Pójdę z tobą. Tylko po to, żeby pokazać ci, jak bardzo się mylisz.


Luke Skywalker

Idziemy ramię w ramię z Leią. W lesie panuje całkowita ciemność. Na szczęście, księżyc oświetla nam drogę. Kierujemy się mocą. Jesteśmy coraz bliżej. To jest bardzo zły pomysł. Ben jest z Rey. Ich moc wręcz przytłacza, chociaż jedno z nich słabnie. Zapewne ktoś jest ranny.

- Czujesz to?- Pyta Leia. Kiwam głową. Chodzi jej o osłabienie jednego z Renów.- Musimy się pospieszyć.- Mówiąc to, łapie mnie za rękę i biegnie. Nie jest to jakiś dziki pęd. Mamy swoje lata. Ale jest szybciej.

Docieramy na krawędź lasu. Obok jest niewielka polana. Mniej więcej na jej środku, ktoś klęczy obok kogoś kto leży. Leia wstrzymuje oddech. Jak na złość, księżyc przysłoniła ciemna chmura. Nie jesteśmy w stanie rozpoznać, kto jest kim. 

- Luke.

- Cicho, bo usłyszą.- Uciszam siostrę.

- Co jeśli Benowi się coś stało? Co wtedy?- Panikuje.

- Musisz się uspokoić. Zaraz chmura odsłoni księżyc. Wtedy zobaczymy kto to.- Pouczam Leię. Powinienem ją raczej pocieszyć, ale nie jestem w nastroju. Przyjście tutaj było jednym, wielkim błędem. 

W końcu księżyc raczył oświetlić polanę. Mężczyzna klęczał i szeptał coś do kobiety. Leia odetchnęła z ulgom. 


Rey

Kylo klęczy nade mną. Nie chce  na mnie patrzeć. Ucieka wzrokiem gdzieś w las. Muszę wyglądać strasznie. Albo po prostu mu zawadzam. Zepsułam całą misję. Nic się nie dowiedziałam. To wszystko, co się wydarzyło to moja wina. A ja znowu jestem słaba. Jeszcze dzisiaj obiecałam sobie, że będę silna. I tego samego dnia łamię obietnicę.

Stękam cicho z bólu. Nie mam już siły uciskać rany. Dłoń opada mi bezwładnie na trawę. To tak boli. Jedynym plusem bólu boku jest fakt, że przyćmiewa on pulsujący ucisk w skroniach.

Kylo łapie mnie za rękę.

- Nie myśl Rey. I nie myśl, że zrobiłaś coś źle. To jest teraz nieważne. Musisz jeszcze trochę wytrzymać. Troszeczkę. Obiecuję, zabiorę cię i będziesz cała.- Mówiąc to, głaska mnie delikatnie po policzku. Uspokaja mnie to. Przymykam oczy. Jest mi dobrze.- Nie zamykaj oczu. Proszę Rey. Nie zamykaj oczu.- Robię co każe, mimo iż jest to dość trudne. 

Ogarnia mnie chłód. Lekko się trzęsę. 

- Zimo ci?- Kiwam lekko głową. Na nic więcej mnie nie stać. Kylo zrywa z ramion pelerynę i dokładnie mnie okrywa. Otula mnie jego zapach. 

Po chwili znajduje się w powietrzu. Wziął mnie na ręce. Wtulam twarz w jego pierś. Mimo bólu, czuję głęboki spokój. Realny dotyk jest lepszy od tego przez połączenie. Taki...prawdziwy. Zatracam się w jego bliskości. Teraz wszystko jest mi obojętne. 

Kylo co jakiś czas upomina mnie, żebym pod żadnym pozorem nie zamykała oczu. Staram się jak mogę, ale w pewnym momencie, po prostu nie daję rady. Zatapiam się w ciemności.


Hejka!

Witam w nowym rozdziale. Dzisiaj zaszalałam z długością. 

Co sądzicie?

Jak wam się podobało?

Koniecznie dajcie znać. 

Za błędy z góry przepraszam. Po prostu nie chce mi się tego wszystkiego sprawdzać. 

Do następnego i niech Moc będzie z Wami!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro