Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XLVII

Jack Ren

Nie mogłem w to uwierzyć. Stałem przy łóżku i pocierałem oczy ze zdumienia.

Max Ren cały czas był w akademii. To był odpowiedni czas do ataku. Rwałem się do walki. I oczywiście do zemsty. Miałem ochotę, uciąć mu łeb i nabić na pal. Ale najpierw musiałem znaleźć Kylo. I znalazłem. W łóżku Rey. Z dziewczyną w ramionach. Stąd też moje zdziwienie. 

- Kylo.

Nie zareagował. Szturchnąłem go. Zero reakcji. W końcu zacząłem nim szarpać. Modliłem się w duchu, żeby nie obudzić Rey. 

- Jeszcze pięć minut. 

Powiedział nieprzytomny chłopak, wtulając się w rozpuszczone włosy dziewczyny. 

- Całe szczęście nie jestem twoją matka Kylo. Wstawaj. 

Spojrzał na mnie krytycznie. 

- Czego. 

- Grzeczniej. Wstawaj. Wiem gdzie jest Ren. To jest odpowiedni czas, więc zbieraj się i lecimy. 

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, leżałbym martwy. 

- W tej chwili? 

- Tak!

- Zamknijcie się idioci. 

Rey przewróciła się na drugi bok i zakryła twarz poduszką. Nigdy wcześniej nie słyszałem bardziej wściekłego, a jednocześnie nieprzytomnego głosu. Spojrzeliśmy się na nią z Kylo, z nie małym przerażeniem.

- Ty też Rey. Przyda nam się dodatkowa para rąk do mordowania Maxa. Wstawaj. 

O dziwo wstała i poszła do łazienki z naręczem czarnych ubrań. Praktycznie tupała ze złości. 

- Nie.- Powiedział Kylo, kiedy tylko dziewczyna zniknęła za drzwiami.- Ona nie leci. Jest osłabiona i dawno nie trenowała. To dla niej zbyt niebezpieczne. 

- Rozumiem, że martwisz się o swoją dziewczynę, ale się przyda.

- Nie ona...nie. Nie jest moją dziewczyną.

 Był zawstydzony. Dawno nie widziałem u niego takiej gamy emocji. Aż się podniósł. 

- A kim? Spałeś z nią co jest równoznaczne z tym, że jest twoją dziewczyną. 

- My nie... Nie Jack, ona nie jest...

- Nie ważne. Nad życiem zastanowisz się później. On jest w akademii. A tak dla ścisłości, raczej nie wydaje mi się, żebyście po prostu grzecznie spali. 

Przez jego twarz, przeszła cała gama kolorów. W końcu stałą się czerwona ze złości i zawstydzenia. Jednak nie skomentował, tego co powiedziałem.

Rey w końcu wyszła z łazienki, ubrana jak zawsze. W czarne, obcisłe ciuchy. Wepchnąłem Kylo za drzwi, żeby nie zaślinił całej podłogi. Chciałem przedstawić plan Rey. No w zasadzie to go nie miałem. Ale zawsze mogło mi coś przyjść do głowy.

- Więc...

Przyłożyła mi palec do ust.

- Daruj sobie. Nie chcę tego słyszeć. Już dość się nasłuchałam o wypruwaniu flaków. Polecimy, zobaczymy. 

Nie miałem ochoty z nią dyskutować. Przynajmniej dała mi więcej czasu na obmyślenie planu idealnego.


Rey

Kylo szybko się ogarnął. Jack bez żadnych ceregieli, zaciągnął nas do hangaru. I już lecieliśmy. Oparłam głowę o chłodną szybę myśliwca. Jack to głupiec. Nie zabrał wojska, a planuje zaatakować człowieka, który o mało co go nie zabił. Wiedział, że nie miał planu, kompletnie nie wiedział co zrobić. Niestety duma go przewyższyła i nie spytał się żadnego z nas o radę, nie poprosił o pomoc. Niech teraz cierpi. Ja nie mam zamiaru.

Byłam wściekła. Obudził mnie i ciągnął na nieznaną planetę tylko po to, żeby zabić gościa, którego w życiu na oczy nie widziałam. Brzmi zachęcająco. Miałam wręcz ochotę wyskoczyć ze statku, kiedy odpowiedziano mi na pytanie "Za ile będziemy?". Pięć godzin. Liczenie gwiazd, szybko mi się znudziło. 

- To co jest pomiędzy waszą dwójką? 

Szczerze, czekałam na to pytanie. Głównie dla tego, że sama chciałam znać odpowiedź. Jednak nikt nie potrafił mi jej udzielić. 

- No nie mówcie, że nie wiecie?

- Nie wiem.

Powiedzieliśmy z Kylo jednocześnie. 

- Mam powiedzieć za was? Nie ma problemu. Pożeracie się wzrokiem, ale z jakiegoś powodu się hamujecie. Chociaż nie wiem co tam wyprawialiście w nocy. 

Kylo się zawstydził, ale ja nie.

- Ty pojebany zboczeńcu. Nigdy nie znajdziesz dziewczyny Jack. 

- O, tak myślisz?

- Nie. Ja to wiem.

Po tym już się nie odzywał. 


Kylo

Dolecieliśmy. W końcu mogłem wysiąść z ciasnego myśliwca. W środku, czułem się wyjątkowo niezręcznie. Wszystko przez sytuację z poranka. 

Wylądowaliśmy trochę dalej, licząc, że nas nie zobaczy. Ruszyliśmy po cichu w stronę akademii.  Nikt się nie odzywał. Idealną ciszę, przerywało jedynie buczenie dwóch mieczy świetlnych. Martwiło mi to, że Rey nie miała broni. Tak łatwo mógł ją zranić. A ja nie potrafiłem sobie wyobrazić podobnej sytuacji, do ostatniej. Nie wytrzymałbym psychicznie. Nie po raz drugi. 

Na wejściu, powitały nas trupy mistrzów, a w zasadzie to co z nich zostało. Ciała były w bardzo wysokim stadium rozkładu. 

- Ohydztwo. 

Skomentowała Rey z obrzydzeniem wymalowanym na twarzy. O dziwo, nie wyczułem u niej strachu. Za to Jack bał się potwornie. Pocił się i ręka mu lekko drżała. Po za tym, zaciskał co chwila palce metalowej dłoni. Jakby sprawdzał, czy nadal ją ma. 


Rey

Przekroczyliśmy bramę akademii. Spodziewałam się większego wow, a na wstępie powitał nas smród rozkładu. Nie za bardzo chciałam wiedzieć, co się tam stało. Chociaż gdyby się tak nad tym głębiej zastanowić, to to by mogło być ciekawe. 

Kylo poszedł przodem, a Jack za mną. Ruszyliśmy gęsiego w stronę dawnego gabinetu Kylo. Po drodze nie spotkaliśmy nawet żywej duszy. W końcu, ustawiliśmy się po bokach dużych i ciężkich drzwi. Na trzy, chłopaki je otworzyli, wskakując do środka. Wstrzymałam oddech i weszłam.

Czysto. Nie było go tu. Już mieliśmy wychodzić, ale moją uwagę przykuła niewielka, czerwona karteczka, przybita do blatu biurka nożykiem do papieru. Podeszłam i odczytałam krótką wiadomość. Z jednej strony byłam zaskoczona i przerażona, z drugiej chciało mi się śmiać. 

No i wybuchłam szaleńczym i dzikim śmiechem. Jack i Kylo spojrzeli na mnie jak na wariatkę, która właśnie miałaby ich skazać na śmierć. Jednak nie. Maxa Rena nie było w akademii od dłuższego czasu. Ktoś oszukał Jacka. Krótko mówiąc, dał się zrobić w wała. 

Dopadli do kartki i zaczęli gorączkowo czytać. 

- Co!?

- Dałeś się wyrolować idioto. Serio, nie czuliście tego? Od początku było czuć, że nie ma tu żadnej żywej duszy. 

Spojrzeli na mnie jeszcze dziwniej.

- Czułaś, że tu nikogo nie ma?

Kylo zapytał z dziwnym niepokojem w głosie. Już wiedział, że moje wyczucie było dla niego nie pojęte i niebezpieczne. Ale co mogłam na to poradzić?

- Co w tym dziwnego? Przecież ty czujesz moją moc.

- To coś innego. My jesteśmy diadą w mocy. Wyczuwamy się nawzajem. Ale Maxa Rena nigdy nie widziałaś. To jest nie możliwe, żebyś czuła, że go nie ma.

- Przepraszam, że się wtrącę. Czym jesteście? Diada w mocy to nowy rodzaj trójkącika?

- Ale ty jesteś głupi Jack.- Nerwy mi puściły.- Nie mam ochoty ci tego tłumaczyć. Proś swojego przyjaciela. A Maxa Rena tu nie ma. I to, że wyczułam brak jego macy w tym miejscu nie jest dziwny. On mnie tego nauczył, więc to potrafię. A teraz panowie, jeśli chcecie zemsty, to lecimy na Endor. 


Leia

Około dwa tygodnie temu, przybył do nas nowy chłopak. Trochę się go obawiałam, ale okazał się bardzo uczciwy i pracowity. Każdemu pomagał i świetnie sprawdzał się jako mechanik. Jednak tego dnia, od rana zachowywał się dziwnie. Uśmiechał się sam do siebie, w taki przerażający sposób. Nie zwracał na nikogo uwagi i co chwila spoglądał w niebo. Jakby na kogoś czekał. 

Luke miał na niego oko. Nie mogliśmy pozwolić, aby sytuacja się powtórzyła. Nie po tym, co zrobiła Rey. 

- Pani Generał! Pani Generał! 

Podbiegł do mnie zdyszany Poe.

- O co chodzi? 

- Statek... Najwyższego Porządku. Wszedł w atmosferę. 

Z początku ta informacja do mnie nie docierała. Jak to? Jak to możliwe? Chciałam zacząć panikować, ale wtedy dotarł do mnie sens słów Poego. Statek. Jeden. 

- Strącić. 

Nie trzeba było dwa razy powtarzać. Pilot zasalutował i odbiegł w stronę lotniska, zwołując pozostałych pilotów. A ja stałam i czekałam. Na co? Albo na spadający myśliwiec, albo katastrofę. 

I wtedy wyczułam znajome aury. Ben. I Rey, ale dziewczyna mnie nie obchodziła. Mojemu synowi mogła stać się krzywda, przeze mnie. Albo mojemu najlepszemu pilotowi, również przez mnie. Wtedy też zobaczyłam palącego się X-winga, spadającego gdzieś w las. 


Kylo

Trafienie i strącenie myśliwca Ruchu Oporu było bardzo proste. Pilot nawet nie pomyślał o uniku. 

Wylądowaliśmy bez żadnego planu. Chciałem się naradzić, albo chociaż spytać o plan. Rey mnie wyprzedziła. 

- Jest tu. Czeka na nas. Dokładnie wiedział, kiedy się zjawimy. Musiał wynająć tego samego ławce nagród i przekupić go wyższą stawką. Domyślam się, ze ty Jack chcesz go zabić. Lepiej uważaj. On czekał na ten moment równie mocno jak ty. Z resztą, czekał też na Kylo. I na mnie. A ja bym się nad nim... pastwiła. 

- Rey nie masz broni i...

- Ale mam moc Kylo.

- Moc to...

- Wszystko co mam. A jednocześnie, aż wszystko co mam. 

- To niebezpieczne! 

- Sama potrafię stwierdzić, co jest dla mnie bezpieczne! Nie wiesz co potrafię, nie wiesz czego mnie nauczył! 

- Jesteś osłabiona! Dawno nie trenowałaś! Rey...

- Nie! Sama potrafię o siebie zadbać. I sama podejmuję decyzję. Koniec dyskusji. 

Nie miałam ochoty dalej kłócić się z Kylo. Tym bardziej, że siedzieliśmy w ciasnym myśliwcu, po środku bazy wroga.

- Nie chcę przerywać małżeńskiej kłótni, ale kim jest On? 

- Zamknij się Jack, dobrze ci radzę, milcz. 

Wydał z siebie dziwny niezadowolony pomruk, ale przynajmniej się zamknął. 

- Teraz idziemy. 

Kylo już się chciał sprzeciwiać, ale nie dałam mu dojść do głosu, otwierając właz. Wyszłam i się uśmiechnęłam. Pilot był ranny, ale żył. Odwdzięczę mu się z przyjemnością. Ruszyłam przed siebie. A chłopaki nie mieli wyjścia, poszli za mną. 

Doszliśmy do niewielkiej polany. W powietrzu czułam nieprzyjemny, gryzący zapach. Max Ren czekał na nas z odpalonym mieczem. Myślałam, że będzie wyglądał inaczej. Był niski i bardzo umięśniony. Do przesady wręcz. Miał idealnie białe włosy, ścięte na jeża. Najgorsze były oczy. Czerwone, jak ostrze jego miecza. 

- Dziwka Kylo Rena, Kylo Ren i... O, przeżyłeś. Moje gratulacje, fajna ręka. 

Kylo się wściekł, kiedy nazwał mnie dziwką. Ja miałam gdzieś, jak mnie nazywają. Ren się na nas rzucił. Kylo wystąpił przede mnie, żeby mnie ochronić. Ja jednak wyciągnęłam rękę i chwyciłam mięśniaka mocą za gardło. Krztusząc się, wypuścił miecz z ręki. Porwałam go drugą dłonią. I już miałam broń. 

Wierzgał i pluł, próbując się wydostać. Ja jednak puściłam, dopiero kiedy zaczynał tracić przytomność. Do tego nie chciałam dopuścić. Upadł na ziemię i zaczął łapczywie łapać powietrze.

- Niezła jesteś. Ciekawe, czy w łóżku też.

Ledwo wydyszał. Kylo kopnął go w twarz, łamiąc mu nos. Max plunął krwią. 

- To też było niezłe. Ale nie wygracie. Nie z żywiołem. 

Nie wiedziałam o co mu chodzi. A potem wszystko wskoczyło na swoje miejsce. Benzyna. Dlatego tak śmierdziało. A on trzymał zapaloną zapalniczkę. Całą trójką się na niego rzuciliśmy. W tym czasie, upuścił zapalniczkę. I zaczęło się. Po chwili cała polana stała w ogniu.

- Przed tym się nie obronicie! Przechytrzyłem cię Kylo! Jestem lepszy! Zawsze byłem! Teraz płoń razem z tą zdzirą. 

Zaczął się chaotycznie śmiać. Bez większego zastanowienia, złamałam mu kark, tam jam mnie uczono. 


Kylo

Nie widziałem nic, tylko płomienie. Nagle, tak jakby zabrakło mi tlenu w płucach. Oczy łzawiły od żrącego dymu. Strach mnie oblał. Wspomnienia natarły i spanikowałem. Poczułem dłoń na ramieniu. Chciałem ją strzepnąć, ale wtedy stanęła przed mną Rey.

- Kylo? 

Jej twarz była przybrudzona szadzą. W oczach odbijały się pomarańczowe języki płomieni. 

- Musimy uciekać. 

Pociągnęła mnie za rękę, w kierunku ognia. Ani drgnąłem. 

- Kylo, proszę! Chodź. Nie bój się.

Pogłaskała mnie po policzku. Przymknąłem oczy. Ciepła łza, spłynęła mi po policzku. Szybko została starta przez dziewczynę. 

- Jestem przy tobie Kylo. Nic się nie stanie. Obiecuję. 

Zakaszlała. I wtedy zdałem sobie z wszystkiego sprawę. Stałem pośród płomieni. A Rey ze mną. Przeze mnie nie uciekała. Ryzykowała swoje życie, żeby mnie wyciągnąć. Oprzytomniałem i uciekłem z dziewczyną przez płomienie. Jęzory ognia lizały nas po kostkach i całym ciele, nieprzyjemnie parząc. Wybiegliśmy na powietrze, kaszląc. 


Rey

Nie wiedziałam co się z nim dzieje. Panikowałam. Sparaliżowało go. Ale się udało. Żyliśmy, cali w szadzi i oparzeniach, ale żyliśmy. Tylko nigdzie nie widziałam Jacka. I nie czułam. Łzy napłynęły mi do oczu. Kylo to zauważył i przytulił mnie mocno. On też to poczuł. Jack nie żył. Najchętniej bym się rozpłakała w ramionach chłopaka, ale nie mieliśmy takiej możliwości. 

W ciszy i cieniu lasu, udaliśmy się do myśliwca. 


Hejka!

Dzisiaj bardzo długo. I gdyby nie moja mama menda, było by jeszcze dłużej.

Koniecznie dajcie znać co sądzicie, bo dużo się wydarzyło. 

I napiszcie, jak wam się podobało.

Do następnego i niech Moc będzie z Wami!

P.S.

Rozdział nie sprawdzony. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro