XL
Kylo
Minęły trzy dni, od kiedy Rey została postrzelona i straciła przytomność. Niestety stało się tak jak przypuszczałem. Zapadła w śpiączkę. Lekarze nie wiele wiedzieli. W kółko powtarzali, że organizm dziewczyny jest wycieńczony i trochę potrwa, zanim się wybudzi.
Bałem się o nią jak cholera. Myślałem, że jestem w stanie odgonić od siebie wszystkie emocje. Jak ja bardzo się myliłem.
Nie mogłem przestać o niej myśleć. Nie potrafiłem zasnąć. Nie byłem w stanie na niczym się skupić. Wszelkie moje myśli, poświęcone były Rey.
Jednak nie to było najgorsze. Musiałem to wszystko trzymać w sobie. Na słabość, pozwalałem sobie tylko w samotności. Nikt nie mógł wiedzieć, że coś do Rey czuję. A czuję.
Bardzo chciałem ciągle przy niej być. Trzymać ją za rękę i błagać aby się obudziła. Niestety nie mogłem. To by mnie zdradziło, a i tak przebywałem z nią za często, za długą trzymałem jej dłoń.
Dlatego odwiedzałem ją w nocy. I tak nie potrafiłem zasnąć, więc przynajmniej jej w tym towarzyszyłem. Wierzyłem, że śpi za nas oboje, jakkolwiek głupio to brzmi.
Cały czas zastanawiałem się, co doprowadziło do jej stanu? Co było przyczyną?
Jak wyruszała na misję, wyglądała na zdrową. Była szczupła, ale jadła. Czemu więc, nie robiła tego w bazie rebeliantów?
Spoglądałem na jej bladą jak papier cerę. Policzki miała delikatnie zapadnięte. Jednak na jej twarzy panował spokój. Czasem odnosiłem wrażenie, że delikatnie uśmiecha się przez sen. Jakby śniło się jej coś przyjemnego.
Trzymałem jej chudą dłoń. Delikatnie ucałowałem jej wierzch. Tak bardzo pragnąłem, aby uczuliła powieki. Żeby na mnie spojrzała i uśmiechnęła się. Jednak każdy kolejny dzień, wydawał się dłuższy od poprzedniego. Czułem się dziwnie. Nie chodzi tu tylko o zawroty głowy, które odczuwałem z powodu braku snu.
Dziwne uczucie, chowało się na dnie mojego serca. Kłuło i uderzało, jakby się chciało wydostać na świat. Obawiałem się co to może być. Jednak nie chciałem go do siebie dopuścić. Miałem nadzieję, że jak o nim zapomnę, to minie. Zniknie, jakby go nigdy nie było.
.........................
Niestety nic w życiu nie jest łatwe. Dni mijały, Rey spała, a ja powoli dochodziłem do szaleństwa.
Spałem po dwie- trzy godziny dziennie. Więcej nie byłem w stanie. Jack mówił, że wyglądam jak trup. Miał rację. Wiecznie potargane włosy, już zdecydowanie przydługie, ciemne wory pod oczami i dwudniowy zarost, o którym mi się przypominało, dopiero kiedy twarz zaczynała mnie drapać.
Medytacja nie dawała mi już ukojenia. Trening nie wyrzucał za mnie emocji. Wręcz wydawało mi się, że nic nie jest w stanie względnie mnie uspokoić. Była jednak pewna taka rzecz. W zasadzie osoba. Dopuściłem do siebie tę myśl raz. I przepadłem.
Kocham ją.
Kocham Rey i tylko ona jest w stanie dodać mi otuchy.
Hejka!
Wyjątkowo krótki rozdział, wiem. Ale wydaje mi się, że ma taki swój urok. Że taka długość jest wystarczająca.
Co sądzicie?
Jak się podobało?
Chcielibyście więcej taki opisów emocji?
Koniecznie dajcie znać. Zachęcam do komentowania.
Jeszcze na koniec krótka informacja. Prawdopodobnie rozdziały będą pojawiały się częściej. Już nic w szkole nie robię i wątpię, żeby moja noga przekroczyła jej próg w tym roku. Dlatego na pewno możecie spodziewać się rozdziału jutro oraz w środę.
Do następnego i niech Moc będzie z Wami!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro