LVII
Rey
To była bardzo przyjemna noc. Obudziłam się wcześniej od Kylo, więc miałam trochę czasu do namysłu. W końcu miało być tak, jak powinno być od dawna. Zgarnęłam z jego czoła niesforny kosmyk włosów i pocałowałam go lekko w policzek. To go nie obudziło. Mruknął coś niewyraźnie, po czym ułożył głowę na moich piersiach. Zaśmiałam się cicho. Wyglądał jak mały chłopiec. Z racji, że nie miałam się jak ruszyć, bawiłam się jego gęstymi włosami.
*
W końcu cicho mruknął. Obudził się. I dobrze, bo zaczynało mi brakować powietrza.
- Wygodnie ci?
- Tak. Czemu pytasz?
- Zaraz mnie przydusisz.
Podniósł na mnie wzrok. Chyba zdał sobie sprawę z sytuacji i posłał mi uśmieszek cwaniaka. Ale nie ruszył się z miejsca.
- Chcesz mi zgnieść cycki?
- Skądże. Bardzo bym tego nie chciał. Ale są wygodnie.
Pocałował mnie lekko w żuchwę i w końcu dał mi dostęp do tlenu.
Kylo
Wyspałem się pierwszy raz od bardzo dawna. Nie śniło mi się nic i jak najbardziej mi to odpowiadało. Jednak, potrzebowałem odpoczynku. Niestety, w Najwyższym Porządku nie było to możliwe. Ciągłe spotkania, planowanie co dalej. Nie miałem na to siły.
- Co ty na to, żeby zrobić sobie wolne?
Przeciągnęła się i spojrzała na mnie spod gęstych rzęs.
- Wolne? Czemu nie.
- To wstawaj.
Mówiąc to, byłem w połowie drogi do łazienki. Miałem pomysł, gdzie możemy lecieć.
Rey
Kazał mi się przygotować. I tyle. Zaciągnął mnie do hangaru, nie mówiąc gdzie mnie zabiera. Nie to, że nie chciałam wiedzieć. Ale nie pytałam, bo widziałam jego podekscytowanie. Nie chciałam mu niszczyć radości. W końcu, sama byłam szczęśliwa. Nigdy nie myślałam, że mogę z kimś gdzieś polecieć. Tak bez celu. Żeby po prostu odpocząć. Na swego rodzaju wakacje.
Kylo
W końcu mogłem spędzić z Rey kilka dni. Tylko my. Wiedziałem, że będzie cudownie. Złapała mnie za rękę i posłała mi piękny uśmiech. Odwzajemniłem go z radością.
- Ren!
I oczywiście Hux musiał wszystko popsuć. Szedł w naszą stronę, tupiąc wściekle. Dziewczyna puściła moją dłoń. Osunęła się nieznacznie i skinęła generałowi na powitanie. Nawet tego nie zauważył.
- Czego?
- Snoke chce cię widzieć. Teraz. Ją też.
Wskazał na Rey i odszedł. Nawet nie miałem czasu, odkręcić mu głowy. Spojrzałem ze zrezygnowaniem na kobietę. Nasz plan legł w gruzach. Myślałem, że będzie wściekła. Jednak na jej twarzy, malowało się przerażenie.
- Musimy go zabić.
Szepnęła tak cicho, że tylko ja byłem w stanie to usłyszeć. Krew odpłynęła mi z twarzy. Nie mieliśmy planu. Cholera, nawet nie próbowaliśmy go wymyślić. Ponownie złapała mnie za rękę, i pociągnęła w kierunku windy. Cały strach z niej uleciał. Zastąpiła go determinacja i pewność siebie. Ja czułem się jak zagubione dziecko, które trzeba poprowadzić za rączkę. Tak też było.
Wprowadziła nas do windy. Wybrała najniższe piętro. Mieliśmy około dwóch minut na naradę.
- Jak my to zrobimy?
Sam byłem zaskoczony brzmieniem swojego głosu. Taki niepewny i przestraszony, byłem jedynie po spaleniu akademii.
- Będziemy improwizować. Nie ma innej możliwości.
- Co?
- Damy. Radę.
Złapała mnie za policzki i intensywnie spojrzała mi w oczy. Ona da radę. Tego byłem pewien. Ale czy ja podołam? Szczerze w to wątpiłem.
Rey
Snoke czekała na nas, rozwalony na swoim tronie. Miałam z nim do czynienia tylko raz. O raz za wiele. Wtedy byłam przerażona i pragnęłam powrócić do Ruchu Oporu. Do przyjaciół. Teraz byłam silna. Pragnęłam zwalić go z głupiego stołka i sama go zająć. Nie wiedziałam jak tego dokonam, ale byłam pewna, że się uda. Musiało się udać.
- Mój uczeń. I jego uczennica.
Kylo posłusznie przed nim klęknął. Wtedy też wpadłam na pomysł. Stałam uparcie w miejscu i lustrowałam wroga spojrzeniem. Tak, wroga. Mimo iż staliśmy po jednej stronie barykady, nie był nikim innym. Był wrogiem. A wrogów się eliminuje. Poczułam ukradkowe spojrzenie chłopaka. Jego przerażenie sięgało zenitu. W duchu modliłam się, aby nie zaczął się trząść.
- Uklęknij.
W jego głosie nie słyszałam wyższości. Tylko pogardę. Ktoś taki, nie miał prawa rządzić.
- Nie.
Mój miecz odczepił się od paska i poleciał w stronę Przywódcy. Straciłam broń. Ale dużo lepiej posługiwałam się mocą, niż mieczem. Sama w sobie byłam bronią. A Snoke tego nie wiedział. Jeszcze w windzie, ukryłam część pokładów swojej mocy. Moja tajna broń, była schowana głęboko we mnie.
- Podejdź, drogie dziecko.
Nie zawahałam się ani chwili. Ruszyłam do niego niespiesznie, nie opuszczając głowy. Przez połączenie mocy, słyszałam jak Kylo na mnie krzyczy. Że mam paść na kolana i błagać o przebaczenie. Nie miałam zamiaru przed nim klękać. Klękać przed kimkolwiek. Już się na klęczałam w sali tronowej.
Stanęłam przy samym tronie. Z bliska, Snok był jeszcze bardziej paskudny. Nie powstrzymam obrzydzenia. Chciałam, żeby wiedział, co o nim sądzę.
- Gardzisz mną.
- Tak jak ty mną.
Wpatrywał się we mnie intensywnie, niebieskimi tęczówkami. Te oczy, kompletnie do niego nie pasowały. Jakby należały do kogoś innego.
- Nie boisz się. Nie lękasz się mnie. Czemu?
- A czemu bym miała?
Spojrzałam na strażników, pilnujących swojego przywódcy. Było ich siedmiu. Wszyscy ustawieni pod ścianami, z bronią wymierzoną prosto we mnie.
- Podobasz mi się. Nie jesteś jak Kylo. Jesteś silna. Ale w gębie, nie należy.
Uderzył mnie w policzek. Siła uderzenia spowodowała, że na chwilę straciłam równowagę. Nie spodziewałam się takiej siły, drzemiącej w starym ciele. Snoke wstał z tronu. Był dużo wyższy, niż myślałam.
- Głupie dziecko. Myślałaś, że mi zaimponujesz?! Myślałaś, że zechcę cię uczyć?!
W żadnym wypadku. Pozwoliłam, żeby uderzył mnie jeszcze raz. I jeszcze raz. Za każdym razem, podnosiłam się z ziemi. Czułam, jak Kylo krzyczy w mojej głowie, że to nic nie da. Że nie damy rady go zabić. Żebym się poddała.
On chciał się poddać. Bał się. Nie był na to gotowy. Ale teraz nie było odwrotu. Po piątym uderzeniu, nie wstałam tak prędko. Musiałam pomyśleć. I kiedy Snoku unosił chuderlawą rękę, żeby przyłożyć mi po raz kolejny, zatrzymał się. Trwał w bezruchu przez kilka sekund. Po tym czasie, runął na ziemię. W dwóch kawałkach. Kylo unosił rękę, a fioletowe ostrze, szybowało w moim kierunku. Zabił Snoka. Zabił swojego mistrza.
Kylo
Nie spodziewałem się tego. Działałem na ślepo. Widziałem, że Rey się nie podnosi. Musiałem działać. Instynktownie uniosłem dłoń. Miecz dziewczyny. To była ostatnia deska ratunku. Chwytałem się jej, jak tonący. Albo oboje przeżyjemy, albo zginiemy razem. Snok był tak zajęty Rey, że o mnie zapomniał. I dobrze. Purpurowe ostrze, przecięło go równo na pół. Nie żył. Padł trupem w dwóch kawałkach, obok podnoszącej się z ziemi dziewczyny. Zabiłem swojego mistrza.
Rey złapała swój miecz, a ja uruchomiłem swój. Zostali strażnicy. Trzeba się ich było pozbyć. Rzuciłem się w wir walki. Szło nam naprawdę dobrze. Trzech ruszyło na dziewczynę. Jednemu złamała mocą kark. Miecz świetlny, był zbędną bronią w jej rękach.
Mnie zaatakowała pozostała czwórka. Wirowałem między nimi, tnąc i pchając. Został ostatni. Był lepszy od pozostałych. Już miałem wbić czerwone ostrze prosto w jego brzuch, ale usłyszałem krzyk. Rey. Odwróciłem się w stronę dziewczyny. Jeden ze strażników, przeciął jej skórę nad kolanem. Upadła na ziemię i nie mogła wstać. Nie powinna wstawać. W ostatniej chwili, udusiłem walczącego ze mną żołnierza. Zostało dwóch, krążących wokół rannej dziewczyny.
Byłem zmęczony. Opuszczałem treningi, mało spałem. Do tego wszystkiego, dochodził stres. Pierwszego zabiłem z trudem. Padając, zranił mnie w prawą dłoń. Miecz wypadł mi z ręki. Prędko go podniosłem, ale krew zalała uchwyt. Wypadł ponownie. Została mi tylko moc. A brakowało mi sił.
Ostatni strażnik, rzucił się na mnie, powalając mnie za ziemię. W ostatniej chwili, złapałem go za dłoń w której dzierżył nóż. Ostrze, niebezpiecznie zbliżało się do mojego gardła. Nacierał coraz mocniej. Mój oddech stał się płytki. Co zrobić?! I wtedy usłyszałem chrzęst pękających kości. Strażnik upadł na mnie bezwładnie. Rey ostatkiem sił, złamała mu kark.
Zrzuciłem z siebie truchło i na chwiejnych nogach, podszedłem do dziewczyny. Każdy mięsień protestował. Ale padłem dopiero obok niej. Z rany nad kolanem, sączyła się krew. Dużo krwi. Zerwałem z siebie pelerynę. Obdarłem z niej pas i obwinąłem nim swoją zranioną dłoń. Dopiero po tym, mogłem wstępnie opatrzeć dziewczynę. Moja krew, nie mogła zmieszać się z jej. Mogło by się wdać zakażenie. Cicho jęknęła, kiedy podnosiłem ją z podłogi.
- Teraz możemy lecieć na wakacje.
Powiedziałam słabym głosem. I zemdlała.
Hejka!
W końcu. W końcu mi się udało, napisać ten cholerny rozdział! Nawet nie wiecie, jak się z nim męczyłam. Ale dzisiaj, poszło gładko.
Już tłumaczę, czemu nie było rozdziałów w weekend. Zostałam zmuszona do "działkowania". To zdecydowanie nie dla mnie. A koszenie trawy, jest najgorsze. A robiłam to dwa dni z rzędu. Zdecydowanie wystarcza mi dbanie o pięć kwiatków, stojących na komodzie. Serio, więcej mi nie trzeba.
Mam nadzieję, że rozdział Wam się spodobał.
Smutna wiadomość, do końca Only, zostało jeszcze tylko kilka rozdziałów. Planuję skończyć to opowiadanie jeszcze przed szkołą.
Do następnego i niech Moc będzie z Wami!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro