Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział X


Kiedy Liam wrócił do domu, do świtu pozostało już tylko kilka godzin. Na wpół oceniający, a na wpół zmartwiony wzrok Rogana odprowadził go aż pod same drzwi. Przez chwilę chłopak miał nawet wrażenie, że przesiąka przez drewnopodobny twór, z którego produkowano większość elementów użytkowych domu, takich jak meble czy ramy okien.

Oparł się o ścianę w korytarzu i zamknął oczy oddychając ciężko. Z całej siły starał się nie hałasować, mimo wszystko chciał jeszcze trochę pożyć, a te plany nie pokrywały się z obudzeniem Ewena. Wszedł do kuchni połączonej z salonem. Otworzył lodówkę i sięgnął po jedną z butelek wody. Upił łyk starając się zapanować nad roztrzęsionymi dłońmi.

Obyś zdechnął... Niekochany... zapomniany... obyś skończył jako bezimienne ciało... kupa popiołu...

Nie chciał pokazywać, jak bardzo dotknęły go te słowa. Nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się, jak bardzo przeraża go taki obrót spraw. Mimo wszystko nadal był Ofiarą, a jeżeli Margaret miała rację, to Sear się o niego upomni. Prędzej czy później będzie musiał wrócić za Ogrodzenie.

Butelka wyśliznęła mu się z ręki rozpryskując szkło na wszystkie strony w akompaniamencie głośnego trzasku. Przeklął cicho opadając na kolana i próbując pozbierać co większe kawałki. Drżące ręce, nawet w zalewającym dom świetle ulicznych lamp, nie ułatwiały sprawy.

Po chwili rozległ się odgłos kroków na schodach.

– Liam? – Spokojny głos Ewena rozbrzmiał tuż za nim. Chłopak odwrócił się i spojrzał na wpół przytomnym wzrokiem w stronę swojego opiekuna.

Zielone oczy lśniły nienaturalnym blaskiem.

Donari niemal natychmiast opadł na kolana przy chłopcu, wyciągnął ręce i odsunął drżące dłonie od ostrych odłamków.

Po skórze ściekały rubinowe strużki krwi.

– Co się stało? – zapytał spokojnie mężczyzna cały czas skupiając się na roztrzęsionym nastolatku. Ignorując zasłaną szkłem podłogę, pociągnął podopiecznego do zlewu. Chłodna woda przybrała różowy odcień i spłynęła w dół do syfonu.

Liam przez chwilę milczał uparcie wbijając wzrok w przestrzeń, a potem, wraz z pierwszymi łzami popłynęły również słowa. Powiedział wszystko, od początku do końca. Nie pominął tego, że Williamsowie wiedzieli, kogo trzymają pod swoim dachem, nie pominął błagania o życie Mike'a, swoich własnych słabości i tego, jak nie był w stanie zabić Margaret, jak oddał jej truciznę.

Ewen nie odezwał się, nawet kiedy zalegały między nimi długie minuty ciszy, w których chłopak próbował pozbierać do kupy rozbiegane myśli. Nie odezwał, mimo że gniewna zmarszczka między jego brwiami powiększała się z każdą chwilą. Pozostał spokojny i skupiony w międzyczasie opatrując pocięte szkłem dłonie.

Kiedy wreszcie Liam dotarł do końca, mężczyzna otoczył go ramieniem i przygarnął do siebie. To nie był gest pana, opiekuna, czy nawet ojca. Donari przypominał teraz bardziej starszego brata, kryjącego młodsze rodzeństwo, które coś przeskrobało, przed zdenerwowanymi rodzicami.

– Spokojnie dzieciaku... Oddychaj. – Głos Ewena rozbrzmiał tuż przy jego uchu, dłonie delikatnie przeczesywały włosy.

Przychodziły takie momenty, kiedy Liam wprost nienawidził się za swoje przywiązanie do mężczyzny. Było jak lina oplatająca gardło. Z jednej strony nie pozwalało utonąć w strachu i pogardzie do samego siebie, a z drugiej, w każdej chwili mogło stanowić element prywatnej szubienicy.

– Muszę porozmawiać z Leo... – odezwał się w końcu, kiedy pierwsze promienie słońca wysunęły się zza budynków i rozjaśniły salon. Dopiero teraz w pełni dotarło do niego, że obaj siedzą na wysłużonej kanapie, a Ewen obejmuje go ramieniem i przyciska do własnej klatki piersiowej.

– Młody, ja rozumiem, że masz jakieś pieprzone silniczki zamiast bebechów i potrafisz funkcjonować bez jedzenia i snu, ale zwykli ludzie tak nie żyją – zakpił Donari. – O tej porze każda normalna osoba jeszcze śpi. Poza tym sam również powinieneś podładować baterie...

Liam już kręcił głową w próbie protestu, jednak Ewen zmierzył go ostrym spojrzeniem i uciszył.

– Nawet o tym nie myśl – warknął. – Nie przyjmuję odmowy. Ręce ci się trzęsą i wyglądasz, jak chodzący trup. Nigdzie w takim stanie nie pójdziesz. Chyba, że miejscem docelowym będzie łóżko. Ale najpierw coś zjesz...

– Ewen... Wiesz, że nie dam rady... – marudził chłopak. Faktycznie, był potwornie zmęczony, ale na samą myśl o jedzeniu zbierało mu się na wymioty. Wiedział, że nie da rady przełknąć nawet kęsa.

– Tosty i gorzka herbata – zarządził jego opiekun. – Bez dyskusji, a jeśli będziesz rzygać, to przysięgam, że własnoręcznie cię nakarmię... siłą jeśli trzeba... i będę to robić tak długo, aż w końcu utrzymasz jedzenie w żołądku.

Skrzywił się widząc zrozpaczony grymas na twarzy chłopca.

– Ja wiem, że to nie jest dla ciebie łatwe, ale mieliśmy umowę. Jeśli zdecyduję, że te twoje głodówki stają się niebezpieczne, to pozwolisz mi zrobić wszystko, co uznam za stosowne, żeby ci pomóc, prawda dzieciaku? – przypomniał. Liam chcąc nie chcąc musiał przyznać mu rację. Ewen obiecał nie interweniować, tak długo, jak brak jedzenia nie wpływał na zdrowie jego podopiecznego. Teraz nastolatek musiał zwyczajnie skapitulować.

Już po kilku minutach siedział przy stole, praktycznie modląc się do postawionego przed nim śniadania, by samo zniknęło, bez jego udziału. Siedzący naprzeciwko Donari nie pozwoliłby mu odejść, nim oba tosty nie zostałyby zjedzone, a kubek z herbatą opróżniony.

– Wiesz, że granie na zwłokę nic ci nie da, młody – odezwał się w końcu Ewen. – Ja mam czas i mogę tu z tobą siedzieć nawet do usranej śmierci.

Z gardła chłopaka wyrwał się kolejny bolesny jęk, ale posłusznie wziął chleb do ręki i ugryzł kawałek. Nie mógł narzekać na smak. Tost był naprawdę dobry i, jak na zdolności kulinarne jego opiekuna, naprawdę dobrze zrobiony. Niestety próba przełknięcia choćby tak małego kawałka, była drogą przez mękę.

Kiedy całe jedzenie wreszcie zniknęło, słońce wisiało już wysoko na niebie, a Liam wprost chwiał się na krześle. Ledwo zarejestrował, jak Ewen bez słowa bierze go na ręce i zabiera do pokoju.

– Nie musisz... – zaprotestował słabo.

– Uznaj to za przejaw mojego lenistwa. Gdybyś sam miał dowlec się do łóżka prawdopodobnie i tak skończyłbyś pod schodami z rozwaloną głową... Ja po prostu chcę sobie oszczędzić kłopotu. – Donari podrzucił go lekko w ramionach, poprawiając chwyt.

Łagodne kołysanie sprawiło, że Liam powoli pogrążył się we śnie. Nim na dobre odleciał, usłyszał jeszcze jak Ewen burczy coś o pyskatych patyczakach.

Chłopak nawet nie chciał się zastanawiać, jakie tym razem okropne stworzenia ma na myśli jego opiekun. Już czuł, jak koszmary o wielkich potworach, zbudowanych z patyków, przedzierają się do jego głowy.

***

Rogan obudził się kiedy słońce wisiało już wysoko na niebie. Przez chwilę miał naprawdę wielką ochotę, żeby zakopać się z powrotem w pościeli i nie wychodzić. Najlepiej do końca życia.

Nigdy nie myślał, że kiedykolwiek poczuje współczucie do jakiegokolwiek Bękarta. Od zawsze powtarzano mu, że nie są oni warci żadnej litości, że są praktycznie na poziomie zwierząt, żyją tylko po to by być towarem. W ostatnich dniach to przekonanie powoli się kruszyło tylko po to, by zeszłej nocy pęknąć, jak mydlana bańka.

Kiedy złapał Mike'a, powstrzymując go przed zaatakowaniem Liama, był przerażony. Nie potrafił oderwać oczu od martwej dziewczyny na rękach Bękarta... i właśnie dzięki temu dostrzegł też, jak bardzo chłopak się trząsł, jak przerażony był.

– Rogan? Śpisz? – Niespodziewanie w drzwiach jego sypialni pojawił się Cadan. Brat stał oparty o framugę z rękami założonymi na piersi.

– Czego chcesz? – zapytał nie podnosząc głowy z poduszki. Nawet mimo prawie dziesięciu przespanych godzin, ciągle czuł się zmęczony i rozmowa z bratem była ostatnim na co w tej chwili miał ochotę.

– Ojciec kazał cię obudzić. Za godzinę mamy być na obiedzie u Messora.

Rogan jęknął zakrywając się kołdrą. Nienawidził politycznych obiadków równie mocno, co bankietów. Jedynym ich pozytywnym aspektem była mniejsza ilość ludzi, a co za tym idzie - mniejsze prawdopodobieństwo, że się zbłaźni. Mimo wszystko wolałby po raz kolejny towarzyszyć Liamowi w rozwożeniu żywności niż być dzisiaj z ojcem.

– Zaraz będę gotowy – burknął mimo wszystko. Wiedział, że nic co powie, nie zapewni mu spokojnego dnia w rezydencji. Lord Gris uwielbiał popisywać się obojgiem swoich synów, nawet jeśli Rogan zwykle pełnił jedynie rolę kontrastu do idealnego brata.

Z łóżka wygrzebał się dopiero, kiedy za Cadanem zamknęły się drzwi. Nie trudząc się odsuwaniem zasłon, podszedł do dużej dwuskrzydłowej szafy. Westchnął cicho i omiótł spojrzeniem cały swój pokój. Biel, brzozowe drewno, beż i drobne szmaragdowe elementy. Tak było w całym domu. Co bardziej odważni i kreatywni szlachcice śmiali się, że to był ich nieudolny sposób na zatuszowanie poczerniałych, zatwardziałych serc.

Sam czasem się nad tym zastanawiał, a im dłużej myślał, tym gorsze wnioski wyciągał.

Ani trochę nie zdziwiło go, że zaraz po wyjściu z rezydencji, Cadan bez słowa wcisnął się do auta na miejsce kierowcy. W myślach wymieniał już tysiąc możliwych przytyków, co do jazdy swojego brata. Rozważał nawet wspomnienie o wczorajszym wieczorze i tym, jak dobrze Liam radził sobie za kierownicą. Jednak wszystkie docinki, jakie cisnęły mu się na język uciekły, kiedy tyko na miejscu pasażera zasiadł jego ojciec.

W cztery oczy, mógł pozwolić sobie na rozluźnienie języka, ale gdy na horyzoncie pojawiał się Shea, Rogan nie śmiał choćby spojrzeć krzywo na brata.

Droga do Messorów mijała im w ciężkiej ciszy. Cadan całą uwagę skupiał na próbach nie wjechania w każdą możliwą dziurę, a najstarszy z Grisów nie miał ochoty rozmawiać ze swoim drugim synem. Odwrócił się do niego jedynie raz, tylko po to, by zgromić go spojrzeniem i upomnieć:

– Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, jak bardzo nie mam ochoty się za ciebie wstydzić. Jeden głupi wyskok, a możesz być pewien, że na długo popamiętasz, dlaczego nie przynosi się hańby rodzinie.

Rogan zadrżał przypominając sobie, jak okrutne potrafiły być kary ojca. Wystarczająco często doświadczał ich jako dziecko, by teraz rozmyślnie się na nie narażać.

Posiadłość Messorów nie była tak wielka, jak willa Grisów, całkowicie różniła się też stylem. Białe, pokryte wapnem ściany porastały pnące się róże łączące budynek z kwiatowymi rabatkami.

Blondyna zawsze zaskakiwały czarne jak noc płatki tych wspaniałych kwiatów. Róże były naprawdę trudne do utrzymania we współczesnym klimacie, a ich kwiaty nie raz bywały droższe od książek, czy egzotycznych produktów spożywczych.

Wszedł po schodkach prowadzących do drzwi wejściowych, starając się nie rozglądać na wszystkie strony. Uwielbiał wręcz orientalny wygląd tego miejsca. Prawie wszystkie szlacheckie posiadłości były do bólu perfekcyjne i nienaturalne. Rośliny, przez zbyt dużą ilość sztucznych dodatków poprawiających wygląd i ułatwiających pielęgnację, przypominały bardziej plastikowe atrapy niż rzeczywiste, żywe organizmy. Tutaj wszystko wokół żyło i oddychało.

Okiennice jednego z okien na piętrze otwarły się na oścież, a na zewnątrz wychyliła się nastoletnia brunetka. Chwilę później przewiesiła przez parapet puchową kołdrę. Rogan zamrugał zaskoczony, kiedy dotarła do niego cicho nucona melodia. Nawet atmosfera tego miejsca, radosna i spokojna, zupełnie odbiegała od jego codzienności.

– I pomyśleć, że kiedyś to miejsce miało klasę... – mruknął pod nosem Shea. Rogan spojrzał na ojca z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. Nie rozumiał wstrętu i pogardy, które było słychać w głosie mężczyzny. To miejsce było czymś pięknym i chłopak oddałby wszystko, by jego dom właśnie tak wyglądał.

Zza grubych dębowych drzwi rozległo się szczekanie psa. Cadan cofnął się o krok, a w jego oczach błysnął strach. Rogan nie potrafił powstrzymać kącików ust, które mimowolnie unosiły mu się w górę. Jego brat od zawsze panicznie bał się psów, co niestety zaowocowało pozbyciem się Szarej Łapy, wilczarza, którego ojciec chłopaków dostał w prezencie na osiągnięcie pełnoletniości od rodziny lorda Nevara.

Zresztą rody Grisów, Messorów i Nevarów zawsze były sobie bliskie, co owocowało wysoką pozycją w hierarchii gangu. A raczej to ród Messorów i Grisów był bliski Nevarom, bo odkąd Rogan pamiętał, miedzy jego ojcem a Matthiasem prywatnie dochodziło do sporych spięć, a czasem nawet otwartych kłótni, kiedy nie było nikogo, kto mógłby to zobaczyć.

Drzwi zostały otwarte i coś prześliznęło się między nogami Cadana, przypadając do jego brata. Rogan spojrzał oniemiały na wielkiego, kremowobiałego psa. Wilczarz przycisnął nos do nogawki jego spodni i obwąchał go ostrożnie, a potem przekrzywił łeb sprawiając, że szare ucho zadyndało zabawnie. Szczeknął krótko i przysiadł na zadzie wywieszając na wierzch różowy jęzor.

– Fuj... – skwitował całą sytuację Cadan.

– Lady, do nogi! – W drzwiach stanął Matthias Messor w czarnej koszuli, z włosami związanymi na karku i miną jakby właśnie zjadł coś naprawdę obrzydliwego. Suka niemal natychmiast poderwał się i zmieniła miejsce siadając teraz przy prawej nodze swojego właściciela.

– Dawno już proponowałem ci, byś pozbył się tego potwora – prychnął z pogardą ojciec chłopaków. Ich gospodarz skrzywił się jeszcze bardziej.

– Irytuje cię, a to dla mnie dość mocny powód, żeby została. – Rogan musiał w tym momencie przywołać wszystkie dotychczasowe kary, by zapanować nad rosnącym w piersi śmiechem. Naprawdę nie sądził, żeby ktoś kiedyś rzucił jego ojcu tak jawne wyzwanie.

– Ach tak... Czyli nie ma to absolutnie nic wspólnego z NIĄ.

Twarz Messora stężała w jednej chwili, ręce zacisnęły się, a szczęka napięła, jakby z całej siły zaciskał zęby. W żaden sposób nie skomentował uszczypliwych słów rozmówcy.

W ciszy przeszli do sporych rozmiarów salonu. Jasne, kremowe ściany nadawały pomieszczeniu przestrzeni i ciepła, a duże łukowate okna, sięgające od podłogi aż po sufit wychodziły na maleńki ogródek z huśtawką. Tuż za białym płotkiem i ogrodzeniem z żywopłotu, rozciągały się już pierwsze sady. Dopiero teraz do Rogana dotarło, jak niewiele własnej ziemi Messorowie przeznaczyli na posiadłość.

Starając się jak najmniej rzucać w oczy, usiadł w rogu sofy, jak najbliżej drzwi. Ostrożnie poprawił zdobiące mebel poduszki z ręcznie haftowanym wzorem. Po chwili do salonu weszła młoda dziewczyna z tacą, na której umieszczono talerzyki z ciasteczkami, filiżanki i imbryk. Brązowe włosy zaplotła w długi warkocz, który teraz kołysał się lekko w rytm jej kroków. Odłożyła wszystko na stolik ustawiony między sofą, a kominkiem z białego marmuru i dygnęła najpierw przed Matthiasem, a później przed rodziną Grissów.

– Jeśli będzie coś jeszcze trzeba... – zaczęła cichym, słodkim głosem, ale Messor machnął jedynie ręką i uśmiechnął się do niej półgębkiem.

Dygnęła raz jeszcze i odeszła bez słowa. W jej ruchach nie było jednak strachu, czy, tak irytującej Rogana, nadmiernej uległości. Wyprostowane plecy, uniesiona głowa. Zupełnie różne od służby w dworze Grisów, która przemykała po kątach kuląc się w sobie.

– Przepraszam – odezwał się po chwili, kiedy jego ojciec na dobre rozpoczął dyskusję w sprawie jakiegoś transportu towaru za Miasto. Wzdrygnął się, kiedy spoczęło na nim spojrzenie tych przeszywających, czarnych oczu.

– Ja... Gdzie jest toaleta? – zapytał jąkając się delikatnie. Sam nie rozumiał swojej reakcji względem Messora. W tym mężczyźnie było po prostu coś dziwnie onieśmielającego. Nie tak, jak w przypadku lorda Nevara, który samą swoją obecnością potrafił przyprawić Rogana o zawał, ale jednak.

– Na lewo do końca korytarza i schodami na górę, czwarte drzwi po prawej. – Niemal przegapił błyskawiczną instrukcję jakiej mu udzielono. Poderwał się na nogi i wyszedł z pomieszczenia starając się nie biec. Już za drzwiami oparł się o ścianę i odetchnął głośno.

Korytarz, oświetlany jedynie przez nikłe światło, imitujących świece, żarówek, wyglądał przerażająco i pusto. Cienie kładły się na kamienne płyty zdobiące ściany i kontrastowały z odbiciem lichtarzy w wypolerowanym parkiecie.

Jak mantrę powtarzał sobie w głowie instrukcje Messora, powoli kierując się w stronę schodów. Na półpiętrze dostrzegł kolejną służącą. Sterta, wyglądających na ciężkie, kolorowych tkanin praktycznie zasłaniała jej widok. Zanim Rogan zdążył usunąć jej się z drogi, dziewczyna potknęła się o skrawek długiej, brunatnej spódnicy. Chłopak instynktownie wyciągnął ręce by ją złapać i również runął na ziemię.

– Oh! Tak strasznie mi przykro... Okropna ze mnie niezdara! – krzyknęła dziewczyna podnosząc się na klęczki i zbierając tkaniny, które zaścielały teraz całe schody. Rogan bez słowa sięgnął po jedną z nich, chcąc pomóc.

– O nie, nie – zaprotestowała dziewczyna dopadając materiału. – Poradzę sobie. Paniczowi nie wypada... Gdyby ktoś cię teraz widział...

Chłopak uniósł zaskoczony głowę, kiedy usłyszał tak bezpośredni zwrot. Służąca chyba dopiero teraz zorientowała się co zrobiła, bo poczerwieniała i ukryła twarz w dłoniach.

– Tak bardzo przepraszam... – jęknęła speszona, a jej głos nagle stał się dziwnie urywany. Już po chwili w korytarzu rozległ się cichy szloch. Rogan miał wrażenie, że zaraz sam wpadnie w panikę. Ostatnie czego chciał, to narobienie rodzinie wstydu przed Messorem. Przecież ojciec go ostrzegał...

– Hej... Uspokój się. No już nie płacz, nie ma o co...

Mimo że starał się zapanować nad zdenerwowaniem, czuł narastającą gulę w gardle. Ręce wyraźnie mu drżały, a po skroni potoczyła się kropla potu. 

Nigdy nie zastanawiał się nad tym, jak bardzo nienormalne są uczucia, które żywi do własnej rodziny. Bał się ojca i pozwalał manipulować sobą niczym marionetką na niewidzialnych sznurkach. Nienawidził matki, która sprzedała dwójkę swoich dzieci za strojne suknie i życie z dala od agresywnego męża. Gardził bratem, którego kiedyś kochał i podziwiał.

Przez chwilę zastygł mnąc delikatny materiał. Czuł pod palcami misternie haftowany wzór. Przez chwilę w głowie pojawiło mu się pytanie, czy wszystko to było wykonywane ręcznie?

– Są piękne, prawda? – zagadnęła go służąca. Oczy nadal miała lekko zaczerwienione, ale na szczęście zniknęła już z nich wilgoć. Skinął głową nadal wpatrując się w tkaniny. Dopiero po chwili potrząsnął głową wyrywając się z otępienia i z powrotem spojrzał na swoją towarzyszkę.

– Ja... Powinienem już iść – bąknął podnosząc się na nogi. Nadal lekko drżąc umknął za zakręt i dalej schodami na piętro. Dopiero kiedy stanął na szczycie zorientował się, że kompletnie zapomniał, gdzie była łazienka. Mógłby przysiąc, że lord Messor mówił coś o lewej stronie, ale przecież kiedy wyszedł z salonu to szedł już na lewo. Czy teraz powinien iść w prawo?

Licząc na łut szczęścia wybrał losowe drzwi. Już po ich otwarciu wiedział, że się pomylił, a mimo to ciekawość nie dała mu spokoju. Ostrożnie przekroczył próg pomieszczenia.

Pokój w którym się znalazł wyglądał, jak odrobinę bogatsza sypialnia dla służby. Rogana zainteresowało to, tym bardziej, że te kwatery zwykle znajdowały się na parterze w głębi domu, praktycznie przy samej kuchni.

Wchodząc głębiej do sypialni, doszedł do wniosku, że bynajmniej nie jest ona stale zamieszkiwana. Wręcz przeciwnie, wszystko tutaj wskazywało na to, że lokator opuścił ją dawno temu w wielkim pośpiechu. Proste, metalowe łóżko było niedokładnie zaścielone, na szafie ciągle wisiał wieszak z przygotowanym uniformem, który nosiły pokojówki. Gdzieś w kącie pokoju, na bujanym fotelu pozostawiono odwróconą grzbietem do góry i otwartą książkę. Zupełnie, jakby jej właściciel spodziewał się zaraz wrócić do lektury.

Blondyn skrzywił się delikatnie i mimowolnie zamknął tomik zaznaczając stronę kawałkiem tasiemki, który ktoś odłożył na parapet. Kiedy to zrobił, dostrzegł rozciągający się z okna widok. Duże, rozłożyste drzewo oplecione zielonymi pędami bluszczu, które wspinały się aż po gałęzie i oplatały małą, drewnianą huśtawkę. To był ten sam widok, jaki rozciągał się z salonu, do którego zaprowadził ich lord Messor. Z tej wysokości, można było również dostrzec wąski kawałek, rozciągniętych za sadem, pól.

Kiedy słońce wyłoniło się zza małego, kłębiastego obłoczka, coś błysnęło po prawej. Rogan odwrócił się w tamtą stronę i dostrzegł małe, oprawione w ramkę zdjęcie. Podszedł bliżej biorąc je do ręki. Fotografie były naprawdę rzadkie, sam Gris miał okazję zobaczyć takie ledwie dwa razy w życiu, kiedy ojciec pokazywał jemu oraz jego bratu stare rodzinne albumy, które jakimś cudem uchowały się przez lata anarchii.

Te wyraźnie wyglądało na zrobione już w czasach Miast, a to było jeszcze większą rzadkością, ponieważ zaledwie garstka osób w ogóle posiadała aparaty, a co dopiero potrafiła ich używać. Parę na nim widocznie sfotografowano z ukrycia, lub zaskoczenia. Rogan naprawdę wątpił, by ktoś mógł tak dobrze zapozować uczucia widoczne u obojga nastolatków. Według Grisa para nie mogła mieć więcej niż czternaście lat.

Dziewczyna miała burzę krzywo przyciętych, płowych włosów i niesamowicie zielone oczy. Prosty, bury strój wskazywał na to, że jest służką. Prawie całym ciałem leżała na towarzyszącym jej chłopaku, zaciskając opalone dłonie na jego piersi. Sytuacja w jakiej się znaleźli wyraźnie musiała ją zawstydzać, bo twarz pokrył jej ceglasty rumieniec, a usta zbite miała w wąską kreskę

.Rogan zamarł na chwilę i sapnął cicho. 

Czy to jego fantazja, czy rzeczywiste fakty, sprawiły, że na początku mylnie założył iż patrzy na nieco młodszą wersję Liama? Nie wiedział, ale chłopak był uderzająco podobny. Kpiący uśmiech, majaczący na wąskich ustach i delikatnie unoszący ich kąciki w górę. Nieokiełznane, czarne włosy, które zaścielały zieloną trawę. Błysk miłości w oczach, który jeszcze kilka dni temu chłopak mógł dostrzec u Bękarta, kiedy patrzył na tę małą dziewczynę z farmy.

Dopiero po chwili Gris skarcił się za takie fantazje uświadamiając sobie, że patrzy na młodego Matthiasa Messora. Odłożył zdjęcie na miejsce czując, że posunął się za daleko. Miał już wyjść i wrócić do salonu, decydując się na odpuszczenie wizyty w toalecie, kiedy tuż na progu dostrzegł, czarną, opartą o framugę postać.

Zamarł.

Tuż przed nim stał lord Messor przyglądając mu się z wyraźnym zaciekawieniem.

***

Przybyłam, zobaczyłam... i brakuje mi waszych komentarzy T_T
Napiszcie mi co sądzicie o tej książce, co wam się podoba, może coś irytuje? Jakie macie odczucia względem bohaterów... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro