Rozdział V
Liam czuł się naprawdę niezręcznie pośród tych wszystkich ludzi. Gangi opierały się na naprawdę skomplikowanej hierarchii i chcąc nie chcąc stanowiły większość społeczeństwa. Jedynie mały odsetek mieszkańców miasta nie przynależał do żadnego z nich.
Najniżej były oczywiście Ofiary zabrane lub „wypożyczone" z Rewiru i dziewczyny, które z niego wykupiono. Nad nimi klasowy się proste rodziny. Każda z nich zajmowała się jakąś dziedziną. Byli tacy, którzy odpowiadali za uprawę zboża, warzyw, czy opiekowali się pomniejszymi stadami zwierząt hodowlanych. To właśnie do nich należał obszar za południowym ogrodzeniem miasta, to tam mieli swoje mniejsze i większe plantacje. Liam nie znał, a nawet nie słyszał o żadnej z pospolitych rodzin, która nie podlegałaby nikomu.
Opiekę nad nimi roztaczały rody szlacheckie i tutaj różnice były już dość wyraźne. Część szlachty odsunęła się od gangów i podlegała wyłącznie władzom miasta. Stanowili jednak niewielki odsetek, ponieważ wiązało się to z większymi kosztami utrzymania rodzin pod ich opieką i było mało opłacalne. Musieli gromadzić rodziny zajmujące się wszystkimi dziedzinami i rozdzielać dobra pomiędzy nich. Ci, którzy należeli do gangu podlegali swojemu szefowi, ale mieli również możliwość wymiany towarów między sobą. Głowa gangu zbierała to co udało się „wyprodukować" rodzinom podległym szlachcie i rozdzielała tak, by każdy otrzymał swoją część. To co zostało sprzedawali i inwestowali.
Liam był naprawdę pod wrażeniem, kiedy Ewen tłumaczył mu funkcjonowanie całego tego systemu. Dopiero wtedy dotarło do niego, jak wielkie są tereny należące do miasta.
System gangów miał jeszcze jedną dobrą zaletę, pomagał utrzymać porządek. Żaden szef nie pozwoliłby sobie na okradanie ludzi, którzy mu podlegali, czy na zdradę. Przestępców eliminowano szybko i bez zbędnego zamieszania.
– Przestań bujać w obłokach, Liam – upomniał go cicho Ewen. Chłopak natychmiast powrócił do rzeczywistości i skupił się na rozmowie toczonej za stołem. Jeśli Donari zwracał mu uwagę, to znaczy, że chodziło prawdopodobnie bezpośrednio o niego.
– Dziewczyna uciekła do jednej z neutralnych rodzin szlacheckich i ukryła się jako służka najmłodszego syna ich głowy rodu. – Ewen podjął przerwany wątek. – Z naszych informacji wynika, że nie opuszcza chłopaka na krok i może ich nawet łączyć coś więcej. To on przekonał ojca do zatrudnienia jej.
– Czy uważasz, że byłaby w stanie nas zdradzić? – zapytał Messor. Liam dopiero po chwili zorientował się, że rozmawiają o jego ostatnim zadaniu. Młoda dziewczyna, którą ich gang wykupił z Rewiru i zatrudnił do pracy w jednym z barów jako kelnerkę, uciekła.
Chłopak wiedział, że już samo to powinno gwarantować jej śmierć, ale głupia postanowiła kopać sobie jeszcze większy dołek i zmanipulowała latorośl jednego z neutralnych rodów do zapewnienia jej bezpieczeństwa. Z tego, co udało mu się ustalić, chłopak nie miał pojęcia skąd ona jest i uwierzył w słabą bajeczkę o porwaniu z domu i przetrzymywaniu wbrew woli.
– Nie ma się nad czym zastanawiać. Tym pomiotom nie należy ufać! –oburzył się lord Gris. – Trzeba ją zlikwidować szybko i po cichu.
Liam nie poruszył się nawet odrobinę, nadal wbijając wzrok w swoje stopy i stojąc tuż za oparciem krzesła Ewena. Wiedział, że jasnowłosy arystokrata nie spuszczał z niego wzroku podczas całego wywodu.
– Skoro tak się do tego garniesz, Shea, to może jeden z twoich synów powinien się tym zająć? – odciął się mężczyźnie Ewen. Liam z całej siły starał się stłumić uśmiech, który cisnął mu się na usta. Donari nigdy nie pozostawił jego oddania bez odpowiedzi i nigdy nie dałby pomiatać swoim podopiecznym.
– Ależ skąd, mój drogi Ewenie. Od czegoś w końcu mamy twojego szczeniaka... No chyba, że mu nie ufasz i...
– Jeszcze słowo Gris, a będziesz zbierał swoje kończyny po całej Dzielnicy Bez Szyb. – Głos Ewena był cichy i zimny. Upiorny.
– Dość! – Przez ciała wszystkich obecnych w pomieszczeniu przeszedł niekontrolowany dreszcz. Lord Nevar nie musiał się nawet specjalnie wysilać, żeby robić piorunujące wrażenie na wszystkich w jego pobliżu.
– Dość już tej dziecinady i przekrzykiwania się! Nie macie pięciu lat! – Mężczyzna podniósł się ze swojego miejsca u szczytu stołu.
– Shea, twój najmłodszy syn Rogan postara się załatwić ten problem. Z tego co wiem, często bywacie na balach i przyciągacie uwagę. Nie powinien mieć problemu z odnalezieniem naszej małej uciekinierki – poleciał. – Liam, będziesz mu towarzyszył jako lokaj. Nie chcę słyszeć o żadnej pomyłce, czy to jasne?
Liam pochylił głowę w pełnym pokory geście. Nie raz już wcielał się w najrozmaitsze role, byleby tylko wydobyć z ludzi jak najwięcej informacji. Ewen zadbał, by miał choć podstawowe informacje i wykształcenie w każdej profesji, a te najczęstsze opanował do perfekcji. Udawanie podrzędnego lokaja nie stanowiło dla niego problemu.
– Jak sobie życzysz, szefie – mruknął nadal nie podnosząc głowy. Kątem oka dostrzegł, jak Shea zaciska dłonie w pięści i cały się spina. Arystokrata nie ośmieliłby się sprzeciwić głowie gangu, ale nie oznaczało to, że podobało mu się wysyłanie własnego syna na misję w towarzystwie Bękarta.
Reszta spotkania przebiegła bez problemów, choć Liam nie pozwolił już sobie na odpłynięcie. Nie wiadomo, kiedy Ewenowi przydadzą się informacje o zachowaniu poszczególnych głów rodów. Kiedy już pozwolono im wyjść chłopak podłapał spojrzenie najmłodszego syna Grisów. Skinieniem głowy dał mu znać, żeby porozmawiali na zewnątrz. Powiadomił Ewena, który akurat prowadził dość zażartą dyskusję z lordem Nevarem i wyszedł na zewnątrz.
Rogan czekał na niego przy bramie, a jego brat i ojciec cały czas obserwowali ich uważnie stojąc koło samochodu.
– Jutro Williamsowie organizują bal. Nie są związani z żadnym gangiem, a więc można się spodziewać całej szlacheckiej śmietanki. Bądź pod naszą rezydencją o ósmej. Spóźnij się, a dopilnuję żebyś wylądował z powrotem tam, gdzie twoje miejsce – zagroził chłopak, nie trudząc się uprzejmością. Liam wyraźnie dostrzegł, jak wzdryga się na dźwięk przeciągłego warczenia. Machnął ręką przywołując Manię do porządku.
–Słuchaj, mam gdzieś, co myślisz na mój temat. Słyszałem groźby o wiele poważniejsze i od ludzi o wiele groźniejszych od ciebie, więc naprawdę dobrze się zastanów, czy chcesz mnie mieć za wroga –ostrzegł. – To zadanie jest dla mnie kwestią honoru. Nie mojego, ale Ewena. Prędzej umrę niż go splamię.
W szarych oczach dostrzegł błysk zdumienia i czegoś na kształt akceptacji. Czyżby właśnie zyskał u chłopaka dodatkowe punkty?
– Liam, zbieramy się. – Tuż za sobą usłyszał ponaglające wołanie Donariego. Skinął Roganowi głową i ruszył w stronę mężczyzny. Wsiadając do czarnego kabrioletu poczuł jak duża dłoń mierzwi jego włosy.
–Świetnie się spisałeś, młody – pochwalił go Ewen.
***
Następnego dnia Liam zerwał się z łóżka jeszcze przed świtem. Dzisiaj miał pomagać przy rozdawaniu comiesięcznych racji i odbieraniu zapasów. Było to najczęstsze zadanie, zaraz po misjach Ewena, które mu wyznaczano. Nic specjalnego, pilnowanie konwoju dużych aut w razie gdyby komuś przyszło do głowy spróbować coś zwinąć, a dodatkowa para rąk przy pracy zawsze była mile widziana. Zerwał się z łóżka jeszcze zanim czerwone słońce przebiło się przez pokrywę szarawej mgły. Ubrał się i zbiegł po schodach.
W lodówce na szczęście zostało jeszcze na tyle produktów, żeby zdołał zrobić coś na śniadanie. Wiosna i jesień zapewniały na tyle dogodną pogodę, że większość upraw dawała duże plony. Problemy stanowiły susze lata i lodowate mrozy zimy. Pod tym względem życie w Mieście i Rewirze nie różniło się tak bardzo. Wyjątek stanowił jedynie fakt, że gangi zawsze starały się dbać o swoich i odkładać naddatek plonów z dwóch pozostałych pór roku, by starczyło na czarną godzinę.
Zapach ciepłego posiłku i porannej herbaty musiał wywabić w łóżka Ewena, bo mężczyzna zwlókł się na dół przecierając zaspane oczy.
– Nie wiem, jak ja mogłem bez ciebie żyć, młody – westchnął upijając łyk ciepłego napoju. – Gdybym miał odwalać całą tę robotę sam i do tego jeszcze sobie gotować, to już chyba wolałbym się ożenić.
Liam prychnął pod nosem i uśmiechnął się do niego. Wiedział jak bardzo Donari ceni sobie prywatność. Sama myśl, że mógłby dzielić przestrzeń z kobietą, a później dziećmi, przyprawiała go o ciarki. Samemu Liamowi zajęło prawie pół roku, przekonanie mężczyzny, że nie będzie plątał się bez celu pod nogami, a kłopot z jego wychowaniem zwróci się Ewenowi z nawiązką.
– Kiedy skończę z dostawami, odbiorę nasz przydział i zajdę na targ, żeby uzupełnić braki – obiecał siadając na przeciwko. – Zbliża się lato. Wypadałoby zerknąć do studni. Lord Nevar zapewnie chciałby z wyprzedzeniem wiedzieć z kim w tym roku będzie mógł pohandlować.
Ewen zaśmiał się kręcąc głową.
– Nie sądzę, żebyś musiał się tym przejmować. Zostaw mi też coś do roboty. Poza tym, ty chyba masz jeszcze spotkanie z książątkiem, co? – Mężczyzna wyszczerzył się do niego w upiornym uśmiechu.
– Pamiętaj, nie daj sobie wejść na głowę – przypomniał Liamowi. – Jesteś moim wychowankiem, a to stawia cię na równi z każdym szlacheckim dzieckiem, nieważne kim byłeś w przeszłości.
Po ciele Liama rozeszło się przyjemne ciepło. Nieczęsto udawało mu się wyciągnąć od Ewena takie słowa, ale za każdym razem zalewało go to przyjemne ciepło, akceptacja, przynależność do czegoś, może nawet poczucie rodziny.
Owszem, były noce, szczególnie na początku, kiedy śnił koszmary o powrocie do Rewiru, o tym, że jest bezceremonialnie wpychany do budki strażniczej, a tam katowany przez Egzekutorów. Czasem śnił mu się też Marcus Moon. Raz prosił go, by mu pomógł, innym razem znów wyrzucał chłopakowi, że skazał go na los gorszy od śmierci.
Liam wątpił, by mężczyzna jeszcze żył. Najbliższe znane chłopakowi Miasto leżało na zachodzie, kilkanaście dni drogi samochodami. A Moon został wyrzucony za mury właściwie tylko ze swoim skromnym dobytkiem i resztką miesięcznego prowiantu, który otrzymywał. Nadal pozostawała opcja, że Marcus przedostał się do Rewiru, ale o tym Liam nie chciał nawet myśleć.
To nie tak, że nie wierzył w swojego byłego opiekuna, wręcz przeciwnie. Po prostu znał realia tamtego świata i wiedział jaką urazę Sear Cust żywi do ludzi z miasta. Przez kilka lat mógł się o tym przekonać bardzo dokładnie jako jego wychowanek.
Westchnął cicho, dłubiąc niemrawo w swoim śniadaniu. Skrzywił się i odsunął od siebie talerz nie chcąc marnować jedzenia.
– Znowu masz problemy z jedzeniem? – zapytał Ewen. Liam jedynie skinął głową.
Messor był głównym lekarzem w ich gangu. Tydzień po tym, jak Liam trafił pod opiekę Donariego, mężczyzna zastrzegł, że chce go obejrzeć. Kilka dość prostych badań nie wykazało, żeby chłopak był na coś chory, ale już po miesiącu Ewen dostrzegł, że dzieje się z nim coś dziwnego.
Naturalnie żołądek Liama nie był przyzwyczajony do dużych ilości jedzenia o stałych porach i nie było dla nikogo zaskoczeniem, że musiał się do tego przyzwyczaić. Chodziło tu bardziej o fakt, że co jakiś czas organizm chłopaka kompletnie odrzucał od siebie jedzenie w każdej postaci. Trwało to zazwyczaj nie dłużej niż jeden dzień, ale w tym czasie Liam nie był w stanie zjeść kompletnie niczego, bo każda próba kończyła się wymiotami.
Ewena poważnie to martwiło, ale do teraz nikt nie wiedział czym jest to spowodowane. Teorii było wiele, od chorób układu pokarmowego, które wykluczono w pierwszej kolejności, aż po samą „wadę" żołądka wyrobioną przez lata nieregularnych posiłków i długich dni głodu. Liam nie narzekał, dla niego był to kolejny plus, ponieważ w ten sposób w mniejszym stopniu uszczuplał przydzielane im racje jedzenia.
Oczywiście Ewen, kiedy tylko dowiedział się o jego wspaniałym sposobie myślenia wyzwał go od idiotów i wygłosił cały wykład na temat potrzeby zdrowego odżywiania się. Liama czasem wręcz bawiło to, jak Donari momentalnie potrafił zmieniać swoje zachowanie względem niego.
Głośne westchnięcie Ewena przywróciło go do rzeczywistości. Mężczyzna podniósł się i podszedł do lodówki, po drodze mierzwiąc mu włosy.
– Spakuj chociaż jakąś kanapkę, gdybyś zgłodniał. Wiesz, że w takich sytuacjach musisz korzystać z każdej możliwości do napełnienia żołądka.
Liam pokręcił głową i przewrócił oczami.
– Ewen, naprawdę nie musisz mi matkować. Będę grzeczny – zapewnił. Wywołało to jedynie oburzone prychnięcie Donariego.
Mężczyzna był dla Liama przyjacielem, bratem i ojcem jednocześnie. Teraz nawet wizja tego, że nigdy nie będzie miał prawdziwych przyjaciół wśród swoich rówieśników, nie wydawała się chłopakowi taka straszna.
Ewen przystanął wpatrując się w wychodzące na ulicę okno. Przez chwilę marszczył brwi, a później uśmiechnął się krzywo.
– Chyba powinieneś iść. Książę nie powinien zbyt długo czekać na swojego rycerza w czarnej zbroi – zakpił. Liam nie miał już nawet siły się z nim sprzeczać. Bez słowa wstał od stołu, wsadził swoją porcję śniadania do lodówki i wszedł po schodach do swojego pokoju żeby się spakować. Nikt mu przecież nie będzie wypominał jeśli nie będzie się spieszyć aż tak bardzo. Gris może sobie postać na dworze, jak dla chłopaka nawet całą wieczność.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro