Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Drobna, opalona dziewczyna została wyrzucona przez dwóch strażników za bramę. Podarta sukienka nijak nie mogła uchronić jej przed przeraźliwym zimnem i otarciami spowodowanymi przez zamarznięty śnieg. Zawiniątko w jej ramionach kwiliło cichutko wycieńczone i zziębnięte. Dziewczyna z przerażeniem spojrzała na prawie sine usteczka swojego maleńkiego, prawie rocznego dziecka.

– Ci... Cichutko, kochanie. – Delikatnie zakołysała zesztywniałymi ramionami. – Zaraz będzie nam cieplej, obiecuję.

Siarczysty wiatr uderzył w nią z nową siłą szarpiąc i tak już skołtunione, mysie włosy. Ostre płatki śniegu cięły skórę niczym odłamki szkła.

Dziewczyna zakryła dziecko wypłowiałym kocykiem, który w większości składał się już jedynie z naszytych łat innego materiału. Przynajmniej tak mogła ochronić swoją ostatnią radość życia. Zataczając się, ruszyła w stronę ledwo widocznych, wysokich budynków.

Wewnątrz miasta zastała wręcz przerażający widok. Zsiniałe, na wpół zasypane przez śnieg ciała kuliły się parami lub trójkami pod ścianami budynków. Od czasu do czasu ktoś jęknął nie potrafiąc zapanować nad sczerniałymi kończynami. Nikt nie płakał, nie mieli już na to siły i wody w organizmie. Zamglone, wygłodniałe spojrzenia błądziły za nią. Wiedziała, że gdyby wszyscy ci nieszczęśnicy mieli choć odrobinę więcej energii, rozszarpali by ją na strzępy.

Nogi odmówiły jej współpracy. Po raz kolejny upadła, tym razem na oblodzoną ulicę. Świszczący oddech przyspieszył, a już po chwili echem poniósł się okropny, suchy kaszel. Biały puch zabarwiły czerwone krople.

Dziecko wysunęło jej się z rąk. Nie płakało już. Zielone oczka, na wpół otwarte wpatrywały się nieprzytomnie w niebo. Sine usteczka poruszały bezwiednie.

Kiedy po kilku minutach zza jednego z budynków wynurzyła się wysoka, chuda postać w grubym płaszczu, nic nie wskazywało, że na ulicach może znajdować się jakakolwiek żywa dusza. Mężczyzna przyklęknął przy nieruchomym, skostniałym ciele i objął je przytulając do piersi. Nagle z gardła dziewczyny wyrwał się cichy, rzężący oddech.

– Sear... Oddaj go... ojcu. Nie pozwól... żeby moje dziecko... cierpiało. Nie pozwól... żeby skrzywdzili... Liama...

Po bladym policzku potoczyła się samotna łza. Przeszywające zielone oczy zaszły mgłą wpatrując się niewidzącym wzrokiem w niebo. Mężczyzna podniósł się z żalem ściągającym twarz i zabrał na wpół żywe dziecko z ziemi. Jeszcze chwila na tym mrozie, a chłopiec dołączyłby do matki.

– Nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda, mój mały – wyszeptał osłaniając go swoim płaszczem. – Będziesz mój, Liam. A ja dbam o to, co moje.

***

Krótkie wyjaśnienie od autorki: 
Jest to druga wersja prologu, ponieważ kilka osób zwróciło mi uwagę, że poprzedni zawierał zbyt wiele informacji. Faktycznie, przyznaję, że nie było to coś, co można by nazwać prologiem, dlatego też powstawała ta wersja, która odnosi się do jednego z dwóch wątków historii Liama.
Nie mam zamiaru usuwać starego prologu, ponieważ jest on ważną i integralną częścią tego opowiadania. Na razie mam zamiar jedynie zmienić numerację, więc gdyby na przestrzeni kilku następnych dni doszło do zdublowania, to naprawdę przepraszam. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro