Rozdział Siódmy
——————————
Nie szukam ideału, tylko osoby, przy której będę szczęśliwa
——————————
Bucky z Azriel kończyli posiłek. Byli zmęczeni całym dniem i marzyli o łóżku. Barnes zaproponował, że posprząta, lecz Azi nie chciała się nim wysługiwać. Każdy z nich miał inne plany na ten wieczór. Jednak wszystko potoczyło się tak jak się potoczyło i marzenia trafił szlag.
— Dużo biegania miałaś. — zaśmiał się Bucky słysząc jak Az wyklina sprinty.
— Zapierdalaj po dachu za mordercą, a zobaczysz jak to jest. — warknęła idąc w stronę łazienki. — Dołączysz?
James na chwilę się odłączył od świata realnego. Steve. Budynek. Tarcza. Hill zlustrowała go spojrzeniem aby stwierdzić czy słuchał jej monologu o olejkach do kąpieli. Otworzyła usta chcąc marudzić, że znowu mówi do ściany, lecz coś się zmieniło. Odłożyła szlafrok trzymany w rękach i podeszła do Barnesa.
— Bucky? — wyciągnęła dłoń żeby dotknąć jego ramienia, lecz mężczyzna zacisnął palce na jej nadgarstu.
Azriel wiedziała co zrobić aby (spróbować) się uwolnić. Jednak po prostu wbiła wzrok w swoją rękę. Niestety nie potrafiła strzelać laserami z oczu, więc James mógł czuć się bezpieczniej. Dopiero po chwili wrócił do rzeczywistości i zaskoczony jeździł spojrzeniem po swojej dłoni oraz twarzy Azi. Szybko odsunął się kilka kroków do tyłu i złapał nasadę nosa. Hill dzielnie stała naprzeciw niego.
— Odejdź. — szepnął, a kobieta mogła się założyć, że powstrzymywał łzy.
— Bo co? Powtórzysz to jakieś trzy razy, a potem przejdziesz na „wypierdalaj”? — prychnęła sarkastycznie.
— Nie żartuję.
— Skoro nie żartujesz to przysuń mi fotel, bo nogi zaczynają mnie boleć.
— Mówiłem, do cholery, żebyś poszła! — chwycił losową, szklaną figurkę i rzucił ją na podłogę. Odłamki poleciały aż pod stopy Azriel.
— Przeceniłam cię. Wytrzymałeś do dwóch i Kapitan Cenzura widocznie dał ci lekcję. — śmiechem i ironią próbowała zamaskować swój strach.
James wziął kilka głębokich wdechów. Shuri kazała mu to robić aby się rozluźnił i wyciszył. Nie powinien rozbijać tamtego przedmiotu. Nie powinien tak zareagować. Domyślił się, że Az się boi. „Boże. Ona w końcu mnie przez to zostawi. Co jeśli jej coś zrobię? Prawie rzuciłem w nią pierdoloną figurką”, jego myśli nie były zbyt wesołe. Nie wiedział co zrobić.
— Przepraszam cię. — powiedział tak cicho, że ledwo mogła go usłyszeć. — Muszę iść się przejść.
— Bucky... Powinieneś zostać. To jest bezpieczniejsze.
— Nie sądzę. — smętnie zerknął na szkło.
— Nie ty pierwszy próbowałeś i nie ostatni. Chyba nie uważasz, że zabiłbyś mnie figurką.
— Co powiesz na kąpiel? Mieliśmy iść. — szybko zmienił temat uważając to za najlepsze wyjście.
— Aaaa... Jasne! Pójdę wszystko przygotować. — Azriel oczywiście tylko udawała, że nic nie zauważyła. — Potem ogarniemy. — dodała podążając za spojrzeniem Bucky'ego. — Tony raczej nie urządzi nam awantury stulecia o jakieś szklane badziewie. — wzięła wcześniej naszykowane ubrania i zniknęła za drzwiami łazienki.
— Szkoda, że niezbyt za mną przepada. — mruknął cicho mężczyzna przypominając sobie wydarzenia z Wojny Bohaterów.
Az starała się nie myśleć o złych rzeczach, które przydarzyły się im tamtego dnia. Czy małą wpadkę Żygundy zaliczamy do dobrych? Najwidoczniej tak, bo Hill zachichotała przypominając sobie reakcje Starka. Próbowała odgonić od siebie złe przeczucia, lecz one coraz bardziej się nasilały. Potrząsnęła głową jakby to miało pomóc. Po kilkunastu minutach zawołała James'a i naszykowała ręczniki.
Bucky był jakby nieobecny. Dopiero, gdy Azi pstryknęła palcami przed jego twarzą, wyrwał się z transu. Kilka razy mrugnął chcąc odgonić mgłę wspomnień sprzed oczu.
— Odstresuj się. Przynajmniej na chwilę. — zamknęła drzwi i westchnęła. — Jutrzejszy dzień nie będzie należał do łatwych.
Nawet nie wiedziała jak wielką miała rację. Nikt nie wiedział. Oprócz drobnego chłopaka, który właśnie kończył video rozmowę ze swoim przyjacielem. Jednak ten nie rozumiał swoich dziwnych snów, więc nie był zbyt bardzo pomocny.
Azriel powoli zaczęła zdejmować swoje ubrania. Nie czuła się tak bardzo niepewnie przy Barnesie jak kiedyś. Wiedziała, że na pewno zauważył zmiany w jej sylwetce spowodowane brakiem treningów i jedzeniem niezdrowych rzeczy. Ale hello, jeśli ciągle by się jadło same warzywa i owoce można by było oszaleć. Jednak ona totalnie odpuściła sobie dietę. Pizza na śniadanie? Jasne, czemu nie! Paczka chipsów i czekoladowe kulki o trzeciej w nocy? Oczywiście, że tak! Czy czuła się z tym źle? Miała swój najszczęśliwszy okres w życiu, kochającego partnera, świetnych przyjaciół i zero nudy. Było jej dobrze w swoim ciele, a jeśli ktoś kwestionował jej wygląd to mógł pożegnać się z pracą w Avengers Tower. Avengersi dbali aby każdy członek drużyny czuł się komfortowo.
Nie rozbierali się do końca. Gdy zostali w bieliźnie weszli do wanny i rozkoszowali się ciepłem wody. Najpierw chwila relaksu, a potem właściwa kąpiel. Azriel wzięła na dłoń trochę piany aby się nią pobawić. Bucky zaśmiał się pod nosem widząc jak łatwo ucieszyć Hill.
— Po całym dniu mam go dość. — mruknęła odpinając biustonosz. — Tęsknię za Wakandą gdzie ciągle chodziłam w piżamie. — zanurzyła się po szyję. — Kurwa, przydałby się Loki z tą swoją magią. Do tej pory nie nauczyłam się zaklęcia utrzymującego stałą temperaturę wody.
— Nauczysz się. Wierzę w ciebie.
— Yhm, minie jeszcze jakieś sto lat zanim to się stanie. — przesunęła się w jego stronę. — Będziesz robił za moją poduszkę. — oparła plecy o jego tors, a tego co nastąpiło po tym oczywiście się spodziewała. Poczuła wybrzuszenie i nacisk na swoje ciało. — Błagam, ogarnij się. Wiem, że to jest trudne w tej chwili, ale naprawdę jestem zmęczona i chcę tylko odpocząć.
— Em... Wybacz. — to było jedyne słowo jakie mógł z siebie wydusić.
Powoli położył dłonie na brzuchu Az. Czując jej ciało na sobie po prostu nie umiał wytrzymać. Była to zbyt wielka bliskość aby wyłączyć emocje oraz myśli. Jednak „nie” znaczyło nie i kropka. W duchu był zirytowany, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Jakby dwie osobowości toczyły wojnę w jego głowie. Jedna twierdziła, że powinien zrobić to co chciał, a druga definitywnie postanowiła na nic nie nalegać.
— Wszystko mnie boli. — zaczęła Azriel. — Ten pościg tylko dobił moją kondycję. Normalnie, gdy będę w sypialni to szukam przeciwbólowego. Jakieś zawroty głowy mam chyba. Czasami zazdroszczę ci tego, że nie jesteś zwykłym człowiekiem.
— Ty też nie jesteś zwykła. Pokonałaś Lokiego w walce na sztylety.
— Tego samego dnia przegrałam z Nat na strzelnicy.
— Byłaś blisko.
— Ale i tak na drugim miejscu. Wiesz... W Red Room'ie albo byłeś najlepszy, albo ginąłeś. Ten strach, gdy najsłabsze brali do odstrzału lub na eksperymenty... Każdy się starał stanąć na podium aby żyć. — Bucky nie wiedział czy bardziej przerażała go historia, czy spokojny ton Hill. W sumie znał i widział gorsze rzeczy, ale dla dzieci to musiało być traumatyczne. Współczuł Azriel trudnego dzieciństwa, lecz ona sądziła, że nie trzeba.
— Ile miałaś lat, gdy byłaś pierwsza?
— Jedenaście. Zabiłam Oksanę w pojedynku. — dodała, a głos jej się załamał. — Była moją przyjaciółką. Ale rozkaz to rozkaz.
Znał to uczucie. Bezwzględne posłuszeństwo. Żołnierz idealny. Minęły mu przed oczami wszystkie twarze. Te oczy pełne strachu...
— Może zmieńmy temat. Mam już dość walki. — położyła swoją dłoń na jego.
Spędzili kilka godzin w wannie. Gdy woda wystygła, spuścili ją i nalali nowej. Az zrobiła się śpiąca, więc Bucky stwierdził, że lepiej będzie jeśli pójdą do łóżka. Azi ledwo przytomna ubrała piżamę i od razu zajęła miejsce na łóżku. James dołączył do niej po chwili. Hill szeptała coś sennie, lecz, gdy tylko go przytuliła, ucichła i zapadła w prawdziwy sen.
*
Peter obudził się zlany potem. Drżącymi dłońmi sprawdził godzinę. Trzecia nad ranem. Szybko wybiegł z pokoju aby dotrzeć do Azriel. Kolejny sen. Kiedy był przed właściwymi drzwiami przypomniał sobie uwagę żeby nie wchodził w nocy skoro Az jest z Bucky'm. Nie usłyszał żadnych dźwięków oprócz spokojnych oddechów. Delikatnie nacisnął klamkę i cicho wszedł do pomieszczenia.
Bezszelestnie stanął przy łóżku i, gdy miał pochylić się aby szturchnąć Az, poczuł jak ktoś zaciska mu rękę na szyi i odrzuca do tyłu. Barnes został wyrwany ze snu, a pierwsze co zobaczył to człowiek przy jego ukochanej. Nie wyglądało to zbyt przyjaźnie.
— Nie! Przestań! — pisnął Parker podnosząc się z podłogi. — To tylko ja.
Azriel zaciskała palce na sztylecie, lecz słysząc głos Petera szybko zapaliła lampkę. Nastolatek wbijał przerażone spojrzenie w Bucky'ego.
— Co się dzieje? — szybko odsunęła kołdrę aby wstać. — Nie sądzę, że w środku nocy przyszedłeś na ploteczki.
Parker na chwilę stracił kontakt z rzeczywistością. Nie powinien wręcz pożerać wzrokiem Hill, ale nie mógł się powstrzymać. Krótkie shorty odsłaniały jej nogi, a podkoszulek dopasował się do ciała. James chrząknął zirytowany przywracając Petera do życia.
— Boże kochany, usiądź na tyłku, a nie stoisz jak widły w gnoju. — Az powtórzyła tekst serwowany przez Clinta, gdy była młodsza. — Ty też Pete.
Bucky zajął miejsce przy lewej krawędzi łóżka, a nastolatek dla bezpieczeństwa wybrał fotel. Azriel chodziła w kółko aby móc się skupić. Była jedyną trzeźwo myślącą osobą w pomieszczeniu, więc musiała się przygotować do „przesłuchiwania”.
— Dobra... Uznajmy, że mój mózg funkcjonuje na tyle dobrze aby zobaczyć różnice między „bynajmniej”, a „przynajmniej”, więc możemy zaczynać. — wzięła głęboki wdech. — Peter, co się stało?
— Widziałem to znowu. Czerwony zeszyt był w jakimś pokoju. Były też rude włosy. I krew. Dużo krwi. — wyrzucał z siebie kolejne słowa chowając twarz w dłoniach.
— Uspokój się. — kucnęła przed nim. — Spójrz w moje oczy.
— В конце концов, теперь он не будет смотреть ей в глаза. (Przecież on nie będzie się teraz patrzył w jej oczy.) — mruknął Barnes wiedząc gdzie najchętniej by spoczął wzrok Petera.
— Weź wdech i wydech. Czy pamiętasz coś jeszcze? — Azi posłała Parkerowi delikatny uśmiech totalnie ignorując szepty James'a.
— Krew i rude włosy. Najgorsze jest to, że pani Natasha nie wróciła. — dodał ciszej. — Mam złe przeczucia.
— Niemożliwe... Nat nie chciałaby ci zaszkodzić. Prawda, Buck? — Azriel odwróciła się w stronę mężczyzny.
— Nie spodziewałem się tego.
— Przecież... Przecież ona jest dobra. Nie może być czarnym charakterem w tej historii.
Zapadła cisza przerywana jedynie stukaniem kostek podczas zabawy palcami. Az wstała i złapała się za nasadę nosa. Zmrużyła oczy chcąc przywołać jakieś wspomnienie. W końcu Peter nieśmiało zabrał głos.
— Była też blondynka. Miała mundur S.H.I.E.L.D.
Niezbyt to pomogło. Wiele kobiet pracuje w tej organizacji. Wiele też, do cholery, ma blond włosy. Bucky rozważał czy podanie szlafroka Azi jest dobrym pomysłem. W najlepszym wypadku by rzuciła ciuch na łóżku, a w najgorszym udusiła go materiałem.
— Masz jakieś podejrzenia skąd są te sny? Może widzisz sceny w jakiś specjalny sposób? — odezwała się Azriel próbując zachować opanowany ton.
Chłopak pokręcił głową i spuścił wzrok. Chciał się przydać aby udowodnić, że jest dobry w tym co robi. Jednak tutaj zadaniem nie było skopanie czyjegoś tyłka czy uratowanie miasta. Nie rozumiał tych wizji przez co czuł się bezużyteczny. Az przeklinając wszystkie światy ruszyła w stronę kuchni. Parker słysząc kroki szybko podniósł głowę i wbił spojrzenie w Bucky'ego. James wydawał się kompletnie obojętny.
— Zostań tu dzieciaku. — powiedział po chwili, zdając sobie sprawę, że to co robi jest niedojrzałe. Przecież Peter jest Avengerem, a on zachowuje się jakby widział w nim zagrożenie swojego związku z Hill. — Kakao? — zapytał będąc przy drzwiach.
— Yhm? Tak! Tak, jeśli to nie problem oczywiście. — nastolatek próbował sklecić zdanie, ale emocje były zbyt intensywne, więc nie mógł się skupić.
Bucky cicho przeszedł dystans oddzielający go od Azriel. Trzęsły się jej ręce, a oczy miała szkliste. Wyciągnęła trzy kubki aby przygotować kakao. Często je robiła, gdy obudziła się w nocy. Chociaż przez chwilę jej myśli były zajęte czymś innym niż rozważania.
— Kochanie... Powinnaś iść spać. Musisz wypocząć. Nie ma niczego z czym sobie nie poradzimy. W końcu jestem posiadaczem kwiecistego wianka mocy uplecionego przez najpiękniejszą kobietę na świecie. — szepnął Barnes, a Parker, który przez swój super-słuch to usłyszał, prawie udusił się biorąc wdech. Zauważył, że Bucky zachowuje się przy Az inaczej, ale nie spodziewał się aż tak uroczej wersji.
— On to wszystko słyszy. — Azi uśmiechnęła się czując dłonie Bucky'ego na swoich ramionach.
— Doskonale o tym wiem. — zjeżdżał rękami niżej aby spleść palce z Hill. — Jednak twój humor został dość mocno zjebany, więc przyszedłem do ciebie.
— Stanie się coś złego. Wiem to. — powiedziała z kamienną twarzą i obojętnym tonem.
*
Natasha otworzyła oczy, lecz po chwili miała ochotę je zamknąć. Twarz Sharon nie była czymś co chciała zobaczyć. Rosjanka delikatnie poruszyła dłońmi aby zrobić rozeznanie. Wolała wiedzieć do czego i czym jest przyczepiona.
— Dzień dobry. — Carter uśmiechnęła się fałszywie.
Romanoff milczała. Dyskretnie rozglądała się wokół, bo wiedziała, że gołymi rękami się nie uwolni. Musiała znaleźć jakieś narzędzie.
— Jeśli czekasz abym opowiedziała ci swój plan tak jak każdy przykładny złoczyńca z filmów to tracisz czas. Chociaż tobie raczej już wszytsko jedno. Jak coś to wiesz... Jedno słówko i przyspieszę twój koniec.
— Żyjesz marzeniami, Sharon. — Nat uśmiechnęła się ironicznie.
— Nie. To ty nimi żyłaś. Wierzyłaś, że wstąpienie do S.H.I.E.L.D. cię zrehabilitowało. — kucnęła przed agentką. — Jednak dalej jesteś morderczynią.
Natasha chciała się odezwać, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Carter uniosła rękę, w której po chwili był pistolet. Żółta mgiełka pojawiła się wokół jej dłoni, gdy broń leciała z drugiego końca łazienki. Blondynka wykrzywiła usta w uśmiechu.
— Właściwie powinnam ci podziękować. — wstała cofając się kilka kroków do tyłu. — Gdyby nie ty nigdy bym nie przeszła przez program. Jednak nie lubię komuś czegoś zawdzięczać. Po trupach do celu, jak to mówią. Gdy będziesz okaleczona lub martwa moja reputacja będzie lepsza.
— Jesteś chora. — szepnęła Nat.
— Najpierw zniszczę cię psychicznie. Potem tylko kwestią czasu będzie twoje samobójstwo. Trochę się pobawimy po uwolnieniu Żołnierza. — mgiełka ponownie pojawiła się wokół Sharon, gdy telekinezą podnosiła różne papiery. — Wybacz, lecz mam pogrzeb do ogarnięcia. Musisz wytrzymać chwilkę beze mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro