Rozdział Ósmy
——————————
Nie chcę stracić kontroli
Nie mogę z tym nic zrobić
——————————
Azriel ubrała się w swój czarny strój na misje. Wolała być w jakiś sposób ubezpieczona. Bucky postawił na czarną koszulę i ciemne spodnie. Postanowili, że będą „ochroną”. Aby inni mogli się skupić na pogrzebie oni musieli pilnować miejsca ceremonii. Co jeśli morderca ot tak by tam wszedł?
— Irysku, który odcień będzie lepszy? — odezwał się Bucky próbując przerwać ciszę panującą w sypialni.
— Nie wkurwiaj mnie. — warknęła chodząc w kółko. — Całą noc szukałam Nat.
— Wiem, bo byłem tam z tobą.
— Coś nam umyka, rozumiesz?
— Masz rację.
— Boże, gdzie jest Bucky Barnes? Chyba mam jakiś automat, który zachowuje się jak idiota.
— Az, dowiemy się o co chodzi. Potem pozwolę ci ukatrupić wszystkich powiązanych z tą sprawą. — uśmiechnął się delikatnie.
— Naprawdę? Ooo... Uroczo. — wrzuciła Chwałę do torby. Nie umiała rozstać się z tym pistoletem. — Mamy postęp. Na początku naszej znajomości chciałam zabić cię średnio siedemdziesiąt razy na godzinę.
— A teraz? Mam nadzieję, że ta liczba spadła do zera.
— Raczej wzrosła przez przypisanie tego zera. — prychnęła, lecz widząc oczy szczeniaczka w wykonaniu Barnesa nie mogła powstrzymać rozczulenia. — Jak to wszystko wyjaśnimy musimy pojechać na pizzę, obejrzeć pozostałe filmy z listy oraz dokończyć twoją terapię.
— Obowiązkowo. — usiadł na łóżku i pociągnął dziewczynę na swoje kolana. — Gdy będziemy już w Wakandzie dostaniemy upragniony spokój. W nocy nie wejdzie nam jakiś Peter do sypialni. — mruknął składając na szyi Hill delikatne pocałunki.
— Czy wy zawsze musicie się migdalić? — jeknął Loki wychodząc z kuchni.
— Wypierdalaj stąd. — warknęła Azriel, która od rana ledwo nad sobą panowała.
— Czy ty zawsze musisz być w naszych pokojach? — zapytał z ironicznym uśmiechem Bucky.
— Jeszcze chwila i byście spóźnili się na pogrzeb bo chcica was pochłonęła.
— Zaraz ciebie pochłonie ziemia, gdy twój trup będzie w niej leżał. — dodała brunetka.
— Już spokojnie. Przypominam, że macie być na dole za jakieś pięć minut. Udam, że nie widzę glock'a w torbie.
— Nie tylko ty masz złe przeczucia. — mruknęła posępnie Azriel, a Lokiemu odechciało się żartować. Nie była w dobrym stanie.
*
Sharon ubrała wygodny aczkolwiek elegancki strój. Naciągnęła mitenki na dłonie i wzięła głęboki wdech. Musiała przywdziać fałszywy uśmiech oraz udawać, że obchodził ją los Pietro.
Musiał ktoś zginąć aby ściągnąć tu Azriel. Nawet głupi by wiedział, że Bucky bez względu na terapię przyjedzie z nią. Teraz tylko trzeba właściwie wymówić słowa.
Usłyszała, że Natasha próbuje się uwolnić. Przewróciła oczami i skierowała się do łazienki. Po drodze wzięła żyletkę leżącą na komodzie. Ulokowała ją między wskazującym a środkowym palcem.
— Uspokój się. — warknęła uderzając Romanoff w policzek, po którym zaczęła cieknąć krew. — Zmuszasz mnie do niszczenia twojej ślicznej twarzyczki. Szkoda, że jesteś zbyt głupia aby zauważyć kto zwycięży.
Natasha wiedziała, że mogła ruszyć nogami aby Sharon się wywróciła. Jednak nie chciała być kompletnie związana. Miała nadzieję na uwolnienie się. Wystarczyło poczekać aż żyletka wypadnie z ręki Carter.
— Wyostrzyły ci się zmysły. — zauważyła Nat.
— Brawo. Jestem dumna z twojego odkrycia. — uśmiechnęła się ironicznie. — Nikt cię tu nie znajdzie, więc nie masz po co walczyć.
Sharon stwierdziła, że Romanoff nie ma możliwości uwolnienia się, więc nie tworzyła wokół niej pola siłowego. Tylko osłabiłaby swoją moc. Westchnęła podchodząc do drzwi. Chciała coś jeszcze powiedzieć, lecz czas nie był jej sprzymierzeńcem. Współpracownicy mogli zrobić wiele, ale nie wszytsko. Uśpienie lub zabicie Wandy było najważniejsze. Tylko ona mogła ją powstrzymać. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem Banner również dostanie pocisk, który wyśle go w krainę snów.
*
Yelena biegła korytarzem szukając Nat. Żygundę zostawiła w hotelu dla psów i wróciła dopiero nad ranem. Natashy nie było w pokoju, więc Belova zaczęła się niepokoić. W końcu zapukała do Azriel i Bucky'ego. Stwierdziła, że oni powinni coś o tym wiedzieć.
— Coś się stało? — zdziwiona Az wpuściła blondynkę do środka.
— Nigdzie nie ma Nat. — wyjaśniła zmartwiona. — Przeszukałam połowę budynku i-
— My przeszukaliśmy całe Avengers Tower. — wtrącił Bucky.
— Nie chcę tego mówić, ale... Widzisz jak to wygląda... — Hill kontynuowała.
— To niemożliwe. Znam ją. Jest sztywna, irytująca i ogólnie pozerska, lecz nie zrobiłaby wam czegoś takiego. — blondynka w środku zaczęła gotować się ze wściekłości. — Ktoś chce ją w to wrobić. Znajdę chuja i zabije.
— Albo chujkę. — uśmiechnęła się Azriel, a Bucky westchnął widząc ich psychopatyczne miny.
— Dobra, bo Loki stwierdzi, że naprawdę nas chcica pochłonęła, a Yelena dołączyła i mamy trójkącik. — Barnes zaśmiał się cicho.
— Nie idziesz śpiewać żałobnych pieśni. — stwierdziła Yel lustrując wzrokiem Azi i kompletnie ignorując James'a. — Idziesz nieść śmierć. Ja od siebie dodałabym jeszcze cierpienie dla zdrajców.
— Możesz. Rekrutujemy cię do spuszczenia wpierdolu wariatom. Miejmy nadzieję, że sprawca się pojawi. — dodała ciszej.
Bucky otworzył drzwi i przepuścił kobiety. Yelena wręcz wybiegła, a Az poczekała aż Wdowa oddali się wystarczająco aby przekazać swoje obawy Barnesowi. Odgarnęła włosy z twarzy, pomasowała nasadę nosa i przeniosła spojrzenie na niego. Mężczyzna był spięty oraz wyraźnie zestresowany. Hill po namyśle stwierdziła, że nie będzie go dodatkowo denerwowała. Po prostu pocieszająco się uśmiechnęła.
Spacer korytarzem trwał dłużej niż zazwyczaj. Para potrzebowała chwili na okiełznanie emocji aby w stu procentach się skupić na misji. Wiedzieli, że teraz nie będzie łatwo. Na pogrzebie będzie tłum ludzi, a dobrze uzbrojone są tylko trzy jeśli nie liczymy Wandy, Visiona, Thora, Lokiego oraz Bruce'a. Chociaż ich reakcja może być opóźniona przez zaskoczenie. Stwierdzili, że Azi będzie pilnowała końca, Bucky początku, a Yelena wmiesza się w środek. Gdy wyszli na zewnątrz, wszyscy zajęli swoje pozycje. Oczywiście do Azriel musiał podejść Loki.
— Jestem z ciebie dumny, nie spóźniłaś się zbyt bardzo!
— Ty naprawdę uwielbiasz denerwować ludzi. — brunetka przewróciła oczami próbując go ignorować.
— Teraz czeka nas trzydziestominutowy spacerek. Nie sądzisz, że to idealny czas aby zajść do pobliskiej restauracji i zamówić żarcie na wynos? Powinni je zrobić akurat do naszego powrotu.
— Próbuję się skupić. — mruknęła dyskretnie rozglądając się wokół. — Nie możesz poszukać swojego durnego brata?
— Idę tam tylko aby ukraść czyjś portfel. — przewrócił oczami. — Jestem głodny.
Hill zachichotała rozbawiona stylem bycia Lokiego. Domyślała się że, to tylko maska dla społeczeństwa, a prawdziwe emocje tłamsi w sobie. Po raz kolejny przez swój kompleks zbawcy postanowiła mu spróbować pomóc. Ale ostatnia „terapia” polegała na zadawaniu pytań i uzyskiwaniu odpowiedzi typu „Spierdalaj”. Niezbyt ciekawie. Miała mgliste wspomnienie Lokiego opowiadającego o swoim dzieciństwie. Domyślała się, że albo coś namieszał w jej pamięci aby tego dokładnie nie pamiętała, albo upiła się w cztery dupy. Drugie było bardziej prawdopodobne zważywszy na to ile opróżniła wtedy butelek. Laufeyson wspominał o nierównym traktowaniu i więzi, która łączyła go z matką. Odyn coraz wyraźniej pokazywał, że Loki nie ma szans na jakiekolwiek wyróżnienie poza księciem Asgardu. Bożek pragnął władzy, ale nikt nigdy nie zastanowił się dlaczego. Nie był zły do końca. Chciał pokazać swoją siłę. Każdy w niego wątpił, a niedoceniana osoba potrafi pokazać rogi. Zamiast pochwał za osiągnięcia w magii dostawał nagany za małe przedmioty, które ucierpiały, podczas gdy Thor w tym czasie mógł rozwalić pół zamku swoim młotem bez konsekwencji. Azriel zerkała kątem oka na Laufeysona, który liczył pieniądze w portfelu Rhodey'a i stwierdziła, że Red Room nie był taki zły w porównaniu z jego życiem.
Bucky czujnie obserwował wszelkie drogi oraz uliczki, które mijali. Wiedział, że Az sobie w razie czego poradzi, więc mógł się skupić na swoim zadaniu. Wanda nie powstrzymywała łez, a Vision delikatnie ją obejmował. Steve tak jak Happy był na granicy wytrzymałości. Rodzeństwo Maximoff stało się dla niech jak rodzina bez której nie wyobrażali sobie życia. Tony prawdopodobnie miał zaszklone oczy, lecz ciemne okulary to zasłaniały. „Cwaniaczek”, pomyślał Barnes. Właściwe miejsce było już niedaleko. Mały cmentarz przy starych budynkach oraz parkingu dla rzadko używanych tirów. Bucky dowiedział się z rozmów innych, że Carol przybędzie jutro tak samo jak Strange oraz Kate. I bez nich oraz pozostałych nieobecnych było wiele ponad 80 osób. James upewnił się, że broń ma pod ręką, gdy weszli na teren cmentarza.
Yelena była wręcz przewrażliwiona. Nawet najmniejszy szelest ją denerwował, a ciche szepty o Natashy powodowały nagłe chęci mordu. Belova wiedziała, że Nat nie jest święta, lecz nie zabiłaby Pietro. A poza tym Tasha nie marnowałaby tylu naboi na jednego faceta. Więc dwa niby argumenty na plus. Przeleciała wzrokiem po Peterze, który kiepsko się trzymał oraz Clincie pocieszającym go. Delikatnie uniosła kącik ust w górę przypominając sobie dni przed Red Roomem. Potem wróciło do niej wspomnienie Azriel, która oddała jej swoją rację żywnościową. Hill do tamtej pory nie wiedziała, że przestraszoną, głodną dziewczynką była Yelena. Jednak Belova doskonale pamiętała każdą sekundę ich pierwszego spotkania. Potajemne zrzucenie jedzenia na podłogę przy niej oraz konspiracyjne mrugnięcie Az czasami nawet się jej śniło. Yel potrząsnęła głową aby odgonić nostalgię. Akurat rozpoczęła się ceremonia, gdy Peter zaczął coś mówić o czerwonych znakach oraz zdradzieckiej blondynce. Clint próbował go uspokoić, ale Parker wydawał się roztrzęsiony. Yelena odciągnęła chłopaka na bok i położyła mu dłonie na ramionach.
— Ej, Ej, Ej! Byle nie mdlej, bo nie mam ochoty robić za bohaterkę i ratować twoje życie. — mruknęła.
— Widzę ją! Rozumiesz? Ona gdzieś idzie, otacza ją złotawy pyłek. Wokół jest dużo osób. Wszystkie mają czerwone symbole na ubraniach. — Parker był o krok od ataku paniki.
— Jestem z tobą, okej? Oddychaj spokojnie... Czy to były takie znaki? — wskazała na klepsydrę Red Roomu przy swoim pasku. Nigdy nie miała czasu się tego pozbyć.
— Nie... To było... AGHH... — jęknął trzymając się za głowę. — Tyle informacji.
— Dobra, zawołam niańkę, bo ja się chyba do tego nie nadaję. — westchnęła szukając wzrokiem odpowiedniej osoby. — Clint!! Masz trójkę dzieci, przygarnij jeszcze czwarte!
Yelena wróciła na swoją pozycję. W innym wypadku zajęłaby się Peterem o wiele lepiej, lecz chciała znaleźć mordercę. Może nie tropiła go jak Sherlock, ale wiedziała, że mu zadać ból. Dużo bólu. Skupiła się na obserwowaniu terenu, gdy inni podchodzili do grobu. W końcu nikt nie hamował łez. Jedynie Bucky, Loki, Yelena oraz Azi pozostali na zewnątrz obojętni. Oczywiście, ich dusza płakała, ale oni nie mogli sobie pozwolić na rozmazany wzrok przez łzy. Tylko Loki nie okazywał emocji, bo nie widział w tym większego sensu. Zauważył, że tamta trójka rozgląda się jak psy w poszukiwaniu przysmaka, więc postanowił również to robić. Próbował spostrzec coś nietypowego.
Gdy każdy przechodził załamanie, zza budynku wyszła kulejąca postać. Trzymała rękę na boku i ledwo posuwała się do przodu. Yelena jako pierwsza domyśliła się kto to jest.
— Uciekajcie! Ona tu idzie! — krzyknęła Natasha będąc około dziesięć metrów od cmentarza.
— Nie jest sama. — dodał Peter powoli rozumiejąc o co chodziło w jego wizjach.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro