Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - Zaskakujące wydarzenia

Czas jakby się zatrzymał. James wciąż ściskając niebieski kocyk do piersi, przez chwilę miał wrażenie, że zobaczył Harry'ego. Ale... przecież to było niemożliwe. On nie żył! To jego wyobraźnia płata mu brutalne figle.

Gdyby Harry płakał? Krzyczał? Gdyby umarł, czekając, aż jego ojciec, przedarłby się przez te piekielne drzwi i go uratował?

Myśli rozszarpywały mu serce na miliony kawałków.

- Tak mi przykro... Harry, pozwoliłem ci umrzeć... Jest mi tak piekielnie przykro...

Lily starała się go pewnie chronić. Voldemort zamordował ją, gdy stawiała opór. Czyżby czekała na to, że uratuje ją i syna?

- Lily... Wybacz mi...

Voldemort dostał się również prawdopodobnie do Remusa i Syriusza. Pewnie są martwi, zamordowani z zimną krwią, tak jak jego najbliższa rodzina. Dlaczego los jest niesprawiedliwy i odbiera osoby, na którym najbardziej w świecie mu zależało? Dlaczego?!

Kontynuował kołysanie ciałem w przód i w tył, w dalszym ciągu mrucząc do siebie pod nosem. Plany poszły szlag! Jak mógł wątpić w lojalność Remusa? Będzie musiał go jak na razie przeprosić.

Remus jest martwy - mówił rozum.

- Nie... Lunatyk, Łapa, przykro mi... Plan... on zawiódł... Harry, mój Harry...

~*~

- Ale Albusie, to jest nie poważne! James Potter nie żyje od czternastu lat! – Zawołała Minerwa, prostując fałdy swojej szmaragdowej szaty i poważnie rozważając możliwość, iż Dumbledore nie myśli racjonalnie.

- W pierwszej chwili też tak myślałem, Minerwo – powiedział cicho Albus, uważnie obserwując sylwetkę mężczyzny. – I uwierz mi. Ten człowiek, który pozostaje obojętny na naszą wymianę zdań, być może jest śmierciożercą, ale... posłuchaj tego co mówi. Czy uważasz, że jakikolwiek wykwalifikowany śmierciożerca będzie w stanie naśladować ten rodzaj bólu? Wcześniej miałem okazje dotknąć jego ramienia. Spojrzenie było puste przepełnione smutkiem. Musiała byś widzieć jego twarz, Minerwo. Ten rodzaj smutku nie może być grany! Ale aby upewnić się co do moich podejrzeń, Veritaserum byłoby odpowiednim eliksirem. Jeśli można, moja droga pani profesor? 

Minerwa powoli wyciągnęła ze swojej szaty mały flakonik, w którym znajdowała się bezbarwna ciecz. Aby zdobyć ten eliksir musiała włożyć dużo wysiłku. Severus należał do ludzi którym zależało, aby wiedzieć po co i do jakich celów jest jakaś substancja potrzebna. Z niechęcią dał, to o co prosiła.

Dopiero wtedy dostrzegła w postaci złamanego człowieka. Hipoteza Albusa była absolutnie prawdziwa. Przesiąknięty żalem krzyk, monotonie powtarzany, o stracie Lily i Harry'ego. Minerwa patrzyła bezradnie na mężczyznę, chcąc pomóc temu tonącemu w rozpaczy człowiekowi, w jakikolwiek sposób jest to możliwe, aby mógł przezwyciężyć smutek.

Dumbledore postąpił dużym krokiem naprzód i ścisnął dłonią jego ramię, uważnie przyglądając się reakcji czarodzieja.

- James? – zapytał łagodnie.

Mężczyzna podniósł głowę, gdy usłyszał swoje imię. Minerwa westchnęła i wzięła mimowolny krok w tył z szoku, jakiego doznała. To była rzeczywiście twarz Jamesa Pottera, z przepełnionymi bólem przekrwionymi, czekoladowymi oczami.

Te oczy. Były znakiem czegoś, czego Voldemort nigdy nie zrozumiał, czego nigdy nie posiadał – miłości. Smutek w jego oczach świadczył o tym co stracił, rodzinę – na której mu najbardziej w świecie zależało. Nikt nie jest w stanie naśladować stanu, w jakim był mężczyzna.

- James – powiedział łagodnie Dumbledore.

Mężczyzna podniósł wzrok, wpatrując się w niebieskie tęczówki dyrektora Hogwartu.

- Oni nie żyją.

Serce Minerwy zacisnęło się, gdy z ust mężczyzny wydobył się chrapliwy głos.

- Kto nie żyje, James? – zapytał Dumbledore.

- Zabili mojego syna – wydusił mężczyzna. – Zabili Lily, Łapę, Lunatyka... Tak mi przykro, Harry... wybacz mi... starałem się... ale nie udało mi się...

- Nie zawiodłeś ich, James – powiedział Dumbledore, zdecydowanie, ale zarazem delikatnie – Jest w porządku.

- Nie jest, ja żyję – powiedział James, wciąż kołysząc się w przód i w tył. - Ale oni nie żyją.

Oczy Minerwy, mimowolnie wypełniły się łzami.

- Czy mnie pamiętasz? – zapytał Dumbldere łagodnie – To ja, Albus.

- Dumbledore – wychrypiał James, mrużąc oczy.

- Rzeczywiście, James.

- Zostaw mnie samego, Albusie. Nie widzisz, że potrzebuję samotności? Właśnie straciłem rodzinę. Lily i Harry nie żyją – powiedział ochryple.

- Posłuchaj mnie, James – powiedział Albus, równie uprzejmym tonem. – Harry nadal żyję.

James podniósł głowę nieco wyżej. Teraz jego oczy zapłonęły czystą wściekłością. Jak ten starzec śmiał zaszczepić w jego głowie fałszywą nadzieje?

- Jak śmiesz tak do mnie mówić, Dumbldore? To nie jest czas, aby kłamać! Chcę płakać dla mojej zmarłej rodziny w spokoju!

- James – powiedział Albus.

- ON JEST MARTWY!

- James - Albus mówił nadal, pomimo krzyku. – Voldemort próbował zabić Harry'ego, ale klątwa się od niego odbiła i uderzyła go w pierś. Od tamtej pamiętnej chwili o twoim synu mówią Chłopiec, który przeżył.

Wyraz twarz Jamesa zmieniła się w wyraz czystego szoku i nadziei.

- Pan nie łże?

- Z całą pewności – powiedziała Minerwa stanowczo.

- Ale teraz, James, musisz wziąć trochę Veristaserum, by udowodnić swoją tożsamość –powiedział Dumbledore, bacznie się mu przyglądając.

- Czemu? – zapytał James, nadal zachrypniętym głosem.

- Teraz są niebezpieczne czasy, James. Śmierciożercy na wolności - skłamał gładko starzec.

- Dobrze więc – niechętnie się zgodził.

Powoli wstał i ruszył w stronę Dubledora. James pozwolił starszemu mężczyźnie wlać trzy krople cieczy na język. Natychmiast czekoladowe oczy straciły blask.

- Jak się nazywasz? – zapytał go Albus.

- James Harold Potter – odpowiedział. Minerwa wypuściła wstrzymywane powietrze, które zaczerpnęła przed chwilą. Teraz miała dowód na to, że owy mężczyzna był Jamesem Potterem, ale jego odpowiedź, podczas gdy był pod wpływem Veritaserum wydawała się zaszczepieniem poczucia pewności w całej sprawie.

- Który jest rok?

- 1981.

- Jak nazywa się twoja żona?

- Lily Maria Evans

- Dobrze, czas dowodzi temu, że ten mężczyzna jest zdecydowanie Jamesem Potterem. Ale w jaki sposób on żyję? – zastanowił się Dumbledore,

Wiadomość ta była oszałamiająco nierzeczywista. Dziwne poczucie szczęścia w nim wzbierało. Harry wreszcie będzie mieć ojca. Do tej pory, Syriusz był jednym najbliższym człowiekiem, który starał zastąpić mu Jamesa.

Skutki Veritaresum przestały działać i oczy Jamesa nabrały pełnego skupienia.

- Czy to prawda, Albusie? Czy Harry żyję? – zapytał James, a jego oczy ponownie były teraz pełne nadziei i ulgi. Wiadomość ta była tak niesamowicie nieprawdopodobna. Wiedział, że jeśli okaże się fałszywa jego serce ponownie rozpadnie się na kawałki, a tego już nie przeżyje.

- Tak, to niezwykły chłopiec – powiedział szczerze Dumbledore.

- A Lily?

Albus spojrzał na ziemie w milczeniu, wiedząc, że James go nie zrozumiał. Mężczyzna poczuł, jak kolana stały się niczym galareta, wstrząsnęło nim, cisza w końcu go uderzyła.

Lily, myśl ta wypełniała niezwykłym bólem jego serce. Moja Lily. Przełknął ogromną gulę, która pojawiła się mu w gardle i odwrócił się do Dumbledora wyczekująco z oczami przepełnionymi bólem.

- Gdzie jest mój syn?

Albus westchnął, bał się tego pytania.

- James, istnieją rzeczy o których musisz się najpierw dowiedzieć w pierwszej kolejności.

c

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro