Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 - Sprzeczne prawo istnienia

Każda nadzieja odnalezienia jego rodziny bezpiecznej i nienaruszonej rozpadła się w ułamku sekundy jak domek z kart. Widok, na którego został zmuszony patrzeć, rozbił jego duszę na milion kawałków.

Pokój przeszedł jego najgorsze oczekiwania. Po prawej stronie została wielka dziura, meble były porozrzucane wszędzie, kojec Harry'ego został przewrócony i leżał na podłodze niedbale.

Był pusty...

Żal, który nim targał po utracie zarówno Harry'ego jak i Lily był tak przerażający, że James padł na kolana, wypuszczając z gardła zduszony jęk. Łzy powoli spływały mu po policzku. Widząc, że kojec był rozwalony na kawałki, ostatnia nić nadziei, która trzymała go tak długo została przecięta. Jego serce było rozerwane na dwie części. Oparł się o ścianę, trzymając głowę w dłoniach. Czuł się rozdarty... życie w jakie wierzył straciło kolory, zostało bezbarwne, bez znaczenia, bez sensu istnienia.

- O Nie... nie, nie, nie, nie, nie... jak tak można, Glizdogonie? Nie, nie... to nie może być prawda – zaszlochał, trąc oczy – Do cholery, Peter! Dlaczego? Oni nie zrobili Ci nic złego... ?

Zawiódł...

- Co oni ci zrobili? – powiedział James, ochrypniętym głosem, wpatrując się w sufit – Co oni ci zrobili, że zasłużyli na to... ?

Płacze rzewnymi łzami gdy myśli o rodzinie, którą tak bardzo kochał. Rodzinie, która została zniszczona. Drżącymi dłońmi znalazł, ulubiony niebieski kocyk Harry'ego. Trzymał go w dłoniach, patrzył na niego, łzy spływały na materiał.

Jego synek był martwy ...

Harry był jego całym życiem. Całym jego światem. Nidy nie potrafił wyobrazić sobie życia bez niego, nigdy nie czuł tak silnej miłości do nikogo. Miłości większej niż darzył swoich rodziców, przyjaciół, nawet Lily. To była inna miłość. Harry był powodem dla którego codziennie się uśmiechał, w czasie, w którym był uwięziony we własnym domu. Był jego dumom i radością. Myśl, że jego słodki chłopczyk zginął zanim dostał szansę żyć normalnie... ta świadomość... rozrywała go na strzępy.

- Przykro mi, że nie zdążyłem cię uratować, Harry. Złamałem obietnicę – szepnął. – Obiecałem, że będziesz bezpieczny, przysięgałem. A ja złamałem obietnicę..

- Przykro mi, Lily. Nie udało mi się was ochronić, nie udało się, abyście byli bezpieczni, zawiodłem was. NIE UDAŁO MI SIĘ! Przyczyniłem się w pewnym stopniu do twojej śmierci... Jestem... Tak mi przykro.

Łzy wypływały swobodnie z jego oczu, gdy mówił przepraszam do dwóch ludzi, których nie było, rozgoryczony, kołysząc się w przód i w tył.

~*~

Dumbledore postanowił sprawdzić przyczynę hałasu. Ostrożnie wszedł do zdewastowanego domu, uważnie nasłuchując jakiegokolwiek dźwięku. Salon wyglądał niemal dokładnie tak, jak to było wiele lat temu, kiedy brał udział w pogrzebie Potterów. Ale teraz, pył który tutaj osiadł w czas, został otarty. Były ślady.

Trzymając różdżkę w pogotowiu ruszył w głąb domu. Przeszukał pokoje na dole, jeden po drugim, jednak zaklęcie wskazywało obecność kogoś na piętrze.

Głowa Dumbledora gwałtownie poderwała się do góry, kiedy usłyszał lekkie skrzypienie desek podłogi nad sobą. Powoli ruszył starymi schodami do góry, stawiając każdy krok bardzo ostrożnie.

Usłyszał krzyk. Męski krzyk, bardzo zduszony i pełen bólu, dźwięk, który sprawił, że na twarzy Dumbledora pojawił się grymas. Pojedynczy dźwięk był przepełniony bólem tak silnym, że tylko człowiek, który stracił wszystko, mógłby go wydobyć. Słyszał powtarzające siępomruki dobiegające z pokoju. Czyżby szloch?

Ciekawość zwyciężyła i starzec już po chwili zobaczył drzwi, zza których wydobywał się dźwięk. Były uchylone. Otworzył je szeroko, wszedł do pokoju i spotkał się z najbardziej zdumiewającym widokiem.

W rogu pokoju siedział skulony mężczyzna. Płakał, a głowę miał schowaną w kolanach, rękoma ją oplatając. Jego szloch wypełniony był ogromnym bólem. Człowiek ten w maniakalny sposób przepraszał kogoś, kogo tutaj nie było.

- Przykro mi, że nie mogłem cię ochronić. Byłem strasznym ojcem. Teraz ty i Lily umarliście, Harry!

Lillyanne? Umarła? O co chodzi?

Mężczyzna nie zauważył przybycia Dumbledora Poprzez wydobywające się światło z różdżki, czarodziej mógł dostrzec niechlujnie postawione na sztorc czarne włosy.

Człowiek z czarnymi włosami mamrotał o Lily i Harrym? To nie może być prawda. To niemożliwe. James Potter nie żyje od czternastu lat! Dumbledore widział go martwego. Ale... kim jest ten człowiek?

Dumbledore zbliżył się do mężczyzny. Ostrożnie położył rękę na jego ramieniu, na co tajemniczy osobnik spojrzał w górę, powodując, że serce Dumbledora nagle zaczęło szybciej bić, a on sam zrobił krok do tyłu.

Osoba wyglądała dokładnie jak James Potter. Te same włosy, twarz i czekoladowe oczy. Teraz te same oczy były przekrwione i pełne łez.

Człowiek który wyglądał jak James Potter patrzył na niego z nieufnością w oczach. Z powrtoem położył głowę na kolana, znów coś mrucząc.

Dumbledore był zszokowany. Śmierciożercy nie byliby w stanie tak tego zrobić. Nikt nie byłby w stanie zmusić siebie do bólu, jaki był obecny w oczach tego mężczyzny. Jaki mogli zastosować eliksir? Wielosokowy nie mógł być używany z kości, lecz z włosów żywego człowieka. Zapewne po czternastu latach, to, co mogło pozostać z ciała Jamesa Potter to były kości. Dumbledore był niemal przekonany, że James Potter przed nim siedzący był jeszcze żywy. Nadal...

- Expecto patronum! – powiedział wyraźnie, przywołując najszczęśliwsze wspomnienie. Zaledwie kilka sekund później, wspaniały biały feniks wydobył się z końca różdżki.

Wysłał wiadomość do McGonagall aby aportowała się do domu Potterów, z flakonikiem Veritaserum od Snape'a. Przybycie Mistrza Eliksirów nie byłoby dobrym posunięciem, zważając na historie jego i Jamesa. Mężczyzna z długą srebrzystą znów zaczął chodzić w te i z powrotem, łupiąc groźnie wzrokiem na Jamesa.

Takie rzeczy nigdy się nie zdarzyły. Nikt jeszcze nie wrócił z martwych. Nikt. Ale tutaj, James Potter definitywnie złamał prawo istnienia.

Dumbledore chodził nerwowo, próbując pozbierać swoje myśli w całość. Jak to się stało? Nawet jeśli James Potter jakimś cudem przeciwstawił się prawą istnienia, dlaczego tutaj jest? Skoro wrócił do życia, może i Lily Potter też żyje? Na potwierdzenie tej tezy nie było żadnych wskazówek, że piękna rudowłosa kobieta wykazała swoją obecność po latach...

Rozległ się trzask, i tuż przed Dumbledorem zmaterializowała się wysoka, starsza kobieta o sztywnym wyrazie twarzy. Stała przed nim Minerwa McGonagall.

- Albusie, kto to jest – spytała, oczekując na odpowiedź i wskazując na postać Jamesa.

- James Potter, jak sądzę – powiedział Dumbledore poważnym tonem.

�x

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro