Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Prolog

Dolina Godryka

31 październik 1981

Ostatnia noc października. Wiał chłodny wiatr, który strącał opadające złote liście z drzew, tworząc przy tym cichy szelest. Po ulicach chodziły mugolskie dzieci, niosąc wypełnione słodyczami po brzegi woreczki. Pukały do drzwi, wołając: „Cukierek albo psikus!", a za piękny uśmiech dostawały łakocie. Przechodzące ulicami miasteczka osoby żywo rozmawiały i śmiały się, ciesząc się miła atmosferą Halloween wiszącą w powietrzu .

Życie w Dolinie Godryka wiodło się spokojnie.

Wewnątrz niewielkiego, ale bardzo przytulnego domku, James Potter próbował nakłonić protestującego syna Harry'ego do jedzenia. Młody mężczyzna był wyczerpany spełnianiem kaprysów swojego półtorarocznego potomka i powoli tracił cierpliwość próbując nieudolnie nakarmić Harry'ego przez ostatnie dwadzieścia minut. Był wykończony. Marzył o tym, aby malec zjadł, żeby mógł położyć go do snu. Zaraz po tym udałby się do sypialni i oddał się w ramiona Morfeusza.

- Nie - zachichotał Harry. „Nie" było nowym, ulubionym słowem chłopca, ale James był przekonany, że malec nie ma do końca pojęcia, co właściwie ono znaczy.

- Harry, zjedz to teraz, proszę! Chcesz, aby twoja mamusia mnie zabiła?! Chcesz, aby mamusia zabiła tatusia?

- Nie! - wrzasnął Harry.

James był zmuszony skorzystać ze swojej ostatniej deski ratunku - śmiechu. Zrobił głupią minę, powodując atak śmiechu u synka. Korzystając z okazji, włożył łyżeczkę z kaszką dla dzieci do ust Harry'ego.

- Dobry chłopiec! - pochwalił synka.

„Jeszcze tylko kilka łyżeczek" - pomyślał, patrząc w sufit z przygnębieniem. Spojrzał na łyżeczkę z kaszką i doznał olśnienia. Łyżeczka synka była w kształcie miotły. Może gdyby poopowiadał mu trochę o meczach i zdobywaniu bramek, maluch przekonałby się do jedzenia...

- Harry, jeśli to zjesz, w nagrodę dostaniesz dziecięcą miotełkę - zaproponował James.

- Nie! - powiedział szczęśliwy Harry - Chcę ........ brooom!

James roześmiał się na wspomnienie, w którym syn zapytał się go czym jest samochód. Tak mu się to spodobało, że gnębił rodziców do momentu, aż nie dostał pluszowego samochodziku.

- Harry Potter łapie znicz! Otwórz usta, mój mały szkrabie.

Pomysł przyniósł pozytywne skutki. James przypominał sobie, jak grywał w Quidditcha na pozycji szukającego Gryffindoru w Hogwarcie. Pamiętał, jaką czuł adrenalinę dosiadając miotły, wzbijając się w powietrze i pokonując wysokości, które dla wielu były nie do zrealizowania. Uczucia, które wtedy nim targały był skrajne. Od adrenaliny - po strach, przed zbyt wolnym wzniesieniem się ku górze.

Postanowił dla zaciekawienia syna i opanowania swoich skołatanych nerwów, pobawić się w komentatora meczów Quidditcha, mając nadzieję, że w ten sposób przyciągnie uwagę malca. Harry - pomimo swojego młodego wieku - wykazywał się fenomenalną zwinnością i precyzją, w skutek czego, posiadał kwalifikacje na obiecującego gracza Quidditcha. Malec uwielbiał dosiadać mugolskiej miotły kuchennej i udawać że lata, wywracać wszystko do góry nogami (łącznie z rodzicami, którzy niejednokrotnie nabili sobie guza przez zbytnie angażowanie syna w grę). Fascynację Harry'ego sportem pogłębiał jego ojciec chrzestny, Syriusz (najlepszy przyjaciel Rogacza za czasów szkolnych aż do teraz), który przynosił dla niego ruchome plakaty drużyn Quidditcha .

- Quaffile zręcznie omija blokadę Diggory'ego... Wymierza cel i... jest! Gol dla Gryfonów! Hufflepuff w dzisiejszym spotkaniu nie ma dużego szczęścia. Spójrzmy na tablicę informacyjną. Gryffindor prowadzi sześćdziesięcioma punktami! O! Black blokuje pałkarza z przeciwnej drużyny, gdy ten zamierza strącić z miotły szukającego Gryffindoru! Potter zauważył znicz! Jest przy najwyższej pętli! Szukający Hufflepuffu także pędzi w stronę złotej piłeczki... Lecz... co to!? Tonks siedzi mu na ogonie! Co za emocje! Zanurkowali! Publiczność wstrzymuje oddech. Ścigająca Hufflepuffu w tym czasie strzela gola Gryfonom! Czy aby mnie oczy nie myliły? TAAK!!! James Potter złapał znicz! Tłumy szaleją! Gryffindor po raz piąty z rzędu wygrywa Puchar Domów! Gratuluje!

Harry słuchał opowiadania ojca z uwagą, gdy ten w najbardziej emocjonujących momentach przerywał, aby nakarmić szkraba kaszką. Nim się spostrzegli, wraz z meczem zniknął posiłek. James usiadł z wielka ulgą na krześle i przeciągnął się. Przynajmniej udało mu się zrobić jeden z trzech obowiązków na dzisiaj. Zostało jeszcze przeczytanie bajki na dobranoc oraz położenie małego spać.

Drzwi kuchenne otworzyły się z lekkim skrzypnięciem i do pomieszczenia weszła Lily. Wyraz jej twarzy zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni, gdy ujrzała uradowaną minę synka, pustą miseczkę i Jima przeciągającego się na krześle.

- Nakarmiłeś go! - Z wątpieniem wpatrywała się w uradowaną twarz męża.

- Mogę być odpowiedzialny, jeśli tylko chcę, Liluś - uśmiechnął się zawadiacko James, nadal rozciągając się na krześle.

Lily przewróciła teatralnie oczami. Podniosła Harry'ego i zaczęła go łaskotać, doprowadzając synka do kolejnej fali śmiechu.

James czuł, że przy jej boku mógłby żyć wiecznie i jeszcze jeden dzień dłużej. Uwielbiał jej długie, kasztanowe, kiedyś rude włosy i szmaragdowe oczy w kształcie migdałów, dla których stracił głowę. Lily nadal go fascynowała, mimo tego, że był żonaty od prawie czterech lat.

Minęło sześć lat, odkąd udało się Jamesowi przekonać ją do siebie. Zawsze gdy ją prosił, aby umówiła się z nim na randkę, ta zbywała go mówiąc, że jest „aroganckim dupkiem". Ale James dojrzał, spoważniał i zmniejszył częstotliwość swoich wybryków z przyjaciółmi. Odkąd został Prefektem Naczelnym razem z Evans patrolowali korytarze zamku. A teraz? Pobrał się z piękną rudowłosą Lily Evans, a ponad rok temu przyszedł na świat ich pierworodny syn, oczko w głowie rodziców. Czego można chcieć więcej od życia?

James przeszedł do sofy w pokoju gościnnym i na chwilę rozłożył wygodnie nogi na jednym z jej boków.

To był jeden z tych bezczynnych, nudnych dni, który znowu się powtarzał. Nienawidził siedzenia bezczynnie w domu, bycia bezużytecznym. Gardził, poczuciem bezużyteczności. Chciałby być teraz aktywny w Zakonie, lecz musiał w tym samym momencie być w ukryciu. Ten „moment" w rzeczywistości stał się długim rokiem. Czuł się tchórzem, gdy musiał się ograniczać tylko do swojego domu, a wszystko przez jedną, durną przepowiednię. Dumbledore pożyczył wczoraj od niego pelerynę niewidkę, więc nie mógł choć na chwilę się wyrwać.

James spojrzał na syna w ramionach Lily. Harry patrzył na niego swymi szmaragdowymi oczami w kształcie migdałów, odziedziczonymi po matce. Były dokładnie takiego samego kształtu i koloru.

- Choć tu, ty mały szkrabie, ty. - Nie mogąc oprzeć się pokusie, chwycił synka z objęć Lily, która teraz miała świetną okazję, aby udać się do kuchni i posprzątać po kolacji. Zawsze wolała sprzątać ręcznie i nigdy nie widział jej sprzątającej za pomocą magii. James tego nie rozumiał i chyba nie będzie mu to dane.

James przeniósł swoją uwagę z powrotem na jego małego chłopca. Dlaczego ktoś chciał by skrzywdzić kogoś tak niewinnego i uroczego?

Proroctwo mówiło, że Voldemort przyjdzie zabić chłopca urodzonego pod koniec lipca. Chłopca, któremu przeznaczona będzie śmierć z jego ręki. Przepowiednia ta może dotyczyć zarówno Harry'ego jak i Neville'a, syna Alicji i Franka Longbottomów, którzy tak jak Potterowie sprzeciwili się trzykrotnie woli Czarnego Pana. Obie rodziny od roku ukrywały się, by chronić swoje pociechy. Dodatkową ochroną stało się zaklęcie Fideliusa.

Strażnikiem Tajemnicy Potterów został Peter Pettigrew. Syriusz był pierwszym wyborem, ale po długiej rozmowie z Jamesem i Lily, Łapie udało się przekonać ich do Petera. Glizdogon był idealnym kandydatem. Plan był idealny. Łapa byłby pierwszym podejrzanym Voldemorta. Trochę Veritaserum i rozplątał by mu się język, a ich lokalizacja byłaby znana i Temu, Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać, i jego poplecznikom. Ale kto o zdrowych zmysłach podejrzewałby Petera? Nie był taki sam jak reszta Huncwotów. Był to plan doskonały.

Niedługo po ujawnieniu przepowiedni na jednym z zebrań Zakonu, Dumbledore z powagą oznajmił, że zdrajca jest wśród członków organizacji. Ta informacja wywołała panikę. Wykluczonymi podejrzanymi byli oczywiście Syriusz i Peter. Łapa był zbyt lojalny, by zdradzić, a Peter - nie odważyłby się. Za bardzo się bał. Potter zaczął podejrzewać Remusa. Lupin ostatnio oddalił się od nich oraz rzadko bywał na zebraniach. James nienawidził siebie za to, że podejrzewał swojego najlepszego przyjaciela, ale teraz najważniejsze było bezpieczeństwo jego rodziny. Voldemort coraz częściej werbował do swojej armii wilkołaków, obiecując im cuda na kiju. Ten świat stawał na głowie.

„Będę cię chronić, Harry" - przyrzekał sobie w myślach. „Nie pozwolę, żeby ten drań cię skrzywdził, nawet jeśli by oznaczało to, że muszę umrzeć".

- James? Pamiętasz, co obiecywałeś Harry'emu przed snem? - spytała Lily, wychodząc z kuchni.

Harry'emu, w każdym razie nie zbierało się na sen.

- Mogę? - poprosił potulnie Harry.

- Myślę, że chce te kolorowe dymki w kształcie zwierzaków, które wokół niego biegają. On je wprost uwielbia - powiedziała z uśmiechem na ustach.

Rogacz posadził Harry'ego na dywanie i wykonał dość zawiły ruch różdżką, z której wyleciały zwierzątka krążące teraz wokół jego synka. Obserwował Harry'ego, który piszczał z zachwytu, próbując złapać jedno z nich małymi rączkami.

James doskonale pamiętał dzień, w którym Harry powiedział swoje pierwsze słowo. Syriusz trzymał go wtedy na rękach, a on powiedział „lapa". Był w tedy taki dumny. Rogacz nie wyobrażał sobie, że Łapa mógłby się tak zarumienić. Lily była trochę przygnębiona, bo miała nadzieję, że pierwszym słowem malca będzie „mama" lub „tata", a nie jedno z przezwisk Huncwotów.

Mimo wszystko była zadowolona.

- Dobra Harry, powiedz przed snem dobranoc tatusiowi  - powiedziała Lily, biorąc syna na ręce.

- Branoc, tato - powiedział słodko Harry.

- Dobranoc, Harry - odpowiedział Rogacz, uśmiechając się szeroko.

James rzucił różdżkę na kanapę, usiadł na niej i odchylił się, a potem ziewnął, zmierzwiając swoje włosy. Lily i Harry zaś udali się na górę.

Nagle usłyszał skrzypienie furtki. Przez ciało Jamesa przeszły zimne dreszcze. Kto to może być o tej porze nocy? Syriusz, Remus i Peter prawie zawsze powiadamiali o swoim przybyciu, a Dumbledore nie przyszedłby o tej porze.

Lily zatrzymała się w połowie kroku i wymieniła się z mężem szybkim, przerażonym spojrzeniem.

Nagle nastąpił wybuch. Frontowe drzwi zostały wyważone z zawiasów. W futrynie stała wysoka postać w czarnej pelerynie o bladej cerze.

Voldemort.

- Lily, bierz Harry'ego i uciekaj! To on! Ja go zatrzymam! - krzyknął James. Panika go dławiła, kiedy rozpaczliwie próbował uratować rodzinę. Odwrócił się w stronę schodów, gdzie przed chwilą stała jego żona z synem i przeszukał kieszenie w szacie.

Kilka minut powinno im wystarczyć by uciec. Muszę go zatrzymać jak najdłużej.

Voldemort zaśmiał się swym zimnym i wysokim głosem.

Nie teraz! Cholera! Jak mogłem ją zostawić na kanapie?

Jeśli to miał być jego koniec, umrze ochraniając dwie najbliższe mu osoby. Kochał najmocniej na świecie swoją rodzinę. Przygotował się na nieunikniony strumień zielonego światła i nicość.

Przynajmniej to nie oni. Przynajmniej to nie Lily i Harry...

On... mógł umrzeć....

Voldemort uniósł różdżkę kierując w jego pierś.

....Tak długo jak pozostaną bezpieczni.

- Avada Kadavra!

-------------

Pierwsze tłumaczenie, betowane.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro