Rozdział 3
Czym jest rozum człowieka w walce z z psychiką..
Czym jest ratunek, kiedy potrzebna jest samotność..
Kiedy ktoś zobaczy że upadasz..
A tak na prawdę wspinasz się w górę.
Budzę się na łodzi.. Mój leżak jest skierowany na zachód słońca, które chowa się w skompanym blaskiem jeziorze.
Koło mnie na drugim leżaku śpi Jack.. Cały dzień przesiedzieliśmy na tej łodzi..
Jeden dzień daleko od ciągłej pracy..
Następnego dnia miałem wolne.
Siedziałem w domu, moja żona była w pracy a dzieci w szkole.
W telewizji szumiało od faktów.
Ktoś kogoś zabił, ktoś kogoś obrabował..
Ludzie byli tak zmienni..
Ucieczka nie była wyjściem..
Siedze ubrany w kaftan i czekam..
Co się znowu dzieje?
Przyzwyczaiłem się do tego miejsca..
Moje życie było cieniem..
Cieniem pustej przestrzeni..
Gdzie jestem teraz?
Ten świat jest wyobrażeniem innego swiata..
Tego bardziej potężnego..
Zwanego snem.
"Stań po mojej stronie"
Ten głos wewnątrz..
Umieram w białej sali..
Psychiatryk...
Moja cierpinie, moja rzeczywistość..
Co jest prawdą?
Gdzie jest mój inny świat?
Uciekam do Raju..
Trudno mi odróżnić..
Kiedy oddycham, kiedy widzę prawdę..
Czy życie jest prostą drogą..
Chcę wrócic do domu..
Powiedz mi gdzie jestem!
Mój krzyk roznosi się po pomieszczeniu..
I wtedy widzę obcego faceta..
Przypomina mi kata, który skarze mnie na śmierć..
Jego trzy słowa..
Tylko trzy..
Sprawiaja że tracę nadzieje..
"Witamy w Psychiatryku"
Siedzę w kawiarni.. Wraz z moją matką.. Podczciwa sześdziesięcioletnia Anna Smith..
-Co słychać u Irene i dzieci? - pyta mnie popijając popołudniową kawę.
-Dzieci jak zwykle w szkole. A Irene w szpitalu..
-Nadal nie rozumiem po co ona pracuje w tym waryjatkowie jak ty tyle zarabiasz.
-To jej pasja. Moja ukochna ma dar pomagania innym. Kocha tą aspirację płynącą z rozmów..
-Z rozmów z świrami..- moja matka przewraca oczami.. A ja uśmiecham się pod nosem. Nigdy nie byłem w miejscu pracy mojej żony. Irene kończy pracę i wraca do domu jako przykładna matka i żona. A w Zakładzie jest surowym, lecz pomocniczym doktorem.
Ona nigdy nie łaczy pracy z domem. Ja tak nie potrafie.. Widzę finansę wszedzie..
Biała sala znów mnie pochłania..
Ciemność ukryta w moim umyśle..
Widzę innych..
Są jak zombie..
Nieczytelne kreatury patrzące na mnie.
Rozglądam się i widzę skaczącą po stolikach dziewczynkę..
Krzyczy i warczy na każdego..
Dlaczego ja tu jestem?
Moja przeszłośc jest zamknięta..
Moja teraźniejszość..
Czym jest teraźniejszość..
Spoglądam na moje dłonie..
Wstaje i podchodzę do ciękiej lini umysłu..
Szare wspomnienia niczego..
Z drugiej strony wydaje sie to snem..
Ale coś jest nie tak..
Coś mną zawładnia..
Mrok..
Do domu wchodzi zmęczona Irene...
-Kochanie.- uśmiecha się i podchodzi do mnie. Jej pocałunek na moich ustach uwalnia pragnienia.
-Jak było w pracy?- pytam i nakładam żonie obiad..
-Jak zawsze. Przywieźli nowego. Wydaje się dziwny.. Ale spróbuje mu pomóc.- podaje żonie posiłek i wychodzę z kuchni
Jest wieczór wiec idę się wykompać. Na dworze pada obfity wiosenny deszcz. Jutro znów do pracy.. Te dwa dni odpoczynku mineły tak szybko.
Po kąpieli kładę się obok żony i zasypiam.
Wszystko jest jak zawsze..
Ta monotonia...
Gdy nadchodzi północ..
Idę za tobą..
Gdzieś gdzie nie widzisz..
Jak bardzo szaleństwo jest realne..
Nie wiem z czym masz do czynienia..
Czy to sen, czy życie..
Ale ta tajemnica skradnie twoje serce..
I upadniesz w dół bez walki..
Bez szansy na wygraną..
----
Kochani jak wam się podoba?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro