Rozdział 2
-Panie Smith..-do mojego gabinetu weszła długonoga blondynka, sekretarka prezesa firmy.
-Tak?- patrzę na nią zajęty sprawami finansowymi, firma bardzo dobrze prosperuje na rynku odkąd stałem się dyrektorem. Nikt nie przypuszczał że tak daleko zajdziemy. Byliśmy nic nie znaczącym przedsięwzięciem w Northampton, teraz jesteśmy potęgą ekonomiczną.
-Pan Stone prosi aby Pan zrobił raport rozliczeniowy, najlepiej na jutro. - kobieta wydaje się zdenerwowana. Coś musiało się wydarzyć..
-Coś się dzieje? - pytam mierzą ją wzrokiem.
-Tak. Jutro odbedzie się zebranie zarządu. Pan Stone potrzebuje dokładnych zysków firmy.. - odpowiada sekretarka.
-Dobrze. Panna Siley dostarczy rozliczenie do wieczora. - dziewczyna kiwa głową i wychodzi z mojego gabinetu..
Zebranie tak nagle? Coś musi być nie tak w firmie.. Odpalam laptopa i dzieje się coś o czym nie mam pojęcia.. Laptop zaczyna wirować.. W mojej głowie tworzy się pustka. Co do diabła?
Krzyk..
Kolejny tego dnia krzyk..
Wszystko staje się niepewnością..
Co się dzieje?
Dlaczego znów nie wiem gdzie jestem?
Biała sala..
Światła lamp, które migają niczym szybko przejezdzające samochody nocą..
Czuję czyste szaleństwo..
Pomieszane z resztką nadzieji..
Siedzę na łóżku, tak samo białym jak reszta pomieszczenia.
Dlaczego tu jestem?
Wstaje i idę w kierunku pobliskich drzwi..
Próbuje otworzyć..
Zamknięte.
Dookoła pełno luster.
Widze w nich postać przerażonego wraku człowieka..
Chwytam się za głowę..
Z mojego gardła wyrywa się nieoczekiwany krzyk..
Upadam na podłogę pochłonięty przez mrok umysłu.
To coś ma kontrolę..
Dlaczego??
-Nie miałem pojęcia ze obroty naszej firmy są aż tak dobre.- siedzę na łodzi razem z prezesem mojej firmy. Jack Stone jest moim starym kumplem ze szkoły, ale w pracy traktujemy się jak całkowicie obce sobie osoby..
-Tak.. Ta firma jest jedną z lepszych na rynku..-uśmiecham się i spogladam na nasze żony opalające się na dolnym pokładzie.. Irene nie łatwo dostała urlop, ale gdy miesiąc temu odbyło się zebranie zarządu, które wyszło na prawdę świetnie. Mogliśmy sobie pozwolić na ten wyjazd.
Wstaje z leżaka i podchodzę do barierki łodzi. Patrzę w toń morską.. Wzburzona przez fale woda odbija się od kadłubu łodzi. Szkoda że nigdy nie umiałem pływać. Widzę coś w tej wodzie. Wychylam się i spadam.. Słyszę tylko plusk..
"Ratunku, pomocy" stoję na środku korytarza tego przeklętego miejsca. Już drugą niewinną dziewczynę ciągą do jakiegoś pomieszczenia.
Rozgladam się..
Widzę trzech lekarzy, ubranych w białe fartuchy..
Patrze na swoje ręce..
Skompane w krwi..
Brak jakiejkolwiek nadzieji..
Odwracam się w stronę okna.
Na zewnątrz widzę pustą oazę..
Jesteśmy na pustyni??
O nie...
Jesteśmy na pustyni mojego umysłu..
Wszystkie emocje kumulują się w jedną..
Strach..
Chce stąd odejść..
Biegne w tylko mi znanym kierunku..
Mijam zdziwionych strażników..
Lecz nie zauważam przepaści..
Wpadam w nią..
Tracę oddach..
Resztka świadomości..
Dlaczego to jest trudne?
Dlaczego sposób w jaki to widzę jest tak bardzo nie realny..
Czym jest mądrość w walce z psychiką?
Czym jest czas w spełnieniu czegoś co nie istnieje?
Co tak na prawdę jest realną świadomomością?
Gdzie oni są?
Gdzie są ci, co obiecali że zostaną..
Nie chce..
Nie chce zostać sam..
Tyle ran po kulach..
Tyle zadrapań w walce o lepsze życie.
Kiedy sny są tak blisko.
Kiedy życie wydaje się odległym marzeniem..
Myslisz że wszystko jest dobrze..
O nie..
Ja to widzę..
Ale nie wiem czy to jest prawdziwe..
Co jest Prawdziwe??
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro