Niepocieszony
Pryde faktycznie był niepocieszony. A kiedy zobaczył Rena jego nie pocieszenie wzniosło się do rangi burzy z piorunami. Siedział nachmurzony przyglądając się dwóm ludziom, którzy sprawili mu w życiu najwięcej kłopotów. I którzy stali teraz przed jego biurkiem ledwo powstrzymując się od rzucenia się sobie do gardeł.
- Czy nie powinienem zamknąłć go i posądzić o zdradę ? - odezwał się w końcu zerkając na Rena.
Rudowłosy prychnął rozbawiony
- Możesz spróbować Pryde.
- Nie radzę - mruknął Kylo. - Chyba że chcesz stracić więcej ludzi?...
- Tak sądziłem - mruknął. - zostaw nas samych Ren.
- Zostaje. - powiedzieli jednoczenie. Kylo spojrzał zdzwiony na Huxa. Ten natomiast w ogóle na niego nie patrzył. Usiadł na krześle na przeciwko Pryda. - Zostaje. - powtórzył.
- W porządku - mruknął Pryde- Skoro wróciłeś możemy porozmawiać o...
- A może porozmawiamy o tym jak uprzedziłeś nadzór kopalni o naszych planach? - Pryde uśmiechnął się rozbawiony.
- Zawsze jesteś taki odważny Hux kiedy masz za sobą Kylo Rena, co?...
- Tak. - rudowłosy potwierdził przyglądając się mu. - Owszem Pryde... Podaj mi jeden powód dla którego nie miałbym kazać cię zabić.
- Skąd pewność, że Ren cię posłucha?... - Hux nawet nie drgnął kiedy Kylo odpalił miecz i skierował klingę w kierunku Pryda.
- Na twoim miejscu Pryde szybko myślał bym nad tym powodem. - powiedział. Enric odsunął się trochę.
- Nie masz dowodów Hux. Może i cię lubią. Ale czy ci uwierzą? Znów chcesz być tym, który zamiast osobiście zająć się problemem wysługuje się innymi? Ze strachu... - Kylo zamachnął się mieczem
- Wystarczy. - powiedział Hux. Klinga zatrzymała się parę centymetrów przed szyją Pryda. - Zostaw nas. - spojrzał na Ren. Enric poprawił się na krześle kiedy Kylo wyszedł. Pryde odchylił się na fotelu przyglądając się Huxowi
-Imponujące.
- Tak myślałem, że ci się spodoba... Ale jeśli jeszcze raz spróbujesz mnie zabić Pryde. Nie powstrzymam go.
- Co jeśli w ogóle nie będziesz w stanie go powstrzymać ? Wiemy, że jest nieobliczalny.
- To już moje zmartwienie...- Pryde uniósł brew.
- Więc odpowiadasz za niego Hux. Sprawiłeś sobie wyjątkowo kłopotliwego psa.
- Uważaj bo zdejmę mu kaganiec...
- Co z twoimi planami zapewnienia mu bardzo bolesnej śmierci? - unosił brew.
- Dopóki jest przydatny może żyć. - powiedział cicho rudowłosy przyglądając się Prydowi. - Dokładnie tak samo jak ja. Prawda Pryde...? - Mężczyzna prychnął rozbawiony przysuwając w jego stronę przydział na Finalizera.
- Masz niezwykłą umiejętność czynienia z siebie kogoś przydatnego, Hux... Naprawdę, niezwykłą.
-Co z Mitaką? - rudowłosy wziął datapada z przydziałem.
Pryde umilkł na chwilę i spojrzał na niego.
- Przywiozłeś tu 12 oficerów, ale tylko dziesięciu przeżyło. - Hux pokręcił głową podrywając się z miejsca. - Jeśli chcesz go zobaczyć chyba jest nadal na oddziale szpitalnym.
Rudowłosy wypadł z gabinetu. Kylo patrzył za nim stojąc oparty o ścianę. Spojrzał na Pryda, który stanął na progu.
- Mamy problem?...
- Nie wiem jak ty, Lordzie Ren, ale ja zawsze mam z nim same problemy...
- Tak. Bywa... Problematyczny. - Pryde spojrzał na niego unosząc brew.
- Przypilnuj żeby nikogo nie zabił, ani nie zniszczył żadnego droida medycznego. Są drogie. I tak... - powiedział widząc jak Ren otwiera usta - czuję ironię.
*******
-Generale...
- Wyjdź. - mruknął Hux.
- Generał Pryde kazał mi sprawdzić czy pan żyje... - Vince podszedł do łóżka. - Nie pokazał się pan od trzech dni, a jutro Finalizer będzie gotowy do odbioru. Zostały tylko ostatnie przeglądy.
Rudowłosy zamknął oczy.
- Od kiedy przyjmujesz rozkazy od Generała Pryda...
- Cóż... - chłopak odchrząkną. - Ja...
- Trzy dni?
- Co? To znaczy... Słucham, sir?
- Nie pokazałem się od trzech dni? - Hux usiadł powoli.
- Tak, sir. Dokładnie od 74 i pół godziny.
Armitage opadł znowu na łóżko.
-Niech Pryde się nie martwi. Pojawię się na promie na Finalizera - mruknął. Zamknął oczy. Nie miał ochoty na nikogo patrzeć. Z nikim rozmawiać. A tym bardziej z Vincentem. Podniósł się jeszcze i spojrzał na niego.
- Kapitanie.
- Sir.
- Nie musicie się stawić na prom na Finalizera. Możecie zostać w obsłudze bazy. Wydam odpowiednie rekomendacje. - chłopak stał przez chwilę w milczeniu.
- Czy... Mam wybór sir?
- Tak. Możesz to przemyśleć. Na razie wyjdź... - Vincent skinął głową i wyszedł z pokoju. Hux kątem oka zobaczył Rena siedzącego przy jego drzwiach. Uniósł brew. Podniósł się i stanął na progu. - Siedzisz tu od trzech dni?
- Mniej więcej. - powiedział brunet nie otwierając oczy. Hux prychnął.
- Mniej czy więcej? I od kiedy zajmujesz się taki "marnotrawstwem czasu" jak medytacja?
- Więcej... - Ren otworzył oczy - może nie jest taka bezużyteczna.
- Czemu siedzisz tu od trzech dni?
- Co lepszego miałbym robić?... W końcu jestem twoim psem... Prawda Armitage? - Ren wydawał się... Rozbawiony. Co Huxa doprowadzało do szału. Złapał go za przód koszuli i wepchnął do środka. - wiesz .. mogło to wyglądać nieco dwuznacznie.
- Zamknij się - warknął. - Już ci powiedziałem czego od ciebie oczekuje Ren.
-To bardzo śmiało z twojej strony uważać, że posłucham...
-Gdybys nie miał zamiaru słuchać nie przywlókł byś się tu za mną. Czego chcesz!? Czemu ... Czemu zachowujesz się tak jakby nic się nie stało!?... - Hux kopnął w fotel wściekły i opadł na kanapę chowając twarz w dłoniach. Ren westchnął odkładając miecz na stolik i usiadł obok niego.
- Bo potrzebujesz żeby ktoś zachowywał się jakby nic się nie stało...
- Nie ty- wykrztusił Hux.
- Wiem. To miał być Mitaka. Zawsze poprawiał ci humor.
- Nie mów o nim.
- Ale go nie ma. Rozsypujesz się Hux... Rozpadasz... Jeszcze chwila i nie będzie co z ciebie zbierać. I tylko ja się tym przejmę... Odpuść. Na godzinę, dwie. Możesz mnie potem znów nienawidzić. Możesz mnie ośmieszać. Możesz mi grozić i możesz mną zastraszać. Możesz robić co tylko ci się podoba. Ale odpuść. Na godzinę.
- Na dwie. - szepnął rudowłosy. - Ale to nic... - głos mu się załamał - to nic nie znaczy.
- Nic. Obiecuje. - Hux otarł policzki powstrzymując łzy i zdjął marynarkę munduru. Usiadł spowrotem na kanapie i oparł się o Rena. - Miałeś odpuścić ...
- Koniecznie chcesz mieć złamany nos?...
- Lepiej nie próbuj. Uszkodzisz sobie palce... - Hux prychnął odchylając lekko głowę.
- Po prostu się zamknij - mruknął.
- Hux... - Brunet objął go. - Masz nowego adiutanta...
- Miałeś się zamknąć - warknął.
- A ty odpuścić. - wsunął rękę w jego włosy - Czemu nie chcesz usunąć Pryda?
Rudowłosy odchrzknął i przysunął się do niego bezwiednie.
- Jeszcze się przyda. Zresztą miał rację. Nie mam dowodów, a inni mogli by nie uwierzyć mi na słowo. Nie mogę wszystkich pozabijać...
- Cóż...
- Nie. Już o tym rozmawialiśmy Ren. Pozbycie się wszystkich nie jest rozwiązaniem... A przynajmniej nie najlepszym. - Kylo pokiwał głową milknąc. Poczuł się Hux zadrżał ocierając szybko policzki. Nie odezwał się już. Spędzili tak zdecydowanie dłużej niż dwie godziny. Armitage nie poruszył się prawie wcale.
- Hux... Wiem, że chcesz kogoś rozszarpać, że chcesz wrzeszczeć. Nie zachowuj się jakby tak nie było. Miałeś odpuścić. - Rudowłosy pokręcił głową powoli..
- Wiesz, że nie mogę.
- Wiem, że możesz. - Hux milczał i oparł czoło o jego ramię. Kylo westchnął. W pewnym momencie zorientował się, że Hux na nim zasnął. Przyglądał się mu przez chwilę, a potem sam przymknął oczy. Kiedy się obudził rudowłosy wychodził z łazienki. Był przebrany w świeży mundur i w niczym nie przypominał rozdygotanego Huxa z przed paru godzin.
- Powinieneś już iść. - powiedział poprawiając mundur. - za dwie godziny mamy prom na Finalizera muszę się spakować. Ren skinął głową przywołując do siebie miecz.
- Będę czekał na lądowisku - Rudowłosy skinął głową nie spojrzał na niego ani razu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro