7. Mów, co chcesz
Winda kolejny raz w tym miesiącu postanowiła ogłosić suwerenność, co zmusiło Ivy do udania się na ósme piętro za pomocą schodów. Zawsze uważała swoją kondycję za świetną – skoro tyle trenowała – i przyznanie przed sobą, ile energii wycisnął z niej jeden wieczór poza domem, nie przychodził jej łatwo. Zwłaszcza gdy w połowie drogi do mieszkania złapała zadyszkę.
Za winowajców uznała przede wszystkim emocje minionego dnia. Bo przecież nie mogłaby winić paru niewinnych, kolorowych drinków, spijanych w towarzystwie Flynna Favero jeden za drugim.
Wreszcie jej noga postanęła w mieszkaniu, gdzie powitał ją zapach ulubionej pizzy Kylie. Zgłodniała.
– O, jesteś – zauważyła współlokatorka, przechodząc akurat z salonu do kuchni. W dłoniach trzymała notatnik. – Jak było?
– Super – odpowiedziała zdawkowo, zawieszając zamyślony wzrok na notesie. Po chwili potrząsnęła głową. – Wiesz... chcę z tobą porozmawiać.
Blondynka uniosła lekko brew.
– Mam się bać?
– Nie musisz... – mruknęła, chociaż bez przekonania.
– Otworzyć wino?
– Nie. Absolutnie nie – zaprotestowała, mając już dosyć we krwi. Lampka wina mogłaby zdmuchnąć ją z granicy wytrzymałości, choć dotąd Kadenson dzielnie się na niej trzymała. Chwiejnie, ale dzielnie.
– W takim razie mów. – Odwróciła się i ruszyła z powrotem w stronę salonu. – Chcesz później zobaczyć, co napisałam, kiedy cię nie było?
Ivy podążyła za nią, znów spoglądając na zeszyt w jej dłoni. Bez głębszego pomyślunku schyliła się i wyrwała notes jak swoją własność.
– Hej!
Popatrzyła na kartkę. Notatki Kylie były jak wioska po przejściu trąby powietrznej. Dziesiątki skrótów i skrótowców gubiły się w labiryncie strzałek i gąszczu myślników. Jednak Ivy mieszkała z nią zbyt długo, by nie móc odnaleźć się w dżungli, jaką stanowiło świadectwo jej procesu myślowego.
Nie miała wątpliwości co do tego, co widziała: plan na nowy artykuł o kolejnych niewinnych, przypadkiem zdobytych faktach na temat gwiazd Podium, ślady po burzy mózgu dotyczącej pomysłów na kolejne teksty, aż wreszcie wypunktowane możliwości tego, jak ktoś taki jak ona mógł natknąć się na informację o tym, że jeden z najbardziej medialnych związków tego roku od początku stanowił tylko kłamstwo. Nazwała historyjkę o zdobyciu tej wiedzy dupochronem. Bo dokładnie to miała robić – chronić Ivy i udowadniać, że umowa o poufności nie została przez nią złamana.
Nie czuła się dobrze w roli oszustki. W prawdzie, nawet najgorszej, nie było niczego złego, a w każdym razie niczego gorszego niż w kłamstwie – tak przynajmniej zawsze uważała. Przypomniała sobie jednak słowa Flynna; i zaczęła się zastanawiać, ile prawdy pod koniec znalazłoby się w gazetach. Gdyby – jak jej powiedział – tamci coś podkoloryzowali, tamci dopisali...
– Nie możesz tego napisać – zażądała stanowczo, wyrywając kartkę.
– Co? – Otworzyła szeroko oczy. – Nie, Ivy! Co ty wyrabiasz?
Westchnęła ciężko i wreszcie usiadła na fotelu pod ścianą. Jej nogi poczuły ulgę natychmiast, gdy tylko mebel zaskrzypiał.
– Przemyślałam tę cholerną umowę – przyznała markotnie, w palcach obracając wyrwany papier i przyglądając się literom. – Podpisałam ją, czyli nie powinnam mówić o niczym. Nawet tobie. I tak, teraz już za późno... bo jak miałabym o niczym ci nie powiedzieć? Gdybym pisała pamiętnik i on stałby się osobą, to byłby tobą. – Uniosła łagodne spojrzenie na zdenerwowaną współlokatorkę, błagając w duchu, by jakoś to zrozumiała. – Ale jeśli ta wiedza nie może być tylko moja, to w najgorszym wypadku powinna być tylko nasza.
– Przecież mamy plan – przypomniała, pokazując daremnie wyrwaną kartkę. – Ryan wie, że węszyłam już wcześniej wokół filmu i pisałam swoje artykuły. Prędzej czy później mogłam wysnuć taką teorię i nie udowodnią nam, że to ty podrzuciłaś mi poszlaki.
Obie przez chwilę milczały, aż Ivy znów się odezwała.
– Masz prawo wiedzieć o wszystkim. Gdyby nie ty, pewnie nigdy bym nawet nie zobaczyła tych ludzi – przyznała, skubiąc palcami skrawek papieru. – Ale to nie powinno pójść nigdzie dalej.
– Dlaczego niby ludzie nie mogą poznać prawdy, co? – Teraz to ona skrzyżowała ręce. – Od kiedy tak bronisz oszustwa?
– Wiesz, że nigdy tego nie robię. Ale to też są ludzie.
– Oszukujący dla reklamy. – Wywróciła oczami.
– Okej, więc wolę bronić ich oszustwa, niż posunąć się do własnego. – Podniosła głos zirytowana. – Naprawdę chcę dać z siebie wszystko. To może zmienić całe moje życie. Jeżeli napiszesz ten artykuł, to mnie wyleją, i wiesz o tym.
Nadal rozgniewana Winterwood w końcu powoli wypuściła powietrze z płuc.
– I wtedy nie będzie więcej przełomów ani w mojej karierze, ani w twojej – dodała.
– Ta... – mruknęła niezadowolona.
– Znajdziemy milion innych pomysłów do tej gazety, obiecuję. – Popatrzyła na nią błagalnie. – Pomogę ci we wszystkim. Ale proszę cię, Kylie... Nie idźmy do celu po trupach.
– Wszyscy idą po trupach! – Wyrzuciła ręce. Odwróciła się i zaczęła chodzić po pokoju. – W tej branży inaczej się nie da. Ty wiesz w ogóle, ile się pisze o celebrytach każdego dnia? Wiesz, jak ciężko przykuć uwagę dobrym tekstem i się przebić?
– Jesteś w stanie zainteresować ich czymkolwiek, co napiszesz – skomplementowała ją szczerze. – Wątpię, żeby fanki Flynna pogardziły wywiadem z nim. Albo nagraniem, gdzie pozdrawia jakieś państewko na drugim końcu świata. Mogę go o to poprosić.
Wtedy na przynajmniej kilkanaście sekund zapadła cisza. Żadna z nich nie odwróciła wzroku; gapiły się w swoje oczy, myśląc intensywnie i bezgłośnie debatując.
– No dobrze... niech ci będzie. – Westchnęła wreszcie Winterwood. – Może nie warto aż tak ryzykować. Nie napiszę tego.
Odetchnęła z ulgą. Od razu przytuliła przyjaciółkę w podzięce tak mocno, jak tylko zwiotczałe wysiłkiem ramiona jej pozwalały.
– Dziękuję. Kocham cię.
– A ja ciebie, mała. A ja ciebie.
***
Pogoda w następnych dniach nadal nie rozpieszczała. Ciągle padało, a jeśli nie padało, to było tak pochmurno, że żaden mieszkaniec ani turysta w całym Miami nie śnił o wychylaniu nosa z łóżka. Temperatura powietrza spadła, więc okna domów i mieszkań zostały zamknięte, a krople deszczu bez przerwy obijały się o szyby, rujnując nastrój wszystkim planującym spędzić przyjemny, a może nawet romantyczny czas na gorącej, złotej plaży.
Z tego powodu zdjęcia w plenerze zostały odwołane. Obsada, by nie marnować czasu przeznaczonego na dni zdjęciowe, kręciła część scen w studiu. Ivy mogła więc wreszcie przypomnieć sobie o zwykłej, przyziemnej pracy, zamiast jeszcze mocniej drażnić szefa wybieraniem urlopu.
Gwałtowny powrót pomiędzy imprezowiczów, których jedyny cel życiowy stanowiło wypicie jak największej ilości alkoholu, nie był dla niej łatwy, ale i tak poczuła wokół siebie wyobrażone, znajome ciepło. A to wzbudzało pewien komfort. Na dreszczyk adrenaliny towarzyszący próbowaniu czegoś nowego nigdy nie narzekała, jednak w ciągu kilku dni zdążyła zatęsknić za szarą codziennością bardziej, niż by się spodziewała.
Gdy po zmroku wracała do domu, wskaźnik paliwa zaczął upominać się o postój na najbliższej stacji benzynowej. Marzenia o zagrzebaniu się w cieplutkiej, mięciutkiej pościeli zepchnęła z rangi priorytetu, a potrzeby motocykla ponownie ustawione zostały ponad jej własnymi. Skręciła, gdy przy drodze zobaczyła stację benzynową, i zajęła wolne stanowisko.
– Ty to zawsze wiesz, kiedy domagać się kolacji... – pomarudziła do motocykla, wlepiając klejące się od senności oczy w licznik. Światła znajdujące się wszędzie wokół nie polepszały sytuacji, irytowały wrażliwy wzrok i zdawały się wciskać piasek pod powieki. Chciała już tylko spać i nie mogła się doczekać randki z ciepłą poduszką.
Wskaźnik paliwa zmieniał się irytująco powoli, pogłębiając znużenie. Pozwoliła sobie na krótką chwilę zmrużyć oczy, oszukując samą siebie, że po kilkusekundowej drzemce na stojąco mogła odzyskać chociaż odrobinę energii. Mimo że było to pozbawione sensu, kusiło i nie pozwalało się oprzeć.
Z nieudanego wypoczynku wyrwał ją dopiero męski śmiech, dobiegający zza pleców. Od razu podskoczyła w miejscu, otwierając oczy, a sekundę później odwróciła głowę. Dostrzegła znajomy, sympatyczny uśmiech, przyspieszający bicie serca.
– Nie śpij, młoda, bo cię okradną – zażartował młody mężczyzna, akurat kładąc kask na siedzeniu ścigacza. Końcówki brązowych włosów miał sklejone od potu, policzki rumiane z wysiłku.
– Albert. – Uśmiechnęła się szeroko na jego widok w rezultacie nagłego zastrzyku energii. – Nie zauważyłam cię.
– Nic dziwnego – oznajmił. – Nie zauważyłabyś też gości, którzy zwędziliby ci plecak w czasie tej twojej medytacji.
Ivy cicho się zaśmiała i spuściła wzrok, nie mogąc się nie zgodzić. Słowa Alberta może i miały karcący charakter, lecz ciepły ton jego głosu przypominał, że tylko żartował. Choć, co do jej ostrożności, na pewno miał rację.
– Bujasz w chmurach przez te swoje zabawy z aktorzykami. – Wstukał cyferki w automat przy swoim stanowisku. Poczekał na zaakceptowanie karty płatniczej, po czym zaczął nalewać paliwo do baku.
Ivy dorosła do radzenia sobie z tankowaniem, ale czasami widmo ciężkich amerykańskich początków wciąż ją nawiedzało. Długo nie potrafiła zaufać stacjom samoobsługowym – jak na złość pojawiającym się w Miami na każdym kroku. To, ile razy Albert musiał jeździć na stację wraz z nią, żeby pokazywać i wyjaśniać jej działanie automatów, podczas gdy ona tęskniła za europejską prostotą, biło wszelkie rekordy.
– Nie. – Powróciła pamięcią do świeżych, lecz wciąż abstrakcyjnych wspomnień. – No co ty. To tylko praca.
– Na pewno trochę się między nimi kręcisz – powiedział Albert, a lekki uśmiech na ustach Ivy zdradził mu, że miał rację. – Może wrócimy razem do domu i trochę mi opowiesz o tej swojej nowej tylko pracy?
Propozycja ją podekscytowała, jednak wyczerpanie zwaliło z nóg nie tylko samą Ivy, ale i jej chwilową radość. Przypomniało o sobie stanowczo i przegoniło od razu marzenia o dzisiejszym wieczorze.
– Bardzo bym chciała, Al, ale padam na twarz. – Westchnęła. – Boję się, że usnęłabym w połowie opowiadania o kaprysach Samanthy Caire.
Przekrzywił lekko głowę, patrząc na Irlandkę.
– I ty chcesz tak wracać do domu?
Pokiwała głową. W ostatniej chwili zauważyła, że nalała wystarczająco benzyny, więc natychmiast oderwała pistolet. Nikt wyjątkowo nie czekał, aż stanowisko się zwolni, więc jeszcze się stamtąd nie ruszała, chcąc spędzić dodatkowe kilka minut z przyjacielem.
– Nie myśl, że ci na to pozwolę – powiedział, akurat również kończąc nalewanie. – Jeszcze zaśniesz nad kierownicą i w coś wjedziesz.
– Nie jest tak źle – zaśmiała się i przetarła rękawem zamykające się oko. – Przecież to niedaleko.
– Może lepiej zostaw motocykl na parkingu. – Wskazał podbródkiem plac zaraz obok stacji benzynowej. O tej porze stał niemalże pusty. – A ja cię podrzucę.
Ivy otwierała już usta, by protestować i zapewniać, że nie była w aż tak złym stanie i nie musiał jej wozić, lecz urwała. Lekko zmrużyła oczy, zastanawiając się nad propozycją.
– Mówisz?
– Nalegam. Mój rumak już czeka.
Roześmiał się, a jego sąsiadka zrobiła to samo. Zdjęła plecak, by wyjąć portfel i schować kartę, ale nie odrywała przy tym od Alberta wzroku. A on byłby głupcem, gdyby nie zauważył sposobu, w jaki na niego patrzyła.
Kiedy przedstawiła mu się po raz pierwszy, pomyślała, że lepiej z nim nie zadzierać. Nie był szczególnie wysoki, ale wytatuowane ramiona i kolczyk we brwi komunikowały jasne ostrzeżenie: nie był potulnym szczeniaczkiem. Cóż, kłamały; Albert Riley należał do skromnego grona najwrażliwszych osób, z jakimi miała do czynienia. I z pewnością nie przypominał gangstera, gdy – tak jak tym razem – oferował jej pomoc w żenująco uroczy sposób.
– Rumak? To tylko Kawasaki. – Pokręciła głową. – Księżniczki jeżdżą Hondą CBR – stwierdziła kąśliwie, kiwając na swoją maszynę.
– Ta twoja piętnastoletnia staruszka zasługuje już na emeryturę – zakpił, co wywołało śmiech u właścicielki Hondy.
– A-a! – Pokręciła mu palcem prawie przed twarzą. – Czternastoletnia. I doskonale się trzyma, jak na 600RR przystało.
Wzruszyła teatralnie ramionami, a on z rozczuleniem obserwował jej fatalną grę aktorską.
Zgodnie z radą, podjechała na pobliski parking i tam pod drzewem zostawiła swój czarno-czerwony skarb, osłaniając go następnie pokrowcem z niemal matczyną czułością, a później usiadła za Albertem na jego motocyklu.
– Tylko nas nie zabij, co?
– Spoko, królewno – rzucił do niej w humorze doskonałym do żartów. – Gwarantuję, że Kawasaki też cię udobrucha.
Niespodziewanie przysunęła się bliżej. Objęła go ramionami na wysokości żeber i położyła podbródek na jego ramieniu.
– Chyba daleko mi do królewny.
– Nie powiedziałbym, że to coś złego.
Poczuła rozlewające się ciepło w miejscu, gdzie znajdowało się serce, i kąciki jej ust same powędrowały do góry, mimo że przez kask nie było tego widać. Albert odpalił silnik i ruszył przed siebie, ale Ivy czuła się, jakby została na stacji, lewitując nad ziemią. Pierwszy ostry zakręt, który motocykl zaatakował jak lew, przywrócił ją do rzeczywistości. Wzięła głębszy oddech, czując dreszcze na plecach i włoski stające na rękach pod skórzaną kurtką, kiedy balansowała ciałem. Adrenalina, endorfina i oksytocyna wymieszały się w jej organizmie, spowodowały przyjemny skurcz w brzuchu i chęć krzyknięcia na cały głos. Jazda z kimś zawsze wyzwalała w niej te same cudowne uczucia, mimo że Ivy zasiadała przecież na motocyklu prawie codziennie.
Ale kiedy jeździła z nim, było inaczej. Gdy cała jej klatka piersiowa przylegała do jego pleców, zapach jego skórzanej, podniszczonej kurtki wypełniał jej płuca. Wstydziła się tego, jak łapczywie chciała chłonąć jego zapach. Albert codziennie miał na sobie inne perfumy, ale za każdym razem wyzwalały one tę samą reakcję. Napięcie w dole brzucha, zaciskające się uda i drętwienie koniuszków palców. Teraz było jeszcze gorzej; gdy jej ramię obejmowało brzuch Alberta, czuła jego puls przez skórę, jego oddech. Kiedy wyczuwała każdy skurcz jego mięśni, gdy używał całej siły ciała, by balansować maszyną.
Cieszyła się, że był odwrócony plecami. Trochę mniej źle czuła się wtedy z ogromem radości, jaką czerpała z tej sytuacji.
Albert Riley był dobrym, doświadczonym motocyklistą. Mogłoby się wydawać, że prowadził bez rozwagi, jednak ona mogła mu ufać. Zawsze wiedział, co robił. Mieli dwa różne style i Ivy potrafiła porównywać je godzinami, a Kylie zawsze musiała słuchać, choć sama marzyła o włoskiej Vespie. Musiała jednak milczeć, ponieważ motocykliści zdawali się mieć personalny problem ze skuterami.
I ta sama Kylie, gdy stanęła w drzwiach po ich powrocie, z miejsca nabrała mnóstwa podejrzeń, jeszcze zanim powitała współlokatorkę. Kadenson otwierała już usta, żeby się przywitać, jednak ona ją ubiegła.
– Coś mnie ominęło? – wypaliła, unosząc brew.
– Odwiozłem ją do domu. Znalazłem ją śpiącą na stacji benzynowej – wyjaśnił Albert, dumnie naginając fakty.
– O Boże, Ivy!
– Wcale nie! – Obroniła się. – Nie spałam. To on zaoferował mi podwózkę – sprostowała, po czym wymierzyła stojącemu za nią chłopakowi żartobliwy cios łokciem w brzuch. – Pajac.
– Zawiń to burrito i niech idzie już grzecznie spać – polecił. Następnie pochylił się i objął jednym ramieniem Ivy od tyłu, od razu studząc tym jej udawaną złość. – Dobranoc.
– Dzięki. Śpij dobrze. – Ivy odwróciła głowę i posłała mu uśmiech, zapominając w jego obliczu nie tylko o byciu twardzielką, ale też o zmęczeniu. Puścił do niej oczko i poszedł do siebie, a Kylie tylko pomachała na pożegnanie.
– Zaproponował podwózkę – powtórzyła radośnie Kylie, gdy sąsiad zniknął za drzwiami swojego mieszkania.
– Śmiej się, jeśli chcesz – odparła, zmierzając prosto do łazienki. Wiedziała, że jeśli zaraz nie weźmie prysznica i nie pójdzie do łóżka, wyląduje bezwładnie na podłodze przedpokoju. – Ale to naprawdę była tylko podwózka.
Żadna z nich nie wydawała się przekonana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro