4. Gwiazdy lśnią nie tylko na niebie
Okazuje się, że w świecie mediów nigdy nie było miejsca na prawdę. W zasadzie prawda nie ma najmniejszego znaczenia. Ktoś zupełnie inny rozdaje karty, nie bacząc na sprawiedliwość. Nie przedstawia rzeczywistości, bo ona nikogo nie obchodzi – ale kreuje ją. Buduje ją tak, by była interesująca. I na koniec dnia, czego Flynn był świadom od dawna, liczy się tylko ona.
Reputacja.
Ponownie więc – to, co gnieździło się w nim w rzeczywistości, nie obchodziło nikogo (chyba że dało się ulepić z tego artykuł łatwy do sprzedania), a już na pewno nie na planie filmowym. Starożytna Grecja była zbyt odległa, by Flynn mógł ukryć prawdziwego siebie w dosłownej masce, ale tradycję zastępowała masa substytutów: kosmetyki, kaptur, retusz oraz wbite mu w głowę w szkole aktorskiej techniki, dzięki którym mimika z kart scenariusza ożywała na jego twarzy.
Są jednak takie rodzaje marazmu, których nie przykrywa żaden poziom aktorstwa ani żadna ilość makijażu, i wizażystka Flynna Favero wiedziała o tym najlepiej na świecie.
Zmęczone, nerwowe odgłosy zza drzwi zlewały się w szarą mgłę, bezkształtny szum robiący za tło do kotłujących się w nim myśli. Przywykł do tego głosu zbyt dawno, by wciąż na niego reagować. Zasadniczo od jakiegoś czasu zdarzało mu się nawet nieświadomie ignorować komunikaty, gdy tylko jego mózg identyfikował nadawcę i utożsamiał go z jego najlepszym przyjacielem.
– Flynn... musimy iść.
Kobieta odpowiedzialna za zakrycie każdej ludzkiej niedoskonałości jego twarzy, dotychczas latająca wokół niego jak owad wokół kwitnącej piwonii, zatrzymała się i spojrzała na jego odbicie z wyraźnym niepokojem.
– Panie Favero, to naprawdę wszystko, co mogę zrobić – powiedziała przepraszająco. – Wołają pana.
Położył głowę na oparciu krzesła.
– Wolałbym tu jeszcze zostać.
– Jeśli nałożę na pana trochę więcej pudru, zacznie pan wyglądać groteskowo.
Westchnął i wreszcie podniósł się z krzesła. Nie było wygodne, ale z jakiegoś powodu nie potrafiło go wypuścić.
– No dobra – mruknął. – Pora wziąć się do roboty. Sorry, że się zasiedziałem.
Pożegnała go uśmiechem i od razu przystąpiła do sprzątania bałaganu, jaki utworzyły rozrzucone buteleczki, pudełka i pędzle, jakby porządki po umalowaniu kogoś wywoływały w niej taką samą ekscytację, jak sam proces twórczy. Można było jej tego co najwyżej pozazdrościć.
– Flynn, chodź wre... – Błagalny głos nie zdążył rozbrzmieć do końca, gdy drzwi przyczepy zostały otwarte.
– No już. Nie gorączkuj się.
Zszedł po metalowych schodkach i wylądował na tonącej w piachu trawie zaraz obok swojego bladego z nerwów asystenta. Natychmiast zatęsknił za klimą.
– Pan Haworth będzie wkurzony... – młodszy jęknął i czym prędzej ruszył za Flynnem, próbując nadgonić fakt, że z dobrą kondycją fizyczną nie miał nic wspólnego, odkąd w podstawówce odkrył zwolnienia lekarskie z zajęć WF.
– Nic mu nie będzie.
– Co ty tam robiłeś tak długo? – Usiłował spojrzeć mu na twarz, ale Favero nie kwapił się do nawiązania kontaktu wzrokowego. – Z tą wizażystką...
Nie odpowiedział.
– Nie myślisz że za mało skupiasz się na roli, a za bardzo na...
– Raphael – odezwał się w końcu tonem, który uciszył młodszego w mgnieniu oka. – Proszę cię.
– Ale czytałeś...
– Czternaście razy – warknął, nim Raphael w ogóle zdążył sprecyzować, że chodziło mu o scenariusz.
Słoneczne popołudnia na przedmieściach Miami nie były niczym rzadkim, jednak okazywały się miłą odmianą dla kogoś, kto ostatnie miesiące spędził na planie filmowym gdzieś w zapomnianym przez ludzkość zakamarku Alaski. Musiał na nowo przywyknąć do widoku złotych promieni przedzierających się przez korony drzew pobliskiego lasu. Bór porastający obrzeża doliny przypominał futro na krawędziach kaptura płaszcza zimowego; i gdy Flynn zdał sobie sprawę z tego skojarzenia, przyznał przed sobą, że chyba rzeczywiście za dużo czasu spędził w chłodnym klimacie. Jego kalifornijska krew nie mogła tego znieść, to na pewno.
Zamierzał zgłosić gotowość Ryanowi, jednak reżyser okazał się zajęty rozmową z Richardem Demilesem i nie odrywał skupionych oczu od toru, który był pokryty podskakującymi motocyklami jak połówka pomarańczy obleziona przez muszki. Nawet bzyczenie wydawało się łudząco podobne.
– Przecież podpisała umowę o poufności – tłumaczył Haworth. – Chyba przesadzasz. Wiem, że chciałeś nagradzanej profesjonalistki na tę posadę, ale pomyśl. Jeśli dzięki nam to ona stanie się profesjonalistką, to będzie świetna reklama. Darmowa w dodatku.
– Nawet NDA nie powstrzyma swędzącego języka – warknął Richard. Flynn od razu zechciał odejść. Cudze problemy kompletnie go nie obchodziły. Ale przecież musiał porozmawiać z Ryanem, zanim znowu oberwałby po głowie za spóźnienie. – Poleciła ci ją dziennikarka, Ryan. Jej przyjaciółka. Oczywiście, że miała w tym jakiś interes.
– To nie nasz problem. Przecież wiedzą, jakie byłyby tego konsekwencje.
– Chyba że ta twoja Kadenson tylko by jej podpowiedziała, gdzie węszyć, a oświecona dziennikarka jakimś cudem akurat trafiłaby na twoje brudne sekreciki.
– Jezu Chryste, Richard. – Reżyser odwrócił się do niego. – Każdy na tym planie podpisał tę umowę i nic nie wypłynęło.
– Ale każdy na tym planie jest profesjonalistą i rozumie powagę sytuacji. A ona jest niedoświadczona, podekscytowana i, jeśli dowie się czegokolwiek, a wiesz, że się dowie, od razu poleci na ploteczki do przyjaciółki.
Haworth zacisnął zęby.
– Założę się, że one są w stanie tak to uknuć, żebyśmy nigdy nie mogli udowodnić, kto wyniósł twoje brudy.
– I co ja mam zrobić według ciebie, co? Mam ją wywalić, bo może coś powiedzieć, mimo że pisemnie zobowiązała się do milczenia? Mimo że nie mam nikogo na jej miejsce?
– Jeśli nie ma innej opcji...
– Nie ma mowy.
– Będziesz tego żałował.
– Ona również, jeśli puści parę z ust. Ten świstek coś jednak znaczy.
– Jasne – prychnął. – Ona zapłaci karę i ją wywalimy. Pójdzie naprzód. A co ty zrobisz z bałaganem, który po niej zostanie? Jak myślisz, kto wyjdzie na tym gorzej?
Podparł ręce na biodrach i myślał intensywnie. Wtedy też popatrzył na – do tej pory ignorowanego – Flynna.
– A ty musisz wiecznie podsłuchiwać?
– Nie starałem się.
Ryan mu się przyglądał. Favero żywił szczerą nadzieję, że wreszcie zaczną kręcić jego sceny i będą mogli dzięki temu skończyć dzisiejsze zdjęcia nieco szybciej, jednak okazało się, że zupełnie nie to chodziło reżyserowi po głowie.
– Przyjdź potem do mnie. Musimy się rozmówić.
Raphael od razu pobladł.
– Panie Haworth, zapewniam pana, że ta kłótnia z baristą była jednorazowa, to nic osobistego – przysiągł. – Nie będzie to miało najmniejszego wpływu na...
– Sanders, proszę cię. – Starszy spojrzał na niego pobłażliwie.
– To się nie powtórzy.
– Nie wiem nic o żadnej kłótni z baristą. – Chciał mówić dalej, ale przerwał mu widok jego jeszcze bardziej przerażonych oczu. – I mnie ona nie interesuje! Okej? No. To sprawa między mną a Flynnem. Mam do niego drobną prośbę.
– Prośbę? Do Flynna? – Skrzywił się i uniósł brew pełen podejrzeń.
– Tak. Może lepiej zostaw nas na chwilę.
***
W przerwie między ujęciami Ivy odpoczywała na rozkładanym, czarnym krześle; nieśmiertelnej ikonie kinematografii. Zerkała bez przerwy w telefon, oczekując wiadomości od Alberta, udając przed sobą, że wcale nie zależało jej aż tak, jak sugerowało zachowanie. W promieniu kilku metrów wokół zasiadali aktorzy wystarczająco rozpoznawalni, by czuła się pomiędzy nimi niekomfortowo, a jednak zbyt mało popularni, by mogła bez pomyłki wyrecytować ich imiona i nazwiska. Wizażystka czesała jej czarne włosy, co chwilę cicho chwaląc oryginalne cieniowanie – od góry włosy były naturalnie czarne, a od dołu Ivy regularnie farbowała je na czerwono. Co prawda, zajmowanie się fryzurą wydawało jej się nieco dziwne, skoro głowa w całości znajdowała się pod kaskiem, ale nie kwestionowała reguł. Byłoby więc całkiem przyjemnie, gdyby nie to, że dzień był gorący, a kombinezon do jazdy – długi, gruby i wypchany ochraniaczami.
Siedziała w samotności i nie powinno jej to przeszkadzać, skoro była tu dopiero jeden dzień; nawet jeśli cała reszta miała kogoś, do kogo mogła się odezwać. Jednak długotrwała cisza wierciła nieprzyjemnie w uszach i usypiała ją na krześle. Pomyślała, że przecież nie będzie tak tutaj siedzieć i nudzić się każdego dnia. Zresztą przecież obiecała Kylie, że przynajmniej spróbuje się do kogoś odezwać. Tutaj wszyscy mieli znajomości – może akurat takie, z których nawet Ivy mogłaby skorzystać. Kylie nazwała to budowaniem sieci kontaktów.
Drgnęła więc od razu, gdy wreszcie zauważyła kogoś, komu mogłaby się przedstawić: idącą w jej kierunku wysoką kobietę. Tak piękną, jak na ekranie, z oczami przypominającymi głębię oceanu i włosami w kolorze orzecha włoskiego.
– Cześć – rzuciła, zastanawiając się, czy na pewno zależało jej aż tak, żeby w ogóle próbować. – Samantha, prawda?
Samantha Caire zmierzyła siedzącą Ivy wzrokiem i szła dalej, w kierunku wózka z butelkami wody.
– Wybacz. Tylko ciebie tutaj kojarzę. Nie oglądam filmów, ale moja współlokatorka widziała chyba wszystko, w czym występowałaś.
– Fajnie – odparła sucho, a Ivy uniosła brew.
Ludzie różnie reagowali na komplementy. Ona sama nie radziła sobie z nimi najlepiej. Czasami podejrzewała kłamstwo, gdy ktoś był wobec niej nazbyt uprzejmy i wylewny, i zazwyczaj nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie przepadała za słowami uznania. Jednak nie wyobrażała sobie kiedykolwiek zareagować na nie aż tak nieprzyjaźnie i lekceważąco.
Odwróciła się jednak na krześle i patrzyła, jak Samantha odkręca butelkę przy pobliskim wózku.
– A ty też jeździsz? – zagaiła, uznając, że skoro już musiała prowadzić z nią rozmowę, to przynajmniej o tym, co sama lubi.
Aktorka popatrzyła na nią z niezrozumieniem.
– Na motocyklu – doprecyzowała. – Na przykład z twoim chłopakiem, on chyba to lubi. Randki na motocyklu są spoko.
– Moim chłopakiem? – Uniosła brew, przymykając oczy w taki sposób, jakby kpiła z niej w cyniczny sposób.
– Z Flynnem.
Wtedy Samantha prychnęła, wywracając oczami.
– Prędzej przejechałabym Flynna tym motocyklem, niż wsiadła z nim na cokolwiek.
Najpierw pomyślała, że się przesłyszała. Albo że nie zrozumiała Samanthy poprawnie. Później jednak, gdy Caire odeszła zupełnie niewzruszona swoim niepokojącym wyznaniem, dotarło do niej, że Kylie wcale nie przesadziła, kiedy nazwała ich związek huraganem.
Przynajmniej miała powód, żeby odpuścić sobie dalsze socjalizowanie się.
I tak właśnie by postąpiła, gdyby z drugiej strony z pustki nie wyłonił się Flynn Favero. Nim zdążyła zapytać, czego chciał, podstawił jej czekoladowego muffina prosto pod nos.
– Proszę. Dawka węglowodanów po takiej jeździe to zawsze dobry pomysł – powiedział, darując sobie powitania.
Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Flynn wydawał się tym zniecierpliwiony, więc kontynuował:
– No co? Wiesz, że to tutaj nielegalne, żeby odmawiać czekoladzie? – zapytał w sposób niepozwalający wykryć pierwiastka dowcipu czy ironii. Brzmiał śmiertelnie poważnie.
– Może słusznie – odparła w końcu i ostrożnie zabrała słodycz z jego rąk, choć nie wyzbyła się podejrzliwości. – Dzięki. Chyba.
– Więc, Ivy... – Westchnął teatralnie i przysunął sobie krzesło stojące nieopodal, by usiąść przy współpracowniczce. – Jak ci się podoba praca z filmem?
– Jest całkiem okej – odpowiedziała, gdy skonsumowała kawałeczek muffinki. – To coś zupełnie innego niż praca za barem.
– Czyli jesteś barmanką?
– Mhm... z jakiegoś powodu moja wewnętrzna nastolatka nie pozwoliła mi rozstać się z klubowym życiem.
Lewy kącik jego ust drgnął nagle ku górze, jednocześnie z dolną powieką lewego oka.
– To się naprawdę świetnie składa. Ja dawno nie byłem w żadnym klubie.
– Możesz zawsze przyj...
– A wiesz, Ivy? Pojechałbym do klubu. – Wtargnął jej w słowo. – Gdzie byłaś na integracji?
Zamrugała, nie rozumiejąc.
– Jakiej integracji?
– No wiesz, na powitaniu w nowej pracy.
– Nie byłam.
Flynn odchylił głowę do tyłu na krześle.
– Oczywiście – mruknął. – Nic dziwnego, że siedzisz tu sama. Spartaczyli temat, nic nowego. To ja cię zabiorę na integrację w takim razie.
Nie dziwił jej bezpośredni sposób, w jaki Favero postawił ją przed podjętą decyzją. Nie zamierzała czekać, aż zapyta ją o zdanie, bo z całą pewnością i tak by do tego nie doszło. Ale nie planowała też się z nim kryć.
– Na integrację? I kto miałby tam być?
– Nie wiem. Zależy, kto by się nawinął. Możemy jechać sami.
– Nie latam z zajętymi facetami po klubach.
– Zawsze tyle narzekasz? – Pokręcił głową, a ona powtórzyła to pytanie w głowie, zastanawiając się nad nim. Ale zdecydowała na nie nie odpowiadać, nawet sobie samej. – Czeka nas dużo wspólnych scen. Zresztą cała reszta też niedługo będzie siedzieć ci na głowie, serio. Wiem, co mówię.
Zadała sobie pytanie, dlaczego miałoby mu zależeć, by poznała kogoś z obsady i nie siedziała w samotności. Nie wierzyła w krystalicznie czyste intencje tego człowieka. Ale cóż, może rzeczywiście potrzebowała znajomego czy dwóch.
– No dobrze, niech będzie. Ale w razie czego będzie na ciebie. – Uległa wreszcie. Chciała zapytać, jakie było szacowane prawdopodobieństwo tego, że jego dziewczyna wyrwie jej wszystkie włosy z głowy, gdy wypiją razem jedno piwo, ale ostatecznie się w to nie zagłębiła.
Zresztą Flynn nie wydawał się być centrum świata Samanthy. Kto wie – może Ivy robiła jej nieświadomą przysługę, zabierając od niej ciężar faceta oraz jego wątpliwej reputacji na choć jeden wieczór. A może to jemu robiła przysługę, pozwalając uwolnić się od kogoś, kto chciał go rozjechać?
Cokolwiek działo się między nimi, nie zamierzała brać w tym udziału – ale sama myśl o schłodzonym, kolorowym drinku nie pozwoliłaby jej odmówić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro