2. Kolejne małe zwycięstwo
Ledwo co skończyła czternaście, może piętnaście lat, gdy usłyszała, jak ktoś mimochodem rzucił uwagą, że miała dziwne zęby.
Od tamtej pory na każdym zdjęciu Ivy Kadenson uśmiechała się wyłącznie z zamkniętymi ustami.
– No dawaj, Ivy. Pokaż ten puchar!
Wyprostowała się dumnie na samym szczycie podium, starając się ukryć spontaniczną i ulotną radość przed obiektywem. Podniosła małą statuetkę jeszcze wyżej, aż w jej złocie błysnęło światło zachodzącego słońca.
W zasadzie nie w złocie – a w lakierze imitującym metaliczny, złotawy odcień, który obok prawdziwego złota nigdy nawet nie stał. Nagroda nie była też gabarytowo wielka; odkąd organizator wyścigu odkrył różnicę w cenach pamiątek, uznał, iż pragnął zaoszczędzić całe cztery dolary na kartonie upominków, wybierając wariant znacznie pomniejszony. Nie silił się również na grawer: w miejscu przeznaczonym na dedykację znajdowała się bowiem pusta blaszka. Jednak mimo że statuetka wierniej upamiętniała węża mieszkającego w kieszeni sponsora niż moment, w którym Ivy przekroczyła linię mety przed całą resztą zapaleńców, wciąż była świadectwem tygodni treningów, wylanego potu i zakwasów niepozwalających wchodzić po schodach.
– Chyba wystarczy tych zdjęć, co?
– To zboczenie zawodowe – odparła Kylie, wzbudzając pstrykaniem kolejnych fotografii coraz większy dyskomfort u przyjaciółki.
Westchnęła krótko i poprawiła skrawek kombinezonu do jazdy opinający szyję. Ochraniacze i warstwy materiału stanowiły barierę pomiędzy nią a potencjalnym uszkodzeniem ciała, lecz jednocześnie okazywały się zabójcze w połączeniu z temperaturą powietrza w Miami. Jej wzrok przy okazji, niby zupełnie przypadkiem, oddalił się od aparatu i przesunął po tłumie opuszczających tor ludzi, tasując ich masę i próbując wyodrębnić konkretną jednostkę.
– Za czym się tak rozglądasz?
– Za niczym. – Natychmiast odwróciła głowę z powrotem.
Przyjaciółka zmierzyła ją rentgenowskim spojrzeniem, natychmiast wyczuwając łgarstwo. W jej oczach widać było, jak błyskawicznie przelatuje wyobrażeniem przez katalog teorii, aż znajduje tę najbardziej prawdopodobną.
– Przecież Albert mówił, że facet od klubu jest poza miastem.
Ivy zagryzła usta. Nigdy nie była tajemniczą, nieodczytywalną kobietą, ale to, jak Kylie czytała jej w myślach, czasami ją przerażało.
– Wiem... no wiem.
– Chodź, mała. – Podała jej rękę. Ivy nie potrzebowała pomocy, by zeskoczyć z podium, ale i tak ją przyjęła. – Mam dla ciebie niespodziankę. Pora świętować twoje kolejne małe zwycięstwo.
– A co proponujesz? – zagaiła, zerkając z dumą na małą statuetkę.
– Cieszę się, że pytasz. – Objęła ją w talii i przyciągnęła do swojego boku, prowadząc w stronę wyjścia. – Mam w planie pizzę, drinki i wywiad z najlepszą motocyklistką w Miami.
– Nie pozwolą ci opublikować wywiadu ze mną.
– To się jeszcze okaże – wytknęła. – Daj spokój. Mamy co świętować.
Może i nie lubiła zdjęć ani bycia w centrum uwagi; ale nie było niczego dziwnego w tym, że zaangażowanie Kylie zawsze podbudowywało ją na duchu i motywowało do dalszej ciężkiej pracy. Aż uniosła podbródek, obrastając w piórka jak pawica.
Mogła i chciała, i powinna świętować. Kolekcjonowała małe zwycięstwa już tak długo, że czuła, jak zaczynał budować się z nich most prosto ku większym rzeczom. Ku wielkiej karierze, ku sponsorom i wycieczkom na najbardziej znane zawody motocrossowe świata. Ku pucharom z prawdziwego złota. Ku jej nazwisku wyświetlanemu na wielkich tablicach wyników, zawsze u samej góry.
Ta wizja często do niej powracała. I za każdym razem jej żywot kończył się błyskawicznie; tym razem przerwał go dzwoniący w torebce Kylie telefon.
– To chyba mój – powiedziała, gdy wróciła już do rzeczywistości. Kiedy odnalazła smartfona powierzonego przyjaciółce na czas wyścigu, odebrała. – Halo? O... dzień dobry. Już? Że co się stało? O matko. No dobrze... tak, oczywiście.
Rozmowa zakończyła się przeciągniętym westchnieniem. Wraz z nim uleciała z niej energia.
– Co się dzieje?
– Szef dzwonił. – Oddała jej telefon. – Jakiś pijany koleś zrzygał się w damskiej łazience i muszę to posprzątać. Że niby on nie może wchodzić do tej toalety. Czy coś.
Kylie przewróciła oczami.
– Miałaś mieć wolny poranek. Czas dla siebie i dla mnie, halo.
– Na razie nie mam nawet czasu, żeby wziąć prysznic, więc błagam, pożycz mi dezodorant.
Otrzymała pachnący ratunek w spreju, dziękując światu, że obdarzył ją aniołem stróżem, który zawsze nosił przy sobie torebkę wyposażoną na wypadek każdego nieszczęścia. Głód, smród, choroba i apokalipsa zombie – Kylie Winterwood była gotowa na wszystko.
– Nie załamuj się. – Pogłaskała ramię jeszcze zdyszanej motocyklistki. – Pojadę z tobą i zamówię pizzę. Uczcimy twoje zwycięstwo w pracy. No i pamiętaj o niespodziance.
Kylie wydawała się bardziej podejrzana niż zazwyczaj. Od dziecka słynęła ze skłonności do reagowania nadmiernym szczęściem i z radosnych chochlików błyskających w jasnych oczach, jednak tego dnia przechodziła samą siebie. Bez przerwy przygryzała wargi i uśmiechała się do swoich myśli. Ukrywała coś; i aż gotowała się, by się tym podzielić. Pytanie tylko, dlaczego tak długo zwlekała, skoro poziom ekscytacji sięgał zenitu.
– To mów, co to za niespodzianka.
– Nie teraz. – Podała jej torbę z rzeczami na zmianę. – Wolę, żebyś wtedy siedziała i świętowała nasze kolejne małe zwycięstwo. Poczekam w samochodzie.
Oddaliła się, a Ivy spojrzała w zamyśleniu na tanią, pozłacaną statuetkę. Wiedziała już, gdzie ją postawi, kiedy w końcu wróci z pracy; obok kilkunastu poprzednich, niczym się od siebie nieróżniących. Może poza tym, że sukcesywnie ukazywały posortowane według daty zdobycia, narastające skąpstwo organizatora. Może powinna ustawić kolejny regał, by móc dalej zbierać te same nagrody i pozwalać im łapać kurz.
Cieszyła się. Satysfakcja wynikająca ze świadomości tego, jak rzetelnie się przygotowała, zawsze wywoływała radość. Lecz z roku na rok, co Ivy zdążyła zauważyć, powoli bladła.
Kolejne małe zwycięstwo.
***
Praca barmanki należała do tych najmniej wdzięcznych. Człowiek mógł lać piwo choćby i cały dzień, a gdy we krwi klientów zaczynały pływać promile, ich szacunek do pracującej kobiety wędrował ku jednej z dwóch możliwości leżących na odległych biegunach; albo przestawali ją szanować, albo szanowali ją odrobinę zbyt bardzo i nie mogli pohamować potrzeby, by jej o tym powiedzieć. A Ivy, po dwóch latach mycia kufli i serwowania alkoholu, mogła przyznać, że z dwojga złego wolała ten pierwszy typ. Bo uwolnienie się od niego było zwykle mniej uciążliwe.
Klienci dzielili się na wiele grup. Mogłaby je wymieniać i wymieniać, ale wiedziała jedno; ci, przez których musiała biegać z mopem po toalecie, byli przez nią najmniej lubiani. Przyzwyczaiła się już dawno temu do błota, smrodu spalin, przepoconego ubrania i smaru we włosach, jednak praca w barze wciąż testowała jej wytrzymałość w kwestii ohydy. Nic nie zapowiadało też zmian.
Nim wyszorowała miejsce żołądkowej tragedii i zmyła z rąk mdlące poczucie obrzydzenia, było już za późno, by opłacało jej się wracać do domu. Została więc w pracy ze świadomością, że z prysznicem spotka się dopiero w nocy.
– Dzięki, że przyjechałaś – mruknęła do Kylie, która właśnie siadała wygodnie na wysokim stołku barowym i kładła przed sobą wielkie pudełko pizzy. – Chociaż chyba straciłam ochotę na jedzenie.
– Silna jesteś – zauważyła, na co tamta poruszyła brwiami z powątpiewaniem. – Zapomnij o tamtym. Lepiej zrób mi jakiegoś drinka. I sobie też, serio, przyda ci się.
Ivy oparła się o bar, patrząc na nią bez sił.
– Nawet nie wiesz, jak bym chciała, ale jestem w pracy.
– To bezalkoholowego. I słuchaj.
Patrzyła, jak Winterwood otwiera pudełko z ogromnym logo pizzerii na wierzchu i przysuwa je w jej kierunku. Pizza była jeszcze ciepła, pachnąca, pełna sera oraz salami. A jej samej doskwierał taki głód, że szybko zapomniała o niedawnym przykrym zdarzeniu i zabrała kawałek.
– Słucham.
– Miałam dziś wywiad z Ryanem Haworthem.
– Wiem, mała. Miałaś opowiedzieć, jak ci poszło.
Aha, więc to była ta niespodzianka. Wywiad się udał. Cieszyła się, chociaż nie nazwałaby tego szczególnie niespodziewanym. Tak naprawdę nie wierzyła, by istniało cokolwiek, z czym jej współlokatorka nie poradziłaby sobie doskonale. Jak profesjonalistka.
– Inaczej niż się spodziewałam, to na pewno – przyznała. – Chyba mój artykuł nie wyjdzie tak, jak zaplanowałam, no i nie wyciągnęłam finalnie żadnego skandalu, ale...
– Chciałaś wyciągnąć skandal od reżysera – wtrąciła się, przerywając dotychczasową czynność, żeby unieść oczy na dziennikarkę. – Skandal z jego własnego planu filmowego.
– Miałam naprawdę dobry plan. Nie moja wina, że jakaś Charlotte postanowiła zajść w ciążę i dała im wygodną wymówkę.
– Słońce... – westchnęła. – A nie pomyślałaś, że może tam po prostu nie ma żadnych wielkich tajemnic? To sławni ludzie, mają lepsze rzeczy do roboty niż przepychanie się.
Zastanowiła się chwilę, jednak później od razu potrząsnęła głową.
– Nie wiem, może. Ale w takich miejscach zawsze dzieje się coś grubego. Zawsze.
– Takich miejscach?
– Haworth jest bezproblemowy, okej, ale przypominam, że ma tam teraz Samanthę Caire i Flynna Favero – przedstawiła z teatralną przesadą. – Wmów mi, że mogło być gorzej.
Skrzywiła się lekko w zamyśleniu. Oba nazwiska obiły jej się o uszy, zwłaszcza to należące do niejakiego Flynna. Był taki etap, w którym jedyne, co słyszała w radiu i w internecie, to historie o nim. Nie mogła się nimi znudzić, bo nigdy tak naprawdę jej nie zainteresowały; ale bez wątpienia z biegiem czasu stawały się one jednymi z tych nazwisk, których obecności w pewnym momencie już nie dało się znieść.
– Okej, rozumiem – powiedziała w końcu. – Jeśli dzieje się tam jakiś syf, pewnie i tak wyjdzie na światło dzienne prędzej czy później.
– Owszem. – Oparła się o wysoką ladę. – A ja w tym nieco pomogę.
– Jak? – zapytała, nie kryjąc zaniepokojenia.
– Jak mówiłam, dowiedziałam się, że kaskaderka zrezygnowała, bo jest w ciąży – zaczęła, zataczając palcem wskazującym małe kółka na świeżo przetartym barku. – No i wiesz... zdjęcia czekają, a kaskaderki nie ma na horyzoncie. Środek sezonu.
– Ta – burknęła. – Będzie im ciężko kogoś znaleźć. Sama najchętniej siedziałabym na torze od rana do wieczora, gdyby nie praca. Nie wyobrażam sobie, kiedy profesjonalistki mają czas, żeby się chociaż wyspać.
– Właśnie. Dlatego poradziłam mu, żeby nie szukał profesjonalistki.
Ivy zmarszczyła brwi.
– I poleciłam mu świetną motocyklistkę. Najlepszą, jaką znam. – Uśmiechnęła się szeroko.
Chyba oczekiwała pisku ekscytacji albo łez szczęścia, ewentualnie omdlenia. Ale Kadenson patrzyła na nią w ciszy, robiąc wielkie oczy, które musiały zdradzać wiele emocji; ekscytacja jednak na pewno do nich nie należała.
– Mam na myśli ciebie – doprecyzowała, ewidentnie odnosząc wrażenie, że przyjaciółka nie zrozumiała. Ale ona zrozumiała bardzo szybko, a przyczyna braku euforii leżała w zupełnie innym miejscu.
Mrugnęła kilka razy, aż w końcu krótko się zaśmiała.
– Oszalałaś – uznała.
– Co?
– Przecież ja nawet nie wiem niczego o tym filmie. A w kinie ostatnio byłam jeszcze w liceum i wyszłam w połowie seansu.
– I co z tego?
– Ja się nie nadaję na aktorkę.
– To nie aktorstwo – sprostowała dziennikarka, kręcąc głową. – To nawet nie bycie kaskaderką. To tylko bycie dublerką do scen motocyklowych. Pojeździsz na crossie, zgarniesz trochę kasy...
– Na planie filmowym pomiędzy Favero jakkolwiek-mu-tam i tą laską. Cieszę się, że chcesz mi załatwić pracę, ale nie planuję przebranżowienia na ten moment. A już na pewno nie w aktorkę.
– Ale chyba planujesz przebranżowienie w zawodniczkę motocrossową – wytknęła.
Z płuc barmanki wydobyło się świszczące powietrze. Oczywiście, że planowała. O niczym innym nie myślała, odkąd pierwszy raz ojciec zabrał ją na lokalne wyścigi motocrossowe w Galway. Ani odkąd osiągnęła wzrost pozwalający jej wsiąść na prawdziwego crossa. Ani odkąd w akcie desperacji rzuciła się w samo serce wyścigu Dakar, by udowodnić samej sobie, że potrafiła dopiąć swego.
– Tak, ale na torze. Nie na planie filmowym.
– To bez różnicy. Sama widzisz, że na torze ciężko doczekać się sponsora albo zainteresowanego tobą klubu. Ten film by ci pomógł. – Usiłowała ją przekonać. A gdyby Kylie Winterwood wyciągnęła z rękawa całą kolekcję argumentów, jakie znała, nawet starożytni greccy mistrzowie retoryki znaleźliby się w niebezpieczeństwie.
– Nie wiem... wolałabym, żeby mnie zauważyli, kiedy będę jeździć, a nie bawić się w filmy. Dlatego przecież tyle trenuję. Powinnam bardziej się starać, a nie się sprzedawać.
– Aha. – Skrzyżowała ręce na piersiach. – Czyli chcesz osiągnąć sukces za wszelką cenę, tyle że akurat nie taką.
– To nie takie proste...
– Ile jeszcze tanich statuetek chcesz zdobyć, zanim odważysz się na coś większego? – ciągnęła pouczającym tonem. – Albo chcesz ciągle osiągać sukces, albo w końcu osiągnąć sukces, Ivy.
Spuściła głowę i zerknęła na marną imitację złota, zerkającą na nią z odpiętej torby treningowej leżącej pod ladą. Wydawała się z niej kpić. Miała już ich tak wiele, że nie była w stanie zliczyć; w końcu w sezonie wyścigi potrafiły odbywać się w Miami nawet co tydzień, a ona zapisywała się na każde. W złudnej nadziei, iż przynajmniej raz, kiedy otrzyma kolejny pucharek albo coś, co ma przypominać medal, na trybunach będzie akurat siedział człowiek mogący – i chcący – zmienić jej życie. Niestety, jak dotąd, kolekcjonowała je tylko i karmiła się ciągłą ułudą.
– Pomyśl, Ivy. – Uspokoiła się nieco. – Ten film może być wielkim sukcesem. Dużo osób go obejrzy. Zwłaszcza ludzie bezpośrednio zamieszani w te twoje motocykle. Prawda?
Skinęła.
– Zainteresują się, która znana sportowczyni znalazła czas na film. A uwierz mi, że na srebrnym ekranie każdy wypada dobrze. I wtedy zobaczą twoje nazwisko... nieznane, nietknięte.
Zgarbiła się nieznacznie, by zejść z tonu, i doprecyzowała:
– Takie, na którym jeszcze żaden klub jakimś cudem nie zarobił.
Milczała. Winterwood posiadała ogromny talent perswazyjny, a ona zawsze, nawet gdy była tego świadoma, mu ulegała. Dała się przeszywać wzrokiem. Wiedziała, że wszystkie jej emocje Kylie widziała przed sobą jak w otwartej księdze.
– Ty się boisz – skwitowała.
– Po prostu... to daleko poza moją strefą komfortu. I nawet nie wiemy, czy to wypali.
– Boże, Ivy. Ukończenie Dakaru to nie jest wyjście ze strefy komfortu, ale parę małych kamer już tak? Wywijasz ciągle na tym motocyklu, jakbyś próbowała dojechać aż na tamten świat, a z kontraktu o parę przejazdów próbujesz się wymigać.
Cicho się zaśmiała. Gdy ktoś komentował jej styl jazdy, ciężko było odróżnić pouczenia od komplementów.
– Co masz niby do stracenia? – Podniosła się, by móc złapać ją za rękę. – W najgorszym wypadku nikt cię nie zauważy i wrócisz do domu bogatsza o jedno doświadczenie. Proszę, zastanów się.
Rzadko kiedy Kylie nie miała racji. Miała ją także tym razem.
Może faktycznie się bała albo szukała wymówek, byle tylko niczego nie zmieniać. A przecież chciała zmian. Zawsze chciała zmian.
– No... a co ten reżyser w ogóle powiedział?
Uśmiech, który rozkwitł na twarzy Kylie, rozświetliłby dno oceanu.
– Że weźmie cię pod uwagę. Pokazałam mu twoje zdjęcie.
– O rany...
– Plus przyda mi się ktoś, kto w przeciwieństwie do mnie będzie mógł wejść na plan i podejrzeć, co się tam dzieje – wysunęła nieśmiało, splatając dłonie jak niewinna dziewczynka.
Ivy wywróciła oczami.
– Oczywiście.
– Obiecaj mi przynajmniej, że z nimi porozmawiasz, jeśli się uda. Chyba lepiej żałować nieudanej próby niż niepodjętej próby, nie?
Poruszyła kącikiem ust w zastanowieniu. Wycofanie się z tej okazji i postępowanie według planu, który ustaliła wiele lat temu, wydawało się znacznie wygodniejsze i bezpieczniejsze. Z drugiej strony – świat stał otworem tylko dla tych, którzy nie bali się głębokiej wody. Przekonała się o tym nie raz i nie dwa; gdy ukończyła Dakar, gdy przeprowadziła się sama na drugi koniec świata i gdy pierwszy raz złożyła formularz uczestnictwa w amatorskim wyścigu, mimo że ścisk w żołądku próbował ją od tego odwieść. No i ten plan, jaki miała wcześniej... najwyraźniej nie działał tak, jak powinien.
Zresztą Ivy kochała adrenalinę. Nie znała osoby, która nie przypominałaby na każdym kroku, że uzależnienie od tego hormonu prędzej czy później wpakuje ją w gips. Albo w ziemię. Na szczęście do tej pory ta toksyczna miłość owocowała jedynie mandatami za przekroczenie prędkości.
Może więc tym razem los sam nakazywał wreszcie wykorzystać tę miłość do czegoś, co mogło sprowokować dobrą zmianę. Pójście naprzód dzięki szansie, która przecież mogła się już nigdy nie powtórzyć.
– Przemyślę to.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro