Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 9

Tae-hyung zaraz po tym, jak dostarczył Mili na oddział wszystkie niezbędne rzeczy, obiecując, że jutro tuż przed wylotem jeszcze do niej zajrzy, wyszedł ze szpitala i pierwsze co zrobił, to skierował swoje kroki wprost na Rue Lagrange do mieszkania babci JK'a.

Było krótko przed dwudziestą drugą, ale nie mógł czekać z tym do rana.

— Tae! Dobry wieczór — ucieszyła się babcia, zastając go przed drzwiami.

— Dobry wieczór pani — przywitał się z nią miło, ale nie czekał ani chwili dłużej. — Czy jest JK? — zapytał niecierpliwie i zerknął za jej plecy, jakby się go tam spodziewał.

Uśmiech babci nieco zbladł i obejrzała się za siebie.

— Nie, niestety gdzieś jeszcze wyszedł — odpowiedziała, wracając do niego wzrokiem. — Był z tobą umówiony? — zapytała zmartwiona.

— Nie, ale chciałem z nim porozmawiać — wyjaśnił jej pokrótce Tae-hyung, uśmiechając się nerwowo.

— To może chcesz poczekać na niego? Zapraszam — zasugerowała miło babcia i otworzyła drzwi szerzej.

Tae-hyung powstrzymał ją gestem dłoni.

— Nie, nie, wiem, że jest pani chora, nie będę przeszkadzał — wyłgał się szybko. — Poza tym już późno. Jutro się z nim skontaktuję.

Babcia niechętnie dała się przekonać, ale ustąpiła, życząc mu dobrej nocy. Tae-hyung doskonale wiedział, że nie będzie dobra, jeśli jeszcze dziś nie spotka się z JK'em i mu wszystkiego nie wytłumaczy. Usiadł więc na schodach na półpiętrze i postanowił zaczekać. Zastanawiał się, dokąd JK mógł pójść, ale nic sensownego nie przychodziło mu do głowy. Nie znali się przecież na tyle, żeby mógł odgadnąć, gdzie przebywa lub z kim, gdy wychodzi z domu wieczorem. Trochę go to niepokoiło, bo w jego myślach pojawił się znów Terrence — chłopak z salonu z garniturami, ale nie zadręczał się tym zbytnio. JK był dorosłym facetem. Mógł robić, co tylko zechciał.

Zjawił się koło północy, gdy Tae-hyung powoli rezygnował z czekania. Wdrapał się po ciemku na drugie piętro i drgnął jak porażony, gdy zobaczył postać siedzącą na schodach.

— Tae-hyung? Co tu robisz? — zapytał zmieszany.

Nerwowo poprawił włosy i zapiął guzik koszuli pod szyją. Nie zapalił światła.

Tae-hyung złapał się poręczy i podciągnął, żeby wstać.

— Przyszedłem cię przeprosić — wyznał od razu.

Pomimo mroku widział wyraźnie, że JK się zmieszał jeszcze bardziej. Spuścił głowę i uciekł wzrokiem. Był zażenowany?

— Za to, że masz żonę i dziecko i że mi o nich nie powiedziałeś? Przecież nie musiałeś — powiedział kpiąco, ale w jego głosie słychać było wyraźnie zarzut.

— Nie mam żony — zaprzeczył natychmiast Tae-hyung.

Był na ten zarzut przygotowany. Tak właśnie przypuszczał, że JK w ten sposób sobie o nim pomyśli.

— Ale masz dziecko w drodze...

— Niby tak, ale to nie tak, jak myślisz.

JK prychnął drwiąco i tym razem spojrzał na niego przelotnie.

— Nie tak jak myślę, a co ja niby mogę sobie myśleć? — zapytał opryskliwie.

I choć słowa, które mówił, jasno temu przeczyły, to z jego tonu jasno wynikało, że ma mu to za złe.

— Niby nic, ale wydawało mi się... że się polubiliśmy — powiedział cicho Tae-hyung. — A ja ci nie powiedziałem całej prawdy, dlatego chciałem cię przeprosić — wyznał szczerze.

JK znów uciekł wzrokiem. Wyciągnął klucze z kieszeni, ale dłonie mu drżały ni to z nerwów, ni to z zażenowania samym sobą i spadły z brzękiem na posadzkę. Każde słowo, które wypowiadał Tae-hyung, zaczynało go boleć do żywego. Wiedział już, że popełnił błąd, idąc do Jeorma.

— Mila to moja przyjaciółka jeszcze ze studiów. Nie przetrwałbym w Paryżu bez niej. Byłem młody i zagubiony, nie znałem języka i za nic w świecie nie chciałem wracać do domu — ciągnął dalej Tae-hyung. — Zostałem dawcą nasienia, bo pragnęła mieć dziecko, tylko tyle. Nie mam nawet do niego praw, ale źle się poczuła i poprosiła mnie o pomoc.

JK stał oniemiały i patrzył na niego szeroko otwartymi oczami.

— Ty słyszysz, co ty gadasz?

Tae-hyung westchnął zirytowany, ale szybko się opamiętał.

— Wiem, że to brzmi jak jakiś absurd, ale to prawda.

— Zrobiłeś coś tak głupiego? — zapytał z drwiną JK. — Jesteś ojcem dziecka twojej przyjaciółki? Przecież to ogromna odpowiedzialność! Jak zamierzasz sobie kiedykolwiek ułożyć życie z takim balastem?

Tae-hyun zamrugał oczami.

— Z balastem? — zapytał z niedowierzaniem.

— A jak nazwiesz ten fakt? Myślisz, że ktoś chciałby się z tobą związać, wiedząc, że masz dziecko?

Tae-hyung się zmieszał. Nagle poczuł się jak w domu. Znów gorszy i nic niewart. I choć w głowie mu się nie mieściło, że można w ten sposób pomyśleć o dziecku w dzisiejszych czasach, to jednak stereotypy i uprzedzenia jak widać, wciąż były czynne i wciąż gotowe, żeby kogoś upokorzyć.

— Ty nie związałbyś się z kimś, kto ci się podoba tylko dlatego, że ten ktoś miałby dziecko? Wciąż żyjemy w świecie uprzedzeń i stygmatyzacji? Sądzisz, że w dzisiejszym świecie dziecko to jakiś problem? Jak to powiedziałeś „balast"?

JK znów się zmieszał. Czuł złość na Tae-hyunga, że mu wcześniej nie powiedział, przez co narobił głupot. Poszedł do Jeroma w porywach złości. Przeleciał jak dziwkę. Chciał się zapomnieć. Odreagować, ale prawdą było, że jedyne co widział, gdy przymknął powieki i chciał czuć pod opuszkami palców, to ciało Tae-hyunga.

— Myślę, że nie — odwarknął, ale nie patrzył mu w oczy. — Dzieci to kłopoty. Ogromna odpowiedzialność. Ich obecność zawsze warunkuje bycie na drugim miejscu. Trzeba układać swoje plany pod nie i zawsze być wyrozumiałym, nawet gdy spadnie się na ostatnie miejsce. Nie chciałbym tak. Chciałbym, żeby mój partner był tylko mój.

— To przykre co mówisz i trochę niedojrzałe — zakwestionował Tae-hyung.

— Nigdy nie zapewniałem, że jestem dojrzały — kontrargumentował JK.

— To fakt, masz rację, mówiłeś, ale nie czujesz się tym ani trochę zażenowany?

— A niby dlaczego miałbym? — zapytał hardo JK. — Taki jestem. Sam mówiłeś, że kiedyś przyjdzie moja kolej. Najwidoczniej jeszcze nie przyszła. Może nigdy nie przyjdzie. Mówię, co czuję w tej chwili, jestem uczciwy. Nie jestem hipokrytą i nie zasłaniam się nieprawdą tylko po to, żeby ktoś myślał, że jestem dojrzały — odwarknął arogancko. — To nie grzech, chcieć być najważniejszym. Dla mnie mój partner byłby zawsze na pierwszym miejscu. Byłby najważniejszy.

Tae-hyung poczuł uścisk w piersi. Chciał być jego numerem jeden?

— W sumie masz rację. Nie mogę cię za to winić. Za to, jeśli jutro nie pojawisz się na lotnisku, też nie będę. Jeszcze raz przepraszam, że ci nie powiedziałem. Po prostu nie widziałem związku. Sam jeszcze nie zdecydowałem, czy będę ojcem, czy tylko dawcą, ale to, co mówisz, sprawia, że czuję się gorszy, bo bardzo chciałbym być ojcem, a ludzi myślących tak jak ty nie brakuje — wyznał Tae-hyung i znów złapał za poręcz.

Ruszył schodami w dół bez pożegnania. JK chwilę stał w milczeniu i odprowadził go wzrokiem. Czuł się okropnie. To była jakaś koszmarna pomyłka i fatalne zrządzenie losu.

Tae-hyung dotarł do swojego mieszkania z ciężkimi myślami. Nie zmrużył oka do samego rana. JK miał rację. Mila też. Dziecko to ogromna odpowiedzialność. Czy był w stanie ją udźwignąć? Nie miał pojęcia.

Rano zjadł śniadanie, raz jeszcze sprawdził, czy okno jest dobrze zamknięte, a czajnik wyłączony z prądu i wytoczył dwie ogromne walizki za próg mieszkania. Kiedy udało mu się je znieść w pocie czoła na parter i wyjść z nimi przed budynek, na chodniku czekał JK.

— Cześć — bąknął cicho na przywitanie.

Tae-hyung ucieszył się na widok jego dwóch granatowych walizek, stojących pod ścianą budynku. Kamień spadł mu z serca. Leciał z nim na wesele.

— Cześć — odpowiedział. — Jednak się zdecydowałeś? — zapytał przekornie.

— Nigdy przecież nie zrezygnowałem — burknął JK.

Tae-hyung pokiwał głową przytakująco.

— Fakt — przyznał mu rację, ale z trudem powstrzymywał uśmiech.

Był pewny, że z nim nie poleci. Był pewny, że zerwie umowę. I choć teraz wrócili do punktu wyjścia, czyli do tego, że łączy ich TYLKO umowa, wciąż nie posiadał się z radości, że spędzą ze sobą cały tydzień.

Podróż taksówką na lotnisko odbyli w milczeniu. Odprawę i boarding też. Dopiero gdy siedzieli już na swoich miejscach w luksusowym boksie pierwszej klasy, JK spojrzał na Tae-hyunga szeroko otwartymi oczami.

— Tae, boję się — stęknął w taki sposób, jakby długo powstrzymywał te słowa.

Tae-hyung mościł się właśnie na wygodnym szerokim fotelu i spojrzał na niego zaskoczony. Dopiero teraz dostrzegł, że palce JK są tak mocno wbite w tapicerkę siedzenia obok jego kolan, że aż mu knykcie zbielały, a milczenie nie jest niczym innym jak stresem.

— JK, czy ty nigdy nie leciałeś samolotem? — zapytał, choć pytanie wydało mu się absurdalne.

JK oparł głowę o zagłówek i pokręcił nią przecząco. Oczy miał wbite w ekran przed sobą, a na jego czole pojawiły się kropelki potu.

— Nie — stęknął znowu. — Niby dokąd? I po co? W Europie jest wszędzie blisko. Nie miałem potrzeby.

— JK czyś ty zwariował? — zapytał zdenerwowany Tae-hyung. — Przecież my będziemy lecieć dwanaście godzin!

— To nie pomaga Tae — stęknął znów JK, rozedrganym głosem.

Tae-hyung wychylił się z boksu i rozejrzał najpierw w prawo, a potem w lewo. Dostrzegł stewardesę w bordowym uniformie.

— Proszę pani? — zawołał ją, a kiedy podeszła z miłym uśmiechem, powiedział: — Chyba musimy wysiąść. Mój narzeczony boi się latać, nie wiedziałem o tym. Nie wytrzyma w takim stanie dwunastu godzin.

— Nie, nie, dam radę — stękał JK.

— Chyba oszalałeś — warknął Tae-hyung.

— Nie wiem, czy to jeszcze możliwe — wtrąciła się stewardesa. — Już zamykamy drzwi. Czy mam zatrzymać procedurę? Może mogliby panowie wysiąść w Warszawie. Tam jest międzylądowanie.

— Nie! — zaprzeczył JK. — Nie będziemy wysiadać.

Tae-hyung spojrzał na niego, a potem na stewardesę.

— Poproszę dwa mocne drinki.

Stewardesa się skrzywiła.

— Nie podajemy alkoholu przed startem.

— Błagam, niech pani zrobi wyjątek — poprosił Tae-hyung. — Zapłacę nawet potrójnie, ale niech mi pani przyniesie chociaż jeden. On tu zemdleje, jak tylko oderwiemy koła od pasa startowego, a co dopiero jak napotkamy, chociażby lekką turbulencję.

— Tae, nie mów o tym w taki sposób — jęknął JK.

Stewardesa spojrzała na bladego jak ściana JK'a.

— Zobaczę, co da się zrobić — obiecała i zniknęła.

Wróciła po kilku minutach. Tae-hyung westchnął z ulgą, gdy zobaczył w jej dłoni szklankę z napojem i papierową torebkę.

— To na wypadek, gdyby zwymiotował, albo niech potrenuje oddychanie — poinstruowała.

— Dziękuję pani bardzo — powiedział z wdzięcznością Tae-hyung i odebrał z jej rąk szklankę.

Podał ją JK'owi.

— Wypij od razu cały — nakazał.

— Ostrożnie — sprzeciwiła się stewardesa. — Poprosiłam o podwójną wódkę — dodała.

Tae-hyung spojrzał na JK'a.

— Tym bardziej wypij — nakazał i gdyby mógł, wlałby mu całość do gardła siłą.

Obyło się jednak bez przemocy. JK wykonał posłusznie polecenie. Tae-hyung odebrał od niego szklankę i raz jeszcze podziękował stewardesie, a gdy zniknęła, rozłożył lekko jego siedzenie i zapiął go pasem, jednak gdy samolot nabierał prędkości na pasie startowym, JK o mało faktycznie nie zemdlał i gdy można było już rozpiąć pasy, Tae-hyung przesiadł się obok niego, na co powalały szerokie siedzenia i brak pulpitu między siedzeniami, za co teraz dziękował Bogu. Objął go ramieniem. JK wtulił się w niego jak trzylatek. Jego niespokojny oddech Tae-hyung czuł na szyi, a kurczowo owinięte wokół siebie ręce, niczym kleszcze. Kilka minut później oddech JK'a stał się spokojniejszy, a uścisk słabszy. Podwójny alkohol, krążący już głęboko w krwiobiegu, robił robotę. Tae-hyung rozłożył siedzenie jeszcze odrobinę bardziej i ułożył się wygodnie z JK'em w ramionach. Pocałował go w czubek głowy.

— Dziękuję Tae — usłyszał jego bełkot, a chwilę później jak jego głowa staje się ciężka.

JK zasnął.

Tae-hyung pomimo przerażenia więznącego w gardle i złości na JK'a za to, że się nie przyznał do strachu przed lataniem, czuł się z nim w ramionach wspaniale. Chciał, żeby został w nich na zawsze. Chciał się nim opiekować. Być jego bezpiecznym miejscem. Jego numerem jeden. Najważniejszym człowiekiem na ziemi, tak, jak mówił o tym wczoraj na klatce schodowej. Czuł, że coś między nimi się zaczęło, gdy się spotkali, ale teraz się skończyło, gdy JK dowiedział się o dziecku i za wszelką cenę chciał to odzyskać.

Może faktycznie nie powinien zostać ojcem? Co niby wiedział o tej roli? Nic. Nigdy nie miał dobrego wzorca. Bez doświadczenia, to on byłby balastem dla dziecka i Mili, nie odwrotnie, a przy tym był bezwartościowy dla kogoś, kogo już chyba darzył uczuciem.

Był w impasie.

🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓

Chyba wszyscy brniemy w coś czego nie rozumiemy :/ Ja też jestem w impasie, a Wy?

Do następnego!

Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro