Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 8

— Tae? — głos Mili w słuchawce telefonu był słaby i ochrypły.

Brzmiała niepokojąco.

— Mila? Co się dzieje?

Tae-hyung usiadł na łóżku zdenerwowany. Spojrzał na zegarek, bo trochę mu się przysnęło po obiedzie. Była dziewiętnasta wieczorem.

— Tae, strasznie źle się czuję — powiedziała Mila. — Przepraszam, że do ciebie dzwonię, ale...

— Mila, błagam, nie gadaj głupot — przerwał jej zirytowany Tae-hyung. — Mów, co ci jest? — zapytał nieco przerażony.

Bał się, że może zaczęła rodzić! Nic w całej tej sprawie z dzieckiem go tak nie paraliżowało strachem, jak właśnie poród.

— Nie wiem. Mam gorączkę i wszystko mnie boli — wyjaśniła Mila. — Dzwoniłam na pogotowie, ale powiedzieli, że nie przyjadą, bo to jeszcze nie dyżur nocny, ale ja chyba nie powinnam czekać. A mój lekarz nie odbiera telefonu.

Tae-hyung podrapał się nerwowo po głowie, usiłując ujarzmić sterczące od poduszki włosy.

— Jestem w drodze do ciebie. Nie wstawaj — nakazał i ruszył w stronę szafy. — Tylko się ubiorę. Muszę się rozłączyć, żeby zamówić taksówkę. Czekaj na mnie.

Pół godziny później był już na Rue Dante 7 w mieszkaniu Mili. Wdrapał się na czwarte piętro ogromnej, piaskowej kamienicy i otworzył drzwi kluczami, które miał od chwili, gdy Mila kupiła to mieszkanie. Przeszedł przez szeroki, gustownie urządzony przedpokój i wszedł do przestronnej, jasnej sypialni z wysokim sufitem. Mila leżała na łóżku w kremowej koszulce i wyglądała jak duch. Faktycznie miała wysoką gorączkę i była blada.

— Jedziemy do szpitala, taksówka czeka na dole — oznajmił jej, gdy tylko ją zobaczył. — Daj, pomogę ci się ubrać — mówił do niej spokojnym głosem, biorąc do rąk sukienkę leżącą obok na pościeli.

Mila podniosła się do siadu.

— Nie, sama to zrobię. Odwróć się.

— Mila, błagam cię, widziałem cię rozebraną nie raz nie dwa, dawaj to — warknął, szarpiąc za jej koszulkę, którą miała na sobie. — Masz bieliznę pod spodem?

— Tak.

— To tym bardziej. Jak długo się tak czujesz? — zaczął dopytywać.

Mila nie miała siły podnieść rąk.

— Od kiedy wróciłam z pracy — odpowiedziała. — Wzięłam jakieś witaminy, ale temperatura zaczęła rosnąć i nie wiedziałam co zrobić.

Istotnie widzieli się dziś w biurze i wszystko było dobrze. Tae-hyung się rozzłościł.

— Powinnaś już dawno zrezygnować z pracy. W biurze jest kupa zarazków, że o klimatyzacji nie wspomnę. Mówię ci to od kilku miesięcy, a ty jesteś uparta jak koza — warknął na nią i znów spróbował zdjąć z niej koszulę nocną.

Tym razem znów się nie udało, więc powoli przeciągnął przez rękawy najpierw jedną jej rękę, a potem drugą. W końcu udało mu się zdjąć z niej koszulkę, a jego oczom ukazał się okrągły brzuch i skrępowane spojrzenie Mili. Uśmiechnął się do niej pobłażliwie, a ona zmarszczyła brwi.

— Nie jestem taka słaba, jak ci się wydaje — odgryzła się.

— Słaba? — zapytał z niedowierzaniem Tae-hyung i zastygł w bezruchu. Popatrzył na nią karcąco. — Miałem cię za kogoś mądrego Mila, ale ta ciąża chyba ci odebrała rozum — rozzłościł się na dobre. — O jakiej słabości ty gadasz? Tu chodzi o bezpieczeństwo. Twoje i naszego dziecka! — niemalże nakrzyczał na nią i przerzucił jej przez głowę bawełnianą, oliwkową sukienkę.

Mila podniosła na niego swoje zielone oczy.

— Mojego Tae, nie zapominaj się — upomniała go. — Prawnie to dziecko jest tylko moje. I nie, że ci to wygaduję, ale takie było założenie, pamiętasz? — zapytała, samemu przeciągając ręce przez cienkie ramiączka.

Tae-hyung westchnął ciężko i złapał się za boki. Chwilę milczał, przyglądając się, jak się ubiera. To był idealny moment, żeby zagadać na ten temat.

— Często się nad tym zastanawiam, czy to słuszne — zasugerował.

Mila spojrzała na niego uważnie.

— Nie ma mowy Tae-hyung — zastrzegła. — Nie tak się umawialiśmy.

Tae-hyung syknął.

— Ale ja chyba zmieniłem zdanie.

Mila spojrzała na niego znów spod byka, ale po chwili jej wzrok złagodniał.

— Tae, to dziecko było moim pragnieniem, jestem ci wdzięczna za to, co dla nas zrobiłeś, ale nie mogę pozwolić, żebyś brał za to odpowiedzialność. Miałam setkę innych kandydatów, mogłam skorzystać z banku, przecież wiesz, ale...

— Wybrałaś mnie...

— Bo tak było bezpiecznie! — zirytowała się Mila. — Przed chwilą zarzucałeś mi, że odebrało mi rozum, ale sam jesteś głupi jak osioł.

Brwi Tae-hyunga powędrowały w górę. Poczuł się... wykorzystany?

— Co to znaczy bezpiecznie? — zapytał z roszczeniem.

Teraz Mila westchnęła ciężko.

— Wiedząc, że ty jesteś ojcem, znam twój genotyp — zaczęła tłumaczyć. — Wiem, że jesteś na pewno zdrowy, znam historię zdrowia twojej rodziny, wiem, gdzie cię szukać, gdyby dziecko wymagało leczenia kiedyś w przyszłości, mogę być spokojna, że gdyby coś mi się stało, nie pozwoliłbyś zrobić mu krzywdy, ale nie mogę cię zmuszać do bycia ojcem, bo mi pomogłeś zajść w ciążę. To ogromna odpowiedzialność Tae, na którą się nie decydowałeś, gdy podpisywaliśmy umowę. Tae, to dziecko nie jest owocem tego, że się zapomnieliśmy i teraz trzeba wziąć za to odpowiedzialność. Nie. Jest wynikiem moich „egoistycznych" zachcianek, jak to mawiają inni i nie gniewaj się, ale nie brałam cię pod uwagę w moim „egoistycznym" scenariuszu, gdy go układałam dla siebie i dziecka.

Myśli Tae-hyunga, które jeszcze przed chwilą pędziły przed siebie na oślep, niosąc go w stronę oskarżeń wobec przyjaciółki, teraz się uspokoiły.

— A ja chyba chciałbym to negocjować raz jeszcze — uderzył w sedno.

Mila pokręciła głową przecząco.

— Nie zgadzam się Tae. Masz swoje życie.

— Dlatego, że jestem gejem? — zapytał bez zastanowienia. — Nie chciałabyś takiego ojca dla swojego dziecka, prawda?

Mila spojrzała na niego iście diabelskim spojrzeniem.

— Zgłupiałeś, prawda? — przedrzeźniała go.

Tae-hyung potarł nerwowo czoło palcami. Mila NIGDY nie kwestionowała jego seksualności. To było jak obelga w jej stronę.

— Przepraszam.

— No ja myślę — warknęła Mila. — A teraz z łaski swojej pomóż mi założyć skarpety, skoro uważasz, że taka jestem słaba i tak bardzo nie umiem się do tego przyznać i poprosić o pomoc — dodała, pokazując skinieniem głowy na komodę.

Mila może i była niepozorna, ale gdy przychodziło co do czego, Tae-hyung musiał przyznać, że była twardsza od niejednego faceta. To dlatego była sama. Faceci się jej zwyczajnie bali. Chcieli w niej widzieć bezbronną, wątłą osóbkę, którą trzeba uratować. Tymczasem ona była mądra, dobrze wykształcona, zaradna a przez to niezależna i miała silny charakter. Nie umiała udawać słodkiej idiotki. Bardzo pragnęła mieć dziecko. Zarabiała więcej od niego i to ze dwa razy. Jeździła Audi Q7, mieszkała w czteropokojowym mieszkaniu, które kupiła na własność dzięki spadkowi po dziadku i otaczała się drogimi przedmiotami, bo je zwyczajnie lubiła, a nie dlatego, że chciała się wywyższać czy że lubiła zbytki. Stać ją było na życie, które prowadziła i nie zamierzała z niego rezygnować tylko dlatego, żeby się wpasować. Zawsze powtarzała, że gdyby była facetem, wszyscy by ją podziwiali, ale że jest kobietą w dodatku trzydziestoletnią BEZ MĘŻA, to uważają, że jest próżną egoistką. Nie wyprowadzała nikogo z błędu. To lubił w niej najbardziej. Tę obojętność na to, co kto o niej sądzi. Jemu przez długi czas w życiu brakowało tej cechy, a i dzisiaj słabo sobie z tym radził.

Podszedł do komody, wyciągnął z jednej z szuflad białe, bawełniane skarpetki i uklęknął przed nią pokornie. Złapał za kostkę. Postawił jej stopę na swoim kolanie i założył skarpetkę. Najpierw jedną, potem drugą.

Mila westchnęła ciężko.

— Przepraszam Tae — powiedziała zmęczonym głosem. — Jeśli uważasz, że powinniśmy raz jeszcze zastanowić się nad warunkami, to oczywiście to zrobimy, dobrze?

Tae-hyung spojrzał na nią zaskoczony. Nagle uderzyła w niego powaga sytuacji.

— Dobrze — zgodził się z nią.

— Daj sobie czas do urodzenia się dziecka. Zastanów się, czy na pewno chcesz podjąć się tej odpowiedzialności. Nie jesteśmy rodziną i nigdy nie będziemy. Nigdy nie byliśmy parą. To może być kiedyś trudne do pogodzenia. Może kiedyś znajdę partnera, być może ty również. Może nasze drogi się zwyczajnie rozejdą i będzie nam razem nie po drodze. Nie chcę, żeby coś nas poróżniło i żeby dziecko na tym ucierpiało. Czasem myślę, że postąpiliśmy pochopnie, decydując się na to, żebyś ty był ojcem, a z drugiej wiem, że nigdy nie odrzuciłabym takiej propozycji. To się nazywa impas, prawda?

Tae-hyung się uśmiechnął. Objął jej policzek dłonią i pogładził go kciukiem.

— Tak, to impas — przyznał jej rację.

Doskonale wiedział, co czuła. On sam, gdyby miał wybierać, kto ma zostać matką jego dziecka, również nie odrzuciłby takiej okazji, ale Mila miała rację nie tylko w tej kwestii. Nigdy nie byli parą, rodziną i nigdy nią nie będą, i być może ich drogi się rozejdą. Myślami, nie wiedzieć czemu, pobiegł do JK'a.

— Porozmawiamy, gdy dziecko się urodzi — znów się z nią zgodził. — Kocham cię, Mila.

Mila złapała go za ręce.

— Ja też cię kocham — odwzajemniła się tym samym. — Byłbyś wspaniałym tatą Tae-hyung, nigdy w to nie wątp.

Tae-hyung znów się uśmiechnął. Mila zawsze w niego wierzyła, cokolwiek robił i jakąkolwiek decyzję podejmował, zawsze była z nim. Poklepał ją po kolanie.

— Chodź, taksówka czeka.

Czterdzieści minut później siedzieli na izbie przyjęć. Było mnóstwo pacjentów. Wszyscy z gorączką i bolącym gardłem. Epidemia anginy właśnie zbierała swoje żniwo. Podeszła do nich zagoniona pielęgniarka w niebieskim fartuchu i maseczce na twarzy.

— Za chwilę państwa przyjmiemy — poinformowała miłym, ale zmęczonym głosem. — Jak wysoko jest pani w ciąży? — zaczęła wypytywać i zapisywać na karcie pacjenta, którą miała ze sobą na podkładce.

— Właśnie rozpoczął się trzydziesty piąty tydzień — odpowiedziała wyczerpana Mila.

— Dobrze, jeszcze dosłownie momencik — zapewniała pielęgniarka. — Musieliśmy wezwać z góry ginekolożkę, a mamy tam dwa cesarskie cięcia na cito. Tu na dyżurze przyjmuje tylko internista.

— Dobrze, rozumiemy, poczekamy — zapewnił pielęgniarkę Tae-hyung.

— Tae?

Nagle jak spod ziemi wyrósł przy nich JK. Uśmiechał się zadowolony, że go spotkał w tak nieoczywistym miejscu. Tae-hyung wstał jak porażony prądem, ale wciąż ściskał dłoń Mili w swojej.

— JK? Co tu robisz? — zapytał zmieszany.

— Mógłbym zapytać o to samo — zakpił JK. — Babcia chyba ma anginę, przyjechałem z nią, bo się źle poczuła.

— A pan jest kim? — zawróciła się do Tae-hyunga pielęgniarka.

Tae-hyung poczuł się nagle jak w potrzasku. Przełknął suchość w ustach.

— Jestem ojcem dziecka — odpowiedział pielęgniarce, zerkając na nią przez ułamek sekundy, a potem wrócił wzrokiem do JK'a.

Ten zamrugał oczami i nagle wybudził się jak z letargu. Uśmiech zniknął z jego ust. Spojrzał na drobną dziewczynę, której dłoń Tae-hyung ściskał w swojej, a potem na jej okrągły brzuch skryty pod oliwkową sukienką. Na jego twarzy wymalowała się konsternacja i zaskoczenie tak ogromne, że nie był w stanie tego ukryć, a już tym bardziej wykrztusić z siebie jakiekolwiek zdanie.

— Przepraszam, nie będę wam przeszkadzał — bąknął w końcu i zrobił kilka kroków w tył.

— JK! — zawołał za nim Tae-hyung, ale JK odwrócił się na pięcie i nawet się nie obejrzał.

— Mogą państwo przejść do gabinetu — poinformowała pielęgniarka. — Pani doktor zaraz tu będzie.

— Tae? — zwróciła się do niego obolała Mila. — To był ten chłopak, z którym się spotykasz?

Tae-hyung odchrząknął, próbując zebrać myśli.

— Tak — powiedział półprzytomny i pomógł jej wstać z krzesła.

— Przystojny, nie mówiłeś, że też jest Azjatą — pochwaliła Mila.

Tae-hyung czuł się tak, jakby dostał obuchem w głowę.

— Chodźmy do gabinetu.

W środku siedzieli w ciszy jakąś chwilę. Tae-hyung, bo był w szoku, a Mila z obolałym gardłem nie odzywała się bez potrzeby. W końcu zjawiła się pani doktor.

— Musimy panią zostawić na obserwacji — zawyrokowała, po badaniu. — To zwykła angina, ale jest pani wysoko w ciąży i nie możemy ryzykować — wytłumaczyła. — Reakcja na antybiotyk może być różna, a nie możemy go pani nie podać.

Potem wypełniła jakieś papiery i spojrzała na Tae-hyunga.

— Proszę przywieźć żonie...

— Nie jesteśmy małżeństwem — wtrąciła się Mila.

— Mila, błagam, jakie to ma znaczenie? — zapytał zirytowany Tae-hyung.

— Przepraszam — zrehabilitowała się lekarka. — Ale jest pan ojcem dziecka, prawda?

— Tak — odparł natychmiast Tae-hyung.

— Proszę przywieźć niezbędne rzeczy, partnerka spędzi tu jakiś tydzień, może dziesięć dni — poinformowała ich lekarka.

Mila już otwierała usta, żeby znów sprostować jej wypowiedź, ale Tae-hyung wymierzył w nią ostrzegawczo palcem i upomniał karcącym spojrzeniem, więc zamilkła.

Potem odprowadził ją do sali i pocałował w czoło.

— Wracam za godzinkę, niczym się nie przejmuj, o wszystko zadbam.

— Tae, jesteś chociaż spakowany? Wszystko ci pokrzyżowałam.

Brwi Tae-hyunga powędrowały w górę.

— Spakowany? Po co?

— Wylatujesz jutro.

— Chyba oszalałaś. Nigdzie nie lecę.

Mila otworzyła szeroko oczy.

— Nie ma mowy, lecisz na wesele...

— Powtarzam ci, nigdzie...

— Zadzwonię do brata, jeśli polecisz — zamknęła mu usta niepodważalnym argumentem. — Już czas, nie sądzisz?

Tae-hyung zastygł w bezruchu. To był cios poniżej pasa. Nie miał na to kontrargumentu. Od dawna namawiał ją, żeby odnowiła relacje, chociaż z bratem.

— To szantaż.

— Wiem, ale jeśli ty nie polecisz i nie spotkasz się ze swoją rodziną, to ja też nie zamierzam.

— To zupełnie co innego.

— Nie prawda. Poza tym mam tu opiekę. Jestem w szpitalu Tae, a to tylko angina. Bez przesad.

Tae-hyung westchnął ciężko. Nie miał pola manewru.

— Dobrze, polecę — poddał się, bo wiedział, że dalsza kłótnia jest bezcelowa.

Poza tym wszystko było gotowe. Bilety kupione, walizki spakowane, a kuzyn pewnie byłby zawiedziony, gdyby się nie zjawił. Myślami znów powędrował do JK'a. Musiał jak najszybciej się z nim spotkać i wszystko wytłumaczyć.

On tymczasem dotarł waśnie z babcią do jej mieszkania. Sam nie wiedział, co czuje. Może oprócz tego, że czuł się zwyczajnie głupio. Nie miał pojęcia, co zaszło i co to wszystko w ogóle znaczy, ale jakoś niespecjalnie mu zależało, aby zrozumieć. Tae-hyung miał żonę i dziecko w drodze. Co tu wielce dumać nad tym. Tyle rozumiał, ale zwyczajnie mu się to nie mieściło w głowie. Czuł się jak idiota. Był wściekły na samego siebie, że pozwolił, żeby ten oszust tak go pochłonął. To dlatego mieszkał w tym małym mieszkaniu? Tam urządzał sobie schadzki? Nagle zdał sobie sprawę, że ani razu nie zastanowił się tak naprawdę, w jakim miejscu go spotkał, na jakie odpowiedział mu ogłoszenie i że to być może wszystko jakaś bujda! Urzekło go to jego niewinne spojrzenie i aparycja bezbronnego, ciamajdowatego chłopca. A on głupi chciał poświęcić dla niego swoją karierę?

Myśli pędziły mu na oślep bez ładu i składu.

Chyba oszalałem! Niedoczekanie! — wrzeszczał w nich sam na siebie, bo najgorsze było to, że przecież sam się w to wpakował. Udawał kogoś, kim nie był. Sam był jak oszust.

Wyszedł z domu jak na autopilocie. Nie myślał trzeźwo. Targało nim niezidentyfikowane uczucie zagubienia potęgowane upokorzeniem. U celu, do którego dotarł piętnaście minut później, rąbnął pięścią w drzwi kilka razy. Kiedy się otwarły, wszedł do środka bez zaproszenia i przyparł właściciela do ściany. Zaczął całować bez opamiętania.

— Wiedziałem, że wrócisz do mnie — mruczał tamten.

— Wyskakuj z ciuchów,Jerome.

🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓

O nieeeeeeee...

Noooo... to jebło. Aż się zatrzęsło wszystko w posadach.

JK błagam cię, coś Ty narobił <facepalm>

Ale to jest nic, bo to pierwszy i niestety nie ostani zwrot akcji :/

Do następnego!

Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro