Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 7

To było kolejne upalne, paryskie popołudnie. Tae-hyung chorował już równy tydzień i przez calutki JK starał się codziennie do niego zajrzeć. Tak było i dziś.

— Kochanie! Wróciłem! — zawołał kpiąco od progu.

— Znowu? — zażartował Tae-hyung, zatrzaskując książkę. Leżał w sypialni i odpoczywał po obiedzie. — Sądziłem, że już ci się znudziło — zakpił, podnosząc się do siadu.

— Dlaczego nie zamykasz drzwi? Jeszcze ktoś tu wlezie — skarcił go JK.

Tae-hyung parsknął śmiechem.

— Musiałby być naprawdę psychopatą, żeby się wdrapać na to poddasze tylko po to, żeby ukraść to wielkie nic, które tu trzymam lub zgwałcić geja.

Śmiech JK'a rozbrzmiał w całym mieszkaniu.

— Kupiłem ci truskawki! — zawołał znowu.

— W takim razie dorobię ci klucze — powiedział z udawanym przekonaniem Tae-hyung i wstał z łóżka. — Okazałeś się nie być mordercą, zaręczyliśmy się niespełna siedem dni temu, a do tego te truskawki... — zaczął prześmiewnie wyliczać. — Już chyba najwyższy czas, nie sądzisz? — zapytał i wyszedł z sypialni się wprzywitać.

JK zdejmował właśnie buty.

— Już mnie palce od nich swędzą — żartował z truskawek, potrząsając opakowaniem.

— Jadłeś obiad? Masz ochotę na kurczaka? — zapytał Tae-hyung.

— Jadłem, dzięki.

Tae-hyung nadstawił policzek, a JK uśmiechnął się na ten gest i cmoknął go w niego.

— Widzę, że szybko się uczymy — pochwalił ten nadstawiony policzek i wręczył mu koszyczek z truskawkami. — I uważaj, bo wezmę to o kluczach na serio. Lecisz mi kolejne dwa euro — zakpił i popukał palcem w foliowe opakowanie na koszyczku z truskawkami.

Tae-hyung zmierzył go osądzającym wzrokiem.

— To już nie chcę — zaoponował urażony i wetknął mu truskawki z powrotem do ręki. — Pewnie są z Auchan. W Carrefourze kosztują dwa osiemdziesiąt i są LEPSZEJ JAKOŚCI.

JK parsknął znów śmiechem.

— Skoro jesteśmy w temacie mieszkań, lepiej się czujesz? — zapytał i nie czekając na zaproszenie, poszedł do aneksu kuchennego.

Od kiedy Tae-hyung chorował, czuł się tu jak u siebie w domu.

— Niby tak, jutro wracam do pracy, a dlaczego? — odpowiedział mu Tae-hyung, idąc w ślad za nim.

Tyłek JK'a opięty był dziś jasnym jeansem, a szeroka klatka piersiowa, którą Tae-hyung miał ostatnio okazję zobaczyć w całej jej nagiej okazałości, gdy JK rozciągnął się na jego materacu niczym pantera, okryty był czarną, zwykłą bawełnianą koszulką. Stopy miał bose. Nie umiał oderwać od niego wzroku.

JK tymczasem nie wiedząc, że jest pod baczną obserwacją, rozerwał folię, wyciągnął z niej plastikowy koszyczek i wstawił truskawki pod wodę. Zaczął je płukać i obrywać szypułki.

— Ekipa już prawie jest na finiszu remontu u mnie w mieszkaniu. Może chciałbyś zobaczyć? — zapytał, gdy Tae-hyung oparł się tyłkiem o blat i wsparł o niego dłońmi.

JK odsączył dokładnie truskawki i podał mu, a Tae-hyung się zaśmiał.

— Uważaj, bo jeszcze mi się spodoba i to ja zażądam kluczy — powiedział żartobliwie, wyciągając rękę po truskawki.

JK jednak cofnął dłoń i nie udało mu się ich dosięgnąć.

— Dwa euro — droczył się z nim. — Poza tym, chyba bym nie narzekał. Zdążyłem cię poobserwować. Taki trochę pedant z ciebie. Przydałby mi się ktoś taki.

— Pedant? — zakwestionował Tae-hyung i raz jeszcze spróbował odebrać mu koszyczek z truskawkami, ale znów mu się nie udało.

— No — przytaknął stanowczo JK. — Skarpet nie rozrzucasz po mieszkaniu...

— Za to ty owszem — przerwał mu Tae-hyung. — Tylko raz tu nocowałeś, a ja znalazłem je pod fotelem, na którym spałeś. Wyprałem, wiszą na suszarce — poinformował go, wskazując skinieniem głowy na drzwi do łazienki. — Czyste i pachnące, gotowe do odbioru. Nie ma za co — powiedział przymilnie i mrugnął do niego okiem, a potem ostentacyjnie zabrał mu truskawki z ręki. — A biorąc ten argument pod uwagę, uznaję, że te truskawki mi się zwyczajnie należą. Nie oddam ci żadnych dwóch euro, możesz pomarzyć. Jesteśmy kwita. Po jednym euro za każdą skarpetę, choć w sumie to ty powinieneś mi dopłacić za tę szczoteczkę do zębów, którą ci wtedy dałem.

JK roześmiał się głośno.

— Czyli mam rozumieć, że jednak nie zamieszkałbyś ze mną? — zapytał rozbawiony.

Tae-hyung uniósł jedną brew.

— To propozycja? — zapytał przekornie.

Umiał flirtować i zaczynało mu się to podobać. Ta szczoteczka do zębów w łazience też mu się podobała. Chętnie dokupiłby mu do kompletu kapcie i kubek z imieniem na poranną kawę.

— Może? — odparł JK z nikczemnym uśmiechem.

W oczach Tae-hyunga wyglądał jak Bóg Uwodzenia.

— Kusząca — stwierdził, zjadając pierwszą truskawkę. — Chętnie pozbyłbym się opłat za tę klitkę i został twoim utrzymankiem, piorąc ci i gotując, ale jednak nie, dzięki.

— Nie?

Tae-hyung uśmiechnął się szyderczo.

— Niby jak miałbym zamieszkać z facetem, który ma uczulenie na truskawki? — zapytał prześmiewczo, wpakowując sobie kolejną do ust. — Jeszcze bym cię niechcący nimi zabił i co wtedy? — zapytał z pełnymi ustami. — Poszedłbym siedzieć, a ja lubię swoje życie. Z tej klitki mogę, choć czasem wyjść na zewnątrz.

— Mógłbyś zrezygnować z truskawek — zakwestionował JK, chwytając się za boki.

Wciąż uśmiechał się uwodzicielsko. Tae-hyung spojrzał na niego jak na szaleńca.

— Chyba cię Bóg opuścił. Nie ma mowy.

JK syknął rozczarowany i przekręcił głowę na bok.

— Jestem mniej wart niż dwa euro, ależ ze mnie przegryw.

Tae-hyung znów się roześmiał.

— Odezwał się facet za trzy i pół tysiąca opakowań truskawek — zadrwił. — Zobacz, ile muszę sobie ich odmówić, żebyś spędził ze mną siedem dni, a ty gadasz o jakichś dwóch euro.

— Czyli jednak.

— Co jednak?

— Zamieszkałbyś ze mną.

— Skąd ten wniosek?

— Przeliczasz mnie w truskawkach, a to jak zdążyłem zauważyć najwyższa waluta dla ciebie.

Tae-hyung się roześmiał jeszcze bardziej.

— Sprytnie — pochwalił, punktując w niego truskawką trzymaną w palcach. — À propos wyjazdu — spoważniał, mówiąc to i zjadł kolejną truskawkę. — Musimy pójść na zakupy, wspominałeś, że musisz kupić ubranie. Wylatujemy za dwa dni.

— Nie muszę. Coś tam mam, jakiś garniak się znajdzie.

Tae-hyung pokręcił głową przecząco i starał się przełknąć szybko truskawkę. Jakiś garniak to niestety było za mało, jak na spotkanie z jego rodziną, ale nie chciał mu tego mówić tak otwarcie. To byłoby chamskie i płytkie. Nie mówiąc o tym, że musiał tę okazję wykorzystać do maksimum i poniekąd marzyła mu się taka od dawna. Wiedział, że kolejna w życiu może mu się już nie zdarzyć, ale przez to stracił nieco rezon.

— Myślałem, że... może dobralibyśmy coś pasującego do siebie — bąknął nieśmiało i uciekł wzrokiem. — Skoro jesteśmy razem i... no wiesz... jesteśmy parą tak długo...

JK oparł się dłonią o blat nonszalancko i uśmiechnął się przy tym pod nosem. Podobało mu się to, co usłyszał.

— Chyba że tak — przytaknął, patrząc wprost na niego. — Jak sobie życzysz. Klient nasz pan — ogłosił z zadowoleniem.

Tae-hyung wrócił do niego spojrzeniem, ale szybko je odwrócił. Był speszony tą jego pewnością siebie.

— Nie musisz się tak na wszystko zgadzać — zaoponował.

JK wzruszył ramionami, ale wciąż uśmiechnięty.

— Niby nie, ale ten pomysł mi się podoba. Kupimy takie same koszule? A może marynarki? — zaczął dopytywać.

Jego uśmiech był zniewalający i Tae-hyung tylko na niego zerkał ukradkiem.

— Będzie nam potrzebnych więcej ubrań — stwierdził i znów uciekł wzrokiem do truskawek.

— Więcej?

Tae-hyung potwierdził skinieniem głowy.

— Będzie też kawalerski mojego kuzyna — doprecyzował. — Dlatego lecimy wcześniej.

— Aaa rozumiem — zgodził się JK. — No to faktycznie musimy pójść na zakupy, ale czujesz się na siłach?

Tae-hyung przewrócił oczami, wrzucając kolejną truskawkę do ust.

— Jestem. Karmisz mnie od tygodnia witaminą C w czystej postaci, jak mógłbym nie być? — wybełkotał pytanie, dorzucając jeszcze jedną truskawkę do ust.

— Wciąż lecisz mi dwa euro pomimo wypranych skarpetek — zawyrokował JK i klepnął go w tyłek z zadowoleniem, po czym poszedł usiąść na sofie.

Tae-hyung o mało się nie udławił.

Godzinę później szli razem przez galerię handlową, trzymając się za ręce. Tae-hyung w swoich mokasynach i z perełkami wokół karku, a JK na sportowo.

— Gdzie zazwyczaj kupujesz ubrania? — zapytał.

— Celine? Gucci?

JK spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami, a potem szybko zmierzył wzrokiem jego eleganckie spodnie i czarne polo z Lacosty.

Tae-hyung się roześmiał.

— Nie patrz tak na mnie. Lubię te ubrania i wcale nie mam ich tak dużo, jak myślisz. Bieliznę kupuję w H&M, a dziś wystarczy Ralph Lauren — powiedział żartobliwym tonem i pociągnął go za rękę w stronę salonu.

JK wciąż milczał. Nigdy by na to nie wpadł, że facet, który mieszka na poddaszu, ubiera się w takich sklepach. Sam z takich nigdy nie korzystał. Ubierał się w sportowych sieciówkach, a ostatni garnitur, jaki kupił, nie pamiętał nawet, z jakiej był firmy, i pojęcia nie miał, co takiego Tae-hyung miał w zanadrzu mówiąc, że Ralph Lauren „wystarczy".

Jednak gdy tylko przekroczyli próg salonu, dowiedział się od razu.

— Dzień dobry. Cztery garnitury — oświadczył niebieskookiemu, blondwłosemu ekspedientowi Tae-hyung. — Dwa casualowe i dwa wizytowe. Dla mnie i dla mojego narzeczonego — wskazał na JK'a skinieniem głowy. — Wizytowy z kamizelką... — urwał i zmierzył JK'a z góry na dół. — Ale tylko dla mnie. Narzeczony ma za szerokie ramiona, to nie będzie dobrze wyglądało. Do tego po dwie koszule do każdego zestawu. Muszka, krawat, skarpety, pasek, buty i spinki do mankietów — wydał niemalże rozkaz, a potem znów zerknął na JK'a, ale prosto w oczy. — Wolisz srebro? Czy złoto?

JK stał jak wmurowany.

— Srebro — stęknął.

— Srebrne spinki dla niego — zwrócił się znów do ekspedienta Tae-hyung. — Dla mnie złote.

Ekspedient uśmiechnął się, ukazując dwa równe rzędy białych zębów, a Tae-hyung mógłby przysiąc, że w jego oczach zobaczył iskierki.

— Dzień dobry, bardzo mi miło gościć panów w naszym salonie — przywitał się uprzejmie, gdy Tae-hyung pozwolił mu wreszcie dojść do głosu. — Jestem Terrence i będę panów obsługiwał — przedstawił się im obu, zerkając to na jednego to na drugiego, a potem wlepił oczy w Tae-hyunga. — Jaki kolor garniturów wizytowych panowie preferują? — dopytał.

Tae-hyung widział w jego niebieskim spojrzeniu, że już liczy prowizję, jaką dostanie z odsprzedaży.

— Czarne? Albo w sumie coś jasnego, jest lato, ale żeby pasowały do siebie, a jeśli chodzi o casualowe, to zdaję się na pana. Niech pan dobierze i nam zaproponuje. Dawno nie kupowałem garnituru, nie wiem, co teraz jest na czasie — odpowiedział równie uprzejmie, ale stanowczo Tae-hyung. — Lecimy na wesele, więc proszę dobrać stosownie do okazji.

Terrence zmierzył wzrokiem najpierw jego, a następnie JK'a i uśmiechnął się zadowolony, niemalże szyderczo. Miał spore pole do opisu. Uwadze Tae-hyunga nie umknęło, że na JK'a patrzył zdecydowanie dłużej i jakby chciwiej. Nie mógł mu mieć za złe. JK był niekwestionowanie przystojny.

— Zapraszam panów do garderoby.

Kiedy się tam znaleźli, wepchnął ich za sporej wielkości zasłonkę do jednej przebieralni i nakazał rozebrać do bielizny. Wtedy Tae-hyung znów stracił rezon. JK wyskoczył z ubrań niemalże natychmiast i odwrócił się do niego. W białych, obcisłych bokserkach Calvina Kleina, wyglądał jak grecka rzeźba. Tae-hyung nie wiedział, gdzie podziać oczy, żeby się na niego nie gapić.

— No już wyskakuj z ciuchów, co tak stoisz? — ponaglił go JK.

Tae-hyung zmieszał się jeszcze bardziej.

— Yyy no już, już.

— Pomóc ci? — zażartował JK i uszczypnął go w tyłek.

Tae-hyung zrobił unik i złapał się za guziki koszuli w popłochu.

— Nie!

JK parsknął śmiechem.

— Wstydzisz się?

Tae-hyung się skrzywił.

— Może trochę? I co z tego? — zapytał z pretensją i odwrócił się tyłem.

— Nic, ale wszedłeś do tego sklepu jak tygrys, a teraz nagle zachowujesz się jak Miś z dużego niebieskiego domu.

Brwi Tae-hyunga powędrowały w górę, gdy się obejrzał, a palce zastygły na guzikach.

— Kto?

— Taka bajka dla dzieci. Oglądałem, jak byłem mały, ty nie?

Tae-hyung znów się skrzywił.

— Wychowałem się w Korei, zapomniałeś? — zapytał prześmiewczo i wrócił do rozpinania koszuli.

Teraz brwi JK'a powędrowały w górę.

— No tak, tych różnic pewnie jest więcej, ale! — zastrzegł, podnosząc palec w górę. — Obiecuję, że je nadrobię.

Tae-hyung wciąż skrępowany rozpinał koszulę, ale uśmiechnął się blado.

— Nie musisz, przecież to nic takiego. Mieszkasz tu od urodzenia, trudno się dziwić, a tam, nikt nie będzie dopytywał, czy znasz bajki dla dzieci.

JK podrapał się w głowę.

— No w sumie, masz rację — przytaknął, a Tae-hyung nie mógł już dłużej zwlekać i zrzucił koszulę.

Oczom JK'a ukazał się męski, niewyżyłowany na siłowni, ale wciąż z zarysowanymi mięśniami tors i wąska talia. A do tego te perełki na karku. Dosłownie go zatkało. Nie sądził, że Tae-hyung tak wygląda pod ubraniem. Spodziewał się raczej kogoś wątłego. Uciekł wzrokiem i zaniemówił, a gdy Tae-hyung jednym zgrabnym ruchem ściągnął spodnie, odwrócił się tyłem, że niby szuka czegoś w kieszeniach swoich spodni.

OPANUJ SIĘ! — zaśmiał się sam z siebie w myślach, a z opresji wyratował go Terrence.

— Proszę, ten dla pana, a ten dla pana — zakomunikował, odsłaniając nieco zasłonkę i podając im garnitury. — Dla pana wybrałem czarny z najnowszej kolekcji i do tego czarną, dopasowaną koszulę — zwrócił się do JK'a. — A dla pana — teraz mówił do Tae-hyunga. — Ten jasny i biała koszula plus kamizelka, tak, jak pan prosił. Buty za chwilę przyniesie mój kolega, już wyszukuje rozmiary.

— Dziękujemy — odpowiedział Tae-hyung, a jego uwadze znów nie umknęło, jak zmierzył pożądliwym wzrokiem JK'a. A sposób, w jaki JK się do niego uśmiechnął w odpowiedzi, sprawił, że mocno mu się to nie spodobało.

— Pomogę panu zapiąć koszulę — zaoferował Terrence i wyciągnął do JK'a ręce.

JK się zaśmiał głupkowato i stanął prosto, pozwalając mu zapiąć koszulę.

Tae-hyung wciąż półnagi, zastąpił mu drogę.

— Myślę, że sobie poradzimy — warknął, a na jego twarzy wymalował się iście diabelski grymas.

Znów był tygrysem. Tym razem na polowaniu. Terrence od razu poczuł, gdzie jego miejsce.

— Oczywiście — zmieszał się i zniknął w popłochu.

Tae-hyung obejrzał się na JK'a oskarżycielsko.

— Mam nadzieję, że nie odwalisz mi takiego numeru na weselu.

JK otworzył oczy szeroko. Wiedział, gdzie popełnił błąd.

— Przepraszam — bąknął zmieszany.

Tae-hyung potarł czoło palcami.

— Wiem, że nic nas nie łączy, ale nie musisz robić ze mnie durnia przed ludźmi. Powiedziałem, że jesteś moim narzeczonym, a teraz podrywasz ekspedienta? — zapytał z wyrzutem, ale prawdą było, że zazdrość czuł naprawdę. Był wściekły. — Boże, jakie to głupie — westchnął i odwrócił się na pięcie.

JK złapał go za rękę i odwrócił znów do siebie.

— Tae, naprawdę przepraszam, to po prostu źle wyszło.

Tae-hyung nie spojrzał mu w oczy. Złapał się za boki i pokiwał jedynie głową, że rozumie, ale tak naprawdę czuł rozgoryczenie. JK mógł mieć każdego. Wystarczyło, że istniał, a faceci sami lecieli na niego, a ich łączyła najgłupsza na świecie umowa o „wynajem".

— Powiedziałeś, że sobie poradzimy, więc czekam, zapinaj — spróbował rozluźnić atmosferę JK.

Tae-hyung uśmiechnął się krzywo.

— Bozia ci rączek nie dała? — zapytał przekornie, spoglądając mu w oczy.

Uśmiechnęły się skruszone.

— Dała, ale już wiązać krawata mnie nie nauczyła — odpowiedział prześmiewczo JK.

Tae-hyung się uśmiechnął i podszedł dwa kroki. Uniósł dłonie i zaczął zapinać mu koszulę. JK poczuł dreszcz pnący się po kręgosłupie wraz z jego palcami zapinającymi guziki. Przyglądał się jego ciemnej oprawie oczu i wiśniowym ustom. Czuł niepohamowaną chęć, żeby je pocałować. Tak miękko, zachłannie. Przycisnąć go do ściany przebieralni, wpasować swoje ciało w jego i...

— Gotowe — wyrwał go z tych myśli Tae-hyung.

JK się zmieszał.

— A krawat? — dopytał.

Chciał zatrzymać jego dłonie na swoim ciele jeszcze przez moment lub dwa.

— Daj — poprosił Tae-hyung. — Jak możesz nie umieć zawiązać krawata? — zapytał zdziwiony.

— Jakoś tak, nigdy się nie nauczyłem.

Tae-hyung pokręcił głową.

— A ciebie kto nauczył? — zapytał zaciekawiony JK, gdy Tae-hyung owinął mu śliski materiał wokół karku.

— Dziadek, jak miałem dziesięć lat.

JK otworzył oczy szeroko.

— Dziesięć? Po co dziecku wiązanie krawata?

Tae-hyung westchnął ciężko.

— Chodziłem do prywatnej szkoły z internatem, musiałem umieć. W naszych mundurkach był obowiązkowy krawat.

— W... mundurkach? — wykrztusił z siebie JK.

Tae-hyung przewrócił oczami dla niepoznaki, ale wiedział, że musi mu już powiedzieć.

— Moi rodzice i dziadkowie... to zamożni ludzie — wytłumaczył, ale czuć było w jego słowach, że to trudny temat i że to nic przyjemnego.

— Aaaa — przytaknął JK ze zrozumieniem.

Tae-hyung wiedział jednak, że absolutnie niczego nie rozumie i nie zrozumie, dopóki się tam nie znajdą.

— Ale ja zapracowałem na wszystko, co mam samodzielnie — zapewnił, zgrabnie wiążąc elegancki supeł.

— I mówisz mi to, żebym cię nie wziął za bogatego synalka tatusia? — zapytał prześmiewczo JK.

Tae-hyung spojrzał mu w oczy poważnie. Jego palce wiążące krawat zastygły na moment.

— Bo nim nie jestem — powiedział oschle. — Nie znam mojego ojca. Wychował mnie ojczym, a moja matka jest tylko szesnaście lat starsza ode mnie. Coś ci to mówi?

JK'a zatkało.

— Przepraszam.

Tae-hyung znów zaczął wiązać krawat, a po chwili się roześmiał.

— Ale ci głupio.

JK zaśmiał się speszony.

— No trochę bardzo — przytaknął.

Kiedy Tae-hyung zawiązał mu krawat, włożył swój garnitur i zawiązał swój krawat. Wtedy znów pojawił się Terrence.

— I jak garnitury, panowie? — usłyszeli jego głos zza zasłonki.

JK odsłonił ją i uśmiechnął się do ekspedienta.

— Mój leży idealnie, ale tyłek mojego narzeczonego mi się nie podoba — stwierdził zawiedzionym głosem. — Spodnie muszą być bardziej dopasowane. Lubię patrzeć na jego tyłek, więc poprosimy o rozmiar mniejsze. Te wiszą na nim, jakbym go głodził — powiedział z pretensją.

Ekspedient zamrugał oczami jak porażony.

— Oczywiście, już się robi — stęknął i zniknął.

Tae-hyung przewrócił oczami, ale z trudem powstrzymywał się od śmiechu.

JK objął go ramieniem i przyciągnął do siebie. Zaśmiał się szyderczo, a ich twarze dzieliły centymetry.

— Teraz spodnie będą mnie gniotły w jajka — zamarudził Tae-hyung.

— Nie będą. Te naprawdę leżą fatalnie, zobacz — powiedział JK i położył mu dłoń na tyłku, żeby złapać za materiał. — Patrz ile luzu. Wyglądasz jak mój ojciec na zdjęciach z lat dziewięćdziesiątych — zakpił.

Tae-hyung się nie zaśmiał. Czuł się jak sparaliżowany. Spojrzał na usta JK'a, a on zrobił to samo i po chwili się speszył. Tae-hyung go pociągał. Wyjątkowo mocno. Nie pamiętał, żeby czuł coś podobnego do jakiegokolwiek faceta. Z opresji znów uratował go ekspedient.

— Proszę, rozmiar mniejsze — ogłosił i podał Tae-hyungowi spodnie.

Tae-hyung wskoczył w nie i spojrzał na JK'a.

— Jak teraz? — zapytał i przekornie odwrócił się tyłem.

JK się zaśmiał i z trudem ukrywał zakłopotanie. Łapska go świerzbiły, żeby znów go złapać za ten zgrabny tyłek.

— Teraz wyglądasz jak mój narzeczony — pochwalił, z trudem powściągając żądzę.

Złapał go w pasie i przyparł do siebie plecami. Odwrócił w stronę lustra.

— Zobacz. Ładnie razem wyglądamy, nie? — zapytał. — Tak chciałeś?

W odbiciu lustra widać było dwóch mężczyzn. Jeden ubrany w jasne spodnie, kamizelkę i białą koszulę, a drugi cały na czarno. Widok był zniewalający. Tae-hyung przełknął głośno, gdy owinięta wokół jego pasa ręka JK'a zacisnęła się mocniej, a palce zakleszczyły się na jego boku. Spojrzał mu w oczy w odbiciu lustra, a JK potarł policzkiem jego policzek. Tego spojrzenia nie można było pomylić z żadnym innym. Nie wytrzymał. Odwrócił go przodem do siebie i spojrzał pożądliwie na jego usta.

— Jak spodnie? Teraz lepiej? — zapytał zza zasłonki Terrence.

JK odskoczył od Tae-hyunga jak oparzony.

— Zdecydowanie — bąknął zmieszany.

— Czy garnitury się panom spodobały? Mogą być? — dopytywał Terrence.

Tae-hyung chrząknął. Był skołowany i zrobiło mu się gorąco.

— Tak, bierzemy.

— Wspaniale — ucieszył się Terrence. — A teraz casual — zawyrokował i podał im na wieszakach przygotowane ubrania.

JK dostał tym razem jasne spodnie i błękitną marynarkę, a do tego białą, zwykłą koszulkę. V z kolei dostał taki sam zestaw, ale jego marynarka była w kolorze brudnego różu, a koszula kremowa ze stójką i szerszymi rękawami. Jedwabna. Oczy się JK'owi uśmiechnęły na jej widok.

— Będzie pasowała do perełek — powiedział zadowolony.

Tae-hyung też się uśmiechnął, ale nie patrzył mu w oczy. Szybko spoważniał i zwrócił się ku Terrence'owi.

— Koszula jest do wymiany. Poproszę o coś prostszego. Tak jak narzeczony, poproszę o zwykłą bawełnianą koszulkę. Marynarkę też poproszę niebieską.

Terrence był zaskoczony, niemniej JK, który spojrzał na koszulę, a potem na Tae-hyunga. Ten miał kwaśną minę. Koszula mu się podobała, ale chodziło o coś innego. JK wiedział o co.

— Możemy zostać sami na chwilę? — zwrócił się do Terrence'a.

Ten skinął głową i zniknął jak kamfora, zasłaniając na powrót zasłonkę.

JK spojrzał na Tae-hyunga.

— Co jest nie tak z tą koszulą? — zapytał i zerknął na metkę.

Kosztowała tysiąc dwieście euro.

— Nic — bąknął Tae-hyung i uciekł wzrokiem, rozpinając koszulę, którą miał na sobie. — To nie jest prawdziwy jedwab.

JK złapał go za ręce i zatrzymał w pół drogi. Przyciągnął lekko do siebie. Koszula była jedwabna. Nie kosztowałaby tyle, gdyby była z czegoś sztucznego.

— Powiedz prawdę — naciskał.

— Potrzebujemy czegoś prostszego — wymigiwał się Tae-hyung.

JK zamyślił się na chwilę. Wiedział, co chciał powiedzieć, „czegoś mniej gejowego". JK nie miał zamiaru się tu o to z nim kłócić. Dał spokój i wezwał Terrence'a.

— Ja poproszę różową marynarkę, a dla narzeczonego niebieską. I dwie białe koszulki — poprosił zdecydowanym głosem.

Nie lubił jakoś specjalnie różu, ale było mu wszystko jedno. Mógł być tym bardziej „gejowatym" partnerem. Wziął to na siebie.

— Ile płacę? — zapytał Tae-hyung, kiedy podeszli do kasy.

— Siedem tysięcy euro.

JK zamrugał oczami, oniemiały.

Uzbrojeni jak na wojnę we wszystkie możliwe dodatki wyszli z salonu z sześcioma wielkimi papierowymi torbami i nie pozostało im nic innego, jak tylko zjeść kolację i jechać do domu.

JK'a dręczyło jedno pytanie.

— Czy to nie przesada? — zapytał, gdy szli znów pasażem.

— Co masz na myśli?

— Te zakupy — zakwestionował ich wartość JK.

— Wiem, że może nie wyglądam — zakpił Tae-hyung. — Ale nie zarabiam średniej krajowej JK — zawyrokował i nawet przy tym nie mrugnął.

— Nie to miałem na myśli — bąknął JK.

Tae-hyung zatrzymał się i spojrzał na niego.

— A co? — zapytał hardo, ale nie czekał na odpowiedź. — Nie wiem, jakich klientów miałeś przede mną — powiedział gorzko, bo najchętniej wymazałby ich wszystkich z jego życiorysu, obsypał go prezentami i rozpieszczał, zatrzymując już na zawsze przy sobie. — Ale ja nim nie jestem. Nie jest mi szkoda pieniędzy, jeśli o to ci chodzi. Nie mam ich na co wydawać, a twoje rzetelne podejście do mojej sytuacji tym bardziej utwierdza mnie w przekonaniu, że to jest tego warte — zapewnił go. — Moja rodzina... — urwał, biorąc głęboki oddech. — To banda bogatych snobów i musimy dobrze wyglądać. Uwierz mi, to i tak niewiele w zderzeniu z tym, co tam zastaniemy — powiedział z wyczuwalną ciężkością.

JK tylko stał i słuchał, patrząc mu w oczy. Trochę go to przerażało, ale nie dał tego po sobie poznać. Dręczyła go też ta koszula, której Tae-hyung nie chciał nawet przymierzyć.

Tymczasem on się uśmiechnął i uścisnął jego dłoń, którą trzymał w swojej.

— Ale tak jak powiedziałem, nie myśl o tym za dużo. Przed nami kolacja — powiedział zadowolonym głosem. — Na co masz ochotę?

— Cokolwiek.

— Cokolwiek? W takim razie idziemy do Lala Seul* — stwierdził. — Koreańska knajpa, w jakiej jadłem najlepsze pierożki Mandu i Japchae.

JK pokiwał głową, że się zgadza, ale wciąż nie umiał oderwać swoich myśli od salonu, w którym byli na zakupach. Nerwowo zerkał na zegarek, gdy jedli.

— Muszę cię przeprosić, ale mam coś jeszcze do załatwienia — nie wytrzymał w końcu, gdy na zegarku dochodziła dwudziesta pierwsza.

Tae-hyung spojrzał na niego zaskoczony.

— Mogłeś mówić. No pewnie idź, jeśli musisz — stwierdził.

Było mu trochę z tym gorzko. Liczył na wspólny wieczór, ale wciąż też powtarzał sobie, że nie może zawłaszczać sobie czasu JK'a aż tak bardzo.

— Zabierzesz to wszystko do domu? Dasz sobie radę? Zamówię ci taksówkę — zaoferował JK.

— Idź już, bo się spóźnisz — bąknął Tae-hyung. — Tylko nie zapomnij jutro odebrać tego wszystkiego ode mnie. Wyjeżdżamy pojutrze. Nie mam tyle miejsca w walizkach — powiedział szorstko.

Nie podobało mu się, że JK jeszcze się dziś dokądś wybierał, ale starał się tego nie okazać.

— Oczywiście, przyjdę popołudniu. Nic się nie martw. Wszystko omówimy raz jeszcze, a teraz muszę lecieć — dodał pospiesznie i cmoknął go w policzek.

Tae-hyung obejrzał się za nim, gdy wstał od stolika i poszedł w stronę... salonu z garniturami. Przed oczami pojawił mu się niebieskooki Terrence i zabolało go coś w okolicach mostka. W jedną sekundę odebrało mu to apetyt. JK miał słabość do tego typu mężczyzn?

JK faktycznie poszedł główną alejką galerii w stronę salonu z garniturami. W głowie ważył jeszcze decyzję, ale gdy stanął w drzwiach i zobaczył uśmiech Terrence'a, wiedział, że to zrobi.

— Wrócił pan? — zapytał zaczepnie Terrence.

Od progu było widać, że był pewien, że JK odebrał jego zaczepki w „ten" sposób. JK się uśmiechnął i popatrzył mu w oczy. W kieszeni spodni ścisnął swój portfel.

— Tak, poproszę tę jedwabną koszulę, którą przyniósł pan mojemu narzeczonemu do przymierzenia — powiedział zdecydowanym, szorstkim głosem, a uśmiech Terrence'a zrzedł natychmiast. — I proszę ładnie zapakować. Chcę zrobić mu prezent.

Terrence spojrzał na kartę kredytową JK'a.

— Warto się zadłużać?

JK się skrzywił.

Istotnie kupował koszulę na kredyt. Nie stać go było na rzecz za połowę swojej miesięcznej pensji, ale to nie była niczyja sprawa. A już na pewno nie Terrence'a.

— Myślę, że ucieszy się tak samo, jak z truskawek za dwa euro, więc... owszem, warto.

🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓

*Lala Seul to koreańska knajpa w Katowicach. Zajrzyjcie, jak będziecie w pobliżu. Naprawdę super jedzenie.

Nie wiem, co dziś napisać o rozdziale. Myślę, że było przyjemnie, choć miejscami gorzkawo, nie? Wyjazd już niebawem. Czy tylko ja czuję napięcie? Co to za snoby, ta rodzina Tae?

No nic, trzeba czekać.

Do następnego!

Sev.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro