Rozdział 5
Była czternasta. Upał sięgał zenitu i biuro na czwartym piętrze nowoczesnego budynku, którego okna skierowane były na południe, wypełniło się gorącym powietrzem niczym talerz zupą.
— Mogę zamknąć to okno? — stęknęła Mila.
Drobna blondynka o zielonych oczach i nosie obsypanym kilkoma piegami, z którą Tae-hyung dzielił gabinet, od kiedy przyjął się do firmy.
Zapatrzony w monitor, obudził się jak z letargu i spojrzał na nią oraz jej okrągły brzuch z troską. Miała wypieki na policzkach.
— Oczywiście. Dlaczego nie mówiłaś wcześniej? — zapytał z pretensją i szybko wstał, żeby wykonać jej prośbę. — Włączyć klimatyzację?
— Odrobinę — westchnęła Mila, opierając plecy o oparcie krzesła. Odchyliła głowę do tyłu. — Wiem, że lubisz, gdy okno jest otwarte i nie chciałam ci psuć nastroju. Ten raport o zrównoważonym rozwoju i surowcach odnawialnych, nad którym ślęczysz, to wystarczająca udręka.
— Jesteś niepoważna — skarcił ją Tae-hyung, pospiesznie zamykając okno.
Potem przeszedł wzdłuż gabinetu, włączył chłodny nawiew klimatyzacji i usiadł z powrotem do biurka, uważnie studiując twarz Mili.
Byli przyjaciółmi jeszcze ze studiów i to Mila wystarała się u dyrektora o wakat dla niego. To ona pracowała tu jeszcze na stażu, gdy byli studentami. Niestety Tae-hyung musiał dużo starań włożyć najpierw w naukę języka i dopiero później mógł szukać pracy. W końcu jednak się udało osiągnąć ten zadowalający poziom i stało się, przyjęto go, a na domiar szczęścia usadzono ich w jednym, dwuosobowym biurze. Ich rogowe biurka złączone były w taki sposób, że siedzieli do siebie półbokiem.
— Lepiej? — dopytał przejęty.
— Lepiej, dziękuję — uspokoiła go Mila. — Było przyjemnie, ale nagle jakoś tak, nie mogłam dłużej znieść tego gorąca.
Tae-hyung wymierzył w nią palcem.
— Masz uważać na siebie, nie na kogokolwiek wokoło, zrozumiano? — nakazał jej szorstko.
Wciąż obserwował jej twarz i ulgę, jaką jej sprawiał chłodny nawiew. Sam nie lubił chłodu, ale Mila była w ósmym miesiącu ciąży i choć nie powinna już pracować, to z uporem maniaka stawiała się w biurze. Tae-hyung był na nią trochę o to zły, ale nie chciał jej dyktować, jak ma się zachowywać. Była dorosłą, rozsądną kobietą, świadomie decydującą się na macierzyństwo, a zwyczaje dotyczące kobiet w ciąży panujące tu w Europie, a u niego w kraju, były nieco odmienne i musiał to uszanować. Nie mówiąc o tym, że Mila zjadłaby go żywcem, gdyby jej wyjechał z tekstem, że ma zostać w domu. Była niezależna i bardziej wyzwolona niż jakakolwiek kobieta, jaką w życiu poznał.
Nagle jego telefon leżący na blacie biurka zawibrował. Przyszła wiadomość. Wziął aparat do ręki i odczytał.
„Skarbie, dziś o siedemnastej czekam na ciebie przy bramie do Ogrodów od strony Placu de l'Odeon" — napisał oczywiście JK.
Tae-hyung poczuł, jak jego serce wywija koziołka, a usta wyginają się w uśmiechu. Te wiadomości, choć udawane, sprawiały mu po prostu przyjemność. Wiedział, że nie powinien, ale czekał na tę wiadomość. Wczoraj zaaferowany tym, że zadzwonił do JK'a w porywach zazdrości, zapomniał dopytać, o której się spotkają.
— Co to za uśmieszek? — zapytała Mila.
Tym razem to ona bacznie obserwowała jego.
Tae-hyung szybko powściągnął emocje, odpisał krótkie „Będę" i odłożył telefon na miejsce.
— To nic takiego — wyłgał się, znów wtaczając na twarz poważną minę.
— Nie oszukasz mnie, pokaż ten telefon — żachnęła się Mila i nim się zorientował, zgarnęła mu aparat sprzed nosa.
Podniósł się z krzesła jak porażony.
— Mila! Weź! — powiedział z pretensją i próbował odebrać jej swoją własność, ale z marnym skutkiem.
Mila odepchnęła się energicznie nogami i odjechała na obrotowym krześle aż pod ścianę. Szybko odblokowała ekran, który jak zwykle nie był zabezpieczony żadnym kodem, a nawet gdyby był, to zapewne znałaby go na pamięć, a jej oczom pokazała się wiadomość od JK'a. Nabrała powietrza do płuc, a oczy otworzyła szeroko. Wpadło do nich światło słoneczne z zewnątrz i wydały się jeszcze bardziej zielone. Tae-hyung gdzieś w odmętach swojego umysłu odnalazł strzępek myśli, które mówiły, że zawsze mu się podobały i byłoby wspaniale, gdyby dziecko, które nosiła pod sercem, otrzymało właśnie jej pulę genów, ale wiedział, że tak się nie stanie. Był na sto procent pewny, że dziecko, kimkolwiek było, bo Mila nie chciała poznać płci przed porodem, będzie miało oczy brązowe, bo przecież... to on był ojcem. Wciąż nie dowierzał, że jej je zmajstrował.
Ta sytuacja była równie pokręcona co ta związana z umową z JK'em, więc nie chciał się do tego przed nią przyznać. Miał wrażenie, że całe jego życie to pasmo takich umów i nic nie jest prawdziwe. Z Milą było podobnie. Byli nierozłączni od pierwszej chwili, gdy ich oczy spotkały się w sali pełnej świeżo upieczonych studentów. I choć życie każdego z nich układało się inaczej i czego innego w nim szukali, to ich ścieżki zawsze w jakiś sposób się przecinały, aż w końcu połączyły się na zawsze. Oboje byli tego świadomi i zgadzali się z tym w każdym calu.
Mila uśmiechnęła się i zwęziła oczy jak jaszczurka.
— Kim jest JK? — zapytała podejrzliwie. — Skarbie? To musi być coś poważnego. Gadaj, bo za sekundę wykręcę do niego i sama zapytam.
— On się wygłupia. To tylko spacer, daj spokój — tłumaczył Tae-hyung i po raz drugi spróbował odebrać jej telefon.
Niestety jego ręka złapała powietrze, bo pomimo tego, że Mila była niska, drobna, a do tego była w ciąży to była zwinna jak wiewiórka. Machała telefonem i przekładała go z ręki do ręki jak żongler w cyrku i Tae-hyung nie był w stanie jej go odebrać.
— Spacer, hmmm milutko — żartowała w najlepsze. — Chyba będę zazdrosna.
Tae-hyung się skrzywił.
— Jakbyś kiedykolwiek chciała pójść ze mną na spacer.
— Bo ty pędzisz jak wariat. Jakbyś się z kimś ścigał — obruszyła się Mila. — Już ja wiem, jak wyglądają z tobą spacery. Może ja faktycznie powinnam zadzwonić do tego całego JK'a i go przestrzec? Niech sobie biedny nie robi nadziei, że będzie romantycznie.
Tae-hyung znów postanowił zawalczyć o aparat i wyciągnął po niego rękę.
— Oddaj telefon i nie waż się do niego dzwonić!
Mila zrobiła unik i zaśmiała się szyderczo.
— Aaaaa, czyli jednak to ktoś ważny. Zależy ci — drwiła niewybrednie. — Długo się spotykacie? Zauważyłam, że ostatnio jesteś jakiś inny.
Tae-hyung zastygł w bezruchu i uniósł brwi.
— Inny?
— Tae, znam cię od studiów, ponad dziesięć lat, mam wrażenie, że znam cię lepiej niż własnego brata.
— Bo się z nim nie kontaktujesz, a ze mną siedzisz dzień w dzień w jednym biurze. Kiedy ostatni raz widziałaś się z bratem? — zapytał z pretensją.
Mila się skrzywiła. Nie kontaktowała się z bratem i rodzicami od ładnych kilku lat, choć też, tak jak ona mieszkali w Paryżu. Po drugiej stronie Sekwany w Dzielnicy Trzeciej.
— To chwyt poniżej pasa — odpowiedziała nadąsana.
Konfliktem, który narastał między nią a rodziną od jej lat nastoletnich, były jej wybory co do nauki, późniejszych studiów i doktoratu. Jej rodzice nie takiej przyszłości chcieli dla córki. Nie chcieli, aby była naukowcem. Ojciec był dyrektorem teatru, matka aktorką, a brat ukończył Akademię Sztuk Pięknych. Nie pasowała do ich artystycznego schematu. Ojciec, gdy dawał jednego razu wywiad dla telewizji, jej kazano zostać w pokoju. Kujonka z przylizaną grzywką i książką pod pachą, nie prezentowała się dobrze w kamerze, ani na obrazku rodziny uzdolnionej artystycznie. Tae-hyung nigdy ich nie poznał, a na zdjęciu widział chyba tylko raz. Dobrze wiedział, co czuła Mila. Sam nie miał dobrych kontaktów ze swoją rodziną. Odnaleźli się jak w korcu maku. Zaprzyjaźnili się, a teraz mieli zostać rodzicami, choć w firmie nikt o tym nie wiedział. Tae-hyung w sumie nie miał pojęcia, jak Mila miała zamiar ukryć jego azjatyckie geny, ale ona go zapewniła, że nikomu nic do tego. I w sumie to miała rację.
— Nie rób takiej krzywej miny, bo się dziecku udzieli — pogroził jej.
— Ty i te przesądy — odgryzła się i pokazała mu język.
Tae-hyung tylko spojrzał na nią sugestywnie i skrzywił się tak jak ona.
— Czasami się zastanawiam, ile ty masz lat — zakpił z niej.
— Wróćmy do JK'a, chcę wiedzieć więcej szczegółów — zachichotała Mila i zaklaskała w dłonie. Poprawiła się na krześle. — No dalej, opowiadaj, jestem taka ciekawa — zapiszczała i podjechała krzesłem z powrotem do biurka.
Tae-hyung się uśmiechnął. Nie mógł jej powiedzieć o umowie, ale przecież udawali parę, sam JK na to nalegał, więc mógł nieco nagiąć prawdę i po prostu udać, że się z nim spotyka niezobowiązująco.
— Poznaliśmy się w restauracji — wyznał. — Od słowa do słowa, zaprosił mnie na śniadanie parę dni temu, a wczoraj ja zadzwoniłem do niego i znów się umówiliśmy. Na spacer do Ogrodów.
Mia milczała, przyglądając się mu uważnie.
— On ci się podoba — stwierdziła po chwili.
Tae-hyung spojrzał na nią spłoszony, a potem się speszył i uciekł wzrokiem.
— Może trochę... — przyznał, choć wiedział, że powinien się raczej przed tym bronić.
— Nie, nie, nie. Nie trochę. Znam cię za dobrze, żeby nie rozpoznać tych twoich krowich oczu.
Tae-hyung zmarszczył brwi.
— Krowich oczu? Chcesz mi powiedzieć, że wyglądam jak krowa?
— Oj Tae, nie piekl się tak. Mówię tylko, że gdy ci się ktoś podoba, robisz się taki cielak.
— Cielak? — zapytał z niedowierzaniem Tae-hyung, a palcami automatycznie złapał się za perełki na szyi.
Oczywiście, że robił się jak cielak. Łaknął komplementów i nie potrafił się przestać gapić. Momentalnie przyszła mu na myśl sytuacja, gdy zobaczył JK'a w restauracji podczas pierwszego spotkania. Gapił się w niego jak... cielę w malowane wrota!
— Naprawdę wyglądam jak cielak? — dopytał zdegustowany.
Mila zachichotała, zakrywając dłonią usta.
— Trochę.
— Jak się tego pozbyć?
— Pozbyć? A po co? To jest urocze — zaczęła się z nim droczyć.
— Ale ja nie chcę być uroczy!
Mila zmarszczyła brwi.
— To jaki chcesz być? Macho? Z tymi perełkami na szyi? — zapytała i choć nie chciała brzmieć prześmiewczo, to niestety Tae-hyung tak to odebrał.
Czy JK, kiedy je pochwalił, również uważał, że to „urocze"? — zafrasował się na tę myśl. Nie chciał być uroczy. Miał trzydzieści lat!
Mila znów otworzyła oczy szeroko, a ich zieleń błysnęła w promieniach słońca wpadających przez okno.
— A może on poleciałby z tobą na to wesele do kuzyna? — rzuciła pomysłem.
Tae-hyungowi zrobiło się lekko głupio, ale starał się wybrnąć.
— Przyznam, że też o tym myślałem — odpowiedział speszony.
— Koniecznie go zapytaj — poradziła Mila i zafalowała brwiami nikczemnie. — Wiesz, takie podróże zbliżają.
Tae-hyung się zaśmiał skrępowany. Ile by dał, żeby zbliżyć się do kogoś takiego jak JK.
Nagle do biura ktoś zapukał, a chwilę później w drzwiach pokazała się głowa ich kolegi z biura obok. Alesso.
— Tae, wilgotność na hali produkcyjnej spadła mocno poniżej normy, a temperatura sięga trzydziestu sześciu stopni.
— Jasna cholera — syknął Tae-hyung i wstał szybko z krzesła.
Mila poszła w jego ślady, ale natychmiast ją zatrzymał.
— Nawet o tym nie myśl. Ty nie idziesz — zabronił jej i przeniósł wzrok na kolegę. — Trzeba otworzyć śluzy i włączyć nawiew. Ludzie zaczną nam za chwilę padać jak muchy. Jutro nikt nie przyjdzie do pracy! Kto do tego dopuścił? — warknął rozeźlony i złapał za biały kask ochronny.
Wyszedł z biura w ogromnym pośpiechu.
Kiedy już uporał się z wilgotnością hali produkcyjnej, wyszedł do domu z opóźnieniem. Ledwo wpadł do mieszkania, a już musiał z niego wypadać na spotkanie z JK'em. Nie było czasu na prysznic, ale zdążył przebrać koszulę. Spryskał się pospiesznie swoim Gucci Guilty i wystrzelił z mieszkania jak z procy. Pod bramę Ogrodów dobiegł pięć minut po czasie.
JK już czekał. Uśmiechnął się na jego widok z daleka, gdy Tae-hyung przebiegał ulicę.
— Poczekałbym — powiedział żartobliwie, gdy ten zziajany zatrzymał się tuż przed nim.
— Cześć — wysapał z trudem Tae-hyung. — Nie lubię się spóźniać.
JK ubrany w jasne spodnie chino, niebieską koszulę ze stójką jak zwykle rozpięta pod szyją, stał i patrzył na Tae-hyunga jak urzeczony. Znów miał ochotę odgarnąć mu za ucho te przydługawe, wystylizowane jakby od fryzjera włosy, które zmierzwił mu wiatr, gdy tak pędził przez ulicę, ale się powstrzymał. Złapał go za to za brodę, żeby go unieruchomić i cmoknął go w policzek. Te powitalne czułości były dopuszczalne, nawet obowiązkowe, ale odgarnianie włosów już nie.
Tae-hyung się speszył.
— To wszystko jest konieczne? — zapytał, bo nie czuł się z tym komfortowo.
To udawanie zaczęło go uwierać. Wiedział, co to oznaczało. Zauroczył się w JK'u, a to była przecież tylko umowa. Mieli lecieć na wesele i wrócić, a niepostrzeżenie zrobił się z tego udawany związek.
— Nie wiem, ty mi powiedz — żachnął się JK.
Tae-hyung po raz ostatni nabrał głęboko powietrza w płuca i wypuścił je z ulgą. Oddech mu się uspokoił.
— Sam nie wiem.
Wiedział też, że powinien JK'a ostrzec, że jego rodzina to banda homofobów i że nie będą zapewne mili, gdy zobaczą te wszystkie gesty, ale nie chciał tego robić. Bał się, że przez to JK zrezygnuje z wyjazdu.
— Dobra, nie ważne, my ustalimy swoje zasady. Musimy znać swoje gesty, odruchy i nie traktować się z dystansem, bo to się zaraz rzuci w oczy, że udajemy, a przecież nie o to nam chodzi, prawda? A teraz, idziemy? — zapytał i wyciągnął do niego rękę.
Tae-hyung przytaknął skinieniem głowy, spojrzał na dłoń, ale dosłownie ułamek sekundy później podał mu swoją. JK się uśmiechnął.
— Teraz mi nie uciekniesz — zażartował.
Tae-hyung spojrzał na niego z przestrachem. Usłyszał w myślach słowa Mili: „Może powinnam go przestrzec?" i zastanawiał się, czy ona czasem faktycznie do niego nie zadzwoniła, gdy wyszedł z gabinetu. Stwierdził, że to jego paranoja.
— Skąd taki wniosek, że mógłbym? — zapytał dla pewności.
— Znikąd, tak tylko mi się powiedziało — odpowiedział lekkim tonem JK.
Tae-hyung się uspokoił, ale musiał być pewny, bo przecież z Milą wszystko było możliwe. Z nich dwoje to ona była ta szalona i nieposkromiona, choć w rzeczywistości nie brakowało jej rozsądku. Między innymi stąd wzięło się dziecko, bo nigdy nie można było zarzucić jej lekkomyślności. Rozważał, czy ma mu o tej sytuacji z Milą powiedzieć, ale zaniechał tego pomysłu. To było niepotrzebne. JK miał zniknąć niebawem z jego życia, a Mila i dziecko mieli zostać na zawsze. A na razie, miał być gotowy na starcie ze swoją rodziną i rozkoszować się obecnością tego nieziemsko seksownego faceta.
Szli po żwirowej szerokiej ścieżce w milczeniu, mijając Pałac Luksemburski z prawej strony oraz fontannę i jedną z dwóch restauracji mieszczących się na terenie Ogrodów po lewej, aż wyszli na prostą prowadzącą do stawu.
Tae-hyung starał się iść powoli, tak jak zwróciła mu na to uwagę Mila i będąc wciąż myślami przy niej i tym, co powiedziała o jego krowich oczach, postanowił rozpocząć rozmowę.
— Mogę zadać ci pytanie?
— Jasne. Wal śmiało. Chyba po to się spotykamy, nie? — zażartował JK.
Tae-hyung też się zaśmiał, ale prawdą było, że od chwili, gdy Mila o tym wspomniała dziś w pracy, dręczyła go pewna rzecz.
— Gdy spotkaliśmy się wtedy na śniadaniu. Powiedziałeś, że podobają ci się te perełki, które mam na szyi — naprowadził go na temat i spojrzał na niego.
Wyglądał bosko. Włosy miał zaczesane na bok na mokro, a w uszach kolczyki.
— No — potwierdził JK, ale nie odwzajemnił spojrzenia.
Jakieś dziecko przebiegło obok nich z balonikiem i się na ten widok uśmiechnął, odsłaniając białe, równe zęby. Tae-hyung czuł się odurzony jego wyglądem.
— Czy uważasz, że są urocze? — wypalił.
JK prychnął śmiechem i popatrzył na niego rozbawiony. Tae-hyung wyglądał w jego oczach jak żywcem wyciągnięty z sesji zdjęciowej dla Vogue'a. W białej koszuli, jasnych sodniach i z tymi „uroczymi" perełkami na karku, wyglądał pociągająco. Miał ochotę go cmoknąć w usta za to pytanie.
— Ile ty masz lat Tae-hyung?
— Mówiłem ci, trzydzieści.
— Wiem, to była kpina — prychnął JK. — Chodzi mi o to, że nie możesz być uroczy w tym wieku.
Tae-hyungowi ulżyło. JK ścisnął jego dłoń w swojej nieco mocniej.
— Choć może trochę coś w tym jest? — zakwestionował. — To znaczy, one same są nieco urocze, ale nie ty w nich.
— Nie? — zapytał Tae-hyung, czując naprawdę ulgę. — To, co ci się spodobało w tym, że je noszę?
— Myślę, że one świadczą o tym, że masz dużo dystansu do samego siebie i to mi się w nich spodobało. Jesteś pewny swojej męskości na tyle, aby czuć się w czymś takim komfortowo.
— Ty byś takich nie nosił?
— Nie — zaprzeczył JK. — To znaczy, nie miałbym nic przeciwko. Jakoś mi to nie umniejsza czy nie ujmuje mi męskości, ale ja po prostu nie lubię takich rzeczy osobiście, nie gustuję w takich ozdobach. Za to lubię ja na tobie.
Chciał dodać, że na pewno lubiłby również siebie na nim, ale ugryzł się w język. To byłby niestosowny żart. Zwłaszcza że to przecież on postawił warunek o seksie. Zdał sobie nagle też sprawę, że po raz chyba pierwszy w życiu znajduje w sobie tyle ogłady. Dla niego. Dla Tae-hyunga. Faceta z perełkami na szyi, który pyta czy jest uroczy, bo je nosi. To było zaskakujące i jednocześnie sprawiające miły uścisk, gdzieś w klatce piersiowej.
— A chciałbyś być uroczy? — zapytał dla pewności, bo w sumie to pomyślał, że może źle zinterpretował jego pytanie.
— Nie.
— Szkoda. Bo to na swój sposób urocze, że o to zapytałeś.
Tae-hyung się zaśmiał.
— Może masz rację.
JK uścisnął jego dłoń w swojej raz jeszcze. Chciał mu powiedzieć, że lubi też te jego delikatne dłonie, ale to byłoby za wiele. Nie na to się umawiali. W jego kieszeni rozdzwonił się telefon. Wyciągnął go z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Tae-hyung też zrobił to mimochodem. Dzwoniła Babcia.
— Odbierz, to pewnie coś ważnego — powiedział poważnym tonem.
JK się uśmiechnął.
— Zapominam, że znasz koreański.
Istotnie „Babcia" napisane było po koreańsku. JK odebrał połączenie.
— Babciu? Czy to coś ważnego? Jestem na spacerze — przywitał się z nią po koreańsku i od razu zastrzegł, że nie pojedzie z nią po sałatę do Auchana na drugi koniec miasta, tylko dlatego, że jest w przecenie.
Babcia była absorbująca, a JK musiał z nią urwanie głowy. Musiał z nią chwilowo mieszkać. W jego mieszkaniu trwał aktualnie remont.
— Jesteś pewna, że awaria dotyczy znów tylko twojego mieszkania? Prąd jest na korytarzu? — zapytał i znów chwilę słuchał, co miała mu do powiedzenia.
Tae-hyung gapił się na niego jak... ciele z otwartą gębą. JK spojrzał na niego i uśmiechnął się na ten widok. Puścił na chwilę jego dłoń i opuszkami palców trącił go w brodę. Potem znów złapał go za rękę i skupił się na rozmowie z babcią.
— Dobrze babciu, jak tylko wrócę, dobrze? Nie babciu, to nie są żarówki lejdis tylko LED, są w szafie na górnej półce, więc nie dosięgniesz. Nie stawaj na stołku, bo znów spadniesz i się połamiesz — tłumaczył zawzięcie JK, ale jak grochem o ścianę. Babcia nie chciała słuchać. — Babciu, błagam cię, jestem na spacerze, to naprawdę może poczekać.
Tae-hyungowi, choć ciężko było zrezygnować ze spaceru, to uznał, że może jednak powinni to zrobić. Popukał JK'a w ramię, żeby na niego spojrzał.
— Możemy przerwać, jeśli to pilne — powiedział bezgłośnie.
— Nie, nie — zaprzeczył szybko JK, ale chwilę na niego patrzył z zastanowieniem wymalowanym na tej swojej przystojnej twarzy. — Pojedziesz ze mną? — zaskoczył go pytaniem. — To nie potrwa długo.
Brwi Tae-hyunga powędrowały w górę.
— Do babci?
— Yhm.
Tae-hyung był lekko spanikowany.
— No dobrze — bąknął w odpowiedzi, starając się ukryć emocje.
— Babciu, będziemy u ciebie za piętnaście minut. Ja i mój znajomy — poinformował babcię JK, a ona znów coś do niego powiedziała i się zaśmiał, mierząc Tae-hyunga z góry na dół. — Oczywiście, że jest przystojny, zobaczysz, spodoba ci się — zażartował i rozłączył rozmowę.
Spojrzał na uśmiechniętego Tae-hyunga.
— Muszę jej włączyć prąd. Ma starą instalację u siebie w kamienicy. Tyle razy mówię jej, żeby nie włączała wszystkiego naraz, ale ona nigdy mnie nie słucha. Mieszkam z nią chwilowo, bo mam remont w mieszkaniu, a ona chyba myślała, że jak z nią zamieszkam, to będę z nią oglądał koreańskie dramy.
Tae-hyung się uśmiechnął.
— Lubię koreańskie dramy — wtrącił rozbawiony.
JK się zaśmiał na tę wzmiankę.
— No to mam dla ciebie nową koleżankę. Przepraszam cię za to, ale tablica rozdzielcza jest umieszczona wysoko pod samym sufitem. Muszę jej pomóc, bo raz, gdy próbowała ją sama włączyć, spadła ze stołka, połamała obojczyk i była w szpitalu przez miesiąc. Pewnie dzwoniła do mojego ojca, ale jemu z kolei na starość chyba coś padło na uszy i nic nie słyszy, albo... nie chce słyszeć, więc zadzwoniła do mnie.
Tae-hyung złapał go znów za rękę i pociągnął do wyjścia z Ogrodów.
— Nie gadaj tyle, tylko chodź. Moja nowa koleżanka czeka. A tak swoją drogą... — urwał i zastanowił się przez ułamek sekundy, czy aby na pewno może to powiedzieć, ale stwierdził, że po prostu chce. — Dobrze brzmisz po koreańsku. Podoba mi się.
JK uśmiechnął się jeszcze szerzej, ale się przy tym speszył.
— Dzięki — stęknął skrępowany. — Babcia nie mówi po francusku. Mieszka tu co prawda od dwudziestu lat, ale nigdy się nie nauczyła.
— Nie ma problemu — powiedział zadowolony Tae-hyung po koreańsku. — Będę miał fory, ale... — urwał i przystanął na chwilę. — Czy ona... no wiesz, czy ona wie... o tobie... że jesteś...
— Tae-hyung, mów otwarcie, czy wie, że jestem gejem? Oczywiście, że wie. I to nie jest taka babcia, jaką sobie wyobrażasz. Chodź już.
Kiedy wyszli z Ogrodów, JK przywołał ręką pierwszą nadjeżdżającą taksówkę, a chwilę później wysiedli z niej na Rue Lagrange. Tae-hyung znał tę okolicę. Była niedaleko. Mogli w sumie przyjść piechotą, ale im się spieszyło, żeby przypadkiem zniecierpliwiona babcia nie weszła na stołek.
Przeszli po ulicy dosłownie kilkanaście metrów i weszli do kamienicy na rogu, przez wysokie, drewniane, rzeźbione drzwi koloru bordo. Wspięli się po schodach z drewnianą balustradą na drugie piętro i JK otworzył kluczem pierwsze drzwi na lewo.
— Babciu, jesteśmy! — krzyknął do niej od progu.
— To wspaniale. Włącz mi kochaniutki ten prąd jak najszybciej — usłyszeli głos z wnętrza bardzo eleganckiego mieszkania.
Tae-hyung rozejrzał się dyskretnie po jego jasnym wnętrzu i był nieco zaskoczony, że babcia JK'a mieszka w ten sposób. Mieszkanie na pierwszy rzut oka było ogromne. JK musiał pochodzić z dobrze sytuowanej rodziny. Dlaczego więc pracował w ten sposób? Nie miał czasu się zastanowić, bo oto starsza pani wyłoniła się z głębi mieszkania. Ubrana w szary rozpinany seter, była niska, jak na Koreankę przystało i miała przyjemny wyraz twarzy. Otworzyła oczy szeroko, gdy zobaczyła Tae-hyunga. Ten pokłonił się jej, jak to miał w zwyczaju robić w domu. Gdzieś głęboko w środku wciąż czuł wpojone w niego zasady kultury.
— Dzień dobry babciu, nazywam się Kim Tae-hyung — wyrecytował wciąż zgięty w pół.
Poczuł, jak JK uderza go w tył głowy.
— To nie Korea — upomniał go kpiąco.
Babcia wkroczyła natychmiast do akcji i uderzyła JK w ramię.
— Zamknij jadaczkę ty niewychowańcu — skarciła go przy tym szorstko. — To jest prawdziwy dobrze wychowany chłopiec — pochwaliła Tae-hyunga i złapała go za ramiona.
Nakazała się wyprostować, a gdy to zrobił, przyjrzała mu się uważnie.
— Bardzo miło mi cię poznać — powiedziała z zadowoleniem, a jej poorana zmarszczkami twarz znów pojaśniała.
Tae-hyung uśmiechnął się serdecznie do starszej kobiety. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz został nazwany „chłopcem". To było niesamowicie przyjemne.
— A ty włączaj ten prąd, za chwilę poleci powtórka Goblina.
Tae-hyung nabrał powietrza do płuc zaskoczony.
— Ogląda pani Goblina? To moja ulubiona drama — powiedział z zachwytem. — Na którym programie nadają powtórki?
JK się skrzywił.
— Ty tak serio? Przecież możesz obejrzeć na Netflixie — powiedział zdegustowany.
Tae-hyung jednak go nie słuchał, bo babcia klasnęła w dłonie.
— Idę zaparzyć herbaty, a wy wejdźcie do salonu i się rozgośćcie — nakazała i zniknęła znów w głębinach przedpokoju.
— Tae, błagam, powiedz, że żartujesz?
— Daj spokój, to tylko jeden odcinek, zostańmy — poprosił. — Twojej babci będzie raźniej. To tylko godzinka — trajkotał, ale widząc minę JK, zrezygnował. — No... chyba że nie chcesz, przepraszam, nie powinienem, zagalopowałem się, wybacz — zaczął się tłumaczyć.
JK westchnął.
— Nie o to chodzi, ale... — urwał. Niemiło mu się patrzyło na Tae-hyunga takiego jak teraz. Z tymi wystraszonymi oczami i skrępowanego. — Dobra, niech będzie, ale będę się nudził jak mops — zamarudził. — Ty masz na pewno trzydzieści lat? A nie trzysta trzydzieści?
— Jak Goblin? Kto wie. W sumie to fajny charakter z niego — wyszczerzył się Tae-hyung.
— Nie, błagam, oszczędź mi — zatrzymał go JK.
Ale Tae-hyunga już się nie dało zatrzymać. Usiedli na sofie w salonie, a babcia między nimi.
— Uwielbiam Ponurego Żniwiarza — powiedziała, gdy rozpoczął się odcinek. — Tak podejrzewałam, że jest kimś ważnym i że bycie Żniwiarzem to jakiegoś rodzaju kara.
— Ja też go lubię, ale najbardziej lubię Chae-bola. Bawi mnie ta jego chęć posiadania karty kredytowej — trajkotał Tae-hyung.
Babcia się zaśmiała, a potem popatrzyła to na jednego to na drugiego z nich.
— Myślę, że gdybyśmy mieszkali wciąż w Korei, obaj gralibyście w takiej dramie — powiedziała z przekonaniem babcia.
JK zesztywniał, a Tae-hyung tylko się głośno zaśmiał. Na ekran wjechały reklamy.
— To teraz ciasto. Zdążymy, zanim reklamy miną — oświadczyła babcia, podnosząc się z kanapy.
— Ja pani pomogę — zerwał się z miejsca Tae-hyung.
Babcia zdzieliła JK'a w tył głowy.
— Widzisz? Tak powinieneś być wychowany. Zawsze to powtarzałam twojemu ojcu, ale nie chciał mnie słuchać. Moja córka, a twoja matka, nie powinna była za niego wychodzić. Dobrze, że chociaż jest pracowity i dobrze zarabia — ofuknęła go i spojrzała na Tae-hyunga. — Nie trzeba kochaniutki, poradzę sobie — powiedziała miło i zniknęła w drzwiach do przedpokoju.
Po chwili zjawiła się z ciastem na talerzykach. Sernik na zimno z galaretką i truskawkami wyglądał bajecznie.
— Siadajcie do stołu — zarządziła.
Usiedli więc pod jej dyktando do okrągłego białego stołu przykrytego haftowaną serwetą, a ona postawiła każdemu z nich talerzyk z sernikiem przed nosem.
— Idę jeszcze raz zaparzyć herbaty. Zjadajcie — dodała ucieszonym głosem i znów zniknęła.
JK pokręcił głową i zaczął paluchami wyciągać truskawki z galaretki i odkładać je na bok.
— Co robisz? — zapytał zdumiony Tae-hyung.
— Wyciągam truskawki. Mam na nie uczulenie, ale ona nigdy o tym nie pamięta — odpowiedział zirytowany JK.
— Myślę, że jesteś rozpieszczony, a nie uczulony — ofuknął go Tae-hyung. — Nic ci nie pasuje. Zrobisz jej przykrość. Dawaj te truskawki — warknął i sięgnął po nie widelczykiem.
Nabił je wszystkie za jednym zamachem i pochłonął jednym kłapnięciem. Potem zebrał galaretkę ze swojego ciasta i przełożył mu w rewanżu.
— Co robisz? — zapytał tym razem zdumiony JK.
— Daję ci galaretkę, zjedz chociaż ją, mało co ci zostało — odpowiedział z oczywistością Tae-hyung.
JK patrzył na niego jak urzeczony, gdy z zaangażowaniem wciąż zbierał galaretkę ze swojego kawałka ciasta.
To było to. Ten gest. Już wiedział, że...
Przepadł dla niego.
🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓🍓
Czy mi się tylko zdaje? Czy to dopiero początek jakiejś potężnej katastrofy? Tae będzie ojcem? WTF??? Ja chyba powinnam zacząć brać jakieś leki :D
Dajcie znać, co Wy na to?
Do następnego.
Sev.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro